Nad Polańczykiem wiszą ciężkie chmury.
Widoczność jest kiepska. Nie zachęca to do spacerów. Wybieram się więc po
obiedzie na wykład dietetyczki Elżbiety Sobieszczuk. Podczas godzinnego
spotkania była mowa o prawidłowym nawadnianiu i oczyszczaniu organizmu.
Dowiedziałem się na przykład, w jaki sposób usuwać pasożyty gnieżdżące się w
naszym ciele. Otóż trzeba w tym celu wykąpać się w ziołach, następnie
posmarować ciało miodem (może być sztuczny) i mąką. Po chwili ze skóry powinny
zacząć wychodzić pasożyty o nazwie włosogłówka. Wtedy wystarczy je zebrać tępą
stroną noża. Przyznam, że dotąd nie słyszałem o tej metodzie. Zacząłem szperać
w internecie. Komentarze pod filmikami o rzekomym usuwaniu pasożytów nie
pozostawiają złudzeń. Oto niektóre z nich:
Co za
bzdury wpajacie ludziom. To nie są pasożyty, a zatkane pory w skórze, z których
wychodzi zawartość, ot wasza włosogłówka z jelita.
Znajomy
zrobił tą kąpiel, a to co wyszło oddał do badania i okazało się, że to
tylko łój oraz martwy naskórek. A tak na
logikę, to jak pasożyty siedzące głównie w jelitach miałyby wyjść przez skórę
na plecach zwabione miodem?
Po wykładzie pani
Sobieszczuk proponowała zakup swojej książki Chudnij z miłością do siebie, oferując także
dedykację. Nie skorzystałem. Nie mam jakoś przekonania do tych wszystkich mniej lub bardziej cudownych diet. Od
lat uważam, że każdy powinien sam wiedzieć, co mu służy, a co szkodzi. Pewnie, że dietetycy i zwolennicy naturalnych metod
leczenia mają w wielu przypadkach rację. Jednakże nie można bezkrytycznie
podchodzić do każdej nowej receptury na odchudzanie. Osobiście od sześciu lat utrzymuję swoją wagę
na tym samym poziomie, nie stosując żadnych drakońskich diet. Za to sporo się
ruszam, zarówno pieszo jak i na rowerze. Do tego staram się jeść jak najwięcej
naturalnych produktów, własnoręcznie robiąc przetwory i piekąc swój chleb.
Niemniej jednak nie krytykuję wymienionej książki, bo jej nie czytałem. Jeżeli ktoś ma chęć, może się z nią zapoznać sam..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz