Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Montserrat. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Montserrat. Pokaż wszystkie posty

Niezwykłe miejsca, posągi, legendy

 

W niemal każdym zakątku świata, gdzie pojawiają się turyści, znaleźć można obok muzeów, zabytków architektury czy parków krajobrazowych rozmaite lokalne atrakcje, którym przypisywane są różne właściwości.  Niektóre traktowane są z przymrużeniem oka, inne zaś jak najbardziej poważnie. Co innego bowiem wrzucić monetę do Fontanny di Trevi z nadzieją powrotu do Rzymu (mnie przez ponad 20 lat nie udało się odwiedzić ponownie  Wiecznego Miasta), a co innego włożyć w szczelinę Ściany Płaczu w Jerozolimie kartkę z prośbą do Boga. Na ogół zaś jest to dotykanie, głaskanie, całowanie i przede wszystkim fotografowanie takich czy innych figur. Podczas swoich wojaży natknąłem się na wiele bardziej lub mniej znanych symboli szczęścia lub nadziei. Oto niektóre z nich.

Na ponad półkilometrowym kamiennym Moście Karola  w Pradze znajduje się 30 posągów świętych i patronów. Najpopularniejsza jest jednak figura św. Jana  Nepomucena. Dotknięcie znajdującej się pod nią płaskorzeźby ma gwarantować szczęście. Nic zatem dziwnego, że błyszczy ona niczym złoto, bo prawie każdy odwiedzający miasto nad Wełtawą trafia w to miejsce i zostawia swoje odciski palców.

Podczas zwiedzania Göteborga trafiłem do największego w Szwecji ogrodu botanicznego (Botaniska Tradgarden). Wśród wielu okazów flory zapamiętałem szczególnie różnobarwne i wielorozmiarowe kaktusy, rododendrony i mnóstwo storczyków.  Wśród zieleni tu i ówdzie natrafiałem na różne posągi. Uwagę zwracała zwłaszcza postać nagiej zgrabnej dziewczyny. Była to Varens Huldra, postać z wierzeń ludowych, odpowiednik żeńskiej odmiany trolla, przy której oczywiście większość turystów płci męskiej  robiła sobie zdjęcia, z upodobaniem głaszcząc apetyczny choć nieco zimny biust z brązu. Ogród założono w 1919 roku, a jego całkowita powierzchnia łącznie z arboretum wynosi 175 hektarów.

Również w Szwecji odwiedziłem Mariestad, turystyczne  miasteczko rozłożone na skraju największego w Szwecji jeziora Vänern. Pogoda była wyśmienita, toteż spacer po urokliwej średniowiecznej starówce był prawdziwą przyjemnością.  Zwiedziłem miejscową katedrę z XVI wieku, przystań jachtową oraz stację kolejową. Miasteczko było schludne i pełne kwiatów, co akurat w Szwecji nie jest niczym nadzwyczajnym. W końcu trafiłem na rzeźbę przedstawiająca parę nagich młodych ludzi. To Karl Erik i Vera dłuta Einara Luterkorta, dzieło uosabiające w zamierzeniu artysty zdrową szwedzką młodzież. Mieszkańcy Mariestad już przywykli do tego pomnika, ale w 1954 roku, gdy miasto go zakupiło, długo nie mogli wyjść z szoku.

Pomniki z nagimi postaciami znane są od zarania dziejów. I nie zawsze chodzi tu o epatowanie golizną. Zwykle bowiem autor bądź pomysłodawca danej figury chciał pokazać coś więcej niż gołe ciało kobiety. Czasami chodziło o postać z baśni, jak w przypadku Małej Syrenki z Kopenhagi, będącej uosobieniem bohaterki z baśni Jana Christiana Andersena pt. "Mała Syrena". Innym razem był to protest przeciwko wykorzystywaniu młodych dziewcząt, co uosabia figurka anorektycznej Klementynki w Genewie. Obydwie miałem okazję obejrzeć na przestrzeni jednego roku. Ta pierwsza jest powszechnie znana, jednak nie zawsze cieszyła się sympatią. Ba, wielokrotnie padała ofiarą wandalizmu, łącznie  z polewaniem farbą, ozdabianiem krowim łbem  i obcinaniem głowy. Niektórzy porównują ją z warszawską Syrenką, sugerując jakoby była jej siostrą. Pozwolę sobie tu na zacytowanie moich wspomnień ze spotkania z kopenhaską Syrenką:

Autobusem linii 26 pojechaliśmy następnie do miejsca, którego nie pomija żaden szanujący się  turysta. Mowa oczywiście o słynnej Małej Syrence. Widzieliśmy ją wcześniej z pokładu barki, którą pływaliśmy po kopenhaskich kanałach, ale co innego widzieć coś z daleka, a co innego podejść i dotknąć z bliska. Ba, nawet wejść  na kamienny cokół i przytulić się do rzeźby uosabiającej kobietę  i rybę, co zresztą uczyniliśmy. Przed nami były dwie młode Rosjanki, które również odważyły się przejść po kamieniach i dotknąć legendarnej (stosunkowo młodej, bo wykonanej dopiero w 1913 roku) sylwetki. Po nas natomiast podeszły dwie starsze Japonki, które  robiły sobie zdjęcia, stojąc przezornie na twardym gruncie.

W stolicy Norwegii jest bardzo wiele rozmaitych rzeźb, szczególnie w Parku Vigelanda. Każdemu przybyszowi rzuca się jednak najpierw w oczy  nienaturalnie olbrzymia rzeźba  tygrysa przed dworcem kolejowym w Oslo. To tu turyści uwielbiają się fotografować, głaszcząc przy okazji do połysku nos drapieżnika. Nie każdy wie, że rzeźba ma stosunkowo krótką historię, bo powstała zaledwie przed 22 laty. Dzieło norweskiej artystki Eleny Engelsen powstało dla uczczenia tysiąclecia Kristianni, czyli obecnego Oslo. Dlaczego właśnie tygrys? Bo miastem tygrysa (Tigerstaden)  nazwał Oslo norweski poeta Bjørnstjern Bjørnson w wierszu z 1870 roku.

Umownym północnym krańcem Europy jest Nordkapp. Na pewno zaś jest to najdalej wysunięty przylądek, na który można dotrzeć samochodem. Prawie u zbiegu wód Oceanu Atlantyckiego i Arktycznego na wysokim klifie stoi stalowy ażurowy globus. Do zdjęcia pod nim ustawiają się niekończące się kolejki turystów z całego świata. Najgorzej jest gdy przyjeżdża kolejny autokar, z którego wysypują się dziesiątki osób. Wtedy lepiej odczekać jakiś czas, oglądając inne miejsca. Można np. podejść do obelisku upamiętniającego wizytę Oskara II, króla Szwecji i Norwegii. Przybył on w to miejsce dokładnie 149 lat temu. Również drugiego lipca, tak jak my. Nie był on jednak odkrywcą tego miejsca. Za takiego uchodzi bowiem włoski ksiądz Francesco Negri, który zapuścił się tak daleko na północ już w 1664 roku. Zajęło mu to podobno dwa lata. Poza tym na przylądku nie ma nic specjalnie interesującego. Dla nas stanowił on tylko półmetek samochodowej wyprawy wokół Skandynawii.

Pora na wątki religijne. Zacznę od Bałkanów. W Splicie, największym mieście Dalmacji, odwiedziliśmy najpierw pałac cesarza Dioklecjana, a właściwie to co z niego pozostało do naszych czasów. Z pałacu (wpisanego na listę  dziedzictwa kulturalnego UNESCO) przeszliśmy do dawnego mauzoleum Dioklecjana, w którym obecnie mieści się katedra pw. Św. Duji. Niedaleko Złotej Bramy stoi duży pomnik Grzegorza z Ninu. Był on biskupem i obrońcą słowiańszczyzny. Legenda mówi, że potarcie dużego palca lewej stopy Grzegorza zapewni nam szczęście i pomyślność. Nie muszę dodawać, że paluch biskupa  lśni niczym księżyc w pełni.

W sąsiadującej z Chorwacją Bośni i Hercegowinie znajduje się Medjugorie. Po przejechaniu kilka malowniczych serpentyn trafia się na duży parking. Na miejscu rzuca się w oczy przede wszystkim masa sklepów i kramów z dewocjonaliami. Można kupić tu nie tylko figurki, obrazki czy różańce, ale też znicze i laski z podobizną matki Jezusa. Rzekome objawienia Matki Boskiej w tym miejscu są na pewno cudem, ale dla producentów tandetnych pamiątek i handlujących nimi sklepikarzy. Dzięki rzeszy pielgrzymów mała niegdyś wioska przeistoczyła się w całkiem dobrze prosperujące miasteczko.

Skoro już tutaj przyjechaliśmy, to wspinamy się po skalistym i błotnistym zboczu tzw. Góry Objawień. Po drodze mijamy stacje drogi krzyżowej. Z założenia służą one modlitwie, ale są też doskonałą okazją do odpoczynku, bo marsz pod górę jest dość forsowny i wymaga niezłej kondycji. Docieramy wreszcie na miejsce. Za metalowym ogrodzeniem stoi biała figura Matki Boskiej, zwanej tutaj Gospą. Pod nią wiele karteczek przyciśniętych małymi kamykami. Znajdują się tam modlitwy i prośby o wstawiennictwo w różnych życiowych sprawach. Wokół wiele osób pogrążonych w modłach. Niektóre z nich klęczą na rdzawych kamieniach, nie zważając na brud. Jest ciepło i słonecznie. Ze zbocza góry widać rozrastające się Medjugorie. Na dole, nieopodal kościoła pw. Św. Jakuba, oglądamy rzeźbę przedstawiającą Jezusa z rozłożonymi ramionami. Wykonana ona została według zdjęcia, na którym układ chmur przypomina sylwetkę Chrystusa. Z kolana rzeźby podobno wydobywa się jakaś ciecz. Ludzie bez przerwy pocierają więc to miejsce, licząc na zbawienne skutki. Podczas naszego pobytu nikomu nie udało się jednak wymacać ani kropelki wilgoci.

Jerozolima jest miastem świętym dla trzech największych religii świata. Na jednodniowej wycieczce trudno jednak zwiedzić wszystkie miejsca kultu choćby tylko jednego wyznania. Znajdujemy wszakże czas na podejście do Ściany Płaczu, najświętszego miejsca dla wyznawców judaizmu. Na obszernym placu odbywa się akurat jakaś uroczystość wojskowa. Słychać śpiewy, przemówienia i brawa. Przed podejściem do jedynej zachowanej ściany Świątyni Jerozolimskiej mężczyźni muszą założyć na głowy jarmułki. Dla osób nie posiadających tego rytualnego okrycia głowy wydawane są papierowe. Ściśle przestrzegany jest też podział  na stronę męską i żeńską. Zgodnie z tradycją piszę kartkę z prośbą do Boga i wkładam ją w szczelinę muru. Powoli zapada zmrok…

Przenieśmy się teraz na zachód Europy. Najpierw do Portugalii. Od małego dworca autobusowego poszliśmy szeroką Aloes Correia da Silva w kierunku obiektów związanych z sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej. Zwiedzanie zaczęliśmy od Centrum Pastoralnego im. Pawła VI. Obejrzeliśmy je tylko z zewnątrz. Potem przez olbrzymi plac udaliśmy się do bazyliki. Pod drodze minęliśmy pomniki papieży: Piusa XII, Pawła VI i Jana Pawła II. Środkiem placu biegnie szeroki na metr pas wyślizgany przez wiernych, którzy przesuwając się na kolanach do Kaplicy Objawień, oddają w ten sposób cześć Matce Boskiej. Tego dnia nie było widać zbyt wielu pielgrzymów, ale nabożeństwa przy Grocie Objawień odbywały się regularnie.   

Do masywu Montserrat w Katalonii dojechaliśmy przed południem. Jak podaje Wikipedia - jest to najwyżej położony punkt  na równinie katalońskiej. Klasztor benedyktynów mieści się na wysokości ponad 700 metrów n.p.m., a  najwyższy szczyt przekracza 1200 metrów n.p.m. Przyjeżdża tu mnóstwo wycieczek i pielgrzymek. Montserrat jest bowiem drugim po Santiago de Compostela  sanktuarium hiszpańskim, a zarazem najważniejszym dla Katalonii.  Do drewnianej figurki Matki Boskiej zwanej Czarnulką (La Moreneta) umieszczonej nad ołtarzem ustawiają się ogromne kolejki. Wierni chcą bowiem dotknąć jabłka, które trzyma w ręce postać Matki Boskiej i pokłonić się jej wizerunkowi. W godzinach szczytu dotarcie do celu zajmuje około dwóch godzin. W samym kościele o godzinie trzynastej występuje pięćdziesięcioosobowy  chór chłopięcy, jednak już na godzinę przed występem wszystkie ławki są zajęte. Mnie udało się dotrzeć pod sam ołtarz, ale słuchałem na stojąco.

Jedną z licznych odwiedzonych przeze mnie świątyń w Tajlandii jest Wat Phra Phutthabat niedaleko Saraburi. Nazwa tej jednej z najstarszych świątyń buddyjskich oznacza "świątynię śladu Buddy". Podobno znaleziono tu odcisk w kamieniu, który przypisany został stopie Buddy. Miejsce to ma duże znaczenie dla wyznawców buddyzmu. Dlatego też otaczane jest czcią, a sam odcisk pokryty złotem. Jego wymiary wynoszą około 53 cm szerokości, 28 cm głębokości i 152 cm długości. Obok świątynnego kompleksu wiszą 93 dzwony. Niektórzy wierzą, że dotknięcie każdego z nich zapewni przeżycie takiej właśnie ilości lat...

W  Samarkandzie jedną z turystycznych atrakcji  jest grobowiec proroka Daniela  ze źródłem z uzdrawiająca wodą i drzewem pistacji z dziuplą na składanie intencji modlitewnych. A żeby było ciekawiej,  za Grób Daniela uważa się obecnie aż sześć różnych miast: Babilon, Kirkuk i Al-Mikdadijja w Iraku, Suza i Ize w Iranie i wspomniana Samarkanda w Uzbekistanie.

Spore nagromadzenie magicznych miejsc występuje w Brukseli, Najbardziej znany jest oczywiście Manneken Pis, czyli siusiający chłopiec. Jego figurka jest jednak usytuowana dość wysoko, w dodatku za żeliwnym płotem.. Żeby więc dotknąć na szczęście  jego prawego ramienia, trzeba by stanąć komuś na ramionach.  Mniej znana jest  umieszczona w pobliżu figurka Jeanneke Pis, czyli siusiającej dziewczynki. Szczęście i pomyślność ma też zapewniać dotknięcie figury ludowego bohatera Everard’ta Serclaesa. Jego pomnik znajduje się nieopodal znanego Grand Place.

Stolicą katalońskiej prowincji Girona jest miasto o tej samej nazwie. Jego zwiedzanie  zaczęliśmy od całowania lwicy w... pupę. Legenda mówi bowiem , że jeżeli ktoś wejdzie po schodkach i pocałuje znajdującą się na wysokiej kolumnie  rzeźbę, to będzie wielki i wróci kiedyś do Girony. Kto chce, niech wierzy...

I na koniec swojski akcent. Na pochyłym rynku w Przemyślu znajduje się fontanna z niedźwiadkiem, a w jego zachodniej części pomnik dobrego wojaka Józefa Szwejka; jeden z dwóch w Polsce (drugi jest w Sanoku). Szwejk siedzi na skrzyni z amunicją z kuflem Tyskiego w jednej i fajką w drugiej ręce. Nos ma świecący od częstego głaskania przez turystów. Wygląda na szczęśliwego…










 

Katalonia - część 3

Montserrat
La Moreneta

Montserrat
Lloret de Mar
Montserrat

Widok na port w Barcelonie
Sagrada Familia - widok z Mountjuic
Sagrada Familia
Piąty dzień wycieczki pod hasłem "Skarby Dzikiego Wybrzeża" zasadniczo przeznaczony był na plażowanie. Ja jednak nie lubię spędzać czasu bezczynnie, więc wykupiłem fakultatywną wycieczkę do Montserrat. Koszt 39 Euro. Tym razem kierowcą był Claudio a przewodniczką Halina (od 25 lat w Hiszpanii). Ta ostatnia najpierw przypomniała nam o całkowitym zakazie jedzenia w autokarze, a potem długo opowiadała o realiach życia w Hiszpanii. Kryzys jest tu znacznie bardziej odczuwany niż u nas, ale to już temat na inna okazję.

Do masywu Montserrat dojechaliśmy parę minut po jedenastej. Jak podaje Wikipedia - jest to najwyżej położony punkt  na równinie katalońskiej. Klasztor benedyktynów mieści się na wysokości ponad 700 metrów n.p.m., a  najwyższy szczyt przekracza 1200 metrów n.p.m. Przyjeżdża tu mnóstwo wycieczek i pielgrzymek. Montserrat jest bowiem drugim po Santiago de Compostela  sanktuarium hiszpańskim, a zarazem najważniejszym dla Katalonii.  Do drewnianej figurki Matki Boskiej zwanej Czarnulką (La Moreneta) umieszczonej nad ołtarzem ustawiają się ogromne kolejki. Wierni chcą bowiem dotknąć jabłka, które trzyma w ręce postać Matki Boskiej i pokłonić się jej wizerunkowi. W godzinach szczytu dotarcie do celu zajmuje około dwóch godzin. W samym kościele o godzinie trzynastej występuje pięćdziesięcioosobowy  chór chłopięcy, jednak już na godzinę przed występem wszystkie ławki są zajęte. Mnie udało się dotrzeć pod sam ołtarz, ale słuchałem na stojąco.

Widok na port w Barcelonie
Na szczyt Montserrat można wjechać kolejką zębatą albo spróbować wejść na nogach. To ostatnie wymaga jednak niezłej kondycji i sporo czasu. Dlatego wielu zwiedzających ogranicza się do podejścia pod krzyż św. Michała, pod którym znajduje się punkt widokowy. Widać stąd praktycznie całą Katalonię oraz zasnute chmurami wierzchołki Pirenejów.

Na La Rambla
Po pięciu godzinach zwiedzania wyruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem zjeżdżaliśmy inną drogą, dzięki czemu mogliśmy oglądać skalne formacje Montserrat z drugiej strony.

Katedra św. Eulalii
Kolejny dzień z założenia również był wolny, ale większość naszej 35-osobowej grupy zdecydowała się wykupić wycieczkę do Barcelony. Koszt 39 Euro. Wyjazd zaplanowany został na godzinę dwunastą, więc skorzystałem z okazji aby po śniadaniu pospacerować po plaży w Lloret de Mar. Dzień był upalny, więc okolona palmami promenada szybko zapełniała się turystami, głównie rosyjskojęzycznymi. Do dyspozycji plażowiczów były leżaki i bezpłatne toalety.

Po Barcelonie oprowadzała nas Katarzyna Włodarczyk (od 13 lat w Hiszpanii). Najpierw zajechaliśmy w okolice sztandarowego obiektu Barcelony, którego nie omija chyba żadna wycieczka. Chodzi  oczywiście o kościół Sagrada Familia, który budowany jest już od ponad 130 lat. Podobno jego budowa ma zostać zakończona  w 2026 roku. Gdyby to się udało, to byłaby to zarazem forma uczczenia setnej rocznicy śmierci głównego projektanta świątyni, czyli Antonio Gaudiego. Do środka nie wchodziliśmy, gdyż mieliśmy na ten punkt programu zaledwie 40 minut. Łącznie z toaletą. A propos, w pobliskim Starbucks można skorzystać z WC wbijając kod 1414...

Spod Sagrady Familii pojechaliśmy w kierunku Montjuic (Żydowskie Wzgórze), mijając po drodze dwa domy zaprojektowane przez Gaudiego i Plac Hiszpański. Tu obejrzeliśmy tzw. hiszpańską wioskę, czyli kompleks budynków reprezentujących różne style hiszpańskiej architektury. Niemal w każdym z tych obiektów znajduje się jakiś sklep z pamiątkami lub punkt gastronomiczny z przekąskami. Ogólnie jest tu drogo. Z pobliskiego punktu widokowego rozpościera się wspaniały widok na całą Barcelonę, port i sporu fragment wybrzeża Morza Śródziemnego. Weszliśmy też na Stadion Olimpijski z 1929 roku, na którym  w 1992 roku rozgrywano kilka dyscyplin olimpijskich.

Tańczące fontanny
Następnie przyjechaliśmy w okolice pomnika Krzysztofa Kolumba. Stąd ruszyliśmy na długi spacer przez La Ramblę. Ta wysadzana platanami aleja składa się z dwóch jezdni i promenady pełnej barów i restauracji. Pełno tutaj mimów, turystów, no i złodziei. Przewodniczka ostrzegała nas przed tymi ostatnimi. Mimo to jedna z uczestniczek naszej wycieczki nie upilnowała swojej torebki. W efekcie straciła wszystkie dokumenty. Na szczęście drogę powrotną do kraju mieliśmy odbyć linią czarterową, więc wystarczyło zaświadczenie z policji. W przypadku podróży regularnymi liniami lotniczymi trzeba byłoby pofatygować się do konsulatu, aby uzyskać jakiś zastępczy dokument.

Estartit
 Z La Rambla skręciliśmy w prawo i po przejściu kilkuset metrów znaleźliśmy się na Placu św. Jakuba, gdzie obejrzeliśmy ratusz z zewnątrz i patio z pięknymi orchideami. Nieco dalej, w dzielnicy gotyckiej, podziwialiśmy katedrę św. Eulalii, której charakterystycznym elementem jest ogród w krużganku. Pływa tam 13 gęsi jako symbol lat życia patronki katedry.

Estartit
Wieczorem pojechaliśmy na Plac Hiszpański, gdzie przed gmachem Muzeum Sztuki obejrzeliśmy słynne Tańczące Fontanny. Pokaz trwał pół godziny. Ciekawostką jest fakt, że fontanna składa się z 3500 dysz i 5000 kolorowych lamp, a w jej basenie mieści się 3 miliony litrów wody.

Wyspy Medas
Przedostatni dzień pobytu w Katalonii zaczął się od wykwaterowania z hotelu Hawai i wyjazdu do Empuries. Tu zwiedziliśmy ruiny z czasów kolonizacji greckiej i rzymskiej, a następnie pojechaliśmy do Estartit. Wsiedliśmy na niewielki statek i odbyliśmy godzinny rejs wokół Wysp Medas. Z górnego pokładu podziwialiśmy skaliste wybrzeża i klify, zaś przez przeszklone dno oglądaliśmy wodorosty, ryby inne morskie żyjątka. Pogoda była wietrzna, więc statkiem nieźle bujało, co dla niektórych z nas przysporzyło mocnych wrażeń.

Monells
Po zejściu ze statku był czas wolny na zwiedzanie miasteczka, zakupy  i jedzenie. Dotychczas nasza grupa była dość zdyscyplinowana i nie zdarzały się spóźnienia większe niż pięciominutowe. Tym razem było inaczej. Na jedną z rodzin czekaliśmy przez pół godziny. Trudno się więc dziwić, że komuś puściły nerwy i głośno wyraził swoje niezadowolenie. Może na tym by się skończyło, gdyby spóźnialscy wyrazili skruchę. Oni jednak wdali się w pyskówkę, co doprowadziło do ogólnego harmideru i wzajemnych ataków. To drobny incydent, ale zupełnie niepotrzebny. Chyba nie po to jedzie się na urlop, aby się stresować...

Peratallada
Po południu zwiedziliśmy miejscowość Monells. Niemal wszystkie domy zbudowane są tu z kamienia. Również kościół jest kamienny. Poruszając się po tzw. Katalońskiej Toskanii zajechaliśmy jeszcze do Peratallady oraz Calella de Parafrugell. Przez to ostatnie miasto jechaliśmy na punkt widokowy Cap de Sant Sebastia. Przejazd przez wąskie uliczki wymagał niezłej ekwilibrystyki. Kierowca, którego już wcześniej miałem okazję pochwalić, również tutaj wykazał się maestrią w swoim fachu.

Calella de Parafrugell
Wieczorem opuściliśmy Costa Brava i zajechaliśmy do Sabadell. Tu spędziliśmy ostatnią noc w Katalonii w tym samym hotelu, w którym byliśmy pierwszego dnia. Wylot z Barcelony do Warszawy zaplanowany był na 19.45. Mieliśmy więc prawie cały dzień do dyspozycji. Pogoda sprzyjała spacerom, z czego skwapliwie skorzystaliśmy.

Samolot długo kołował po lotnisku i wystartował o 20.05. W Warszawie wylądowaliśmy około godziny 23. Do czwartej przekoczowaliśmy na lotnisku, a potem - podobnie jak poprzednio - nocnymi autobusami pojechaliśmy do Młocin. W niedzielę o 10.25 byliśmy już w Gdańsku.

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty