Od zapory po ogród biblijny


Wąż Mojżesza

Ponownie odwiedziłem zaporę w Solinie. Tym razem z większą grupą. Wspominałem już parę dni temu, że jest to największa tego  rodzaju budowla hydrologiczna w Polsce. Jej wielkość w liczbach przedstawia się następująco: wysokość 82 metry, długość  664 metry, waga dwa miliony ton. Zapora ma kształt trapezu z koroną o szerokości prawie 9 metrów i  dziewięciokrotnie  większej podstawie. Budowa samej tamy trwała cztery lata, a wraz z pracami ziemnymi i fundamentowymi osiem. Przy zaporze zbudowano tez elektrownię szczytowo-pompową.
Zapora w Solinie
Kilka kilometrów dalej znajduje się druga znacznie mniejsza zapora w Myczkowcach. Ta z kolei zbudowana została w latach 1955-1960. Mimo iż myczkowiecki akwen na Sanie jest liliputem w stosunku do "morza bieszczadzkiego" w Solinie, to jednak trudno mu odmówić uroku i malowniczości. Widać to nawet przy tak paskudnej pogodzie, jaka jest ostatnio  w tych stronach.
Zapora w Myczkowcach
W Myczkowcach odwiedziliśmy jeszcze ogród biblijny i obejrzeliśmy miniaturki cerkwi na terenie Ośrodka Caritas Diecezji Rzeszowskiej. Wspomniany ogród to taka mała bieszczadzka Ziemia Święta. Można tu zobaczyć rośliny wymieniane w biblii, np. tykwę, winorośl, drzewka oliwne, granaty czy krzew gorejący. Ponadto umieszczono tu miniaturki niektórych biblijnych budowli i symboli,  jak świątynia Salomona, grób Jezusa, miedziany wąż Mojżesza i wiele innych. Bardzo ciekawie o wszystkich eksponatach opowiadał miejscowy przewodnik Marek Zych. Zresztą nie tylko o eksponatach. Sporo uwagi poświęcał także sprawom duchowym i stricte religijnym. Można by nawet rzec, że minął się z powołaniem, nie zostając duchownym. Ogrodów biblijnych jest już bardzo dużo, ale ten w Myczkowcach - zdaniem pana Marka - najbardziej przypomina Ziemię Świętą.
Menora z bukszpanu
Trzy lata przed otwarciem ogrodu biblijnego powstało na terenie tego ośrodka Caritasu (przejętego od wojska) Centrum Kultury Ekumenicznej. Znajduje się tutaj ponad 140 makiet cerkwi i kościołów  z terenów pogranicza polsko-słowacko-ukraińskiego. Miniatury wykonane są w skali 1:25. Przed wejściem widnieje napis: "Ponad wszystkim niech będzie miłość". Jest tu także kaplica (w naturalnych rozmiarach) NMP Królowej Matki Pięknej Miłości.  Kamień węgielny pod jej budowę pobłogosławił Jan Paweł II w 2002 roku. Obok zaś za ogrodzeniem z siatki podziwiać można, sarny, daniele, jelenie i kozy.
W sumie mile spędzone pochmurne popołudnie.


Krzew gorejący

Marek Zych



Kościół ze Średniej Wsi

Cerkiew greckokatolicka z Hoszowa

Cerkiew greckokatolicka - Kostarowce

Cerkiew greckokatolicka - Morochów



Kaplica NMP Królowej Matki Pięknej Miłości


Spotkanie z kapralem Wojtkiem


Wojtek w Szymbarku

Przed wejściem do "Karczmy Bieszczadzkiej" w Polańczyku stoi wyrzeźbiony w drewnie niedźwiedź. W przednich łapach trzyma cebrzyk z białymi i czerwonymi kwiatami. Podejrzewam, że mało kto zwraca na niego uwagę, choćby dlatego, że obok wisi  tablica z kuszącą zachętą: SPRÓBUJ JAK WALI GRZANIEC SZEFOWEJ. Pewnie sam nie zainteresowałbym się sylwetką misia uwiecznionego w drewnie, gdyby nie wyżłobiony w podstawie napis: Kapral Wojtek.  Natychmiast przypomniałem sobie historię o niedźwiedziu z armii Andersa.
Wojtek w Polańczyku
Tak naprawdę po raz pierwszy zetknąłem się kapralem Wojtkiem dwa lata temu w Szymbarku na Kaszubach. W tamtejszym Centrum Edukacji i Promocji Regionu  od czterech lat stoi bowiem pomnik tego słynnego niedźwiedzia. W łapie trzyma on artyleryjski pocisk, a na głowie ma żołnierską czapkę.  Pomników kaprala Wojtka jest znacznie więcej, nie tylko w Polsce.
Czym zasłużył sobie ten akurat niedźwiedź na tak wielką sławę? Krótko mówiąc, został on przygarnięty w Iranie przez żołnierzy armii Andersa jako malutki niedźwiadek. Karmiono go mlekiem  z butelki ze smoczkiem. Kiedy podrósł, lubił podobno piwo. Żołnierze tak się do niego przywiązali, że w pewnym momencie wciągnęli go na ewidencję 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii. Przeszedł z nią cały szlak bojowy, poczynając od Bliskiego Wschodu, przez Afrykę i Włochy, aż do Anglii. Podobno podczas bitwy pod Monte Cassino nosił skrzynie z pociskami.



CEiPR  w Szymbarku
Po wojnie naturalną koleją rzeczy nastąpiła demobilizacja. Cześć żołnierzy wróciła do kraju, część została na emigracji, a niedźwiedź Wojtek trafił do ogrodu zoologicznego. Spędził tam 16 lat. W sumie żył 22 lata. Pamięć o nim nigdy jednak nie zaginęła, o czym świadczą odsłaniane wciąż nowe pomniki, tablice pamiątkowe, filmy, a także piosenki.

Nie tylko o pasożytach



Nad Polańczykiem wiszą ciężkie chmury. Widoczność jest kiepska. Nie zachęca to do spacerów. Wybieram się więc po obiedzie na wykład dietetyczki Elżbiety Sobieszczuk. Podczas godzinnego spotkania była mowa o prawidłowym nawadnianiu i oczyszczaniu organizmu. Dowiedziałem się na przykład, w jaki sposób usuwać pasożyty gnieżdżące się w naszym ciele. Otóż trzeba w tym celu wykąpać się w ziołach, następnie posmarować ciało miodem (może być sztuczny) i mąką. Po chwili ze skóry powinny zacząć wychodzić pasożyty o nazwie włosogłówka. Wtedy wystarczy je zebrać tępą stroną noża. Przyznam, że dotąd nie słyszałem o tej metodzie. Zacząłem szperać w internecie. Komentarze pod filmikami o rzekomym usuwaniu pasożytów nie pozostawiają złudzeń. Oto niektóre z nich:
Co za bzdury wpajacie ludziom. To nie są pasożyty, a zatkane pory w skórze, z których wychodzi zawartość, ot wasza włosogłówka z jelita.
Znajomy zrobił tą kąpiel, a to co wyszło oddał do badania i okazało się, że to tylko  łój oraz martwy naskórek. A tak na logikę, to jak pasożyty siedzące głównie w jelitach miałyby wyjść przez skórę na plecach zwabione miodem?
Po wykładzie pani Sobieszczuk proponowała zakup swojej książki Chudnij z miłością do siebie, oferując także dedykację. Nie skorzystałem. Nie mam jakoś przekonania do tych wszystkich mniej lub bardziej cudownych diet. Od lat uważam, że każdy powinien sam wiedzieć, co mu służy, a co szkodzi. Pewnie, że dietetycy i zwolennicy naturalnych metod leczenia mają w wielu przypadkach rację. Jednakże nie można bezkrytycznie podchodzić do każdej nowej receptury na odchudzanie.  Osobiście od sześciu lat utrzymuję swoją wagę na tym samym poziomie, nie stosując żadnych drakońskich diet. Za to sporo się ruszam, zarówno pieszo jak i na rowerze. Do tego staram się jeść jak najwięcej naturalnych produktów, własnoręcznie robiąc przetwory i piekąc swój chleb. 
Niemniej jednak nie krytykuję wymienionej książki, bo jej nie czytałem. Jeżeli ktoś ma chęć, może się z nią zapoznać sam..

Spacerem dookoła Soliny



W niedzielę było jeżdżenie, wczoraj pływanie, a dzisiaj przyszedł czas na chodzenie. Po Bieszczadach oczywiście. Z Polańczyka wyruszyłem czerwonym szlakiem w kierunku zapory w Solinie. Szlak prowadził początkowo przez strome i błotniste leśne ścieżki. Potem zbliżył się do szosy i praktycznie od trzeciego kilometra biegł obok niej aż do Soliny. Trasa jest bardzo dobrze oznakowana, a na sześciokilometrowym odcinku znajdują się aż trzy miejsca do odpoczynku (stoliki z ławkami).
Dojście do zapory zajęło mi 65 minut. Przeszedłem wzdłuż długiego szpaleru straganów oferujących wszelkiego rodzaju pamiątki, napoje i nieśmiertelne oscypki, po czym wszedłem na koronę tej olbrzymiej tamy (o samej zaporze napiszę innym razem). Przedzierając się powoli przez tłumy turystów przeszedłem na drugą stronę. Postanowiłem nie wracać do Polańczyka tą samą trasą. Wybrałem znacznie dłuższą, ale biegnącą po szosie. Przeszedłem przez całą Solinę. W tej miejscowości praktycznie każdy dom oferuje miejsca noclegowe. Gołym okiem widać, że mieszkańcom dobrze się powodzi. Wspominam o tym, bo pamiętam jeszcze czasy, gdy Bieszczady kojarzyły się z ciężką pracą drwali i smolarzy, a bieda była dość powszechna.
Drogą nr 895 podążyłem do Myczkowa. Trochę dokuczała lekka mżawka. W Myczkowie skręciłem w drogę nr 894 prowadzącą do Polańczyka. W 3 godziny i 7 minut pokonałem 18.31 km. A skoro już mówię o pokonanych na nogach kilometrach, to podczas tegorocznych wypraw turystycznych zaliczyłem ich już 232, z czego 68 w Górach Stołowych, 40 w Reykjaviku, 28 w Kijowie, 52 w Wilnie, 26 w Gdańsku i wspomniane 18 w Polańczyku. Oczywiście nie liczę tutaj wyjść na zakupy czy do pracy.
O Bieszczadach także tutaj:
Szlak czerwony

Kapliczka w Myczkowie


Korona zapory w Solinie

Widok z tamy

Cypel Polańczyk





Elektrownia wodna


Widok na tamę z Soliny



Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty