Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Delhi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Delhi. Pokaż wszystkie posty

Gurdwara Bangla Sahib





Świątynne kontrasty Delhi
Dojście z parkingu do bramy okalającej Świątynię Lotosu to sztuka wymagająca umiejętności poruszania się slalomem. Co rusz bowiem na naszej drodze staje natrętny handlarz pamiątkowego badziewia. Wyminie się jednego, to obskakuje nas dwóch kolejnych. I tak aż do bramy. Dalej wejść im nie wolno.
Bahaicka Świątynia (Lotus Temple) subkontynentu indyjskiego została zbudowana w latach 1980-1986 w New Delhi. Dziewięcioboczny budynek (dziewiątka jako największa liczba jednocyfrowa symbolizuje pełnię, zgodność i jedność) w kształcie kwiatu lotosu  ma wysokość ponad 34 metry i jest cały pokryty płytami z marmuru. Działka, na której stoi ma powierzchnię prawie jedenastu hektarów. Wokół świątyni znajduje się 9 basenów, które nie tylko dodają jej uroku, ale też stanowią ważny element systemu chłodzenia sali modlitw. W jej wnętrzu jest 1300 miejsc siedzących (długie, połączone ze sobą ławy). Poza ławkami nie ma tu żadnych innych sprzętów ani ozdób, Jedynie przy przeciwległej od wejścia ścianie stoją cztery donice z kwiatami. W sali nie odbywają się żadne ceremonie. Można tu jedynie medytować czy modlić się lub czytać święte pisma wiary Baha.
Bahaizm jest stosunkowo młodą religią. Jej początki datują się bowiem na połowę XIX wieku, a główne postacie tej wiary to: Bab, Baha'u'llah i 'Abdu'l-Baha. W ulotce wydanej w języku polskim można przeczytać, że: Wiara Baha jest niezależną religią światową Boskiego pochodzenia, charakteryzującą się uniwersalnym zasięgiem, szeroką perspektywą, podejściem naukowym, humanitarnymi zasadami i dynamizmem, z jakim wywiera wpływ na serca i umysły ludzi. Wyznaje jedność Boga, uznaje jedność Jego Proroków i wdraża zasadę jedności i niepodzielności całej rasy ludzkiej.
Bahaici zbudowali już siedem świątyń na całym świecie. Znajdują się one w USA, Ugandzie, Australii, Niemczech, Panamie, Zachodnim Samoa. Ta w Delhi jest najnowsza. Wspólnota obejmuje swoim zasięgiem praktycznie cały świat. Wystarczy wspomnieć, że jej wydawnictwa są przetłumaczone na 800 języków.
Przed wejściem na teren świątyni trzeba przejść przez bramkę wykrywającą metal oraz poddać się rewizji. W samej świątyni nie wolno robić zdjęć, a wejść do niej można tylko bez butów. Te ograniczenia to jednak pestka w porównaniu ze środkami bezpieczeństwa obowiązującymi w Kompleksie Świątyń Akshardham, który zwiedzaliśmy jako następny obiekt sakralny.
Do Swaminarayan Akshardham nie wolno wnosić żadnego sprzętu elektronicznego, a więc o fotografowaniu i filmowaniu można tylko pomarzyć. Mało tego, zakazane jest także wnoszenie żywności, zapalniczek i skórzanych toreb. Każdy z odwiedzających poddawany jest szczegółowej rewizji i nie ma szans, żeby coś przemycić. Strażnicy zaglądają nawet do portfeli.
Hinduski kompleks świątynny został oddany do użytku w listopadzie 2005 roku, czyli niewiele ponad 10 lat temu. Jego budowa trwała pięć lat, a brało w niej udział ponad dziesięć tysięcy pracowników i wolontariuszy. Główna świątynia zbudowana jest z radżastańskiego różowego piaskowca i włoskiego marmuru. Jej wysokość wynosi 43 metry, powierzchnia natomiast zajmuje  10560 m kw. W oczy rzucają się bogato rzeźbione kolumny i mnóstwo posągów różnych bóstw hinduizmu. A trzeba wiedzieć, że w Indiach jest ich bardzo dużo. Na ich czele stoi jednak "święta trójca" zwana Trimurti, czyli Brahma, Wisznu i Sziwa.
Jeżeli chodzi o Swaminarayana, to żył on w latach 1781-1830, a więc tylko 49 lat. Swaminarayan Hinduism liczy obecnie około 20 milionów wiernych, co nie jest wielką liczbą, zważywszy na liczebność mieszkańców Indii, z których 80 procent wyznaje hinduizm. Do kompleksu świątynnego przybywają jednak nie tylko wyznawcy tej wiary. Spotkać tu można bowiem turystów z całego niemal świata. To dla nich głównie przygotowane są pokazy scen  z życia Swaminarayana.  Odbywają się one w zacienionych salach, w których ustawione są naturalnej wielkości kukły. Niektóre z nich poruszają się mechanicznymi ruchami i "mówią". Dla lepszego efektu show wzbogacone jest o muzykę i kolorowe światła. W niby grotach połyskują tafle wody, a na scenie pokazywane są cuda, które rzekomo miały miejsce w czasach Swaminarayana. Zwieńczeniem pokazu jest dziesięciominutowy rejs łódkami po sztucznej rzece. Po obu jej stronach widać sceny z wielowiekowej historii Indii. Ukazują one dorobek kulturalny i techniczny tego kraju.
Całość robi wrażenie dobrze zorganizowanego przedsięwzięcia marketingowego. Są tu elementy wiary i historii, ale jest też sporo kiczu i błyskotek. Przepych rzuca się w oczy, dlatego niektórzy porównują ten obiekt z sanktuarium w Licheniu. Tyle tylko, że u nas nikt nie każe chodzić boso, nie zabrania robienia zdjęć, a bazyliki nie pilnują żołnierze z długą bronią.
Następnego dnia po śniadaniu jedziemy do  Meczetu Piątkowego (Dżama Masdźid).  Wyznawców islamu  w Indiach jest około 12 procent (przed powstaniem Pakistanu i Bangladeszu było ich znacznie więcej). Meczet w Starym Delhi jest największym tego rodzaju obiektem w Indiach. Zbudował go w połowie siedemnastego wieku mogolski władca Szahdżachan (znany też jako budowniczy słynnego Taj Mahal). Meczet Piątkowy, podobnie jak hinduska Swaminarayan Akshardham, zbudowany jest z czerwonego piaskowca i  białego marmuru. Prowadzą do niego trzy bramy. My wchodzimy tą od strony wysokich schodów, minąwszy uprzednio tabuny namolnych handlarzy. Wcześniej zdejmujemy oczywiście buty. Kontrola jest dość pobieżna, mimo iż dziesięć lat temu doszło tu do zamachu bombowego. Za możliwość robienia zdjęć trzeba zapłacić 300 rupii. Myślę jednak, że nie warto. Na rozległym dziedzińcu, mogącym pomieścić 25 tysięcy osób, nie ma szczególnych atrakcji do fotografowania. Same kopuły zaś i minarety (wysokie na 41 metrów) można spokojnie pstryknąć z zewnątrz. Ciekawostką jest fakt, że meczet posiada w swoich zbiorach kopię Koranu spisaną na jeleniej skórze.
Kolejną świątynią, którą zwiedzamy w Delhi, jest  Gurdwara Bangla Sahib. Należy ona do Sikhów. Sikhizm to, najogólniej mówiąc, połączenie hinduizmu i islamu. Jego założycielem był Guru Nanak Czand żyjący na przełomie piętnastego i szesnastego wieku. Sikh oznacza ucznia, który wierzy w jednego Boga i nauki dziesięciu Guru. Zawarte są one w świętej księdze Sikhów - Guru Granth Sahib. Religia Sikhów jest monoteistyczna. Wierzą oni w Boga miłości, który stworzył człowieka nie po to, żeby go karać za grzechy, lecz żeby mógł on realizować swój cel jednoczenia się z kosmosem. Sikhem może zostać każdy człowiek, niezależnie od płci i narodowości. Wystarczy, że przyjmie zasady wiary. Wtedy może być ochrzczony.
Przed wejściem na teren gurdwary (świątyni) należy zdjąć zarówno buty, jak i skarpety. Trzeba też założyć na głowę pomarańczową chustę. W przeciwieństwie do innych tego rodzaju obiektów nie ma tu kontroli osobistej, ani też nikt nie zabrania filmowania i robienia zdjęć. Otwartość i zaufanie posunięte są do tego stopnia, że każdy może wejść do kuchni i obserwować proces przygotowywania darmowych posiłków. Można też pomóc, np. wałkując ciasto na chlebki naan. Posiłki otrzymuje każdy, kto tego zapragnie, bez względu na wyznanie czy pochodzenie. Wystarczy tylko umyć ręce, wejść do obszernej jadalni i usiąść po turecku na podłodze. Za chwilę pojawi się sikh z wiadrem i chochlą, aby włożyć każdemu do metalowej tacy z wgłębieniami porcję pożywnej zupy z soczewicy. Za nim podejdzie drugi i będzie częstował gorącymi jeszcze plackami. Kuchnia wspólnoty (Pangat) to symbol równości i braterstwa.
Sikhowie noszą charakterystyczne turbany, pod którymi ukrywają długie włosy. Mężczyźni mają też długie brody. Ciekawostką jest, że ci, którzy obcięli włosy albo zgolili brodę traktowani są jako odstępcy od wiary.
Sama świątynia jest bogato zdobiona złotem. Pod dużym baldachimem znajduje się Święta Księga. Przed zajęciem miejsca należy schylić się przed nią w ukłonie. Nabożeństwo zaczyna się od śpiewania hymnów. Towarzyszy temu muzyka. Potem jest modlitwa i czytanie ze świętej księgi hymnu Szabad. Na koniec wychodzący ze świątyni otrzymują kuleczkę puddingu z manny, mąki, cukru i masła. Zarówno podający, jak i biorący używają do tego włącznie rąk.
Charakterystyczny dla sikhizmu jest brak kleru. Tu każdy ochrzczony, niezależnie od płci, może prowadzić modlitwę. Nie ma tu też celibatu. Sikhowie stanowią tylko 1,8 procent mieszkańców Indii, ale są bardzo widoczni. Nie tylko ze względu na strój czy charakterystyczne brody. Wyróżniają się w armii, medycynie i przemyśle jako pełni poświęcenia i pracowitości.
Z sikhijskiej świątyni jedziemy do grobowca Humayuna. Jest to okazała budowla, która uchodzi za pierwowzór Taj Machal.  Rzeczywiście jest podobna, choć różni się kolorem ((zbudowana z czerwonego piaskowca) i brakiem minaretów. Przy parkingu napotykamy enklawę szczurów. Pomiędzy  murowanym ogrodzeniem a krawężnikiem drogi znajduje się pełno nor, wokół których hasają wypasione gryzonie. Są dokarmiane, gdyż na murku widać miseczki z jedzeniem.
Humayun był mogolskim władcą Indii w XVI wieku. Zmarł nietypowo, gdyż skręcił kark wskutek upadku ze schodów biblioteki. W mauzoleum Humayana pochowano też jego żonę, która wcześniej zleciła jego budowę. Obok grobowca stoi meczet, a cały kompleks usytuowany jest w rozległym parku. Obiekt jest wpisany na listę UNESCO.
Przed wyjazdem ze stolicy Indii do Radżastanu zwiedzamy Kutb Minar. Jest to najwyższy ceglany minaret w Indiach (73 metry). Został wzniesiony w XIII wieku i stanowił niegdyś element pierwszego meczetu w Indiach. Jego nazwa pochodzi od nazwiska muzułmańskiego zdobywcy miasta. Minaret jest obecnie możliwy do oglądania tylko z zewnątrz. Wejście na wierzchołek zostało zakazane ze względu na dużą ilość samobójstw dokonywanych w tym miejscu. Teraz można tylko zadzierać głowę i obserwować, jak tuż nad zwieńczeniem minaretu przelatują startujące z pobliskiego lotniska samoloty.
Obok parkingu, na zaśmieconym kawałku gruntu, hasają trzy dorodne świnie. Po drzewach zaś śmigają wszechobecne w Delhi zwinne pręgowce. W toalecie przy parkingu pracownik pobiera 10 rupii, a wydaje rachunek na 5. Powoli wyjeżdżamy z gwarnego, przesłoniętego grubą woalką smogu Delhi.

Angora po raz drugi

 W aktualnym numerze Angory ukazały się fragmenty moich zapisków z podróży po Indiach. Jest to już mój drugi w przeciągu kilku miesięcy artykuł o podobnej tematyce zamieszczony w tym tygodniku. Poprzedni dotyczył przejazdu przez Pamir w Tadżykistanie i Kirgistanie. Oczywiście, spodziewałem się tego, ale nie sądziłem, że publikacja nastąpi w niewiele ponad tydzień od wysłania materiału. Dziękuję więc serdecznie redaktorowi Henrykowi Martence za decyzję o ekspresowym skierowaniu mojego tekstu do druku. Z pełną wersją moich indyjskich notatek można zapoznać się tutaj  

Nie tylko Taj Mahal



Fatephur Sikrit

Droga do Agry raczej monotonna. Teren płaski, dużo zielonych pól. Na poboczach suszą się ułożone w kunsztowne piramidy krowie placki. Na postoju w   Rajputana Midway samosa kosztuje 230 rupii. Jest tu też spory sklep z pamiątkami, ale większość z nas zaopatrzyła się w nie  już wcześniej.



Po południu dojeżdżamy do Fatephur Sikri. Znajdują się tutaj pozostałości miasta z 1569 roku. Wybudował je mogolski cesarz Akbar. Miasto jednak istniało krótko. Nie wiadomo do końca, co spowodowało jego wyludnienie. Mówi się o braku wody, o koczowniczym trybie życia jego mieszkańców i o wojnie. Po części pewnie każdy z tych czynników odegrał swoją rolę i w konsekwencji miasto zaczęto określać jako wymarłe. Jednakże olbrzymi kompleks pałacowy zachował się w dobrym stanie do  chwili obecnej. Można zatem obejrzeć m.in. dziedziniec audiencji publicznych, pawilon tureckiej sułtanki czy Pałac Jodhabai.


Fatephur Sikrit

Z parkingu do kompleksu pałacowego i z powrotem jedziemy małymi busami. To jedyne chwile względnego spokoju podczas pobytu w Fatephur Sikri. Na otwartej przestrzeni otaczają nas bowiem natychmiast prawdziwe hordy handlarzy i żebraków. Podobno są oni zorganizowani w formie gangu. Prawdę mówiąc, w żadnym innym ze zwiedzanych miejsc nie widziałem takiej natarczywości.


Nocna impreza

 

Wieczorem docieramy do hotelu Utkarsh Vilas w Agrze. Nie ma tu darmowego internetu. Za godzinę korzystania z sieci trzeba zapłacić 100 rupii. Otrzymujemy pokój na trzecim piętrze. Z sąsiedniej posesji dobiegają dźwięki muzyki. Zaciekawiony wyglądam przez okno i widzę duży plac z kolorowymi namiotami, równie barwną sceną i rzędem stołów z różnorodnymi potrawami. Po placu kręci się kilkaset osób.  Jedzą, tańczą i rozmawiają. Z początku sądziłem, że to jakieś wesele, ale nigdzie nie było widać pary młodej. Najprawdopodobniej było to więc jakieś spotkanie integracyjne. Na szczęście po godzinie 22 impreza się skończyła i było cicho. W samą porę, bo następnego dnia mieliśmy wstawać o szóstej.


Brama Taj Mahal

Z hotelu wyjechaliśmy o 6.30, jeszcze przed śniadaniem. Cel? Jeden z siedmiu cudów świata, czyli Taj Mahal. Autokar nie mógł dojechać na samo miejsce, gdyż wokół marmurowego grobowca ustanowiono strefę ochronną i pojazdy spalinowe nie mogą się w niej poruszać. Do celu mieliśmy  dojechać meleksami, ale oczekiwanie na nie było zbyt długie, więc poszliśmy pieszo. Do bramy Taj Mahal nie było zresztą daleko. Raptem 10 minut dobrego marszu. Potem jeszcze tylko 20 minut oczekiwania w kolejce do kontroli osobistej i już mogliśmy wejść przez olbrzymią bramę, spod której rozpościerał się widok na wyłaniającą się spod porannych mgieł znad rzeki Jamuny ogromną kopułę i cztery minarety świątyni miłości. Właśnie! Czy Szahdżahan rzeczywiście wybudował to mauzoleum jedynie dla upamiętnienia przedwcześnie zmarłej żony, czy też jest to hołd złożony Allahowi? Tu zdania są podzielone. Nie ulega jednak wątpliwości, że powstał piękny obiekt. Jego budowa trwała 22 lata, a zatrudnienie znalazło ponad 20 tysięcy pracowników.


Taj Mahal

Nakładamy ochraniacze na buty i zaczynamy systematyczne zwiedzanie tego arcydzieła architektonicznego Indii. Marmur pokrywający obiekt nie jest tak biały jak na niektórych fotografiach. Przez lata zmieniał bowiem swoją  barwę pod wpływem czynników atmosferycznych, a szczególnie wskutek zanieczyszczenia powietrza. W środku nie wolno robić zdjęć.



Przed wejściem oczekują na nas kolorowe dwukołowe dorożki. Wracamy jednak pieszo na parking, po czym jedziemy do hotelu na spóźnione śniadanie.


Czerwony Fort

Następnym punktem programu jest Czerwony Fort. Leży on na prawym brzegu Jamuny. Jego budowę zainicjował Akbar, który przeniósł stolicę Indii do Agry. Tworzenie kompleksów fortecznych i pałacowych trwało wiele lat. Prace przy rozbudowie fortu kontynuował też Szahdżahan. Ironia losu sprawiła, że został tam później uwięziony przez swego syna a zarazem następcę. W zamknięciu przebywał przez osiem lat, aż do śmierci. Na pocieszenie mógł oglądać przez okno dzieło swojego życia, czyli Taj Mahal. Obecnie obiekt ten jest ledwo widoczny za warstwą smogu.



Czerwony Fort otaczają dobrze zachowane mury; wysokie na 20 metrów o łącznej długości 2,5 km. Wewnątrz znajduje się wiele budowli i ogrodów.


Agra

W Agrze byliśmy także na jednej z ulic, gdzie zlokalizowane jest coś  w rodzaju bazaru. Stoiska z owocami i warzywami stoją obok zatłoczonej jezdni, oddzielone od niej szerokim na metr rynsztokiem. Ułożone nad nim w odstępie kilku metrów kamienne płyty pozwalają na przejście suchą nogą. Za stoiskami rozciąga się długi rząd parterowych sklepików. W jednym z nich nabywamy olej kokosowy, w innym zaś wyjątkowo mocne papierosy ze zwiniętych liści tytoniu. Nie są one paczkowane, lecz zawinięte w papierowe tutki po 10 sztuk w jednej.


Żebrzące dzieci w Agrze

W drodze do autokaru, jak w każdym z odwiedzanych miejsc, oganiamy się przed grupami żebrzących dzieci i przygodnymi handlarzami. Jeżeli ktoś zdecydował się dać datek jakiemuś dziecku, to już po chwili był otoczony przez tłum innych, które również oczekiwały na jałmużnę, wyciągając ręce i szarpiąc za ubranie potencjalnego darczyńcę.



Wczesnym popołudniem wyruszamy w drogę do Delhi. Do hotelu Africa Avenue docieramy o godzinie 19., przejeżdżając uprzednio  przez niesamowicie zakorkowane ulice. Tym samym zamykamy trójkąt Delhi - Jaipur - Agra - Delhi. Jeszcze tylko kolacja, kąpiel, krótki odpoczynek i już jedziemy na lotnisko.

Poprzednie części relacji:

Delhi w pigułce 

Słonie, byki i małpy








Agra

Agra


Droga do Delhi
Taj Mahal

Dodaj napis

 

Delhi w pigułce



Delhi - hotel Anila

Po ponad siedmiu godzinach lotu z Monachium wylądowaliśmy na lotnisku Indiry Gandhi w Delhi. W Polsce była godzina 19.20, a tutaj zbliżała się już północ. Trochę czasu zajęła procedura wizowa, w tym skanowanie dłoni obu rąk. W efekcie do paszportów wbito nam datę przybycia do stolicy Indii 2 lutego. Po odnalezieniu lokalnego przedstawiciela biura turystycznego, co trochę trwało (po wyjściu z hali przylotów nie można już do niej wrócić, więc musieliśmy czekać przed terminalem), wsiedliśmy do busa, który zawiózł nas do hotelu Anila. W trakcie przejazdu otrzymaliśmy małe butelki z wodą oraz wieńce z kolorowych kwiatów. W hotelu zameldowaliśmy się przed drugą.


Pierwsza kolacja w Delhi

Śniadanie w formie bufetu (w żadnych z czterech hoteli, w których przebywaliśmy nie było serwowanych posiłków). Menu dość urozmaicone, choć trudno byłoby szukać podobieństw do kuchni europejskiej, może za wyjątkiem tostów i omletów. O serze czy wędlinach należało zapomnieć. Nie brakowało za to wegetariańskich kotletów, chlebków (ciapata lub naan), gotowanych warzyw i ostrych sosów. Była też oczywiście herbata i kawa, ale ta ostatnia tylko ze względu na gości, gdyż Hindusi nie przepadają za tym napojem.

W południe poznaliśmy pilota Ecco Travel. Był nim młody, wysoki blondyn z długimi włosami - Michał Feder. Gdybym miał go oceniać, to dałbym mu za całokształt ocenę dobrą, czyli przeciętną. Przedstawił nam program na najbliższe godziny, w tym wizytę w tzw. Świątyni Lotosu (nie było jej w oficjalnym programie) oraz wręczył w imieniu biura kapelusze przeciwsłoneczne oraz nakładki na buty. Zebrał też pieniądze na przewodników, bilety wstępu i napiwki (150 USD) oraz za wstęp do kompleksu świątyń Akshardham (25 USD) i  Świątyni Małp (16 USD).

Dojście z parkingu do bramy okalającej Świątynię Lotosu to sztuka wymagająca umiejętności poruszania się slalomem. Co rusz bowiem na naszej drodze staje natrętny handlarz pamiątkowego badziewia. Wyminie się jednego, to obskakuje nas dwóch kolejnych. I tak aż do bramy. Dalej wejść im nie wolno.

Świątynia Lotosu

Bahaicka Świątynia (Lotus Temple) subkontynentu indyjskiego została zbudowana w latach 1980-1986 w New Delhi. Dziewięcioboczny budynek (dziewiątka jako największa liczba jednocyfrowa symbolizuje pełnię, zgodność i jedność) w kształcie kwiatu lotosu  ma wysokość ponad 34 metry i jest cały pokryty płytami z marmuru. Działka, na której stoi ma powierzchnię prawie jedenastu hektarów. Wokół świątyni znajduje się 9 basenów, które nie tylko dodają jej uroku, ale też stanowią ważny element systemu chłodzenia sali modlitw. W jej wnętrzu jest 1300 miejsc siedzących (długie, połączone ze sobą ławy). Poza ławkami nie ma tu żadnych innych sprzętów ani ozdób, Jedynie przy przeciwległej od wejścia ścianie stoją cztery donice z kwiatami. W sali nie odbywają się żadne ceremonie. Można tu jedynie medytować czy modlić się lub czytać święte pisma wiary Baha.

Bahaizm jest stosunkowo młodą religią. Jej początki datują się bowiem na połowę XIX wieku, a główne postacie tej wiary to: Bab, Baha'u'llah i 'Abdu'l-Baha. W ulotce wydanej w języku polskim można przeczytać, że: Wiara Baha jest niezależną religią światową Boskiego pochodzenia, charakteryzującą się uniwersalnym zasięgiem, szeroką perspektywą, podejściem naukowym, humanitarnymi zasadami i dynamizmem, z jakim wywiera wpływ na serca i umysły ludzi. Wyznaje jedność Boga, uznaje jedność Jego Proroków i wdraża zasadę jedności i niepodzielności całej rasy ludzkiej.

Powitanie przed Świątynią Lotosu

Bahaici zbudowali już siedem świątyń na całym świecie. Znajdują się one w USA, Ugandzie, Australii, Niemczech, Panamie, Zachodnim Samoa. Ta w Delhi jest najnowsza. Wspólnota obejmuje swoim zasięgiem praktycznie cały świat. Wystarczy wspomnieć, że jej wydawnictwa są przetłumaczone na 800 języków.

Przed wejściem na teren świątyni trzeba przejść przez bramkę wykrywającą metal oraz poddać się rewizji. W samej świątyni nie wolno robić zdjęć, a wejść do niej można tylko bez butów. Te ograniczenia to jednak pestka w porównaniu ze środkami bezpieczeństwa obowiązującymi w Kompleksie Świątyń Akshardham, który zwiedzaliśmy jako następny obiekt sakralny.

Do Swaminarayan Akshardham nie wolno wnosić żadnego sprzętu elektronicznego, a więc o fotografowaniu i filmowaniu można tylko pomarzyć. Mało tego, zakazane jest także wnoszenie żywności, zapalniczek i skórzanych toreb. Każdy z odwiedzających poddawany jest szczegółowej rewizji i nie ma szans, żeby coś przemycić. Strażnicy zaglądają nawet do portfeli.

Akshardham z daleka

Hinduski kompleks świątynny został oddany do użytku w listopadzie 2005 roku, czyli niewiele ponad 10 lat temu. Jego budowa trwała pięć lat, a brało w niej udział ponad dziesięć tysięcy pracowników i wolontariuszy. Główna świątynia zbudowana jest z radżastańskiego różowego piaskowca i włoskiego marmuru. Jej wysokość wynosi 43 metry, powierzchnia natomiast zajmuje  10560 m kw. W oczy rzucają się bogato rzeźbione kolumny i mnóstwo posągów różnych bóstw hinduizmu. A trzeba wiedzieć, że w Indiach jest ich bardzo dużo. Na ich czele stoi jednak "święta trójca" zwana Trimurti, czyli Brahma, Wisznu i Sziwa.

Jeżeli chodzi o Swaminarayana, to żył on w latach 1781-1830, a więc tylko 49 lat. Swaminarayan Hinduism liczy obecnie około 20 milionów wiernych, co nie jest wielką liczbą, zważywszy na liczebność mieszkańców Indii, z których 80 procent wyznaje hinduizm. Do kompleksu świątynnego przybywają jednak nie tylko wyznawcy tej wiary. Spotkać tu można bowiem turystów z całego niemal świata. To dla nich głównie przygotowane są pokazy scen  z życia Swaminarayana.  Odbywają się one w zacienionych salach, w których ustawione są naturalnej wielkości kukły. Niektóre z nich poruszają się mechanicznymi ruchami i "mówią". Dla lepszego efektu show wzbogacone jest o muzykę i kolorowe światła. W niby grotach połyskują tafle wody, a na scenie pokazywane są cuda, które rzekomo miały miejsce w czasach Swaminarayana. Zwieńczeniem pokazu jest dziesięciominutowy rejs łódkami po sztucznej rzece. Po obu jej stronach widać sceny z wielowiekowej historii Indii. Ukazują one dorobek kulturalny i techniczny tego kraju.

Całość robi wrażenie dobrze zorganizowanego przedsięwzięcia marketingowego. Są tu elementy wiary i historii, ale jest też sporo kiczu i błyskotek. Przepych rzuca się w oczy, dlatego niektórzy porównują ten obiekt z sanktuarium w Licheniu. Tyle tylko, że u nas nikt nie każe chodzić boso, nie zabrania robienia zdjęć, a bazyliki nie pilnują żołnierze z długą bronią.

Schody Meczetu Piątkowego w Delhi

Następnego dnia po śniadaniu jedziemy do  Meczetu Piątkowego (Dżama Masdźid).  Wyznawców islamu  w Indiach jest około 12 procent (przed powstaniem Pakistanu i Bangladeszu było ich znacznie więcej). Meczet w Starym Delhi jest największym tego rodzaju obiektem w Indiach. Zbudował go w połowie siedemnastego wieku mogolski władca Szahdżachan (znany też jako budowniczy słynnego Taj Mahal). Meczet Piątkowy, podobnie jak hinduska Swaminarayan Akshardham, zbudowany jest z czerwonego piaskowca i  białego marmuru. Prowadzą do niego trzy bramy. My wchodzimy tą od strony wysokich schodów, minąwszy uprzednio tabuny namolnych handlarzy . Wcześniej zdejmujemy oczywiście buty. Kontrola jest dość pobieżna, mimo iż dziesięć lat temu doszło tu do zamachu bombowego. Za możliwość robienia zdjęć trzeba zapłacić 300 rupii. Myślę jednak, że nie warto. Na rozległym dziedzińcu, mogącym pomieścić 25 tysięcy osób, nie ma szczególnych atrakcji do fotografowania. Same kopuły zaś i minarety (wysokie na 41 metrów) można spokojnie pstryknąć z zewnątrz. Ciekawostką jest fakt, że meczet posiada w swoich zbiorach kopię Koranu spisaną na jeleniej skórze.

Pod meczetem wsiadamy do riksz i jedziemy na bazar. Towarzyszy nam nieustanny ryk klaksonów, nawoływania handlarzy i smród spalanych śmieci. Tych ostatnich jest na ulicach bardzo dużo. Widać nikomu nie przeszkadzają, bo miejscowi nie zwracają na nie uwagi. Zatrzymujemy się przed sklepem Mehar  Chand& Sons. Wysłuchujemy krótkiej prelekcji o przyprawach (masala), po czym robimy zakupy. Kupujemy głównie herbatę, bo jest stosunkowo tania (kg Assam luzem - 200 rupii).

Rikszarz

Z bazaru jedziemy do Raj Gath, czyli miejsca kremacji Mahatmy Gandhiego. Rozległy park i muzeum Gandhiego położone są blisko rzeki Jamuny. Aby wejść  na teren trzeba podać się kontroli, a potem zdjąć buty.

Kolejną świątynią, którą zwiedzamy w Delhi, jest  Gurdwara Bangla Sahib. Należy ona do Sikhów. Sikhizm to, najogólniej mówiąc, połączenie hinduizmu i islamu. Jego założycielem był Guru Nanak Czand żyjący na przełomie piętnastego i szesnastego wieku. Sikh oznacza ucznia, który wierzy w jednego Boga i nauki dziesięciu Guru. Zawarte są one w świętej księdze Sikhów - Guru Granth Sahib. Religia Sikhów jest monoteistyczna. Wierzą oni w Boga miłości, który stworzył człowieka nie po to, żeby go karać za grzechy, lecz żeby mógł on realizować swój cel jednoczenia się z kosmosem. Sikhem może zostać każdy człowiek, niezależnie od płci i narodowości. Wystarczy, że przyjmie zasady wiary. Wtedy może być ochrzczony.

Przed wejściem na teren gurdwary (świątyni) należy zdjąć zarówno buty, jak i skarpety. Trzeba też założyć na głowę pomarańczową chustę. W przeciwieństwie do innych tego rodzaju obiektów nie ma tu kontroli osobistej, ani też nikt nie zabrania filmowania i robienia zdjęć. Otwartość i zaufanie posunięte są do tego stopnia, że każdy może wejść do kuchni i obserwować proces przygotowywania darmowych posiłków. Można też pomóc, np. wałkując ciasto na chlebki naan. Posiłki otrzymuje każdy, kto tego zapragnie, bez względu na wyznanie czy pochodzenie. Wystarczy tylko umyć ręce, wejść do obszernej jadalni i usiąść po turecku na podłodze. Za chwilę pojawi się sikh z wiadrem i chochlą, aby włożyć każdemu do metalowej tacy z wgłębieniami porcję pożywnej zupy z soczewicy. Za nim podejdzie drugi i będzie częstował gorącymi jeszcze plackami. Kuchnia wspólnoty (Pangat) to symbol równości i braterstwa.

Sikhowie

Sikhowie noszą charakterystyczne turbany, pod którymi ukrywają długie włosy. Mężczyźni mają też długie brody. Ciekawostką jest, że ci, którzy obcięli włosy albo zgolili brodę traktowani są jako odstępcy od wiary.

Sama świątynia jest bogato zdobiona złotem. Pod dużym baldachimem znajduje się Święta Księga. Przed zajęciem miejsca należy schylić się przed nią w ukłonie. Nabożeństwo zaczyna się od śpiewania hymnów. Towarzyszy temu muzyka. Potem jest modlitwa i czytanie ze świętej księgi hymnu Szabad. Na koniec wychodzący ze świątyni otrzymują kuleczkę puddingu z manny, mąki, cukru i masła. Zarówno podający, jak i biorący używają do tego włącznie rąk.

Wnętrze świątyni Sikhów

Charakterystyczny dla sikhizmu jest brak kleru. Tu każdy ochrzczony, niezależnie od płci, może prowadzić modlitwę. Nie ma tu też celibatu. Sikhowie stanowią tylko 1,8 procent mieszkańców Indii, ale są bardzo widoczni. Nie tylko ze względu na strój czy charakterystyczne brody. Wyróżniają się w armii, medycynie i przemyśle jako pełni poświęcenia i pracowitości.

Z sikhijskiej świątyni jedziemy do grobowca Humayuna. Jest to okazała budowla, która uchodzi za pierwowzór Taj Machal.  Rzeczywiście jest podobna, choć różni się kolorem (zbudowana z czerwonego piaskowca) i brakiem minaretów. Przy parkingu napotykamy enklawę szczurów. Pomiędzy  murowanym ogrodzeniem a krawężnikiem drogi znajduje się pełno nor, wokół których hasają wypasione gryzonie. Są dokarmiane, gdyż na murku widać miseczki z jedzeniem.

Grobowiec Humayuna

Humayun był mogolskim władcą Indii w XVI wieku. Zmarł nietypowo, gdyż skręcił kark wskutek upadku ze schodów biblioteki. W mauzoleum Humayana pochowano też jego żonę, która wcześniej zleciła jego budowę. Obok grobowca stoi meczet, a cały kompleks usytuowany jest w rozległym parku Obiekt jest wpisany na listę UNESCO.

Brama Indii

W drodze do hotelu zatrzymujemy się przed łukiem triumfalnym, zwanym Bramą Indii. Zapada zmierzch. Podświetlona 42 metrowa brama widoczna jest z daleka. Obok niej znajduje się również podświetlana fontanna. Jej kolory zmieniają się z czerwonego na zielony.

Ostatnia noc w Delhi przed wyjazdem do Jajpuru. Wi-fi przestało działać, telewizor też odmówił posłuszeństwa, więc pozostało tylko wypić herbatkę z rumem Old Monk i iść spać.

Qutub Minar

Rano jedziemy obejrzeć Qutub Minar. Jest to najwyższy ceglany minaret w Indiach (73 metry). Został wzniesiony w XIII wieku i stanowił niegdyś element pierwszego meczetu w Indiach. Jego nazwa pochodzi od nazwiska muzułmańskiego zdobywcy miasta. Minaret jest obecnie możliwy do oglądania tylko z zewnątrz. Wejście na wierzchołek zostało zakazane ze względu na dużą ilość samobójstw dokonywanych w tym miejscu. Teraz można tylko zadzierać głowę i obserwować, jak tuż nad zwieńczeniem minaretu przelatują startujące z pobliskiego lotniska samoloty.

Pręgowiec

Obok parkingu, na zaśmieconym kawałku gruntu, hasają trzy dorodne świnie. Po drzewach zaś śmigają wszechobecne w Delhi zwinne pręgowce. W toalecie przy parkingu pracownik pobiera 10 rupii, a wydaje rachunek na 5. Powoli wyjeżdżamy z gwarnego, przesłoniętego grubą woalką smogu Delhi, kierując się do stolicy Radżastanu.

Filmik z przejazdu rikszą


Druga część relacji z Indii

Trzecia część relacji










Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty