
No i przekonałem się! Najkrócej można by
powiedzieć, że straciłem dwie godziny. Moja wiedza o polskiej polityce nie
zwiększyła się bowiem ani o jotę. Film, który miał mieć siłę dynamitu, okazał
się być strzałem ze zwietrzałego kapiszona. A już te reklamowe wstawki o tym,
że film może być zablokowany czy ocenzurowany, można o kant d..y rozbić. Celowo
używam tu wulgaryzmu, bo w filmie Vegi jest ich na pęczki. Bohaterowie bluzgają
na potęgę, niezależnie od tego, czy rozmawiają na bieżące tematy, kochają się
czy kłócą.
O fabule filmu nie można wiele powiedzieć, bo
jej praktycznie nie ma. Cała Polityka to zlepek obrazów podzielonych na części. Mamy
więc takie wątki jak: Premier, Pupil, Romans, Ojciec dyrektor, Prezes, Ale to już było.
Bez trudu można domyśleć się, który o czym opowiada. Każdy z nas zna bowiem
przedstawione tu historie z telewizji,
prasy czy internetu. Niektóre są
pociągnięte grubszą, inne cieńszą kreską. Wszystkie nieco przejaskrawione, ale
z tego nie czynię zarzutu, bo takie są prawa filmu fabularnego.
Nie będę odkrywczy, gdy powiem, że jedynym
atutem obrazu Vegi są aktorzy. Podobał mi się Andrzej Grabowski w roli prezesa,
Chabior jako minister obrony i Zamachowski kreujący redemptorystę z Torunia.
Niezła była też Ewa Kasprzyk odtwarzająca postać pani premier, według której „im
się to po prostu należało”. To wszystko
jednak za mało, żeby wyjść z kina usatysfakcjonowanym…