Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tbilisi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tbilisi. Pokaż wszystkie posty

Migawki z Gruzji







Więcej gruzińskich wspomnień w linku do relacji

Polskie akcenty w Gruzji



Nie spodziewałem się, że podczas kilkunastodniowej podróży po Gruzji natknę się na tak wiele śladów obecności naszych rodaków w tym kraju. Jest ich naprawdę dużo. Podobnie zresztą jak wyrazów sympatii wyrażanych przez Gruzinów  na dźwięk słowa "Polska". Przyjazne stosunki między naszymi narodami mają długą, bo około dwustuletnią historię. W tej relacji nie będę jednak sięgał w aż tak odległe czasy...

Z pierwszym przejawem sentymentu do naszego kraju zetknąłem się w Gelati koło Kutaisi. Nasza gospodyni Maja - właścicielka gospodarstwa agroturystycznego Korena - ubierała się podczas naszych wizyt (łącznie spędziliśmy tam trzy noce) w czerwoną koszulkę z wielkim białym orłem na piersiach. W trakcie  powitalnej kolacji, podczas której lokalny zespół muzyczny w ludowych strojach zaprezentował wiązankę gruzińskich melodii z popularnym "Suliko" włącznie, Maja wzniosła toast za gruzińsko-polską przyjaźń. A propos toastów w Gruzji - są one nie tylko zdawkowym "na zdrowie" czy "no to chlup w ten głupi dziób", lecz często długimi i  interesującymi sentencjami. Osobiście najbardziej podobał mi się toast, który brzmiał tak: Oby drzewa, z których będą zrobione nasze trumny, rosły jak najdłużej".

Z innym objawem sympatii i gościnności zetknęliśmy się na... cmentarzu. W drodze ze Swanetii do Adżarii zatrzymaliśmy się, żeby zrobić zdjęcia charakterystycznych grobowców z zadaszeniem. Tu trzeba wyjaśnić, po co te dachy nad grobami, z daleka wyglądającymi jak ogrodowe altany. Otóż Gruzini mają w zwyczaju biesiadowanie przy miejscach wiecznego spoczynku swoich bliskich. Dachy chronią ich więc przed słońcem i deszczem. A jeżeli nawet sami nie biesiadują, to zostawiają przy grobach butle z winem lub czaczą (wódka z winogron), żeby zmarłym było raźniej. Ktoś z nas poprosił spotkanych na cmentarzu mężczyzn o wodę. Kiedy dowiedzieli się, że jesteśmy z Polski, przynieśli do naszego busa miskę z pokrojonymi pomidorami i ogórkami, tacę z chlebem puri, ser sulguni oraz pokaźnych rozmiarów dzban z winem. Za poczęstunek nie chcieli wziąć ani pół lari. Przyjęli jedynie czekoladę dla syna jednego z nich.

Z kolei podczas postoju w przydrożnym punkcie gastronomicznym niedaleko znanego niegdyś uzdrowiska Borjomi, natknęliśmy się na grupę mężczyzn pijących wódkę. Oni również pozytywnie zareagowali na dźwięk polskiej mowy, co wyraziło się wzniesieniem toastu i wypiciem (oczywiście do dna) za obopólne zdrowie. Podobnych przejawów życzliwości było znacznie więcej, choćby wśród sprzedawców soku z granatów (5 lari za kubek) czy handlujących przysłowiowym mydłem i powidłem na miejskich i wiejskich targowiskach. Jedni chwalili się znajomością nazw polskich miast, inni zaś przywoływali zapamiętane zapewne z programów telewizyjnych postacie takie jak Jaruzelski czy Mikulski. Ktoś wspomniał nawet o zamordowanym księdzu Popiełuszce, tytułując go pomyłkowo pastorem. Miłym akcentem było także zwieńczenie kolacji w jednej z restauracji w Tbilisi. Miejscowy zespół muzyczny po odegraniu wiązanki gruzińskich melodii zafundował nam (co prawda  tylko nagrania) takie piosenki jak: Szła dzieweczka do laseczka, Hej sokoły i nieśmiertelne Batumi zespołu Filipinki. A tak na marginesie to w Batumi trudno już znaleźć herbaciane pola. Można je spotkać dopiero w okolicy Ureki...

Co do wspomnianych na początku polskich akcentów w Gruzji, to na pewno najbardziej wyeksponowana jest postać tragicznie zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Ulice ich imienia znajdują się w Batumi i w Tbilisi. Ponadto w stolicy Gruzji na jednym ze skwerów umieszczono popiersie Lecha Kaczyńskiego. Nieco mniej znany jest fakt upamiętniania tragicznej śmierci Dagny Juel, żony pisarza Stanisława Przybyszewskiego. Przypomnijmy więc, że 115 lat temu w pokoju Grand Hotelu  Dagny została zastrzelona przez swojego zazdrosnego kochanka Władysława Emeryka. On sam zresztą zaraz potem popełnił samobójstwo. Zdarzenie to upamiętnia tablica umieszczona na ścianie kamienicy, w której niegdyś mieścił się hotel. Na czarnym tle umieszczono biały napis w języku gruzińskim i angielskim: W tym budynku (byłym Grand Hotelu) norweska pisarka Dagny Juel (1867 - 1901) zmarła śmiercią tragiczną.

Przenieśmy się teraz do doliny Pankisi. Znajduje się tutaj kilka wiosek zamieszkanych przez uchodźców z Czeczenii. Są to w głównej mierze Kistowie wyznania sunnickiego.  W Dżokolo, w domu naszych gospodarzy, odbył się koncert miejscowego zespołu folklorystycznego. Wśród wykonawców była także bohaterka wydanej przed prawie dwoma laty książki Wojciecha Jagielskiego Wszystkie wojny Lary.  Lara była matką Szamila i Raszida. Obaj zostali zwerbowani przez Państwo Islamskie i obaj zginęli w Syrii. Dowiedziałem się o tym dopiero po koncercie i wtedy zrozumiałem, dlaczego Lara śpiewała tak przejmująco smutnym głosem.

Wielu Polaków z powodzeniem prowadzi działalność gospodarczą w Gruzji. Z pierwszym przypadkiem zetknąłem się na plaży w Gonio nieopodal Batumi. Szliśmy akurat ścieżką w kierunku morza. Wtem leżący w hamaku pod budą krytą blachą falistą brodaty i długowłosy młodzian odezwał się po polsku:

- Zapraszam do nas.

Bar w Gonio
Obejrzałem się zaskoczony i zobaczyłem, że w głębi tej rudery (dawny garaż) znajduje się bar. Jeden stół zrobiony był z postawionego na sztorc bębna po jakimś kablu, drugi zaś zbity z palet. Przed ladą wisiał plakat z wizerunkiem wspomnianego młodzieńca z podpisem Simon Dread. Wkrótce okazało się, że to pseudonim Szymona, który grywał wcześniej reggae w Tbilisi. Teraz zaś od dwóch lat prowadzi wspólnie z Karoliną Nyabinghi Reggae/Ethnic Bar. Serwują dania wegetariańskie i napoje. Przed wejściem napis w języku angielskim, gruzińskim i polskim: Witajcie w naszej bajce. Zamawiamy zupę. Kosztuje 6  GEL (około dziesięciu złotych). Jest smaczna i pożywna. Nie ulega wątpliwości, że ten bar, zlokalizowany przy kamienistej plaży, z dala od zgiełku dużego miasta, ma swój urok i klimat.  Patrząc nań od strony morza, widzimy w tle zielone pasmo górskie i wielki biały krzyż na szczycie jednej z gór.

Przenieśmy się teraz w pobliże granicy z Azerbejdżanem. Tutaj, prawie 80 kilometrów od Tbilisi, na zupełnym pustkowiu znajduje się miejscowość Udabno. Zamieszkują ją przesiedleńcy ze Swanetii, czyli gruzińscy górale. Za czasów Związku Radzieckiego sztucznie nawadniano ziemię, więc rosły tu arbuzy i pomidory. Po uzyskaniu niepodległości przez Gruzję przestano dbać o system irygacyjny. Ziemia zaczęła stepowieć. Przez wiele lat nic się tutaj nie działo. Przez wieś przebiega jednak szlak do zespołu górskich monastyrów Dawit Geredża. Któregoś razu trafił tu Ksawery Duś ze swoją dziewczyną Anną Gajdą. Nie wiem, które z nich pierwsze wpadło na pomysł otwarcia restauracji na pustkowiu, ale faktem jest, że trzy lata temu wspólnie otworzyli Oazis Club. Z biegiem czasu ich drogi życiowe rozeszły się, ale interes funkcjonuje i dalej się rozwija. W tej chwili oprócz restauracji turyści mogą skorzystać także z możliwości noclegu. Nieopodal postawiono bowiem pięć przylegających do siebie pudełkowych domków. W każdym z nich jest toaleta z prysznicem oraz trzy miejsca do spania (na ścianach plakaty z nazwami polskich miast). Jakby tego było mało, można zanocować w sąsiednich gospodarstwach. Właściciele Oazis Club przekonali bowiem niektórych mieszkańców Udabna do zaadaptowania domów na potrzeby agroturystyki. Ale to jeszcze nie wszystko - przy Oazis Club powstała także Art Scene Gallery, w której organizuje się wystawy i koncerty.

Oazis Club w Udabno
Jeżeli chodzi o samą restaurację, to podstawowe umeblowanie wykonane jest z drewnianych palet, podobnie jak niektóre ściany. Na jednej ze ścian powieszona jest półka pełna polskich książek. Wśród  nich jest Gruziński smak, do której wstęp napisał Marcin Meller, a jeden z rozdziałów poświęcony jest właśnie Ani i Ksaweremu. Przykładowe ceny posiłków: chaczapuri (coś w rodzaju placka z serem w środku) - 11 GEL, kubdari (też placek, ale z mięsem w środku - 14 GEL, zupy (warzywna, cebulowa, pomidorowa) - 8 GEL.

Bar Warszawa
W samym centrum Tbilisi, przy ulicy Aleksandra Puszkina, znajduje się bar Warszawa. Jego właścicielką jest wspomniana wyżej Ania Gajda. W tym miejscu pora zdradzić, że Ania była naszą przewodniczką po Gruzji. Nic zatem dziwnego, że zaprosiła nas do swojego baru i zafundowała po kieliszku swojego autorskiego drinka, czyli cytrynówkę na bazie czaczy. Bar jest niewielki, choć dwupoziomowy. W górnej części ściany wytapetowane są polskimi gazetami sprzed około trzydziestu lat. W menu polskie potrawy: śledź w oleju, serdelek, zimne nóżki, tatar, gzik i zupa. Wszystko po 5 lari. Wszelkie drinki, w tym czacza, wódka, woda, piwo i sok kosztują po dwa GEL. Dolna część to ceglana piwnica z półkolistym sklepieniem.  Można tu usiąść z plastikowym kubkiem piwa lub słoiczkiem z winem w ręku (Ania zrezygnowała z kufli i lampek, gdyż klienci zbyt często je tłukli) i posłuchać muzyki. My trafiliśmy akurat na występ artysty specjalizującego się w różnych gatunkach country. Nazywa się on Shota Adamashvili.  Całkiem nieźle mówi po polsku, bo jak sam przyznał, przez trzy lata mieszkał w naszym kraju.


Szczegółowa relacja tutaj

Gruzja - od Ananuri po Tbilisi



Skały z mineralnymi wodami

Dziesiątego września opuszczamy Stepancmindę i dawną gruzińską drogą wojenną wyruszamy w stronę azerbejdżańskiej granicy. Krótkie postoje robimy przy przepływających obok drogi wodach mineralnych oraz na punkcie widokowym przed Przełęczą Krzyżową (Dżwarii). W tym ostatnim miejscu znajduje się pomnik przyjaźni rosyjsko-gruzińskiej (wzniesiono go w 1983 roku). Widoki są tutaj bajeczne, ale trudno dłużej wytrzymać w porywach zimnego wiatru. Zwłaszcza, gdy wyszło się z busa bez odpowiedniego ubrania. Nie zapominajmy, że znajdujemy się na wysokości rzędu 2300 m npm...

Pomnik przyjaźni rosyjsko-gruzińskiej
Na nieco dłuższą przerwę pozwalamy sobie przy twierdzy Ananuri zlokalizowanej nad sztucznym Jeziorem Żinwalskim. Jedni mówią, że jego wody są turkusowe, inni zaś określają je jako szmaragdowo-błękitne. Moim skromnym zdaniem odcień wody zależy od pory dnia i stopnia nasłonecznienia.  Pozostałości fortyfikacji pochodzą z XVII wieku. Wchodzę na basztę, a następnie korzystając ze stosu ustawionych w rogu kamieni i podciągając się rękoma do góry, wspinam się na blanki. Kamienie nieco się ruszają w zwietrzałej zaprawie, ale widoki na okolicę są piękne.

Twierdza Ananuri
Stąd już niedaleko do Mcschety, dawnej stolicy Gruzji. Zwiedzamy katedrę  Sweti Cchoweli, w której podobno znajduje się szata Chrystusa oraz tzw. słup życia. Widać tu sporo turystów, ale nie brakuje także pielgrzymów i charakterystycznych dla podobnych miejsc żebraczek. Straganów z pamiątkami, jedzeniem i napojami jest jeszcze więcej. Za 5 lari nabywam  kubek świeżo wyciśniętego soku z granatów.

Katedra Sweti Cchoweli
Spod katedry doskonale widoczny jest tkwiący na pobliskim wzgórzu klasztor Dżwarii. Jedziemy tam. Z góry świetnie widać leżące w dole miasto oraz widły rzek Mtkwari i Aragwi.

Mcschetia
Po zwiedzeniu obiektów sakralnych diametralnie zmieniamy klimaty.  Jedziemy bowiem do zagubionej w stepach wioski. W tym miejscu znów pozwolę sobie zacytować własne zapiski:

Udabno
Tutaj, prawie 80 kilometrów od Tbilisi, na zupełnym pustkowiu znajduje się miejscowość Udabno. Zamieszkują ją przesiedleńcy ze Swanetii, czyli gruzińscy górale. Za czasów Związku Radzieckiego sztucznie nawadniano ziemię, więc rosły tu arbuzy i pomidory. Po uzyskaniu niepodległości przez Gruzję przestano dbać o system irygacyjny. Ziemia zaczęła stepowieć. Przez wiele lat nic się tutaj nie działo. Przez wieś przebiega jednak szlak do zespołu górskich monastyrów Dawit Geredża. Któregoś razu trafił tu Ksawery Duś ze swoją dziewczyną Anną Gajdą. Nie wiem, które z nich pierwsze wpadło na pomysł otwarcia restauracji na pustkowiu, ale faktem jest, że trzy lata temu wspólnie otworzyli Oazis Club. Z biegiem czasu ich drogi życiowe rozeszły się, ale interes funkcjonuje i dalej się rozwija. W tej chwili oprócz restauracji turyści mogą skorzystać także z możliwości noclegu. Nieopodal postawiono bowiem pięć przylegających do siebie pudełkowych domków. W każdym z nich jest toaleta z prysznicem oraz trzy miejsca do spania (na ścianach plakaty z nazwami polskich miast). Jakby tego było mało, można zanocować w sąsiednich gospodarstwach. Właściciele Oazis Club przekonali bowiem niektórych mieszkańców Udabna do zaadaptowania domów na potrzeby agroturystyki. Ale to jeszcze nie wszystko - przy Oazis Club powstała także Art Scene Gallery, w której organizuje się wystawy i koncerty.

Jeżeli chodzi o samą restaurację, to podstawowe umeblowanie wykonane jest z drewnianych palet, podobnie jak niektóre ściany. Na jednej ze ścian powieszona jest półka pełna polskich książek. Wśród  nich jest Gruziński smak, do której wstęp napisał Marcin Meller, a jeden z rozdziałów poświęcony jest właśnie Ani i Ksaweremu. Przykładowe ceny posiłków: chaczapuri (coś w rodzaju placka z serem w środku) - 11 GEL, kubdari (też placek, ale z mięsem w środku - 14 GEL, zupy (warzywna, cebulowa, pomidorowa) - 8 GEL.

Dawit Garedża
Po zakwaterowaniu się jedziemy w pobliże granicy z Azerbejdżanem. To tylko kilka kilometrów, ale rozciągający się wokół step daje złudzenie absolutnego pustkowia. Bus zatrzymuje się u stóp wzgórza. Dalej maszerujemy pieszo. Oglądamy z góry zabudowania klasztorne i dalej posuwamy się wąską ścieżką ku szczytowi. Chwilami jest dość kręta i stroma, ale dla niektórych nie to jest najstraszniejsze. Bardziej obawiają się bowiem żmij, które tu ponoć zamieszkują w sporych ilościach. Może i mieszkają, ale  jestem przekonany, że na odgłos tupotu tylu nóg i sapania co niektórych, dawno się pochowały. Tak czy owak, szedłem na czele grupy (niepełnej, bo kilka osób zrezygnowało z tej wycieczki).  Słońce już prawie zachodziło, gdy doszliśmy do wykutych w skałach jaskiń. Zachowało się w nich sporo fresków, ale zamieszkują je teraz głównie gołębie. Kiedy schodziliśmy w dół po ciemnej stronie góry, drogę oświetlał nam już tylko księżyc w pierwszej kwadrze.

Przy kolacji okazało się,  że tego dnia obchodził urodziny Leszek. Postawił dwie butelki wina, my zaś złożyliśmy się na kolejną butlę (pojemność 5 litrów). Tym razem było to białe wino Rkatsiteli. Potem było jeszcze trochę czaczy. Wieczór upłynął więc w radosnej i miłej atmosferze. Były toasty, śpiewy i ... poranny kac.

Następnego dnia trzeba było jednak wstać i jechać dalej. Tym razem przez zieloną Kachetię. Tuż przed miastem Signagi odwiedziliśmy klasztor Bodbe, w którym znajduje się grób św. Nino. W samym Signagi zrobiliśmy sobie przerwę na kawę i krótki spacer, m.in. po zachowanych fragmentach murów obronnych.

Signagi
Nieco dłużej zatrzymaliśmy się w Kvareli.  Obejrzeliśmy tutaj wytwórnię win. Mieliśmy też okazję zobaczyć niektóre fazy procesu powstawania wina, począwszy od momentu, kiedy ciężarowy Ził opróżnia przyczepę z winogron. Potem była degustacja. Próbowaliśmy w sumie pięciu gatunków. Na końcu oczywiście pokazano nam sklep, a tu już każdy kupował to co chciał.

Kvareli
Po południu dojeżdżamy do katedry Alawerdi. Do niedawna był to najwyższy tego typu obiekt w Gruzji (obecnie wyższa jest katedra w Tbilisi). Żeby tutaj wejść, trzeba spełnić dość restrykcyjne warunki. Nie ma mowy o robieniu zdjęć czy kręceniu filmów. Krótkie spodnie czy spódnice odpadają (trzeba założyć stroje przygotowane przez gospodarzy). Kobiety muszą mieć zasłonięte głowy.

Alawerdi
Przed zmrokiem dojechaliśmy do doliny Pankisi. Znajduje się tutaj kilka wiosek zamieszkanych przez uchodźców z Czeczenii. Są to w głównej mierze Kistowie wyznania sunnickiego.  W Dżokolo, w domu naszych gospodarzy, odbył się koncert miejscowego zespołu folklorystycznego. Wśród wykonawców była także bohaterka wydanej przed prawie dwoma laty książki Wojciecha Jagielskiego Wszystkie wojny Lary.  Lara była matką Szamila i Raszida. Obaj zostali zwerbowani przez Państwo Islamskie i obaj zginęli w Syrii. Dowiedziałem się o tym dopiero po koncercie i wtedy zrozumiałem, dlaczego Lara śpiewała tak przejmująco smutnym głosem.

Zespół muzyczny Kistów
W domu całkowicie wykonanym z kamienia była łazienka, ale sedes chwilowo nie był udostępniony do użytku. Tak więc trzeba było w razie potrzeby spacerować do znajdującej się na podwórku wygódki (jedyny taki przypadek w trakcie całej podróży). Z naszej grupy spała tu tylko czwórka uczestników. Plusem był fakt, że nie musieliśmy nigdzie chodzić na posiłki, gdyż były serwowane na miejscu.

Pożegnanie kierowcy Zury
W poniedziałek 12 września dotarliśmy do Tbilisi. Tutaj pożegnaliśmy się z dotychczasowym kierowcą Zurą. W uznaniu za bezpieczną i pewną jazdę wręczyliśmy mu skromny upominek (składka 5 lari od osoby). Zamieszkaliśmy w hotelu Irmeni nieopodal starówki.

Pierwszy spacer połączony z lunchem w jednym z ulicznych lokali odbyliśmy wzdłuż łaźni tureckich, poprzez meczet i twierdzę, aż na wzgórze, na którym stoi 20-metrowy monument Matka Gruzja. Rozpościera się stąd widok na znaczną część stolicy Gruzji.  Na dół zjechaliśmy kolejką linową (koszt 1 lari od osoby).

Meczet w Tbilisi
Tbilisi
Drugi raz wyszliśmy w mocno okrojonym składzie i wraz z pilotką Anią zwiedziliśmy nieco centrum i targ staroci. Ponadto zobaczyliśmy kamienicę, w której mieścił się dawniej Hotel Grand. Dziś już mało kto o tym pamięta, ale miejsce to ma pewien związek z Polską. Upamiętnia bowiem tragiczną śmierć Dagny Juel, żony pisarza Stanisława Przybyszewskiego. Przypomnijmy więc, że 115 lat temu w pokoju Grand Hotelu  Dagny została zastrzelona przez swojego zazdrosnego kochanka Władysława Emeryka. On sam zresztą zaraz potem popełnił samobójstwo. Zdarzenie to upamiętnia tablica umieszczona na ścianie kamienicy, w której niegdyś mieścił się hotel. Na czarnym tle umieszczono biały napis w języku gruzińskim i angielskim: W tym budynku (byłym Grand Hotelu) norweska pisarka Dagny Juel (1867 - 1901) zmarła śmiercią tragiczną.

Kolację zjedliśmy w restauracji, której nazwy w tej chwili nie pamiętam. Lokalny zespół muzyczny oraz grupa taneczna umilały nam wieczór. Na zakończenie puszczono wiązankę znanych nam dobrze melodii: Szła dzieweczka do laseczka, Hej sokoły, Herbaciane pola Batumi. Trochę mnie to zdziwiło na początku, ale potem zorientowałem się, że w lokalu było jeszcze kilka innych grup z Polski.

Bar Warszawa
Po kolacji wsiedliśmy do taksówek i pojechaliśmy do baru Warszawa.  Znajduje się on w samym centrum Tbilisi, przy ulicy Aleksandra Puszkina. Jego właścicielką jest wspomniana wcześniej Ania Gajda. Nic zatem dziwnego, że zaprosiła nas do swojego baru i zafundowała po kieliszku swojego autorskiego drinka, czyli cytrynówkę na bazie czaczy. Bar jest niewielki, choć dwupoziomowy. W górnej części ściany wytapetowane są polskimi gazetami sprzed około trzydziestu lat. W menu polskie potrawy: śledź w oleju, serdelek, zimne nóżki, tatar, gzik i zupa. Wszystko po 5 lari. Wszelkie drinki, w tym czacza, wódka, woda, piwo i sok kosztują po dwa GEL. Dolna część to ceglana piwnica z półkolistym sklepieniem.  Można tu usiąść z plastikowym kubkiem piwa lub słoiczkiem z winem w ręku (Ania zrezygnowała z kufli i lampek, gdyż klienci zbyt często je tłukli) i posłuchać muzyki. My trafiliśmy akurat na występ artysty specjalizującego się w różnych gatunkach country. Nazywa się on Shota Adamashvili.  Całkiem nieźle mówi po polsku, bo jak sam przyznał, przez trzy lata mieszkał w naszym kraju.


 Poprzednie odcinki:

 Gruzja - Batumi i Kazbek

Gruzja - Kutaisi i Swanetia

Ostatnia część:
Armenia i powrót

Występ w Dżokolo

Pankisi 2

Dawit Garedża









Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty