Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ecco travel. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ecco travel. Pokaż wszystkie posty

Z dziennika: chińskie wizy, gdańskie billboardy kandydatów na prezydenta


Nadal piękna słoneczna pogoda, choć jest nieco chłodniej. W Gdańsku temperatura kształtuje się dzisiaj w granicach 14 stopni C. Dzisiaj przejechałem prawie 45 kilometrów na rowerze moją ulubioną trasą przez Brętowo, Jasień, Kokoszki, Rębiechowo, Klukowo, Matarnię i Oliwę.

Dobry nastrój zepsuł mi nieco e-mail z Ecco Travel. Do wyjazdu do Chin pozostało jeszcze  prawie pięć miesięcy, a już wzrastają koszty. Chodzi o wizy chińskie. Dotychczasowa cena wynosiła 280 zł od osoby, a teraz za wizę trzeba zapłacić aż 445 zł. Jeżeli dodamy do tego koszty pośrednictwa biura turystycznego (100 zł od osoby), to łączny koszt wiz dla dwóch osób wyniesie 1090 zł. Za takie pieniądze można odbyć całkiem przyjemną wycieczkę do dowolnie wybranego kraju europejskiego. Ale cóż, Chiny to Chiny…

Chodząc i jeżdżąc po Gdańsku obserwuję plakaty i billboardy związane z wyborami samorządowymi. Szczególnie rzucają mi się w oczy te propagujące Pawła Adamowicza na prezydenta Gdańska. Znacznie  mniej jest tych, które zachęcają do głosowania na Kacpra Płażyńskiego. W ogóle natomiast nie widziałem reklamówek Jarosława Wałęsy. Nie wiem, co o tym sądzić. Nasuwają mi się jednak pewne pytania, np. kto finansuje komitet wyborczy dotychczasowego prezydenta  Gdańska. Ciekaw też jestem, dlaczego kandydat PO i Nowoczesnej ma tak słabą promocję. Czyżby nazwisko ojca miało wystarczyć za całą reklamę tego kandydata? PiS chyba też nie zainwestował zbyt wiele w swojego protegowanego, też zresztą syna znanego ojca.

Jeżeli wierzyć przeczuciom i przepowiedniom Krzysztofa Jackowskiego, to w Gdańsku i w Krakowie pozostaną dotychczasowi prezydenci, a w stolicy władzę w ratuszu obejmie Patryk Jaki. Osobiście życzyłbym sobie, aby stało się tak tylko w Krakowie. Ale – pożyjemy, zobaczymy.

Delhi w pigułce



Delhi - hotel Anila

Po ponad siedmiu godzinach lotu z Monachium wylądowaliśmy na lotnisku Indiry Gandhi w Delhi. W Polsce była godzina 19.20, a tutaj zbliżała się już północ. Trochę czasu zajęła procedura wizowa, w tym skanowanie dłoni obu rąk. W efekcie do paszportów wbito nam datę przybycia do stolicy Indii 2 lutego. Po odnalezieniu lokalnego przedstawiciela biura turystycznego, co trochę trwało (po wyjściu z hali przylotów nie można już do niej wrócić, więc musieliśmy czekać przed terminalem), wsiedliśmy do busa, który zawiózł nas do hotelu Anila. W trakcie przejazdu otrzymaliśmy małe butelki z wodą oraz wieńce z kolorowych kwiatów. W hotelu zameldowaliśmy się przed drugą.


Pierwsza kolacja w Delhi

Śniadanie w formie bufetu (w żadnych z czterech hoteli, w których przebywaliśmy nie było serwowanych posiłków). Menu dość urozmaicone, choć trudno byłoby szukać podobieństw do kuchni europejskiej, może za wyjątkiem tostów i omletów. O serze czy wędlinach należało zapomnieć. Nie brakowało za to wegetariańskich kotletów, chlebków (ciapata lub naan), gotowanych warzyw i ostrych sosów. Była też oczywiście herbata i kawa, ale ta ostatnia tylko ze względu na gości, gdyż Hindusi nie przepadają za tym napojem.

W południe poznaliśmy pilota Ecco Travel. Był nim młody, wysoki blondyn z długimi włosami - Michał Feder. Gdybym miał go oceniać, to dałbym mu za całokształt ocenę dobrą, czyli przeciętną. Przedstawił nam program na najbliższe godziny, w tym wizytę w tzw. Świątyni Lotosu (nie było jej w oficjalnym programie) oraz wręczył w imieniu biura kapelusze przeciwsłoneczne oraz nakładki na buty. Zebrał też pieniądze na przewodników, bilety wstępu i napiwki (150 USD) oraz za wstęp do kompleksu świątyń Akshardham (25 USD) i  Świątyni Małp (16 USD).

Dojście z parkingu do bramy okalającej Świątynię Lotosu to sztuka wymagająca umiejętności poruszania się slalomem. Co rusz bowiem na naszej drodze staje natrętny handlarz pamiątkowego badziewia. Wyminie się jednego, to obskakuje nas dwóch kolejnych. I tak aż do bramy. Dalej wejść im nie wolno.

Świątynia Lotosu

Bahaicka Świątynia (Lotus Temple) subkontynentu indyjskiego została zbudowana w latach 1980-1986 w New Delhi. Dziewięcioboczny budynek (dziewiątka jako największa liczba jednocyfrowa symbolizuje pełnię, zgodność i jedność) w kształcie kwiatu lotosu  ma wysokość ponad 34 metry i jest cały pokryty płytami z marmuru. Działka, na której stoi ma powierzchnię prawie jedenastu hektarów. Wokół świątyni znajduje się 9 basenów, które nie tylko dodają jej uroku, ale też stanowią ważny element systemu chłodzenia sali modlitw. W jej wnętrzu jest 1300 miejsc siedzących (długie, połączone ze sobą ławy). Poza ławkami nie ma tu żadnych innych sprzętów ani ozdób, Jedynie przy przeciwległej od wejścia ścianie stoją cztery donice z kwiatami. W sali nie odbywają się żadne ceremonie. Można tu jedynie medytować czy modlić się lub czytać święte pisma wiary Baha.

Bahaizm jest stosunkowo młodą religią. Jej początki datują się bowiem na połowę XIX wieku, a główne postacie tej wiary to: Bab, Baha'u'llah i 'Abdu'l-Baha. W ulotce wydanej w języku polskim można przeczytać, że: Wiara Baha jest niezależną religią światową Boskiego pochodzenia, charakteryzującą się uniwersalnym zasięgiem, szeroką perspektywą, podejściem naukowym, humanitarnymi zasadami i dynamizmem, z jakim wywiera wpływ na serca i umysły ludzi. Wyznaje jedność Boga, uznaje jedność Jego Proroków i wdraża zasadę jedności i niepodzielności całej rasy ludzkiej.

Powitanie przed Świątynią Lotosu

Bahaici zbudowali już siedem świątyń na całym świecie. Znajdują się one w USA, Ugandzie, Australii, Niemczech, Panamie, Zachodnim Samoa. Ta w Delhi jest najnowsza. Wspólnota obejmuje swoim zasięgiem praktycznie cały świat. Wystarczy wspomnieć, że jej wydawnictwa są przetłumaczone na 800 języków.

Przed wejściem na teren świątyni trzeba przejść przez bramkę wykrywającą metal oraz poddać się rewizji. W samej świątyni nie wolno robić zdjęć, a wejść do niej można tylko bez butów. Te ograniczenia to jednak pestka w porównaniu ze środkami bezpieczeństwa obowiązującymi w Kompleksie Świątyń Akshardham, który zwiedzaliśmy jako następny obiekt sakralny.

Do Swaminarayan Akshardham nie wolno wnosić żadnego sprzętu elektronicznego, a więc o fotografowaniu i filmowaniu można tylko pomarzyć. Mało tego, zakazane jest także wnoszenie żywności, zapalniczek i skórzanych toreb. Każdy z odwiedzających poddawany jest szczegółowej rewizji i nie ma szans, żeby coś przemycić. Strażnicy zaglądają nawet do portfeli.

Akshardham z daleka

Hinduski kompleks świątynny został oddany do użytku w listopadzie 2005 roku, czyli niewiele ponad 10 lat temu. Jego budowa trwała pięć lat, a brało w niej udział ponad dziesięć tysięcy pracowników i wolontariuszy. Główna świątynia zbudowana jest z radżastańskiego różowego piaskowca i włoskiego marmuru. Jej wysokość wynosi 43 metry, powierzchnia natomiast zajmuje  10560 m kw. W oczy rzucają się bogato rzeźbione kolumny i mnóstwo posągów różnych bóstw hinduizmu. A trzeba wiedzieć, że w Indiach jest ich bardzo dużo. Na ich czele stoi jednak "święta trójca" zwana Trimurti, czyli Brahma, Wisznu i Sziwa.

Jeżeli chodzi o Swaminarayana, to żył on w latach 1781-1830, a więc tylko 49 lat. Swaminarayan Hinduism liczy obecnie około 20 milionów wiernych, co nie jest wielką liczbą, zważywszy na liczebność mieszkańców Indii, z których 80 procent wyznaje hinduizm. Do kompleksu świątynnego przybywają jednak nie tylko wyznawcy tej wiary. Spotkać tu można bowiem turystów z całego niemal świata. To dla nich głównie przygotowane są pokazy scen  z życia Swaminarayana.  Odbywają się one w zacienionych salach, w których ustawione są naturalnej wielkości kukły. Niektóre z nich poruszają się mechanicznymi ruchami i "mówią". Dla lepszego efektu show wzbogacone jest o muzykę i kolorowe światła. W niby grotach połyskują tafle wody, a na scenie pokazywane są cuda, które rzekomo miały miejsce w czasach Swaminarayana. Zwieńczeniem pokazu jest dziesięciominutowy rejs łódkami po sztucznej rzece. Po obu jej stronach widać sceny z wielowiekowej historii Indii. Ukazują one dorobek kulturalny i techniczny tego kraju.

Całość robi wrażenie dobrze zorganizowanego przedsięwzięcia marketingowego. Są tu elementy wiary i historii, ale jest też sporo kiczu i błyskotek. Przepych rzuca się w oczy, dlatego niektórzy porównują ten obiekt z sanktuarium w Licheniu. Tyle tylko, że u nas nikt nie każe chodzić boso, nie zabrania robienia zdjęć, a bazyliki nie pilnują żołnierze z długą bronią.

Schody Meczetu Piątkowego w Delhi

Następnego dnia po śniadaniu jedziemy do  Meczetu Piątkowego (Dżama Masdźid).  Wyznawców islamu  w Indiach jest około 12 procent (przed powstaniem Pakistanu i Bangladeszu było ich znacznie więcej). Meczet w Starym Delhi jest największym tego rodzaju obiektem w Indiach. Zbudował go w połowie siedemnastego wieku mogolski władca Szahdżachan (znany też jako budowniczy słynnego Taj Mahal). Meczet Piątkowy, podobnie jak hinduska Swaminarayan Akshardham, zbudowany jest z czerwonego piaskowca i  białego marmuru. Prowadzą do niego trzy bramy. My wchodzimy tą od strony wysokich schodów, minąwszy uprzednio tabuny namolnych handlarzy . Wcześniej zdejmujemy oczywiście buty. Kontrola jest dość pobieżna, mimo iż dziesięć lat temu doszło tu do zamachu bombowego. Za możliwość robienia zdjęć trzeba zapłacić 300 rupii. Myślę jednak, że nie warto. Na rozległym dziedzińcu, mogącym pomieścić 25 tysięcy osób, nie ma szczególnych atrakcji do fotografowania. Same kopuły zaś i minarety (wysokie na 41 metrów) można spokojnie pstryknąć z zewnątrz. Ciekawostką jest fakt, że meczet posiada w swoich zbiorach kopię Koranu spisaną na jeleniej skórze.

Pod meczetem wsiadamy do riksz i jedziemy na bazar. Towarzyszy nam nieustanny ryk klaksonów, nawoływania handlarzy i smród spalanych śmieci. Tych ostatnich jest na ulicach bardzo dużo. Widać nikomu nie przeszkadzają, bo miejscowi nie zwracają na nie uwagi. Zatrzymujemy się przed sklepem Mehar  Chand& Sons. Wysłuchujemy krótkiej prelekcji o przyprawach (masala), po czym robimy zakupy. Kupujemy głównie herbatę, bo jest stosunkowo tania (kg Assam luzem - 200 rupii).

Rikszarz

Z bazaru jedziemy do Raj Gath, czyli miejsca kremacji Mahatmy Gandhiego. Rozległy park i muzeum Gandhiego położone są blisko rzeki Jamuny. Aby wejść  na teren trzeba podać się kontroli, a potem zdjąć buty.

Kolejną świątynią, którą zwiedzamy w Delhi, jest  Gurdwara Bangla Sahib. Należy ona do Sikhów. Sikhizm to, najogólniej mówiąc, połączenie hinduizmu i islamu. Jego założycielem był Guru Nanak Czand żyjący na przełomie piętnastego i szesnastego wieku. Sikh oznacza ucznia, który wierzy w jednego Boga i nauki dziesięciu Guru. Zawarte są one w świętej księdze Sikhów - Guru Granth Sahib. Religia Sikhów jest monoteistyczna. Wierzą oni w Boga miłości, który stworzył człowieka nie po to, żeby go karać za grzechy, lecz żeby mógł on realizować swój cel jednoczenia się z kosmosem. Sikhem może zostać każdy człowiek, niezależnie od płci i narodowości. Wystarczy, że przyjmie zasady wiary. Wtedy może być ochrzczony.

Przed wejściem na teren gurdwary (świątyni) należy zdjąć zarówno buty, jak i skarpety. Trzeba też założyć na głowę pomarańczową chustę. W przeciwieństwie do innych tego rodzaju obiektów nie ma tu kontroli osobistej, ani też nikt nie zabrania filmowania i robienia zdjęć. Otwartość i zaufanie posunięte są do tego stopnia, że każdy może wejść do kuchni i obserwować proces przygotowywania darmowych posiłków. Można też pomóc, np. wałkując ciasto na chlebki naan. Posiłki otrzymuje każdy, kto tego zapragnie, bez względu na wyznanie czy pochodzenie. Wystarczy tylko umyć ręce, wejść do obszernej jadalni i usiąść po turecku na podłodze. Za chwilę pojawi się sikh z wiadrem i chochlą, aby włożyć każdemu do metalowej tacy z wgłębieniami porcję pożywnej zupy z soczewicy. Za nim podejdzie drugi i będzie częstował gorącymi jeszcze plackami. Kuchnia wspólnoty (Pangat) to symbol równości i braterstwa.

Sikhowie

Sikhowie noszą charakterystyczne turbany, pod którymi ukrywają długie włosy. Mężczyźni mają też długie brody. Ciekawostką jest, że ci, którzy obcięli włosy albo zgolili brodę traktowani są jako odstępcy od wiary.

Sama świątynia jest bogato zdobiona złotem. Pod dużym baldachimem znajduje się Święta Księga. Przed zajęciem miejsca należy schylić się przed nią w ukłonie. Nabożeństwo zaczyna się od śpiewania hymnów. Towarzyszy temu muzyka. Potem jest modlitwa i czytanie ze świętej księgi hymnu Szabad. Na koniec wychodzący ze świątyni otrzymują kuleczkę puddingu z manny, mąki, cukru i masła. Zarówno podający, jak i biorący używają do tego włącznie rąk.

Wnętrze świątyni Sikhów

Charakterystyczny dla sikhizmu jest brak kleru. Tu każdy ochrzczony, niezależnie od płci, może prowadzić modlitwę. Nie ma tu też celibatu. Sikhowie stanowią tylko 1,8 procent mieszkańców Indii, ale są bardzo widoczni. Nie tylko ze względu na strój czy charakterystyczne brody. Wyróżniają się w armii, medycynie i przemyśle jako pełni poświęcenia i pracowitości.

Z sikhijskiej świątyni jedziemy do grobowca Humayuna. Jest to okazała budowla, która uchodzi za pierwowzór Taj Machal.  Rzeczywiście jest podobna, choć różni się kolorem (zbudowana z czerwonego piaskowca) i brakiem minaretów. Przy parkingu napotykamy enklawę szczurów. Pomiędzy  murowanym ogrodzeniem a krawężnikiem drogi znajduje się pełno nor, wokół których hasają wypasione gryzonie. Są dokarmiane, gdyż na murku widać miseczki z jedzeniem.

Grobowiec Humayuna

Humayun był mogolskim władcą Indii w XVI wieku. Zmarł nietypowo, gdyż skręcił kark wskutek upadku ze schodów biblioteki. W mauzoleum Humayana pochowano też jego żonę, która wcześniej zleciła jego budowę. Obok grobowca stoi meczet, a cały kompleks usytuowany jest w rozległym parku Obiekt jest wpisany na listę UNESCO.

Brama Indii

W drodze do hotelu zatrzymujemy się przed łukiem triumfalnym, zwanym Bramą Indii. Zapada zmierzch. Podświetlona 42 metrowa brama widoczna jest z daleka. Obok niej znajduje się również podświetlana fontanna. Jej kolory zmieniają się z czerwonego na zielony.

Ostatnia noc w Delhi przed wyjazdem do Jajpuru. Wi-fi przestało działać, telewizor też odmówił posłuszeństwa, więc pozostało tylko wypić herbatkę z rumem Old Monk i iść spać.

Qutub Minar

Rano jedziemy obejrzeć Qutub Minar. Jest to najwyższy ceglany minaret w Indiach (73 metry). Został wzniesiony w XIII wieku i stanowił niegdyś element pierwszego meczetu w Indiach. Jego nazwa pochodzi od nazwiska muzułmańskiego zdobywcy miasta. Minaret jest obecnie możliwy do oglądania tylko z zewnątrz. Wejście na wierzchołek zostało zakazane ze względu na dużą ilość samobójstw dokonywanych w tym miejscu. Teraz można tylko zadzierać głowę i obserwować, jak tuż nad zwieńczeniem minaretu przelatują startujące z pobliskiego lotniska samoloty.

Pręgowiec

Obok parkingu, na zaśmieconym kawałku gruntu, hasają trzy dorodne świnie. Po drzewach zaś śmigają wszechobecne w Delhi zwinne pręgowce. W toalecie przy parkingu pracownik pobiera 10 rupii, a wydaje rachunek na 5. Powoli wyjeżdżamy z gwarnego, przesłoniętego grubą woalką smogu Delhi, kierując się do stolicy Radżastanu.

Filmik z przejazdu rikszą


Druga część relacji z Indii

Trzecia część relacji










Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty