Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Paweł Soroka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Paweł Soroka. Pokaż wszystkie posty

Dwie ukryte tragedie w cieniu (...) mediów



Dwie ukryte tragedie w cieniu atomowej apokalipsy

Przedwczoraj odbyła się w Szczecinie promocja książki Dwie ukryte tragedie w cieniu atomowej apokalipsy. Dlaczego właśnie w tym mieście? Powód jest prosty: jedna z trzech części książki (której mam zaszczyt być współautorem) opowiada o tragedii sprzed 54 lat, jaka rozegrała się na jednej z głównych ulic Szczecina. W trakcie parady wojsk Układu Warszawskiego pod gąsienicami polskiego czołgu zginęło wtedy według oficjalnych danych siedmioro dzieci. Rannych zaś zostało ponad dwadzieścia osób.

W spotkaniu odbywającym się w przeddzień kolejnej rocznicy tej przemilczanej przez lata tragedii wzięli udział m.in. współautorzy książki (dr hab. Paweł Soroka, Grażyna Gawęda - projektantka okładki, Kazimierz Rafalik i piszący te słowa), współpracownicy (Iwona Bartólewska - reżyser filmu ... i wjechał czołg, dr inż. Lech Hyb - ekspert w zakresie wypadków i katastrof lądowych i Arkadiusz Niwiński - brat jednej z ofiar. Obecni byli także świadkowie tamtych wydarzeń i członkowie rodzin niektórych ofiar, m.in. Andrzej Budzyński, Maria Gorzkowska i państwo Niwińscy.

Szczecińska tragedia wydarzyła się, jak już nadmieniałem, ponad pół wieku temu. Może właśnie dlatego dla miejscowych mediów nie była godna uwagi? Z przykrością trzeba bowiem stwierdzić, że mimo wystosowanych zaproszeń, na spotkanie poświęcone przypomnieniu tych traumatycznych wydarzeń (oprócz promocji książki odbyła się także projekcja filmu ... i wjechał czołg) nie pofatygował się żaden dziennikarz (nie licząc fotoreportera bodajże z Kuriera Szczecińskiego). Pełną relację nagrał jedynie wspomniany wyżej Andrzej Budzyński, na co dzień prezes internetowej telewizji ANB.

Dwie ukryte tragedie w cieniu atomowej apokalipsy

Wiele mówi się ostatnio o ujawnianiu i wyjaśnianiu spraw spoczywających dotychczas w  zbiorach archiwów IPN. Tak się jednak składa, że kiedy  sprawa nie dotyczy na przykład (sorry za porównanie) tzw. żołnierzy wyklętych czy rzekomej lub faktycznej agentury Bolka, to media to po prostu olewają. A szkoda, bo bez znajomości historii trudno zrozumieć współczesność. Dodam jeszcze, że do szczecińskiego Inku (Inkubator Kultury) autorzy i współpracownicy dokumentalnej pozycji Dwie ukryte tragedie w cieniu atomowej apokalipsy  przybyli na własny koszt z Gdańska, Gdyni, Kielc, Poznania i Warszawy. Miejscowym żurnalistom nie chciało się pokonać kilkuset metrów (w niektórych przypadkach) lub kilku kilometrów...
Fragmenty mojego wstępu do I części książki

Książkę można nabyć np. tutaj

Kartka z dziennika



Szczecin , defilada 1962 r.

Prowadzenie dziennika jest pozornie proste. Ot, zapisujemy, co działo się konkretnego dnia i czekamy na następny. Tak może wydawać się jednak tylko tym, którzy nie zajmują się na co dzień tego rodzaju aktywnością. Jeżeli ktoś robi to w miarę regularnie, to wie, że musi stosować swego rodzaju filtr. Nie da się przecież codziennie opisywać wszystkiego godzina po godzinie. Może nawet, przy bogatym w treść  trybie życia, byłoby to przez jakiś czas interesujące, ale nie przez rok, dziesięć czy piętnaście lat z rzędu. Trzeba więc dokonywać selekcji. Dotyczy to zarówno faktów, jak i myśli. Zwłaszcza tych ostatnich, bo zazwyczaj kłębią się w nadmiarze.



Gdybym miał, na przykład, opisywać szczegółowo dzisiejszy dzień, to musiałbym zacząć od tego, że położyłem się spać po siódmej rano, po dwudziestoczterogodzinnym dyżurze. Potem wspomniałbym, że wstałem w południe i zjadłem śniadanie. Następnie sprawdziłem prognozę pogody, potwierdzając ją spojrzeniem za okno. Pierwsza myśl: "Będzie deszczowo, a więc nici z roweru".



W chwilę potem odbieram telefon. Dzwoni profesor Paweł Soroka. Chodzi o ostatnie uzgodnienia przed wysłaniem naszej wspólnej książki do wydawnictwa. Z góry zaznaczam, że pomysł na publikację pt. "Dwie ukryte tragedie w cieniu atomowej apokalipsy" nie narodził się w mojej głowie, lecz wyszedł od wymienionego wyżej profesora. Mój wkład będzie można ocenić po ukazaniu się książki. Nastąpi to prawdopodobnie we wrześniu.

Nie zdążyłem jeszcze zaparzyć kawy, a tu kolejny telefon. Dzwoni jakiś konsultant z propozycją zakupu obligacji Banku Pocztowego. Zbywam go stwierdzeniem, że nie dysponuję wolnymi środkami. Następny telefon jest od żony i tu wchodzimy w strefę prywatności...



Tak mniej więcej wyglądają moje codzienne zapiski. Rzecz jasna, nigdy nie zamieszczam ich w całości na blogu. Pewne rzeczy muszą się bowiem odleżeć. Kto wie, może kiedyś zainteresują wnuków, których notabene oczekuję z coraz większą niecierpliwością...

Dwie ukryte tragedie...



Jak już wspominałem prawie dwa miesiące temu, pod redakcją profesora Pawła Soroki przygotowywana jest dokumentalna książka o wydarzeniach sprzed ponad pół wieku: Dwie ukryte tragedie w cieniu atomowej apokalipsy, której jestem współautorem.  Obecnie dobiegają końca prace związane z jej redagowaniem. Poniżej pozwalam sobie zaprezentować fragment wstępu, który napisałem do rozdziału poświęconego tragedii z udziałem czołgu podczas parady w Szczecinie.
Wtorek dziewiątego października 1962 roku w Szczecinie był dniem ciepłym i słonecznym. Do pewnego momentu także radosnym, zwłaszcza dla dzieci, które wyprowadzono ze szkolnych klas i ustawiono w szpalerze wzdłuż centralnych ulic miasta. Miały tam podziwiać potęgę uzbrojenia państw Układu Warszawskiego. Zakończyły się bowiem manewry o kryptonimie "Odra", w których brały udział jednostki radzieckie, polskie oraz enerdowskie, a ich zwieńczeniem miał być uroczysty przejazd przez miasto. Uroczystość zaczęła się na Jasnych Błoniach. Na okolicznościowym wiecu wystąpił między innymi minister obrony narodowej Marian Spychalski, wówczas jeszcze generał (rok później otrzymał tytuł marszałka). Potępił on oczywiście rewanżystów z Niemieckiej Republiki Federalnej i pochwalił towarzyszy broni z Niemieckiej Republiki Demokratycznej. W owym czasie zimna wojna przechodziła swoje apogeum i niewiele brakowało, aby przekształciła się w gorącą (w dalszej części tej książki pisze o tym prof. Paweł Soroka). Na trybunie honorowej znajdowali się też inni przedstawiciele najwyższych władz państwowych, w tym I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka. Obecny był też marszałek ZSRR Andriej Greczko, ówczesny dowódca naczelny Zjednoczonych Sił Zbrojnych Państw Stron Układu Warszawskiego.

Po oficjalnych wystąpieniach rozpoczęła się parada, której zasadniczym celem było pokazanie najnowszego sprzętu będącego na wyposażeniu armii wchodzących w skład Układu Warszawskiego: transporterów opancerzonych, haubic, wyrzutni rakiet i czołgów. Nad Szczecinem przelatywały też wtedy bombowce Ił -28, myśliwce MIG i największe na świecie (w tamtych latach) śmigłowce Mi-6. Pierwsze ruszyły jednostki radzieckie, potem niemieckie, a na końcu polskie. Trasa przejazdu wiodła przez Plac Lenina (później Sprzymierzonych, a obecnie Szarych Szeregów) i Aleję Piastów. Wzdłuż jezdni stały tłumy wiwatujących ludzi, dzieci rzucały kwiaty. Niestety, ani Wojskowa Służba Wewnętrzna ani milicja nie zadbały o prawidłowe zabezpieczenie defilady. Nie było barierek  odgradzających chodniki od ulicy. Ormowcy (ORMO - Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej) i milicjanci nie byli więc w stanie upilnować ciekawskich, którzy przechodzili pod linami. Pod koniec parady  ciężkie pojazdy miały do dyspozycji już tylko bardzo wąski korytarz między szpalerami wylewających się na jezdnię tłumów. Nieszczęście wisiało w powietrzu...

Czołgi miały jechać z prędkością 20 km/h, ale oficerowie poganiali, wołając przez radio "szybciej, szybciej!". W okolicy skrzyżowania alei Piastów i ulicy Jagiellońskiej, już niedaleko od trybuny, jeden z polskich czołgów wpadł w poślizg na zakręcie. Być może poślizgnął się na torach tramwajowych. Być może - jak twierdzą niektórzy świadkowie - przyhamował, bo jakieś dziecko wybiegło na środek ulicy po kwiatek. Tak czy owak kierowca czołgu T-54a (st. szeregowy Karol Gieliszkiewicz), kolosa ważącego 34 tony, nie zapanował nad nim przy prędkości 25 km/h. W efekcie maszyna należąca do 23. Pułku Czołgów Średnich 5. Dywizji Pancernej ze Słubic wjechała w tłum. Dokładnie w dzieci. Wszystkie były uczniami najmłodszych klas pobliskiej  Szkoły Podstawowej nr 1
(...)

Według oficjalnych danych na miejscu zginęło siedmioro dzieci w wieku 7-12 lat, a kilkadziesiąt osób zostało rannych. Prawdopodobnie ofiar katastrofy było jednak więcej.  Ówczesne władze postarały się, aby do wiadomości publicznej nie przedostało się zbyt wiele szczegółów wypadku. W celu zachowania tajemnicy posunięto się nawet do usuwania fragmentów szpitalnej dokumentacji. Świadkowie byli zobowiązani do milczenia. Zresztą, gdzie mogli opowiedzieć czy opisać te dramatyczne zdarzenia, skoro dostępu do mediów broniła wszechwładna cenzura? Wszak wizerunek wojsk sojuszniczych nie mógł ucierpieć.

Jerzy Vaulin, autor propagandowego dokumentu filmowego "Odra", za który zresztą otrzymał III nagrodę (Brązowy Smok) na Ogólnopolskim Festiwalu Filmów Krótkometrażowych w Krakowie, jasno wypowiedział się w filmie Iwony Bartólewskiej "...i wjechał czołg". Na pytanie czy gdyby jego kamera zarejestrowała śmierć, włączyłby tę scenę do filmu, odpowiedział między innymi:

 Nie zrobiłbym tego, nawet bez cenzora, bo musiałbym dorobić do tego jakąś filozofię. Filozofię tego wypadku, no bo tak to kretyństwo jest. Byłbym imbecylem, który robi to, co mu akurat kamera zarejestrowała.

Nie miał natomiast oporów przed umieszczeniem w końcówce swojego filmu frazy: Więzy braterstwa krwi i niezłomnej przyjaźni zostały jeszcze bardziej utrwalone.

Wojciech Jaruzelski po latach tak wspominał to wydarzenie:

Znajdowałem się  wtedy na trybunie, byłem wiceministrem, szefem GZP. Doszło do tego tragicznego wypadku. On wstrząsnął wszystkimi uczestnikami ćwiczenia. Było to zakłócenie, powiedziałbym, całej jego atmosfery. (...) Cóż, taki był wówczas czas.

"Kurier Szczeciński" w artykule Parada naszej siły, opublikowanym następnego dnia, ani słowem nie zająknął się o katastrofie, podkreślając jedynie, iż:  To, co ujrzeliśmy, utwierdziło nas w przekonaniu, że granice obozu pokoju i granice Polski mają wspaniałych obrońców, dysponujących potężnym, nowoczesnym. sprzętem.
(...)

W niniejszej książce publikujemy zarówno wspomnienia bezpośrednich świadków tragedii, jak też rozmowy z osobami pośrednio z nią związanymi, jak prokurator Tadeusz Wierzchowski czy lekarka Ewa Gruner-Żarnoch.

P.S. Prokurator Śląskiego Okręgu Wojskowego umorzył śledztwo równo pięć miesięcy po tragedii. Powód? Czołg nie wjechał na chodnik, a defilada była odpowiednio zabezpieczona...
Ireneusz Gębski




W cieniu atomowej apokalipsy


Ewa Gruner-Żarnoch   fot. Agencja Gazeta

Z inicjatywy profesora Pawła Soroki powstaje dokumentalna książka pod  roboczym tytułem "Dwie ukryte tragedie w cieniu atomowej apokalipsy".  Pozycja ta będzie składać się z trzech części poświęconych pewnym, raczej mało znanym, wydarzeniom  z października 1962 r. Pierwsze to kryzys kubański, który o mało co nie doprowadził do trzeciej wojny światowej. Wspomniane w tytule tragedie wydarzyły się 9 października 1962 roku: katastrofa kolejowa koło Moszczenicy pod Piotrkowem Trybunalskim i  wypadek z udziałem czołgu na ulicach Szczecina.



Mam przyjemność być współautorem  tej książki w części dotyczącej  szczecińskiej tragedii. W ramach zbierania materiałów dane mi było rozmawiać z wieloma interesującymi ludźmi, m.in. z Iwoną Bartólewską, reżyserem filmu  "...i wjechał czołg", a także z dr Ewą Gruner-Żarnoch. Zarys sylwetki tej ostatniej zamieszczam poniżej.



Ewa Gruner- Żarnoch jest emerytowaną lekarką. Od 25 lat pełni funkcję prezesa szczecińskiego oddziału Federacji Rodzin Katyńskich. Jej ojciec, pułkownik Julian Gruner (również lekarz), był jedną z ofiar zbrodni katyńskiej. Pani Ewa przez dwa miesiące brała udział w ekshumacjach. Udało jej się nawet odnaleźć zegarek i sygnet ojca.  Te trudne przeżycia okupiła zawałem. Opublikowała książkę "Starobielsk w oczach ocalałych jeńców". 10 kwietnia 2010 roku miała lecieć feralnym TU-154 do Smoleńska. Swoje miejsce odstąpiła jednak komuś innemu. Dzięki temu nadal żyje.



Kiedy dowiedziałam się o tragedii - mówi w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" - to pomyślałam jakby mój ociec z charkowskiej mogiły przemówił, że to jeszcze nie mój czas.

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty