Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PRL. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PRL. Pokaż wszystkie posty

Premierzy mojego życia



J. Kaczyński w Gdańsku

Po paru miesiącach mówienia o restrukturyzacji rządu zaczęło się wreszcie coś dziać. I to od razu z wysokiego pułapu, bo pierwsza zmiana dotyczy premiera. Wiemy już, że na tym stanowisku Beatę Szydło zastąpi Mateusz Morawiecki, dotychczasowy wicepremier i minister finansów. Można z dużą dozą pewności założyć, że Morawiecki wkrótce gruntownie przemebluje skład rady ministrów. Nie ulega jednak wątpliwości, że nad całością nadal będzie czuwał i dyrygował wszystkim Jarosław Kaczyński.

Przy okazji ostatniej zmiany na stanowisku premiera uświadomiłem sobie, że Mateusz Morawiecki jest dwudziestym czwartym szefem rządu w ciągu mojego życia. Latom mojego dzieciństwa i młodości towarzyszyły portrety Cyrankiewicza i Jaroszewicza, notabene najdłużej rządzących premierów  w całej historii Polski po 1918 roku. Palmę pierwszeństwa dzierży tu oczywiście Józef Cyrankiewicz, który spędził na tym stanowisku łącznie (szefem rządu był pięciokrotnie)  20 lat.  Jego następca Piotr Jaroszewicz rządził przez jedną dekadę, podczas której wraz z faktycznym przywódcą Edwardem Gierkiem z mniejszym lub większym powodzeniem realizowali hasło: "Żeby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej". Lata osiemdziesiąte to epoka krótkotrwałych premierów, których nazwiska - może poza Jaruzelskim, Rakowskim i Kiszczakiem - mało komu co mówią. Ja sam jak przez mgłę pamiętam Messnera i Pińkowskiego, o Babiuchu nie wspominając..

W III RP mamy już szesnastego premiera (faktycznie było ich 17., ale W. Pawlak dwukrotnie). Różnie można ich oceniać. Zależy to nie tylko od ich faktycznych osiągnięć, ale też od preferencji politycznych oceniających. Dla mnie osobiście najbardziej wyraziści byli w kolejności: Mazowiecki, Cimoszewicz, Oleksy, Miller, Marcinkiewicz i Szydło. Nie znaczy to jednak, że zawsze pochwalałem ich politykę. Nie miałem natomiast i nie mam sentymentu do Suchockiej, Pawlaka, Bieleckiego czy Kaczyńskiego, nie mówiąc już o Kopacz. A co z najdłużej rządzącym po 1989 roku? - może ktoś zapytać. Otóż co do Tuska moje uczucia są bardzo ambiwalentne. 

Donald Tusk - jeszcze nie był premierem...

Bez cenzury, ale z brakiem dostępu



Jak zapewne wiadomo każdemu, kto był dorosłym człowiekiem przed 1989 r. i sporej liczbie tych, którzy osiągnęli pełnoletniość  później, ale uczyli się historii – w czasach PRL obowiązywała cenzura. Bez parafki urzędnika  Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, podlegającego centrali przy ul. Mysiej w Warszawie, w druku nie mogło ukazać się legalnie żadne słowo. Jeżeli jednak chodzi o prasę, to wychodziło wtedy znacznie więcej dzienników i czasopism, które otwarte były na czytelnika i jego potrzeby. Niemal każda redakcja udostępniała swoje łamy dla czytelników i korespondentów. Mało tego – autorzy korespondencji otrzymywali wynagrodzenie. Może nie były to honoraria porównywalne do tych, jakie dostają gwiazdy dziennikarstwa, ale dla wielu aktywnych i mających coś do powiedzenia osób, stanowiły całkiem pokaźny zastrzyk finansowy.

Co zostało z tego dzisiaj? Niektóre z dawnych tytułów prasowych nadal istnieją na rynku, ale już pod szyldem innych właścicieli. Ci zaś nastawieni są nie tyle na czytelników, co na reklamodawców. Można więc zapomnieć o publikowaniu swoich tekstów, jeśli nie jest się etatowym dziennikarzem czy osobą o bardzo znanym nazwisku, no w ostateczności jakimś celebrytą. Ba, nie chodzi nawet o materiały zewnętrzne. Redakcje bronią się także przed pisaniem i zamieszczaniem recenzji książek, których autorzy mieszkają i funkcjonują na danym terenie, ale nie są na topie.

Żeby nie być gołosłownym, podeprę się przykładem „Dziennika Bałtyckiego”. Niegdyś na jego łamach ukazywały się moje opowiadania i aforyzmy. Jeszcze przed czterema laty red. Dariusz Szreter napisał i opublikował recenzję mojej książki „Spowiedź bezrobotnego”. Jednak dwa lata później nie chciał już podjąć się zrecenzowania mojej następnej książki. Jako przyczynę odmowy podawał brak czasu. Ok., to zrozumiałe – jako szef Rejsów ma mnóstwo roboty. Dlaczego jednak nie ukazała się recenzja pani Mizery-Nowickiej, której red. Szreter zlecił to zadanie? Z tego co wiem, napisała ją.

Jedźmy dalej. Na początku lipca tego roku wysłałem egzemplarze kolejnej powieści „Moja żmija” do kilku redakcji.  Przeczekałem okres wakacyjny, bo wiadomo – urlopy i td. I co się okazało? Pojawiły się recenzje na portalach internetowych, ale nie w prasie drukowanej i kolportowanej na Wybrzeżu. Przypomniałem się więc niedawno działom kultury „Dziennika Bałtyckiego i „Gazety Wyborczej”. Z tej ostatniej nikt nie raczył mi nawet odpisać, natomiast redaktor Jarosław Zalesiński z „Dz.B” napisał bez owijania w bawełnę:

Szanowny Panie, bardzo przepraszam za brak odpowiedzi, ale zawsze było coś pilniejszego. Niestety, nie mam dla Pana dobrych wieści: o książkach piszemy sporadycznie, na omówienie Pańskiej powieści nie uda nam się wygospodarować miejsca. Życzę oczywiście jakichś omówień w innych pismach.

Nie pomylę się chyba zanadto, gdy stwierdzę, że o ile w czasach PRL cenzura prewencyjna działała ze względów ideologicznych, o tyle teraz w wydawnictwach prasowych funkcjonuje knebel ekonomiczny. Zasada jest prosta: jeżeli z czegoś nie da się wycisnąć kasy, to nie warto o tym mówić. Każdy kij ma jednak dwa końce. Brak otwarcia na zwykłych czytelników to prosta droga do ich utraty. Jeszcze nie tak dawno wychodziły w Gdańsku, oprócz „Dziennika Bałtyckiego,” „Głos Wybrzeża i „Wieczór Wybrzeża”. Pozostała po nich tylko pamięć coraz mniej licznego grona czytelników…
Powyższy tekst zamieściłem także na portalu Wiadomości24

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty