Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Portugalia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Portugalia. Pokaż wszystkie posty

Śmierć na lodowcu i na przylądku




Lodowiec Jostedalsbreen

W wyniku wypadku do którego doszło w Portugalii, dwoje polskich turystów - małżeństwo na urlopie z dziećmi - spadło z klifu podczas wieczornego spaceru na przylądku Cabo da Roca koło miasta Sintra na zachodzie Portugalii. Ofiary poniosły śmierć na miejscu.

Niemiecka para zginęła na oczach swoich dzieci, osuwając się z lodowca w zachodniej Norwegii. Do tragedii doszło w niedzielę wieczorem na lodowcu Nigard, będącym częścią największego w Europie lodowca Jostedalsbreen.

Dwa dni i dwa podobne komunikaty. W jednym i drugim przypadku na oczach dzieci giną rodzice. Są to oczywiście ogromne tragedie dla rodzin, ale też kolejne przestrogi przed lekceważeniem niebezpieczeństwa Obie pary, choć w różnych miejscach i okolicznościach, zachowały się bowiem bardzo lekkomyślnie. Nie doszłoby do tych nieszczęść, gdyby Polacy w Portugalii i Niemcy w Norwegii nie przekraczali barierek czy łańcuchów wyznaczających bezpieczne strefy. Niestety, zignorowali te ostatnie zabezpieczenia.

Byłem zarówno w Sintrze, jak i na lodowcu Jostedalsbreen. Na tym ostatnim też nie zachowałem się zbyt rozsądnie. Zamiast popłynąć łódką do czoła lodowca, przedzierałem się przez strome zbocze, pokryte licznymi bystro płynącymi strumykami. Skończyło się na szczęście tylko zimną kąpielą...

Lizbona - pierwsze spacery



Podróż do Portugalii odbywaliśmy samolotami Lufthansy. Z Gdańska do Monachium lecieliśmy około półtorej godziny. Tutaj musieliśmy przez pięć godzin oczekiwać na kolejny lot. Na terminalu można było bezpłatnie skorzystać z napojów (serwowanych z automatów) typu kawa, herbata czy gorąca czekolada. Dla pasażerów darmowe były również główne tytuły niemieckiej prasy z „Die Welt” na czele. Do Lizbony przylecieliśmy o 21.50 czasu miejscowego.

Zamieszkaliśmy przy Rua Dos Sapateiros w Baixa, centralnej dzielnicy. Z mieszkania na piątym piętrze można zobaczyć wznoszące się na wschodzie wzgórze z zamkiem św. Jerzego (Castelo de Sao Jorge). Niestety, z naszego pokoju, znajdującego się od zachodniej strony, widok był o wiele mniej malowniczy. W odległości dwóch metrów od okna znajdowała się bowiem mocno nadwyrężona zębem czasu kamienica.

Zwiedzanie miasta zaczęliśmy od  Placu Zamkowego nad rzeką Tag. Doszliśmy   tam deptakiem Rua Augusta. W godzinach rannych by on jeszcze pustawy, ale po południu było już tłoczno. Zwróciłem uwagę na stosunkowo dużą ilość żebraków. Praktycznie obecni są oni w każdym miejscu, w którym spotkać można turystów. Inna grupa osób usiłujących zarobić na ulicy, to wszelkiej maści muzycy (pomagają im zwykle małe pieski, siedzące przed swoimi panami z kubeczkami w pysku), sztukmistrze, czyściciele butów i sporo mimów w charakterystycznie pomalowanych kostiumach.

Po dość długim poszukiwaniu znaleźliśmy odpowiednik polskiej






Lizbona - widok na Tag


 Biedronki, czyli market Pingo Doce. Ceny są tutaj porównywalne do naszych, a wybór asortymentu, zwłaszcza ryb i win, znacznie większy. Przykładowe ceny: litrowa butelka piwa Sagres – 1,89 euro, wino Set Nico – 1,59 euro, wino D. Pancho – 1,89 eur.


Po południu udaliśmy się w kierunku wzgórza zamkowego. Po drodze obejrzeliśmy m.in. kościół Santo Antonio (podobno urodził się tu Antoni Padewski, zwany św. Antonim z Lizbony) oraz katedrę. Zatrzymaliśmy się także przy dwóch punktach widokowych (miradouro),  z których rozciąga się panorama na Tag i praktycznie na całe miasto.

Wstęp na Zamek św. Jerzego według przewodnika Michelin z roku 2009 kosztuje 3 euro. Niestety, to już przeszłość. W tym roku za możliwość wejścia na wewnętrzny teren zamku trzeba bowiem zapłacić już 7,5 euro. Po przejściu barbakanu z dziesięcioma wieżami i nasyceniu się widokiem kolorowych dachów lizbońskich domów, zielenią parku Monsanto tudzież błękitem rozległego Tagu, można sobie zrobić fotkę z sokołem na ramieniu, nabyć pamiątki lub poddać się egzotycznemu masażowi.

Między podróżami


Vilhelmina

Jeszcze wczoraj byłem w Szwecji, a już jutro wylatuję do Portugalii. Jeden dzień wolny to zdecydowanie za mało na uzupełnienie blogowych zaległości. Dlatego też teraz ograniczę się tylko do podania linków, a obszerniejsze relacje zamieszczę po powrocie do kraju.
Nowe recenzje:
 Moja żmija  

W cieniu Sheratona
Pływający domek na jeziorze Vanern
 
Czasami trzeba było rozbijać namiot na kamieniach
Zdjęcia ze Szwecji

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty