
Po kilku tygodniach zadzwonił telefon.
Telemarketerka powiedziała, że dzwoni z
działu lingwistycznego jakiegoś nie sprecyzowanego bliżej centrum naukowego. Rozmowę
zaczęła od pytania, jakiego języka chcę się nauczyć. Potem upewniła się, że mieszkam
w województwie pomorskim i mieszczę się w wymaganym przedziale wiekowym. Po tej weryfikacji
oznajmiła, że skoro spełniam wszystkie warunki, to mogę skorzystać z dofinansowania.
W związku z tym otrzymam przesyłkę kurierską z płytą zawierającą 40 lekcji języka
angielskiego. Dodatkowo zostanie wysłany do mnie email z elektroniczną wersją kursu,
abym mógł korzystać z niego na tablecie, smartfonie i tp.
Kiedy wreszcie dorwałem się do głosu, zapytałem,
ile ma mnie to kosztować. Okazało się, że kurs kosztuje „jedynie” 167 zł. Naiwnie
zapytałem więc, czy po uwzględnieniu 80 % rabatu z tytułu dofinansowania, mam zapłacić
33 złote. Szybko jednak zostałem wyprowadzony z błędu. Owe 167 złotych jest już
po rabacie!
Pozostało mi tylko podziękować za tę „wspaniałomyślność”
niezidentyfikowanego bliżej centrum naukowego i ostrzec innych, co niniejszym czynię.