Pokazywanie postów oznaczonych etykietą palenica. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą palenica. Pokaż wszystkie posty

Zabiegi i Palenica


Szczawnica z Palenicy

Dwa dni temu wymieniłem zabiegi, z jakich korzystam w sanatorium „Dzwonkówka”. Pora zatem powiedzieć o nich coś więcej. Wszak nie każdy miał okazję przebywać w sanatorium. Przede wszystkim zaznaczę, że wszystkie zabiegi odbywają się w tym samym budynku. Część na pierwszym, a część na trzecim piętrze. Ja zaś mieszkam na drugim, czyli mam idealną pozycję wyjściową.

Kąpiel solankowa to nic innego jak piętnastominutowe moczenie się w wannie wypełnionej wodą z dodatkiem solidnej garści soli. Taką kąpiel można sobie też z powodzeniem przygotować w domu, pod warunkiem oczywiście, że posiada się w łazience wannę a nie kabinę prysznicową.

Okłady borowinowe to także piętnastominutowe leżenie, lecz nie w wannie a na leżance. Zabiegowa przykłada plaster z gorącą borowiną na odsłonięte  plecy, następnie przykrywa delikwenta kocem i każe spokojnie leżeć. Po wszystkim wyciera papierowym ręcznikiem i oddaje potwierdzoną kartę zabiegową.

Hydro Jet to masaż całego ciała na czymś w rodzaju łóżka wodnego. Tu również leżymy przez kwadrans. W tym czasie od stóp do głowy przesuwają się dwie głowice masujące. Moc ich nacisku można regulować stosownie do potrzeb. Bardzo przyjemny zabieg.

Jonoforeza  to po prostu podawanie lekarstwa do chorego miejsca, które odbywa się za pomocą przepływającego prądu. W moim przypadku jest to Naklofen w żelu. Zabiegowa Małgorzata Topolska nasączyła gazę żelem i przyłożyła ją do moich pleców. Następnie przyłożyła płaską elektrodę i włączyła urządzenie, pytając jednocześnie czy czuję mrowienie. Poczułem przy trzech amperach. Wtedy  położyła na elektrodzie woreczek z obciążeniem, przykryła mnie ręcznikiem i tak zostawiła na 13 minut.

  Terapuls z kolei to zabieg fizykoterapeutyczny z wykorzystaniem impulsowego pola elektromagnetycznego. W praktyce polega to na przyłożeniu odpowiedniej elektrody do bolącego miejsca i włączeniu urządzenia generującego pole elektromagnetyczne. Ogólnie rzecz biorąc, zabieg ma na celu nagrzanie mięśni bądź stawów w przypadku diatermii indukcyjnej lub skóry i tkanki podskórnej przy diatermii kondensatorowej.

Dzisiaj miałem cztery z wymienionych zabiegów (terapuls będę miał jutro). Odbyłem je w godzinach 8.30-11.00. Reszta czasu pozostała więc do mojej dyspozycji.

Po południu wybrałem się na Palenicę (722 m. n.p.m.). Na szczyt tej góry można dostać się na kilka sposobów. Najprostszy polega na wykupieniu biletu na wyciąg krzesełkowy, ale tę przyjemność lepiej zostawić narciarzom i osobom mniej sprawnym czy po prostu leniwym. O wiele więcej satysfakcji daje bowiem wdrapanie się na górę przy pomocy własnych nóg.

Poszedłem najpierw biegnącą wzdłuż Grajcarka ścieżką spacerowo-rowerową. Przy okazji zobaczyłem, iż od mojego ostatniego pobytu w Szczawnicy nieco się tu zmieniło. Myślę  tu o  Szlaku Podróżników i Odkrywców. Pamiątkowymi tablicami przymocowanymi do sporych głazów upamiętniono tu między innymi Bronisława Malinowskiego, Arkadego Fiedlera i Jerzego Kukuczkę. Nieco dalej jest Most Zakochanych. W końcu doszedłem do miejsca, w którym  Grajcarek wpływa do Dunajca. Tu skręciłem w lewo, na drogę wiodącą do Czerwonego Klasztoru na Słowacji. Po kilkuset metrach ponownie skręciłem w lewo i niebieskim szlakiem obok schroniska Orlica rozpocząłem wejście na Palenicę. Latem szlak ten nie sprawia żadnych trudności. Teraz jednak jest bardzo oblodzony. Nie ma szans, żeby iść nim bez raków. Musiałem więc iść obok, przytrzymując się małych drzewek.

Grzbietem góry przebiega granica polsko-słowacka. Tu  szlak jest już bardziej płaski, a śnieg mocno ubity. W pobliżu górnej stacji kolejki krzesełkowej znajduje się wyciąg orczykowy. Nie chciało mi się go omijać górą, więc przeszedłem w poprzek omijając narciarzy i puste orczyki. Przez chwilę kusiło mnie, żeby zjechać kolejką na dół. Przełamałem jednak lenistwo i zacząłem schodzić w dół tuż obok stoku narciarskiego. Nie było to łatwe, gdyż nachylenie jest tam duże, a  zbity śnieg bardzo śliski. Jakoś jednak dałem radę, choć dwukrotnie mój zadek miał okazję zetknąć się z twardymi grudami śniegu.










Palenica








Dunajec

Grajcarek





Z psem w sypialnym, czyli podróż do Szczawnicy

Bryjarka

Ślepy  los (czytaj: wola urzędników  z NFZ) sprawił,  że  po ponad siedmiu  latach  ponownie trafiliśmy  do sanatorium  w Szczawnicy. Tym razem jednak  do "Dzwonkówki" a nie do "Nauczyciela", jak poprzednio. Jest to nasz czwarty pobyt w uzdrowisku (wcześniej był  jeszcze Ustroń  i Polańczyk), ale  pierwszy w środku  zimy.
Pociąg „Karpaty” z Gdyni do Przemyśla i Zakopanego wyruszył z Gdańska Wrzeszcza punktualnie. Zajęliśmy miejsca leżące na dolnych łóżkach. W Gdańsku dosiadła się para starszych ludzi, którzy zajęli łóżka środkowe. Do Warszawy jechało się wspaniałe. Zdążyłem nawet co nieco pospać. Niestety, w stolicy do naszego sześcioosobowego (!) przedziału weszła pani z dwoma synami i jednym pieskiem. Dzieci miały jakieś 10 i 4 lata, a psiak też nie wyglądał na starego. Nie o to jednak chodzi. Cała ta czwórka usiłowała ulokować się na dwóch najwyżej usytuowanych łóżkach, a przy okazji upchać gdzieś swoje bagaże. Powstał przy tym spory rejwach. Kiedy już zdawało się, że będzie spokój, pasażer ze środkowego łóżka znalazł w internecie regulamin przewozów kolejowych i oznajmił głośno, że zwierzęta w wagonie z miejscami leżącymi można przewozić tylko w przypadku wykupienia całego przedziału. Właścicielka czworonoga odpowiedziała, że tak właśnie chciała zrobić, ale nie było już wolnych przedziałów, więc musiała z rodziną nabyć bilety w sąsiednich. Nie zadowoliło to mojego sąsiada z góry. Zlazł więc po drabince i poszedł po konduktora. Ten zaś potwierdził, że w przedziale sypialnym nie można przewozić nawet kanarka. Wymiana zdań stawała się coraz bardziej burzliwa. Do niczego jednak nie doprowadziła. No może poza tym, że ja wybiłem się ze snu i długo nie mogłem zasnąć, zaś sąsiad z góry obawiający się, że piesek go osika, zapowiedział napisanie reklamacji
W Nowym Targu wysiedliśmy o wpół do ósmej. Przywitał nas ładny wschód słońca i lekki mrozik. Odrzuciliśmy nachalne propozycje jakiegoś taksówkarza i poszliśmy na odległy o niespełna kilometr dworzec autobusowy. Mieliśmy szczęście, gdyż bus do Szczawnicy odjeżdżał za pięć minut. Na następny musielibyśmy czekać aż dwie godziny. Bilet na tę 34 kilometrową trasę kosztował 8 złotych, a czas dojazdu wyniósł około 50 minut. Kierowca był tak uprzejmy, że podjechał z nami w pobliże sanatorium  „Dzwonkówka”. Ostatnie kilkaset metrów musieliśmy jednak wspinać się pod górę, co z bagażem o wadze 40 kilogramów zbyt proste nie było.
Rejestracja przebiegła dość sprawnie. Za pobyt w sanatorium mieliśmy zapłacić po 373,30 zł od osoby. Do tego doszła opłata uzdrowiskowa (63 zł od osoby) i za telewizor (50 zł). Ponadto 10 złotych za wcześniejsze wejście do pokoju. Była bowiem dziewiąta, a doba sanatoryjna zaczyna się od 12. Kiedy przyszło do płacenia okazało się, że za skorzystanie z możliwości uiszczenia opłat kartą kredytową trzeba wybulić 7 złotych. Niekoniecznie lubię wyrzucać w błoto pieniądze, więc powiedziałem, że w takim razie ureguluję należność przelewem. Na szczęście  Wi-fi w sanatorium jest darmowe.
Nasz pokój znajduje się na drugim piętrze. Z okna mamy piękny widok na Palenicę i Jarmutę oraz na sanatorium „Nauczyciel”. Wyposażenie standardowe: 2 łóżka, stolik, 2 szafy, 2 szafki plus 2 krzesła. Czajnik elektryczny za drzwiami w korytarzu. W łazience kabina prysznicowa. Jest też oczywiście balkon.
Jeszcze przed obiadem odbyliśmy wstępne badanie lekarskie. W sumie bardzo pobieżne. Najpierw pomiar ciśnienia w gabinecie pielęgniarskim, a potem osłuchanie stetoskopem przez lekarkę. Stereotypowe pytania o dolegliwości i zażywane leki, a wreszcie zaordynowanie zabiegów leczniczych. Badanie przeprowadzała lekarz Jolanta Markes.
Pierwszy obiad składał się z zupy koperkowej z ryżem, ryby po grecku z ziemniakami, kisielu z jabłkami i kompotu. Na kolację zaserwowano bigos z pomidorami, ser żółty, pieczywo i masło oraz po drożdżówce na osobę. Nie ma więc powodów do narzekania.
Pierwszy spacer po Szczawnicy liczył zaledwie 4 kilometry. Ot, taki mały rekonesans, żeby zobaczyć co zmieniło się od 2012 roku. Na pierwszy rzut oka niewiele. Niemniej jednak przyjemnie było przejść się po zmarzniętym śniegu.


Sanatorium "Nauczyciel"

Jarmuta


Palenica





Sanatorium "Dzwonkówka"

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty