Świątynne
kontrasty Delhi
Dojście z parkingu do bramy
okalającej Świątynię Lotosu to sztuka wymagająca umiejętności poruszania się
slalomem. Co rusz bowiem na naszej drodze staje natrętny handlarz pamiątkowego
badziewia. Wyminie się jednego, to obskakuje nas dwóch kolejnych. I tak aż do
bramy. Dalej wejść im nie wolno.
Bahaicka Świątynia (Lotus Temple)
subkontynentu indyjskiego została zbudowana w latach 1980-1986 w New Delhi.
Dziewięcioboczny budynek (dziewiątka jako największa liczba jednocyfrowa
symbolizuje pełnię, zgodność i jedność) w kształcie kwiatu lotosu ma wysokość ponad 34 metry i jest cały
pokryty płytami z marmuru. Działka, na której stoi ma powierzchnię prawie
jedenastu hektarów. Wokół świątyni znajduje się 9 basenów, które nie tylko
dodają jej uroku, ale też stanowią ważny element systemu chłodzenia sali
modlitw. W jej wnętrzu jest 1300 miejsc siedzących (długie, połączone ze sobą
ławy). Poza ławkami nie ma tu żadnych innych sprzętów ani ozdób, Jedynie przy
przeciwległej od wejścia ścianie stoją cztery donice z kwiatami. W sali nie
odbywają się żadne ceremonie. Można tu jedynie medytować czy modlić się lub
czytać święte pisma wiary Baha.
Bahaizm jest stosunkowo młodą
religią. Jej początki datują się bowiem na połowę XIX wieku, a główne postacie
tej wiary to: Bab, Baha'u'llah i 'Abdu'l-Baha. W ulotce wydanej w języku
polskim można przeczytać, że: Wiara Baha
jest niezależną religią światową Boskiego pochodzenia, charakteryzującą się
uniwersalnym zasięgiem, szeroką perspektywą, podejściem naukowym, humanitarnymi
zasadami i dynamizmem, z jakim wywiera wpływ na serca i umysły ludzi. Wyznaje
jedność Boga, uznaje jedność Jego Proroków i wdraża zasadę jedności i
niepodzielności całej rasy ludzkiej.
Bahaici zbudowali już siedem świątyń
na całym świecie. Znajdują się one w USA, Ugandzie, Australii, Niemczech,
Panamie, Zachodnim Samoa. Ta w Delhi jest najnowsza. Wspólnota obejmuje swoim
zasięgiem praktycznie cały świat. Wystarczy wspomnieć, że jej wydawnictwa są
przetłumaczone na 800 języków.
Przed wejściem na teren świątyni
trzeba przejść przez bramkę wykrywającą metal oraz poddać się rewizji. W samej
świątyni nie wolno robić zdjęć, a wejść do niej można tylko bez butów. Te
ograniczenia to jednak pestka w porównaniu ze środkami bezpieczeństwa
obowiązującymi w Kompleksie Świątyń Akshardham, który zwiedzaliśmy jako
następny obiekt sakralny.
Do Swaminarayan Akshardham nie wolno
wnosić żadnego sprzętu elektronicznego, a więc o fotografowaniu i filmowaniu
można tylko pomarzyć. Mało tego, zakazane jest także wnoszenie żywności,
zapalniczek i skórzanych toreb. Każdy z odwiedzających poddawany jest
szczegółowej rewizji i nie ma szans, żeby coś przemycić. Strażnicy zaglądają
nawet do portfeli.
Hinduski kompleks świątynny został
oddany do użytku w listopadzie 2005 roku, czyli niewiele ponad 10 lat temu.
Jego budowa trwała pięć lat, a brało w niej udział ponad dziesięć tysięcy
pracowników i wolontariuszy. Główna świątynia zbudowana jest z radżastańskiego
różowego piaskowca i włoskiego marmuru. Jej wysokość wynosi 43 metry,
powierzchnia natomiast zajmuje 10560 m
kw. W oczy rzucają się bogato rzeźbione kolumny i mnóstwo posągów różnych bóstw
hinduizmu. A trzeba wiedzieć, że w Indiach jest ich bardzo dużo. Na ich czele
stoi jednak "święta trójca" zwana Trimurti, czyli Brahma, Wisznu i
Sziwa.
Jeżeli chodzi o Swaminarayana, to
żył on w latach 1781-1830, a więc tylko 49 lat. Swaminarayan Hinduism liczy
obecnie około 20 milionów wiernych, co nie jest wielką liczbą, zważywszy na
liczebność mieszkańców Indii, z których 80 procent wyznaje hinduizm. Do
kompleksu świątynnego przybywają jednak nie tylko wyznawcy tej wiary. Spotkać
tu można bowiem turystów z całego niemal świata. To dla nich głównie
przygotowane są pokazy scen z życia
Swaminarayana. Odbywają się one w
zacienionych salach, w których ustawione są naturalnej wielkości kukły.
Niektóre z nich poruszają się mechanicznymi ruchami i "mówią". Dla
lepszego efektu show wzbogacone jest o muzykę i kolorowe światła. W niby
grotach połyskują tafle wody, a na scenie pokazywane są cuda, które rzekomo
miały miejsce w czasach Swaminarayana. Zwieńczeniem pokazu jest
dziesięciominutowy rejs łódkami po sztucznej rzece. Po obu jej stronach widać
sceny z wielowiekowej historii Indii. Ukazują one dorobek kulturalny i
techniczny tego kraju.
Całość robi wrażenie dobrze
zorganizowanego przedsięwzięcia marketingowego. Są tu elementy wiary i
historii, ale jest też sporo kiczu i błyskotek. Przepych rzuca się w oczy,
dlatego niektórzy porównują ten obiekt z sanktuarium w Licheniu. Tyle tylko, że
u nas nikt nie każe chodzić boso, nie zabrania robienia zdjęć, a bazyliki nie
pilnują żołnierze z długą bronią.
Następnego dnia po śniadaniu
jedziemy do Meczetu Piątkowego (Dżama
Masdźid). Wyznawców islamu w Indiach jest około 12 procent (przed
powstaniem Pakistanu i Bangladeszu było ich znacznie więcej). Meczet w Starym
Delhi jest największym tego rodzaju obiektem w Indiach. Zbudował go w połowie
siedemnastego wieku mogolski władca Szahdżachan (znany też jako budowniczy
słynnego Taj Mahal). Meczet Piątkowy, podobnie jak hinduska Swaminarayan
Akshardham, zbudowany jest z czerwonego piaskowca i białego marmuru. Prowadzą do niego trzy
bramy. My wchodzimy tą od strony wysokich schodów, minąwszy uprzednio tabuny
namolnych handlarzy. Wcześniej zdejmujemy oczywiście buty. Kontrola jest dość
pobieżna, mimo iż dziesięć lat temu doszło tu do zamachu bombowego. Za
możliwość robienia zdjęć trzeba zapłacić 300 rupii. Myślę jednak, że nie warto.
Na rozległym dziedzińcu, mogącym pomieścić 25 tysięcy osób, nie ma szczególnych
atrakcji do fotografowania. Same kopuły zaś i minarety (wysokie na 41 metrów)
można spokojnie pstryknąć z zewnątrz. Ciekawostką jest fakt, że meczet posiada
w swoich zbiorach kopię Koranu spisaną na jeleniej skórze.
Kolejną świątynią, którą zwiedzamy w
Delhi, jest Gurdwara Bangla Sahib.
Należy ona do Sikhów. Sikhizm to, najogólniej mówiąc, połączenie hinduizmu i
islamu. Jego założycielem był Guru Nanak Czand żyjący na przełomie piętnastego
i szesnastego wieku. Sikh oznacza ucznia, który wierzy w jednego Boga i nauki
dziesięciu Guru. Zawarte są one w świętej księdze Sikhów - Guru Granth Sahib.
Religia Sikhów jest monoteistyczna. Wierzą oni w Boga miłości, który stworzył
człowieka nie po to, żeby go karać za grzechy, lecz żeby mógł on realizować
swój cel jednoczenia się z kosmosem. Sikhem może zostać każdy człowiek,
niezależnie od płci i narodowości. Wystarczy, że przyjmie zasady wiary. Wtedy
może być ochrzczony.
Przed wejściem na teren gurdwary
(świątyni) należy zdjąć zarówno buty, jak i skarpety. Trzeba też założyć na
głowę pomarańczową chustę. W przeciwieństwie do innych tego rodzaju obiektów
nie ma tu kontroli osobistej, ani też nikt nie zabrania filmowania i robienia
zdjęć. Otwartość i zaufanie posunięte są do tego stopnia, że każdy może wejść
do kuchni i obserwować proces przygotowywania darmowych posiłków. Można też
pomóc, np. wałkując ciasto na chlebki naan. Posiłki otrzymuje każdy, kto tego
zapragnie, bez względu na wyznanie czy pochodzenie. Wystarczy tylko umyć ręce,
wejść do obszernej jadalni i usiąść po turecku na podłodze. Za chwilę pojawi
się sikh z wiadrem i chochlą, aby włożyć każdemu do metalowej tacy z
wgłębieniami porcję pożywnej zupy z soczewicy. Za nim podejdzie drugi i będzie
częstował gorącymi jeszcze plackami. Kuchnia wspólnoty (Pangat) to symbol
równości i braterstwa.
Sikhowie noszą charakterystyczne
turbany, pod którymi ukrywają długie włosy. Mężczyźni mają też długie brody.
Ciekawostką jest, że ci, którzy obcięli włosy albo zgolili brodę traktowani są
jako odstępcy od wiary.
Sama świątynia jest bogato zdobiona
złotem. Pod dużym baldachimem znajduje się Święta Księga. Przed zajęciem
miejsca należy schylić się przed nią w ukłonie. Nabożeństwo zaczyna się od
śpiewania hymnów. Towarzyszy temu muzyka. Potem jest modlitwa i czytanie ze świętej
księgi hymnu Szabad. Na koniec wychodzący ze świątyni otrzymują kuleczkę
puddingu z manny, mąki, cukru i masła. Zarówno podający, jak i biorący używają
do tego włącznie rąk.
Charakterystyczny dla sikhizmu jest
brak kleru. Tu każdy ochrzczony, niezależnie od płci, może prowadzić modlitwę.
Nie ma tu też celibatu. Sikhowie stanowią tylko 1,8 procent mieszkańców Indii,
ale są bardzo widoczni. Nie tylko ze względu na strój czy charakterystyczne
brody. Wyróżniają się w armii, medycynie i przemyśle jako pełni poświęcenia i
pracowitości.
Z sikhijskiej świątyni jedziemy do
grobowca Humayuna. Jest to okazała budowla, która uchodzi za pierwowzór Taj
Machal. Rzeczywiście jest podobna, choć
różni się kolorem ((zbudowana z czerwonego piaskowca) i brakiem minaretów. Przy
parkingu napotykamy enklawę szczurów. Pomiędzy
murowanym ogrodzeniem a krawężnikiem drogi znajduje się pełno nor, wokół
których hasają wypasione gryzonie. Są dokarmiane, gdyż na murku widać miseczki
z jedzeniem.
Humayun był mogolskim władcą Indii w
XVI wieku. Zmarł nietypowo, gdyż skręcił kark wskutek upadku ze schodów
biblioteki. W mauzoleum Humayana pochowano też jego żonę, która wcześniej
zleciła jego budowę. Obok grobowca stoi meczet, a cały kompleks usytuowany jest
w rozległym parku. Obiekt jest wpisany na listę UNESCO.
Przed wyjazdem ze stolicy Indii do
Radżastanu zwiedzamy Kutb Minar. Jest to najwyższy ceglany minaret w Indiach
(73 metry). Został wzniesiony w XIII wieku i stanowił niegdyś element
pierwszego meczetu w Indiach. Jego nazwa pochodzi od nazwiska muzułmańskiego
zdobywcy miasta. Minaret jest obecnie możliwy do oglądania tylko z zewnątrz.
Wejście na wierzchołek zostało zakazane ze względu na dużą ilość samobójstw
dokonywanych w tym miejscu. Teraz można tylko zadzierać głowę i obserwować, jak
tuż nad zwieńczeniem minaretu przelatują startujące z pobliskiego lotniska
samoloty.
Obok parkingu, na zaśmieconym
kawałku gruntu, hasają trzy dorodne świnie. Po drzewach zaś śmigają
wszechobecne w Delhi zwinne pręgowce. W toalecie przy parkingu pracownik
pobiera 10 rupii, a wydaje rachunek na 5. Powoli wyjeżdżamy z gwarnego,
przesłoniętego grubą woalką smogu Delhi.