Miły gest ze strony organizatorów |
W tym sezonie stosunkowo rzadko uczestniczyłem
w rajdach i wycieczkach rowerowych. Wynikało to głównie z powodu moich wyjazdów
zagranicznych. Z tym większą więc przyjemnością przyjąłem zaproszenie Romana
Łuczaka (szefa Klubu Turystyki Rowerowej „Sama Rama” w Rumi) do udziału w imprezie pod hasłem Rajd
Rowerowy „Po sąsiedzku” z okazji Dnia Bez Samochodu. Nazwa długa, ale
zapewniam, że adekwatna do tego co przygotowali organizatorzy. W tym miejscu
trzeba zaznaczyć, że całemu przedsięwzięciu patronowała burmistrz Rumi Elżbieta
Rogala-Kończak, a wśród współorganizatorów i sponsorów byli m.in. Spółdzielnia
Mieszkaniowa „Janowo”, Miejski Dom Kultury, Firma Kummer i PORD.
Roman Łuczak udziela ostatnich instrukcji |
Na miejsce zbiórki (parking przy Zespole Szkół
Ogólnokształcących) zdążyłem w ostatniej chwili. Wcześniej bowiem nieco pobłądziłem,
gdyż wysiadłem na niewłaściwym przystanku SKM. Z daleka już widziałem
kilkudziesięcioosobową grupę rowerzystów, z których wielu miało na sobie
kamizelki odblaskowe. Kiedy podjechałem bliżej, zobaczyłem Romana udzielającego
wywiadu jakiejś telewizji oraz Darka, Heńka i Ryśka. Z tymi ostatnimi
wielokrotnie jeździłem na wycieczki organizowane przez Gdańską Ekipę Rowerową. Miło mi było ich spotkać, gdyż ostatnio moje kontakty
z tą grupą były dość sporadyczne.
O godzinie piętnastej wyruszyliśmy w stronę
Kazimierza, gdzie zaplanowany został rowerowy piknik. Przejazd przez miasto
ułatwiała nam policja, która sterowała ruchem na newralgicznych skrzyżowaniach.
Jak wiadomo, Rumia nie jest wielkim miastem, więc wkrótce wyjechaliśmy na drogi
podmiejskie, zbudowane przeważnie z betonowych płyt lub też po prostu z ubitej
ziemi. Przy wjeździe do Kazimierza zobaczyliśmy sporą grupę ludzi na koniach. „Czemu
tak męczycie te zwierzęta?” – odezwał się ktoś z naszej grupy. Fakt, jazda
konna to korzystanie
z mięśni zwierząt, a jadąc na rowerze można ćwiczyć swoje własne…
Wkrótce wjechaliśmy na podwórko – nie wiem
jak to nazwać: posiadłości, gospodarstwa czy muzeum – bo wszystkie te elementy
współistnieją – państwa Ireny i Franciszka Dzięgielewskich. Powiem wprost –
byłem totalnie zaskoczony. Jeszcze nigdy nie widziałem tak bogatego w zbiory prywatnego
muzeum. Znaleźć można tu bowiem zabytkowe
przedmioty z wielu dziedzin, np. stare radioodbiorniki, żelazka, telewizory,
aparaty fotograficzne, maszyny do pisania, instrumenty muzyczne, elementy
strojów regionalnych, lalki i zabawki, fragmenty urządzeń i maszyn, menażki,
manierki i tak dalej.
Od lewej: Roman Łuczak, Franciszek Dzięgielewski, Elżbieta Rogala- Kończak, |
Warto było tu przyjechać choćby ze względu na
to unikatowe muzeum. Ale to nie koniec atrakcji przygotowanych przez
organizatorów. Rowerzyści otrzymali bowiem nie tylko ucztę dla ducha, ale też dla
ciała. Na początek dwa baniaki grochówki, a potem do woli kiełbasek z ogniska.
Do tego oczywiście muzyka w wykonaniu lokalnego zespołu. A skoro muzyka, to i
tańce. Z podziwem obserwuję jak bawi się
pani burmistrz (obecna przez cały czas, nie tylko na początku imprezy, jak to
bywa w przypadku innych włodarzy znanych mi miast). Są też konkursy i zabawy, np.
skakanie przez opony czy podciąganie na sznurku kilogramowego odważnika.
Na koniec wszyscy uczestnicy otrzymują pamiątkowe
dyplomy podpisane przez panią burmistrz a także drobne upominki.
Więcej zdjęć tutaj