Sporo emocji wzbudziła ostatnio sprawa
przyznania złotego medalu "Za zasługi dla obronności kraju" dla
rzecznika MON Bartłomieja Misiewicza. Faktycznie, odznaczenie tej rangi dla
stosunkowo młodego człowieka, niemającego żadnego doświadczenia wojskowego
(działalność w komisji smoleńskiej chyba nie zalicza się do obronności?)
musiało wywołać kontrowersje. Dodajmy, uzasadnione! Jak bowiem mają czuć się posiadacze tego medalu, którzy
otrzymali go dopiero po kilkunastu lub kilkudziesięciu latach służby w trudnych
często warunkach? Oni narażali zdrowie i życie
na zagranicznych misjach, a pan Misiewicz potrafił tylko przypodobać się ministrowi Macierewiczowi.
Jakieś proporcje powinny chyba być zachowane. Zwolennicy ministra ON powołują
się na fakt, że wielu dziennikarzy, w tym TVN i Wyborczej też otrzymało podobne
medale. W tym przypadku też nie byłoby sprawy, gdyby na początek kilkumiesięcznej
kariery w charakterze rzecznika MON pan Misiewicz otrzymał awansem brązowy
medal. Ok, ale nie od razu złoty!
W tym miejscu przypomina mi się sytuacja, gdy
przed kilku laty ubiegałem się o odznakę Zasłużonego dla HDK Miasta Gdańska. Przewodnicząca
Klubu HDK przy Zarządzie Miejskim PCK w Gdańsku mówiła wtedy:
- I co z tego, że oddał pan honorowo ponad 30
litrów krwi, skoro nie udziela się pan w PCK?
Odznakę w końcu otrzymałem, ale niesmak pozostał.
Nie oddaję co prawda krwi dla odznaczeń, ale denerwuje mnie, gdy przyznaje się je
dla tzw. działaczy, a nie dla prawdziwych
krwiodawców. Podobnie wygląda sprawa ze wspomnianym wyżej medalem...