Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Skarby dzikiego wybrzeża. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Skarby dzikiego wybrzeża. Pokaż wszystkie posty

Obrazki z Katalonii


Żyjemy ponoć w epoce kultury obrazkowej. Dlatego też mój dzisiejszy post dostosowuję do tego trendu, czyli minimum słów, maksimum obrazu. Mam zresztą nadzieję, że te fotki powiedzą więcej o urokach Katalonii niż ja zdołałbym opisać słowami.

Więcej tutaj





Tańczące fontanny w Barcelonie

Kamienny most w Besalu

Na moście w Besalu

Cadaques

Cadaques

Cap de Creus

Empuriabrava

Empurias

Figueres - Muzeum Salvadora Dali

Girona

Katedra w Gironie

Barcelona - port i hotel

Lloret de Mar

Monells

Montserrat

Port Ligat - dom S. Dalego

Sabadell

Sabadell

Wyspy Medas

Katalonia - część 3

Montserrat
La Moreneta

Montserrat
Lloret de Mar
Montserrat

Widok na port w Barcelonie
Sagrada Familia - widok z Mountjuic
Sagrada Familia
Piąty dzień wycieczki pod hasłem "Skarby Dzikiego Wybrzeża" zasadniczo przeznaczony był na plażowanie. Ja jednak nie lubię spędzać czasu bezczynnie, więc wykupiłem fakultatywną wycieczkę do Montserrat. Koszt 39 Euro. Tym razem kierowcą był Claudio a przewodniczką Halina (od 25 lat w Hiszpanii). Ta ostatnia najpierw przypomniała nam o całkowitym zakazie jedzenia w autokarze, a potem długo opowiadała o realiach życia w Hiszpanii. Kryzys jest tu znacznie bardziej odczuwany niż u nas, ale to już temat na inna okazję.

Do masywu Montserrat dojechaliśmy parę minut po jedenastej. Jak podaje Wikipedia - jest to najwyżej położony punkt  na równinie katalońskiej. Klasztor benedyktynów mieści się na wysokości ponad 700 metrów n.p.m., a  najwyższy szczyt przekracza 1200 metrów n.p.m. Przyjeżdża tu mnóstwo wycieczek i pielgrzymek. Montserrat jest bowiem drugim po Santiago de Compostela  sanktuarium hiszpańskim, a zarazem najważniejszym dla Katalonii.  Do drewnianej figurki Matki Boskiej zwanej Czarnulką (La Moreneta) umieszczonej nad ołtarzem ustawiają się ogromne kolejki. Wierni chcą bowiem dotknąć jabłka, które trzyma w ręce postać Matki Boskiej i pokłonić się jej wizerunkowi. W godzinach szczytu dotarcie do celu zajmuje około dwóch godzin. W samym kościele o godzinie trzynastej występuje pięćdziesięcioosobowy  chór chłopięcy, jednak już na godzinę przed występem wszystkie ławki są zajęte. Mnie udało się dotrzeć pod sam ołtarz, ale słuchałem na stojąco.

Widok na port w Barcelonie
Na szczyt Montserrat można wjechać kolejką zębatą albo spróbować wejść na nogach. To ostatnie wymaga jednak niezłej kondycji i sporo czasu. Dlatego wielu zwiedzających ogranicza się do podejścia pod krzyż św. Michała, pod którym znajduje się punkt widokowy. Widać stąd praktycznie całą Katalonię oraz zasnute chmurami wierzchołki Pirenejów.

Na La Rambla
Po pięciu godzinach zwiedzania wyruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem zjeżdżaliśmy inną drogą, dzięki czemu mogliśmy oglądać skalne formacje Montserrat z drugiej strony.

Katedra św. Eulalii
Kolejny dzień z założenia również był wolny, ale większość naszej 35-osobowej grupy zdecydowała się wykupić wycieczkę do Barcelony. Koszt 39 Euro. Wyjazd zaplanowany został na godzinę dwunastą, więc skorzystałem z okazji aby po śniadaniu pospacerować po plaży w Lloret de Mar. Dzień był upalny, więc okolona palmami promenada szybko zapełniała się turystami, głównie rosyjskojęzycznymi. Do dyspozycji plażowiczów były leżaki i bezpłatne toalety.

Po Barcelonie oprowadzała nas Katarzyna Włodarczyk (od 13 lat w Hiszpanii). Najpierw zajechaliśmy w okolice sztandarowego obiektu Barcelony, którego nie omija chyba żadna wycieczka. Chodzi  oczywiście o kościół Sagrada Familia, który budowany jest już od ponad 130 lat. Podobno jego budowa ma zostać zakończona  w 2026 roku. Gdyby to się udało, to byłaby to zarazem forma uczczenia setnej rocznicy śmierci głównego projektanta świątyni, czyli Antonio Gaudiego. Do środka nie wchodziliśmy, gdyż mieliśmy na ten punkt programu zaledwie 40 minut. Łącznie z toaletą. A propos, w pobliskim Starbucks można skorzystać z WC wbijając kod 1414...

Spod Sagrady Familii pojechaliśmy w kierunku Montjuic (Żydowskie Wzgórze), mijając po drodze dwa domy zaprojektowane przez Gaudiego i Plac Hiszpański. Tu obejrzeliśmy tzw. hiszpańską wioskę, czyli kompleks budynków reprezentujących różne style hiszpańskiej architektury. Niemal w każdym z tych obiektów znajduje się jakiś sklep z pamiątkami lub punkt gastronomiczny z przekąskami. Ogólnie jest tu drogo. Z pobliskiego punktu widokowego rozpościera się wspaniały widok na całą Barcelonę, port i sporu fragment wybrzeża Morza Śródziemnego. Weszliśmy też na Stadion Olimpijski z 1929 roku, na którym  w 1992 roku rozgrywano kilka dyscyplin olimpijskich.

Tańczące fontanny
Następnie przyjechaliśmy w okolice pomnika Krzysztofa Kolumba. Stąd ruszyliśmy na długi spacer przez La Ramblę. Ta wysadzana platanami aleja składa się z dwóch jezdni i promenady pełnej barów i restauracji. Pełno tutaj mimów, turystów, no i złodziei. Przewodniczka ostrzegała nas przed tymi ostatnimi. Mimo to jedna z uczestniczek naszej wycieczki nie upilnowała swojej torebki. W efekcie straciła wszystkie dokumenty. Na szczęście drogę powrotną do kraju mieliśmy odbyć linią czarterową, więc wystarczyło zaświadczenie z policji. W przypadku podróży regularnymi liniami lotniczymi trzeba byłoby pofatygować się do konsulatu, aby uzyskać jakiś zastępczy dokument.

Estartit
 Z La Rambla skręciliśmy w prawo i po przejściu kilkuset metrów znaleźliśmy się na Placu św. Jakuba, gdzie obejrzeliśmy ratusz z zewnątrz i patio z pięknymi orchideami. Nieco dalej, w dzielnicy gotyckiej, podziwialiśmy katedrę św. Eulalii, której charakterystycznym elementem jest ogród w krużganku. Pływa tam 13 gęsi jako symbol lat życia patronki katedry.

Estartit
Wieczorem pojechaliśmy na Plac Hiszpański, gdzie przed gmachem Muzeum Sztuki obejrzeliśmy słynne Tańczące Fontanny. Pokaz trwał pół godziny. Ciekawostką jest fakt, że fontanna składa się z 3500 dysz i 5000 kolorowych lamp, a w jej basenie mieści się 3 miliony litrów wody.

Wyspy Medas
Przedostatni dzień pobytu w Katalonii zaczął się od wykwaterowania z hotelu Hawai i wyjazdu do Empuries. Tu zwiedziliśmy ruiny z czasów kolonizacji greckiej i rzymskiej, a następnie pojechaliśmy do Estartit. Wsiedliśmy na niewielki statek i odbyliśmy godzinny rejs wokół Wysp Medas. Z górnego pokładu podziwialiśmy skaliste wybrzeża i klify, zaś przez przeszklone dno oglądaliśmy wodorosty, ryby inne morskie żyjątka. Pogoda była wietrzna, więc statkiem nieźle bujało, co dla niektórych z nas przysporzyło mocnych wrażeń.

Monells
Po zejściu ze statku był czas wolny na zwiedzanie miasteczka, zakupy  i jedzenie. Dotychczas nasza grupa była dość zdyscyplinowana i nie zdarzały się spóźnienia większe niż pięciominutowe. Tym razem było inaczej. Na jedną z rodzin czekaliśmy przez pół godziny. Trudno się więc dziwić, że komuś puściły nerwy i głośno wyraził swoje niezadowolenie. Może na tym by się skończyło, gdyby spóźnialscy wyrazili skruchę. Oni jednak wdali się w pyskówkę, co doprowadziło do ogólnego harmideru i wzajemnych ataków. To drobny incydent, ale zupełnie niepotrzebny. Chyba nie po to jedzie się na urlop, aby się stresować...

Peratallada
Po południu zwiedziliśmy miejscowość Monells. Niemal wszystkie domy zbudowane są tu z kamienia. Również kościół jest kamienny. Poruszając się po tzw. Katalońskiej Toskanii zajechaliśmy jeszcze do Peratallady oraz Calella de Parafrugell. Przez to ostatnie miasto jechaliśmy na punkt widokowy Cap de Sant Sebastia. Przejazd przez wąskie uliczki wymagał niezłej ekwilibrystyki. Kierowca, którego już wcześniej miałem okazję pochwalić, również tutaj wykazał się maestrią w swoim fachu.

Calella de Parafrugell
Wieczorem opuściliśmy Costa Brava i zajechaliśmy do Sabadell. Tu spędziliśmy ostatnią noc w Katalonii w tym samym hotelu, w którym byliśmy pierwszego dnia. Wylot z Barcelony do Warszawy zaplanowany był na 19.45. Mieliśmy więc prawie cały dzień do dyspozycji. Pogoda sprzyjała spacerom, z czego skwapliwie skorzystaliśmy.

Samolot długo kołował po lotnisku i wystartował o 20.05. W Warszawie wylądowaliśmy około godziny 23. Do czwartej przekoczowaliśmy na lotnisku, a potem - podobnie jak poprzednio - nocnymi autobusami pojechaliśmy do Młocin. W niedzielę o 10.25 byliśmy już w Gdańsku.

Katalonia - część 2



W poniedziałek rano wyruszamy drogą C-63, a następnie autostradą AP-7 w kierunku Francji, a dokładniej do Carcassonne w Langwedocji. Tym razem naszym przewodnikiem jest Kamil, prywatnie mąż wczorajszej przewodniczki. Zwraca naszą uwagę na całkowity brak reklam przy drogach oraz informuje nas o drakońskich karach za wyrzucanie petów z okien samochodów. Dwa lata temu w tych okolicach wybuchł bowiem wielki pożar, którego przyczyną był właśnie  niedopałek papierosa.

Carcassonne
Po drodze do Carcassonne oglądamy film "Duchy Goi" oraz widoczne z okien autokaru ośnieżone szczyty Pirenejów.

Przed wejściem do twierdzy korzystamy z toalety. Wspominam o tym prozaicznym fakcie dlatego, że tutejsze WC drastycznie różni się od tych spotykanych wcześniej po stronie hiszpańskiej. Przede wszystkim brak desek na sedesach i papieru toaletowego.

Trafiliśmy na dość chłodny i wietrzny dzień, toteż o wiele chętniej zwiedzaliśmy obiekty wewnętrzne niż zewnętrzne. Mimo to najpierw przeszliśmy się wzdłuż warownych murów, by potem wejść do kościoła St. Nazaire. Tu mieliśmy okazję podziwiać występ chóru męskiego.

Carcassonne
Co do samej twierdzy, to jej wygląd w znacznej mierze jest wynikiem rekonstrukcji z XIX wieku. Elementów średniowiecznych praktycznie już nie widać. Ciekawostką jest fakt, że do Carcassonne można dopłynąć wodami śródlądowymi z Polski. Tak przynajmniej twierdzi pan Kamil.

Obok murów obronnych znajduje się cmentarz. Praktycznie w całości zajmują go okazałe grobowce z charakterystycznymi ozdobami na płytach.

Carcassonne
O 14.30 wyjeżdżamy do odległego o 115 kilometrów Perpignan. Przed stolicą dawnego Królestwa Majorki trafiamy na korek, w efekcie do miasta wjeżdżamy dopiero o 16.30. Fakt ten ma swoje przykre konsekwencje: służbista i rygorystycznie przestrzegająca regulaminu obsługa nie wpuszcza nas do wnętrza Pałacu Królów Majorki (zwiedzanie można zacząć najpóźniej na 40 minut przed zamknięciem). Idziemy więc na punkt widokowy, a potem na stare miasto. Tu zwiedzamy bogato zdobioną gotycką katedrę św. Jana Chrzciciela.

W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Wine Palace - dużym sklepie z alkoholami, wędlinami i serami. Znajduje się tutaj kilkadziesiąt beczek z winem. Każda z nich wyposażona jest w kranik i z każdej można degustować do woli. Pod sufitem wiszą suszone szynki z kością (cena 115 Euro za kg). Jeśli chodzi o wino, to butelka Sangrii (z czerwonym kapeluszem na korku i kastanietami)  o pojemności 0,75 l kosztuje tutaj 4,49 Euro (na lotnisku w Barcelonie za taką samą trzeba zapłacić 12 Euro).

Czwarty dzień wycieczki to najogólniej rzecz ujmując - wędrówki śladami Salvadora Dali, choć nie tylko. Najpierw pojechaliśmy na Cap de Creus, najdalej na wschód wysunięty cypel Hiszpanii, a właściwie Katalonii. Dojazd w to miejsce wymagał sporo umiejętności od kierowcy. Trasa wiodła bowiem bardzo wąskimi i krętymi drogami. Podobno Rainbow Tours jest jedynym polskim biurem uwzględniającym w programie ten fragment Dzikiego Wybrzeża. Widoki są tu rzeczywiście piękne, zwłaszcza na Zatokę Róż.

Kolejny punkt to Port Ligat, wioska nad brzegiem Morza Śródziemnego, w której zachował się dom Dalego. Obecnie znajduje się w nim muzeum artysty. Stąd jedziemy do Cadaques, urokliwego miasteczka z białymi domami i ładnym nabrzeżem. Parking dla autokarów kosztuje tutaj 25 Euro. Spędzamy tu około godziny i jedziemy do Empuriabrava. Miasteczko to z racji licznych kanałów nazywane jest Wenecją Katalonii. Trochę na wyrost, bo jest znacznie mniejsze i o wiele młodsze. Większość domów zbudowano bowiem 30-40 lat temu.

Dzielimy się na grupy po pięć i osiem osób, po czym wsiadamy do łódek. Niektóre mają napęd spalinowy, inne korzystają z energii elektrycznej z paneli słonecznych. Mojej grupie trafia się ta ostatnia, niestety - bardzo powolna. Otrzymujemy mapkę kanałów i przez godzinę opływamy praktycznie całe miasteczko. Od czasu do czasu widzimy skoczków spadochronowych, dla których te tereny są prawdziwą mekką. Po zejściu z łódek oglądamy zdjęcia, które zrobiono nam na początku rejsu. Można je nabyć za 8 Euro. Trochę drogo...

O szesnastej jesteśmy już w Figueres. W tym mieście urodził się i zmarł Salvador Dali. Tutaj też znajduje się muzeum, które artysta sam zaprojektował. Znajduje się w nim jedna trzecia jego prac. Na oglądanie dzieł mistrza surrealizmu poświęcamy półtorej godziny. Na koniec robię sobie zdjęcie przy autoportrecie Dalego.

Po kolacji udajemy się do pobliskiego Gran Casino na wieczór flamenco. Koszt 34,5 Euro. Niestety, jestem trochę zawiedziony całkowitym zakazem fotografowania i filmowania. Sangria i cava oraz parę słonych ciasteczek nie rekompensują w pełni ceny wstępu. Gdybym bowiem chciał tylko zobaczyć i posłuchać występów, to kupiłbym sobie płytę CD za 10 lub DVD za 15 Euro. Jeżeli chodzi o sam pokaz to była to składanka pieśni operowych, tańca flamenco, stepowania i gitarowych solówek. Duże wrażenie wywarł na mnie ekspresyjny taniec w wykonaniu

Degustacja

Cap de Creus

Port Ligat - dom SalvadoraDali

Cadaques

Empuriabrava

Empuriabrava

Figueres - wieża Gali

Figueres - w muzeum S. Dalego
Pireneje - widok z Perpignan
Wieczór flamenco
Jose Leona oraz gitarowe popisy Diego Cortes'a.

Katedra w Perpignan
Przy okazji otrzymaliśmy też wejściówki do kasyna, ale wolałem nie kusić losu i nie zaryzykowałem.

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty