Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Anna Przybylska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Anna Przybylska. Pokaż wszystkie posty

Psy 3 za darmo

Przybylska i Żebrowski - "Sęp"
Kolega powiedział mi, że za darmo oglądał w sieci film „Psy 3. W imię zasad”. Trochę się zdziwiłem, że jest to możliwe niespełna cztery miesiące po premierze. Niemniej jednak postanowiłem sprawdzić. Wszedłem zatem na Youtube, wpisałem tytuł filmu i – ku mojej radości, jak się zaraz okazało, przedwczesnej – rozpoczęło się odtwarzanie. Tyle, że zamiast  Lindy, Pazury, czy Dorocińskiego zobaczyłem Olbrychskiego, Żebrowskiego, Bakę i Przybylską. Tak a propos, tylko Mirosław Baka pasował do „Psów 3” i oglądanego przeze mnie filmu, gdyż  występował w obu produkcjach.  Był to bowiem „Sęp” z 2011 roku. Jedną ze swoich najgłośniejszych a zarazem ostatnich ról erotycznych odegrała w nim nieodżałowana Anna Przybylska. W informacjach o filmie znalazłem krótką notkę: „Film który widzisz to Sęp, youtube notorycznie kasuje Psy 3. W imię zasad za prawa autorskie :(„

Spróbowałem więc na Ipli. Tu jednak za możliwość poznania losów Franza Mauera trzeba zapłacić 25 złotych. Z kolei na Vod trzeba się zarejestrować i uiścić opłatę w wysokości od 19,99 zł (CashBill)  do 30,75 (SMS premium).

Zapytałem więc kolegi, czy na pewno oglądał za darmo ten film. Potwierdził i zapewnił, że korzystał z YouTube. Poprosiłem więc o link i póki co czekam…

A może ktoś inny oświeci mnie, jak znaleźć ten film?


Psy 3

Od grobu Anny Przybylskiej po Muzeum pod Dębową Górą


Dębogórze

Kolejna udana wycieczka rowerowa z "Samą Ramą". Tym razem trasa przejazdu prowadziła z Rumi do Gdyni Oksywia, a następnie przez Suchy Dwór i Dębogórze do Kazimierza.



W Oksywiu obejrzeliśmy najstarszy gdyński kościół pw. Michała Archanioła.  Po świątyni oprowadzał nas i opowiadał o jej historii ks. proboszcz Kazimierz Glama. Nie było go tutaj jeszcze, gdy byłem tu ostatnio prawie cztery lata temu z Gdańską Ekipą Rowerową. Na tutejszym cmentarzu pochowana jest przedwcześnie zmarła Anna Przybylska. Korzystając z okazji zatrzymaliśmy się na chwilę przy jej grobie, by oddać jej cześć (z potrzeby serca) i pomodlić się za jej duszę (zgodnie z sugestią proboszcza).



W okolicy Dębogórza wjechaliśmy na leśny odcinek mocno piaszczystej drogi. Jakoś ją jednak pokonaliśmy bez większych szkód, nie licząc jednej czy dwóch przedziurawionych dętek. Chwilę później wjechaliśmy do Kazimierza, a konkretnie na posesję Ireny i Franciszka Dzięgielewskich. Mieści się tutaj Muzeum pod Dębową Górą, o którym pisałem już we wrześniu 2013 roku. Teraz chcę tylko dodać, że do tego oryginalnego muzeum przybyło przez te prawie dwa lata sporo nowych eksponatów, m.in. schron obserwacyjny o wadze dziesięciu ton. Niezmienna pozostała natomiast życzliwość i gościnność gospodarzy. Nie każdy z nas byłby zachwycony, gdyby bez zapowiedzi wjechało mu na podwórko prawie pięćdziesięciu rowerzystów i wyraziło chęć upieczenia i skonsumowania kiełbasek. Dla Franciszka nie stanowiło to większego problemu. Nie tylko wskazał miejsce na rozpalenie ogniska, ale też osobiście dostarczył chrust. Na koniec zaś wręczył nam pocztówki z widokiem Kazimierza i logo swojego muzeum.



Do Gdańska wróciłem sam, ale trasę do Gdyni i Sopotu pokonywałem w sympatycznym towarzystwie bliższych i dalszych znajomych.  Bilans dnia to ponad dwa tysiące spalonych kalorii, przejechane ponad 60 kilometrów i kilka godzin spędzonych na świeżym powietrzu i w miłym towarzystwie.




Oksywie - kościół pw. Michała Archanioła

Grób Anny Przybylskiej





Kazimierz - Muzeum pod Dębową Górą


Jeden z nowszych eksponatów w Muzeum pod Dębową Górą



Franciszek Dzięgielewski (w środku)

 
Ks. Kazimierz Glama (po lewej)

J-23 nie wróci...



O śmierci Stanisława Mikulskiego informowały wczoraj wszystkie media. Nie była to może najważniejsza wiadomość w poszczególnych serwisach informacyjnych, ale jednak była. Ostatecznie zmarł przecież nie szeregowy aktor, ale odtwórca wielu znaczących  ról teatralnych i filmowych. Dla szerokiej publiczności  znany przede wszystkim jako legendarny Hans Kloss. Serial "Stawka większa niż życie" jest oglądany przez kolejne pokolenia widzów już od ponad 46 lat.



Wydawało mi się, że  odejście tak popularnego i zasłużonego człowieka będzie może nie tyle tematem numer jeden, bo tu zawsze wygrywa polityka, ale że będzie chociaż nieco dłużej komentowane. Tymczasem dzisiaj zauważyłem, że na najbardziej znanych portalach informacyjnych trudno znaleźć jakieś wzmianki o słynnym agencie J 23. Na Wirtualnej Polsce nie było ani śladu, na Onecie znalazłem jedynie wspomnienie Krzysztofa Genczelewskiego (wydawcy biografii Mikulskiego), zaś na Interii w dziale Plotki  informację o tym, że aktor zmagał się z rakiem. W tym ostatnim przypadku  też powoływano się zresztą na wspomnianego Genczelewskiego.



Trochę to smutne, że pamięć o człowieku tak szybko mija. Nie chciałbym tu dokonywać żadnych porównań, ale przecież wszyscy pamiętamy, że niedawna śmierć Anny Przybylskiej wywołała o wiele większy rezonans medialny. Może dlatego, że popularna Marylka ze "Złotopolskich" odeszła tak młodo? A może Mikulskiemu niektórzy nie mogą zapomnieć dawnej aktywności w PZPR?



A tak na marginesie, to osobiście nie poznałem  nigdy Stanisława Mikulskiego, ale miałem przyjemność poznać (w pociągu z Gdańska do Warszawy) Andrzeja Szypulskiego, jednego z dwóch współautorów scenariusza "Stawki większej niż życie".

Rowerowy potop



Rowerowy potop - pamiątkowa koszulka

Dzisiaj kilka zdań o trzeciej we wrześniu i zarazem ostatniej w tym roku edycji "Rowerowego Potopu". O udziale w tej imprezie myślałem już od kilku miesięcy, ale nie miałem kompletnej ekipy. Dla niezorientowanych wyjaśniam, że warunkiem nabycia biletu na prom "Stena Line" w promocyjnej cenie (169 zł rejs w obie strony) była rezerwacja czteroosobowej kabiny.  Na szczęście natknąłem się przypadkiem na ogłoszenie Patryka (poznałem go podczas XII Gdańskiej Pielgrzymki Rowerowej  do Częstochowy), który poszukiwał czwartej osoby do załogi.


Monika i Patryk

W niedzielę 28 września późnym popołudniem spakowałem plecak i udałem się na terminal promowy w Gdyni.  W okolicy estakady Kwiatkowskiego trochę pobłądziłem. Dotychczas jeździłem bowiem do Szwecji wyłącznie samochodem, więc nie zwróciłem uwagi na fakt, że rowerem trzeba jechać nieco inną drogą. Tak czy owak, po złamaniu wielu przepisów, m.in. przejście przez tory kolejowe, dotarłem na terminal sporo przed czasem. Na miejscu był już Patryk, a wkrótce dojechała Monika. Jedynie Kamil pozwolił na siebie czekać niemal do ostatniej chwili. Przeszliśmy więc przez odprawę biletową bez niego (jego bilet zostawiliśmy w okienku) i podjechaliśmy do namiotu AZS (główny organizator imprezy), gdzie po złożeniu podpisanych wcześniej oświadczeń o akceptacji regulaminu pobraliśmy okolicznościowe koszulki, peleryny i mapki z trasami wycieczek.

Kilkanaście minut później wjechaliśmy na pokład "Stena Spirit". Rowery przymocowaliśmy do burt promu i weszliśmy na pokład siódmy, gdzie znajdowała się nasza kabina. Niestety, tutaj musieliśmy trochę poczekać, gdyż personel sprzątający nie zdążył przygotować wszystkich kabin. Trudno się zresztą temu dziwić, gdyż samych tylko uczestników "Rowerowego Potopu" było 515. Do tego były jeszcze wycieczki autokarowe i wielu turystów indywidualnych. Ciekawostką jest fakt, że matką chrzestną tego dużego promu jest Anna Przybylska.

Gimnastyka na pokładzie
Po zaokrętowaniu przyszedł czas na relaks i integrację. Jedni z nas zwiedzali prom i uprawiali gimnastykę na górnym pokładzie, inni buszowali po sklepie, a jeszcze inni bawili się na parkiecie.

Poniedziałkowy poranek rozpoczęliśmy od  śniadania (w cenie biletu). Szwedzki stół był naprawdę obficie i różnorodnie zaopatrzony. Praktycznie nie było fizycznej możliwości, aby spróbować wszystkich potraw.

Na placu manewrowym podzieliliśmy się na sześć grup. Każdy z nas, w zależności od kondycji i chęci, mógł wybrać sobie dowolną trasę z niżej wymienionych:

Biała - 45 km plus spacer po mieście

Żółta - 45 km z rejsem statkiem (płatne dodatkowo 100 zł)
Niebieska -  60 km

Zielona - 75 km
Czerwona - 95 km
Różowa -  100 km.
Osobiście zdecydowałem się na trasę zieloną (potem się okazało, że i tak przejechałem o ponad 20 km więcej), a wraz ze mną Monika i Kamil oraz setka innych osób.
Z początku jechaliśmy w zwartej grupie, podążając za przewodnikiem. Tak było mniej więcej do wyspy Knoso, gdzie zajechaliśmy podziwiać rezerwat dębów (dwa lata temu biwakowałem w tej okolicy). Od tego miejsca grupa zaczęła się dzielić na coraz to mniejsze grupki. Po prostu każdy mógł dostosować tempo jazdy do swoich możliwości i dowolnie dysponować czasem  na zwiedzanie. Taką taktykę umożliwiało bardzo dobre oznakowanie tras (kolorowe strzałki na ścieżkach rowerowych oraz drogach asfaltowych).

Kościół w Losen

Most nad Mocklosund


Wiatrak na wyspie Sturko
Ireneusz Gębski - wyspa Tjurko
Pogoda była wyśmienita: słońce i lekka bryza od morza. Jechało się więc bardzo przyjemnie, a jeżeli coś zapierało dech w piersiach, to tylko widoki. Z Knoso wróciliśmy na główną drogę i wzdłuż trasy E22 pojechaliśmy przez Losen (urokliwy biały kościół), po czym skręciliśmy w boczną drogę wiodącą na wyspy Senoren, Sturko i Tjurko. Przed pierwszą z tych wysp przejeżdżaliśmy przez stromy most nad cieśniną Mocklosund. Na jego szczytowym punkcie zatrzymywaliśmy się (również w drodze powrotnej), żeby nasycić oczy wspaniałymi widokami i uwiecznić te ostatnie na zdjęciach. Kolejny krótki postój na wyspie Senoren, z której w całej okazałości widać most, przez który przejeżdżaliśmy. Tu zgubiłem moją mini grupkę, z którą się poruszałem (dwie Moniki i jedna Ola). Sądziłem, że pojechały one dalej, więc nacisnąłem mocno na pedały, żeby je dogonić. Nie mogłem jednak przejechać bez zatrzymania się obok drewnianego wiatraka na wyspie Sturko.  Obfotografowałem go z każdej strony i ruszyłem dalej. Przez kolejny most, tym razem znacznie mniejszy, przedostałem się na wyspę Tjurko. Zjechałem na kamieniste wybrzeże w okolicy starego kamieniołomu i czekałem na innych. Okazało się bowiem, że przyjechałem tu jako pierwszy. Po kilkunastu minutach pojawiły się następne osoby, w tym wspomniane wyżej współtowarzyszki trasy. Wraz z nimi pojechałem na przylądek Finskan, skąd rozciąga się widok na Karlskronę i twierdzę Kungsholmen.


Od tego punktu zaczęła się droga powrotna. We czwórkę jechaliśmy prawie non stop ostrym tempem, zatrzymując się tylko na krótkie chwile przy wiatraku i na moście. Do miasta wróciliśmy około piętnastej. Było więc jeszcze mnóstwo czasu do powrotu na prom. Wybraliśmy się więc w piątkę (po drodze dołączył do nas Kamil) do centrum Karlskrony. Tutaj zamierzaliśmy spróbować świetnych ponoć lodów przy Stortorget. Niestety, lodziarnia czynna była tylko do 28 września. Udaliśmy się więc do Espresso House, gdzie napiliśmy się pysznej mokki.  Tutaj też dołączył do nas Patryk, który wcześniej jechał na trasie czerwonej.
Dwie Moniki w drodze powrotnej





Na prom wróciliśmy kwadrans po siedemnastej. Zostało więc mnóstwo czasu na toaletę i odpoczynek. Wieczorem spotkaliśmy się całą grupą na krótkim podsumowaniu wycieczki. Obejrzeliśmy też pierwsze zdjęcia.



Karlskrona


Łącznie przejechałem 96 km w czasie 4 godziny 47 minut. Nie o wyniki jednak tu chodzi. "Rowerowy Potop" jest wyśmienitą imprezą rekreacyjną i integracyjną. Świadczy o tym zresztą rosnące z roku na rok zainteresowanie wyjazdami na szwedzkie trasy. Organizatorom należą się słowa uznania, co też niniejszym czynię na zakończenie tej osobistej relacji z mojego dwunastego pobytu za Bałtykiem.

Więcej zdjęć tutaj

 

 
 


 

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty