Premier Tusk dokonał wreszcie obiecywanej od
dawna restrukturyzacji swojego rządu. Nie była ona jednak tak głęboka, jak się spodziewano.
Jedyną niespodzianką było nominowanie na
ministra finansów trzydziestoośmioletniego Mateusza Szczurka. Wcześniej był on
analitykiem w ING Banku i nie był związany z polityką. Inne zmiany określić można
mianem czysto kosmetycznych. Czy ma bowiem
większe znaczenie fakt, że stanowisko ministry Muchy objął minister Biernat?
Podobnie nie należy wiązać większych nadziei ze zmianami w resortach edukacji i szkolnictwa wyższego,
gdzie zmieniły się jedynie nazwiska pań. O zamianie Boniego na Trzaskowskiego
nie warto mówić, bo to już było wcześniej ukartowane. Pewną formą oszczędności określić można natomiast
powierzenie pani Bieńkowskiej funkcji wicepremiera i szefowej dwóch
ministerstw.
Oczekiwania opinii publicznej były na pewno
większe. Spodziewano się bowiem zmian także na stanowiskach ministrów zdrowia i
spraw wewnętrznych. Co bardziej złośliwi mówili zaś i nadal mówią, że przede
wszystkim wymieniony powinien zostać premier. A to przez analogię do piłki nożnej
– ulubionego sportu Donalda Tuska. Wiadomo bowiem od dawna, że za niepowodzenia
drużyny odpowiada w pierwszym rzędzie jej selekcjoner. Coś w tym jest, tylko
czy któryś trener odszedł dobrowolnie? Tusk może i jest zmęczony rządzeniem, ale
na pewno nie ma przesytu władzą…