Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gdynia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gdynia. Pokaż wszystkie posty

Spacerkiem z Gdyni do Oliwy


Rano przejazd Pomorską Koleją Metropolitalną do Gdyni. Przez Rębiechowo! Podkreślam to, bo do tej pory nie miałem świadomości, że PKM kursuje także przez Sopot, choć tu już pod szyldem Szybkiej Kolei Miejskiej. Według Wikipedii wygląda to następująco:
Spółka PKM jest zarządcą infrastruktury kolejowej na 2 liniach kolejowych, natomiast PKP Szybka Kolej Miejska w Trójmieście jest przewoźnikiem na liniach zarządzanych przez PKM, wybrana w wyniku przetargu. Spółka Pomorska Kolej Metropolitalna S.A. została powołana celem budowy i utrzymania linii kolejowych oraz funkcjonowania infrastruktury kolejowej i okołotorowej. Ciekawostką jest fakt, że linia PKM nie jest w żaden sposób połączona z linią SKM na stacji Gdańsk Wrzeszcz, mimo iż obie linie obsługuje ten sam przewoźnik. Teraz rozumiecie wszystko? Bo ja nadal się gubię...
Ale mniejsza z tym. Kolega Artur pojechał przez Sopot, ja przez Osową i ostatecznie spotkaliśmy się w Gdyni Głównej, skąd rozpoczęła się nasza dzisiejsza wędrówka. Wyruszyliśmy z ulicy Morskiej szlakiem żółtym, którym podążaliśmy aż do  rozgałęzienia ze szlakiem czerwonym w okolicach ulicy Chwarznieńskiej. Minęliśmy Rezerwat Kacze Łęgi i przeszliśmy między Karwinami a Małym Kackiem, by po minięciu Stajni Bernadowo leśnymi ścieżkami dojść do ulicy Sopockiej. Po jej przekroczeniu szliśmy niebieskim szlakiem (w tym Drogą Wielkokacką) obok Wielkiej Gwiazdy. Przed wejściem na Drogę Nadleśniczych natknęliśmy się na  kamień upamiętniający Waldemara Heusmanna. Dla nieznających tych stron przypomnę, że był to leśniczy z Renuszewa, którego ponad sto lat temu zamordowali kłusownicy.
Wędrówkę zakończyliśmy w Oliwie przy ulicy Wita Stwosza z wynikiem 23.75 km  w czasie 3 godzin i 44 minut. A zatem średnia wyszła 6,36 km na godzinę. Chyba nie najgorzej jak na dość trudne miejscami warunki terenowe (błoto, liście). Warunki pogodowe niezłe - co prawda bez słońca, ale też bez deszczu. Na trasie paru biegaczy i  kilku rowerzystów.  Spacerowiczów jak na lekarstwo. Może wszyscy chodzą dziś na imprezy związane z WOŚP? Byłoby dobrze, ale jakoś w to nie wierzę...














Dziadkiem na Nordkapp cz. I


Przed Geirangerfiord
Dwa dni temu wróciłem z fascynującej podróży po Skandynawii. Postaram się poniżej streścić jej przebieg. Najpierw kilka suchych notatek sporządzonych na smartfonie oraz ewentualne uzupełnienia.

Rano trochę błądzimy wokół terminalu promowego w Gdyni szukając Kauflandu. W końcu kupujemy Tyskie na stacji paliwowej po 12 zł za czteropak. Tankujemy do pełna. Płacę Krzyśkowi 250 zł za połowę baku (jest pojemny, bo mieści aż 100 litrów oleju napędowego). Płacimy  5,05 zł za litr.

Carlsberg na promie kosztuje 119 koron za walizeczkę z 24 puszkami o pojemności 0,33 litra każda. Na dziennym rejsie Stena Vision widać niewielu pasażerów.

Program rozrywkowy prowadzą Aleksandra i Sebastian. Niestety, zarówno bingo jak i quiz muzyczny bez sukcesu z naszej strony. W tym pierwszym zabrakło mi zaledwie jednego trafnego skreślenia.

W przerwie oglądamy mecz Rosja - Urugwaj. Rozpoczyna się o godzinie szesnastej. Rosjanie przegrali 3:00, tak samo jak my wczoraj z Kolumbią. Tyle tylko, że Rosja wcześniej wygrała dwa mecze...

Karlskrona wita nas ładną słoneczną pogodą.

Do Sysslebäck jedziemy ciurkiem ponad osiem godzin. Prowadzi Krzysiek. Jest piękna biała noc. Dojeżdżamy na miejsce o czwartej rano. Spore zmęczenie. Śpimy na łóżkach w szopie Kaśki do dziewiątej. Z przerwą o  wpół do siódmej, kiedy niespodziewanie budzi nas jej mąż Artur. Krzysiek wyładowuje tu swoje rzeczy, zwłaszcza prowiant, niezbędne na dalszy pobyt. Tutaj spędzi bowiem najbliższe tygodnie, a może nawet miesiące, na zbiorach moroszki i jagód.

Wczoraj niewiele ponad 400 km. Zwiedzanie Lillehammer i Lom przy pięknej pogodzie. Rozbijamy biwak około 50 km przed Geiranger. Przygoda z kuchenką gazową i rozlane piwo. Nerwowo, ale sytuacja opanowana. W nocy zimno.

Rozwijając powyższy wątek, dodać muszę, że w Lillehammer nie doszliśmy do samych skoczni Lysgårdsbakken, ale  były one doskonale widoczne również z dalszej odległości. Zobaczyliśmy natomiast wiele ciekawych murali, kąpielisko nieopodal skoczni narciarskiej oraz kościół i cmentarz. Nie natknąłem się natomiast tym razem na pomnik pisarki Singrid Undset, laureatki Nobla, który zwrócił moją uwagę podczas wizyty w Lillehammer przed dwunastu laty.

Co do kuchenki, to nie dokręciłem wystarczająco mocno zaworu do butli gazowej. W efekcie ogień zapalił się nie tylko na palniku, ale także przy plastikowym złączu. Udało mi się zdławić go w zarodku przy pomocy jakiejś szmaty. Byłem już jednak trochę zestresowany, więc zgodnie ze starym porzekadłem, iż nieszczęścia chodzą parami, spowodowałem kolejne, nieco bardziej dokuczliwe. Tym razem niefortunnie sięgnąłem ręką po otwartą puszkę z piwem. Zamiast chwycić ją ręką, popchnąłem ją do przodu. Gazowane piwo natychmiast chlusnęło do wnętrza bagażnika, zalewając przy okazji śpiwór Krzysztofa. Ten ostatni nie był - delikatnie mówiąc - zachwycony tym faktem. Też bym nie był! Poczuwając się do winy, zaprałem cuchnące piwem fragmenty śpiwora i sam w nim spałem, udostępniając współtowarzyszowi podróży własny.

W  Lom nad rzeką Bøvraad odwiedzamy najważniejszą  atrakcję tego regionu, czyli stavkirke z XII wieku. Jest to dobrze zachowany drewniany kościół słupowy. Można tu też obejrzeć urokliwe mini wodospady nad wymienioną wyżej rzeką.

Przed południem docieramy do Geiranger. Trafiamy na piękną pogodę. Tym razem ja prowadzę auto. Zaliczamy punkt widokowy nad  Drogą Orłów i wracamy na E6. W Trondheim jesteśmy o godzinie dwudziestej. Nocleg od dwudziestej trzeciej na postoju w Sparbu przy E6. Hałas samochodów. W nocy deszcz. Jest WC i ciepła woda.

Do Bodo jeszcze 600 km.

Nad jednym z najsłynniejszych fiordów norweskich jak zwykle tłum turystów. Bez trudu da się tu  też usłyszeć język polski. Z tym ostatnim będziemy  mieć zresztą do czynienia na całej trasie naszej ponad pięciotysięczno kilometrowej eskapady. Wspomnę tu tylko motocyklistę o pseudonimie Gagarin, którego spotykaliśmy na wielu postojach przed i za Nordkapp, czy małżeństwo z Tychów, wskazujące nam na mapie miejsca postojowe z toaletami.

Co do samego Geirangerfiordu, to jest on już opisany i sfotografowany chyba na wszystkie sposoby. Ja sam, nieskromnie mówiąc, pokusiłem się o to jeszcze w 2006 roku. Tym razem wjechałem jednak ponownie po serpentynach Drogi Orłów na punkt widokowy, żeby kolega mógł spojrzeć z góry na legendarny fiord. Nie wiem jednak czy sprawiłem mu dużą przyjemność, bo zestresował się strugą płynu wypływającego spod jego 22.letniego passata, zwanego pieszczotliwie Dziadkiem. Na szczęście była to woda, w dodatku nie z naszego auta.

A propos samego Geiranger, to warto zejść z górnego parkingu metalowymi schodami w dół. Po drodze mija się burzliwie płynący strumyk, którego wody przy ładnej pogodzie pięknie skrzą się w kolorach tęczy. Sama wioska, licząca niespełna 300 stałych mieszkańców, ożywa tylko w sezonie letnim. Przybywa tu wtedy wiele wycieczkowców wypełnionych turystami oraz  sporo kamperów, aut osobowych, motocykli, a nawet rowerów. Geirangerfiord można obejrzeć dokładnie z pokładów łodzi wycieczkowych, zwłaszcza wodospad Siedmiu Sióstr. Ciekawe widoki rozciągają się także ze szczytów okolicznych gór, na zboczach których jeszcze stosunkowo niedawno funkcjonowały farmy. Teraz są one już tylko turystyczną atrakcją. Dają jednak wyobrażenie o surowych warunkach, w jakich niegdyś bytowali ich mieszkańcy.

Samemu Trondheim nie poświęcamy dużo czasu. Raz, że pogoda nie jest sprzyjająca. Dwa, że zbliża się zmierzch i fotografowanie nastręcza nieco trudności. Trzy, że zależy mi na szybkim znalezieniu miejsca, w którym będę mógł rozbić namiot. Tu czas dodać, że podczas tej podróży ja śpię w namiocie, a mój kolega w samochodzie.
Część druga tutaj
Część trzecia tutaj 
Karlskrona

Syssleback

Lillehammer

lillehammer

Lillehammer

Lillehammer

Mural w lillehammer

Kąpielisko pod skocznią Lillehamer

Lillehammer

Lillehammer

Stavkirke w Lom

Stavkirke w Lom

Lom

Biwak przed Geiranger

Geiranger


Geiranger

Troll w Geiranger

Geiranger

Geiranger

Trondheim

Trondheim

Skok adrenaliny

Gdynia Kolibki

Wraz z synami i ich partnerkami wybrałem się do Adventurepark  w Gdyni Kolibkach.  Głównym punktem programu był tzw. skok adrenaliny.  Nie będę szczegółowo opisywał tej atrakcji, gdyż wszystko doskonale widać na załączonym filmiku. Dodam tylko, że synowie zafundowali mi tę rozrywkę w ramach prezentu z  z okazji niedawnego Dnia Ojca.  Przy okazji postrzelaliśmy sobie nieco z łuków.
 Filmik ze skoków


II Rowerowy Rajd Niepodległości

Więcej zdjęć tutaj

Bazylika św. Brygidy w Gdańsku

Na starcie II Rajdu Niepodległości, przed kościołem św. Brygidy w Gdańsku, stawiło się około stu rowerzystów. Wśród nich obecni byli zarówno członkowie trójmiejskich grup rowerowych, jak i cykliści nigdzie nie zrzeszeni, w tym budzące szczególny podziw małe dzieci. Organizatorzy: Grupa Rowerowa Trójmiasto (Krzysztof Kochanowicz i Tomasz Kmieć) i Parafia Matki Bożej Fatimskiej (ks. Tomasz Koszałka) zadbali o policyjną eskortę oraz o asystę ambulansu medycznego i pojazdu technicznego.
Pomnik Poległych Stoczniowców
Rajd rozpoczął się po mszy w bazylice, w której udział wzięła większość z uczestników. Tutaj dodać jednak trzeba, że nikt nikogo nie zmuszał do uczestnictwa w nabożeństwie. Zastrzeżenie to niezbędne jest z powodu licznych wpisów na forach internetowych, gdzie niektórzy złośliwcy martwią się fałszywie o to, że Kościół pragnie zdominować i tę sferę życia. Otóż rzecz ma się tak, że jazda rowerem jest bezwyznaniowa. Nie ma tu też aspektów politycznych. Swoje poglądy, a każdy jakieś ma, na czas rowerowych wypadów powinno zostawiać się w domu. Jeżeli zaś komuś przeszkadza modlitwa przed jakimś miejscem pamięci, to zawsze może przecież odsunąć się o parę kroków, żeby jego „wrażliwy” słuch nie był poddawany tak „ekstremalnym” doświadczeniom.
Pierwszy postój  na pl. Solidarności przed pomnikiem Poległych Stoczniowców w Gdańsku. Krótka modlitwa, zapalenie znicza i ruszamy w stronę Sopotu. Ze względu na obecność małych dzieci jedziemy bardzo wolno, zajmując jeden pas jezdni. Do granic Gdańska towarzyszy nam policyjny patrol.
Pl. Solidarności
W Sopocie zatrzymujemy się na krótko w Parku Inki przy pomniku Żołnierzy Armii Krajowej. Ich także upamiętniamy zapaleniem znicza i symboliczną modlitwą.



Ks. Tomasz Koszałka z najmłodszymi uczestnikami
Pomnik Żołnierzy AK w Sopocie

Pomnik Ofiar Grudnia 1970 w Gdyni

Pomnik Ofiar Grudnia 1970 w Gdyni


Pomnik Ofiar II Wojny Światowej w Rumi

Ks. Tomasz Koszałka i Roman Łuczak


Z lewej dyrektor MDK w Rumi Ludwik Bach
Kolejne miejsca pamięci znajdują się już w Gdyni. Tutaj pomagają nam w poruszaniu się po ulicach miejscowi policjanci oraz pracownicy nadzoru ruchu. Złożenie zniczy przed Pomnikami Ofiar Grudnia 1970 (przed urzędem miejskim i przy. Al. Solidarności) kończy oficjalną część II Rowerowego Rajdu Niepodległości.
Rajd się jednak nie kończy, wprost przeciwnie – dopiero się rozkręca. Nie ma już dzieci więc można trochę mocniej nacisnąć na pedały. Wkrótce dojeżdżamy do Rumi, gdzie wita nas  Roman Łuczak, szef miejscowej grupy rowerowej o oryginalnej nazwie Sama Rama. Przed pomnikiem Ofiar II Wojny Światowej wraz z nim składamy hołd poległym, a w chwilę później jedziemy na tradycyjny w Samej Ramie poczęstunek. W Miejskim Domu Kultury wita nas jego dyrektor, Ludwik Bach. Zachęca do częstowania się kawą, herbatą, kanapkami i ciasteczkami. Ponadto obdarowuje wszystkich kawałkami bursztynu.
- Bursztyn oznacza szczęście – mówi-  więc nigdy go nie sprzedaję, tylko się nim dzielę.
Posileni i wypoczęci ruszamy w stronę Piaśnicy. Teraz jest nas już tylko 28. Większość to członkowie Samej Ramy ( z GER zostałem tylko ja). Trasa jest dość trudna, gdyż na wielu odcinkach prowadzi przez dziurawe i błotniste drogi. Najbardziej daje się jednak we znaki podjazd pod miejscowość Kąpino. Nie wszystkim się to udaje w tym samym czasie (jedna osoba przesiada się z roweru na siedzenie w wozie technicznym).
Po piętnastej docieramy do kaplicy w miejscu kaźni kilkunastu tysięcy ludzi, w tym wielu przedstawicieli inteligencji kaszubskiej. Tutaj, po nieco dłuższej niż zazwyczaj modlitwie, żegnamy się. Część osób jedzie do kolejki w Wejherowie, a część zabiera się w drogę do Gdańska samochodem technicznym.
Kaplica w Piaśnicy
Do domu docieram o 17.30. Na liczniku mam 90 km. Czuję przyjemne zmęczenie i satysfakcję z dobrze spędzonego dnia.

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty