W niemal
każdym zakątku świata, gdzie pojawiają się turyści, znaleźć można obok muzeów,
zabytków architektury czy parków krajobrazowych rozmaite lokalne atrakcje,
którym przypisywane są różne właściwości.
Niektóre traktowane są z przymrużeniem oka, inne zaś jak najbardziej
poważnie. Co innego bowiem wrzucić monetę do Fontanny di Trevi z nadzieją
powrotu do Rzymu (mnie przez ponad 20 lat nie udało się odwiedzić ponownie Wiecznego Miasta), a co innego włożyć w
szczelinę Ściany Płaczu w Jerozolimie kartkę z prośbą do Boga. Na ogół zaś jest
to dotykanie, głaskanie, całowanie i przede wszystkim fotografowanie takich czy
innych figur. Podczas swoich wojaży natknąłem się na wiele bardziej lub mniej
znanych symboli szczęścia lub nadziei. Oto niektóre z nich.
Na ponad
półkilometrowym kamiennym Moście Karola w Pradze znajduje się 30 posągów świętych i
patronów. Najpopularniejsza jest jednak figura św. Jana Nepomucena. Dotknięcie znajdującej się pod nią
płaskorzeźby ma gwarantować szczęście. Nic zatem dziwnego, że błyszczy ona
niczym złoto, bo prawie każdy odwiedzający miasto nad Wełtawą trafia w to
miejsce i zostawia swoje odciski palców.
Podczas
zwiedzania Göteborga trafiłem do największego w Szwecji ogrodu botanicznego (Botaniska
Tradgarden). Wśród wielu okazów flory zapamiętałem szczególnie różnobarwne i
wielorozmiarowe kaktusy, rododendrony i mnóstwo storczyków. Wśród zieleni tu i ówdzie natrafiałem na różne
posągi. Uwagę zwracała zwłaszcza postać nagiej zgrabnej dziewczyny. Była to
Varens Huldra, postać z wierzeń ludowych, odpowiednik żeńskiej odmiany trolla, przy
której oczywiście większość turystów płci męskiej robiła sobie zdjęcia, z upodobaniem głaszcząc
apetyczny choć nieco zimny biust z brązu. Ogród założono w 1919 roku, a jego
całkowita powierzchnia łącznie z arboretum wynosi 175 hektarów.
Również w
Szwecji odwiedziłem Mariestad, turystyczne
miasteczko rozłożone na skraju największego w Szwecji jeziora Vänern.
Pogoda była wyśmienita, toteż spacer po urokliwej średniowiecznej starówce był prawdziwą
przyjemnością. Zwiedziłem miejscową
katedrę z XVI wieku, przystań jachtową oraz stację kolejową. Miasteczko było schludne
i pełne kwiatów, co akurat w Szwecji nie jest niczym nadzwyczajnym. W końcu
trafiłem na rzeźbę przedstawiająca parę nagich młodych ludzi. To Karl Erik i
Vera dłuta Einara Luterkorta, dzieło uosabiające w zamierzeniu artysty zdrową
szwedzką młodzież. Mieszkańcy Mariestad już przywykli do tego pomnika, ale w
1954 roku, gdy miasto go zakupiło, długo nie mogli wyjść z szoku.
Pomniki z
nagimi postaciami znane są od zarania dziejów. I nie zawsze chodzi tu o
epatowanie golizną. Zwykle bowiem autor bądź pomysłodawca danej figury chciał
pokazać coś więcej niż gołe ciało kobiety. Czasami chodziło o postać z baśni,
jak w przypadku Małej Syrenki z Kopenhagi, będącej uosobieniem bohaterki z baśni
Jana Christiana Andersena pt. "Mała Syrena". Innym razem był to
protest przeciwko wykorzystywaniu młodych dziewcząt, co uosabia figurka anorektycznej
Klementynki w Genewie. Obydwie miałem okazję obejrzeć na przestrzeni jednego
roku. Ta pierwsza jest powszechnie znana, jednak nie zawsze cieszyła się
sympatią. Ba, wielokrotnie padała ofiarą wandalizmu, łącznie z polewaniem farbą, ozdabianiem krowim łbem i obcinaniem głowy. Niektórzy porównują ją z
warszawską Syrenką, sugerując jakoby była jej siostrą. Pozwolę sobie tu na
zacytowanie moich wspomnień ze spotkania z kopenhaską Syrenką:
Autobusem
linii 26 pojechaliśmy następnie do miejsca, którego nie pomija żaden szanujący
się turysta. Mowa oczywiście o słynnej
Małej Syrence. Widzieliśmy ją wcześniej z pokładu barki, którą pływaliśmy po
kopenhaskich kanałach, ale co innego widzieć coś z daleka, a co innego podejść
i dotknąć z bliska. Ba, nawet wejść na
kamienny cokół i przytulić się do rzeźby uosabiającej kobietę i rybę, co zresztą uczyniliśmy. Przed nami
były dwie młode Rosjanki, które również odważyły się przejść po kamieniach i
dotknąć legendarnej (stosunkowo młodej, bo wykonanej dopiero w 1913 roku)
sylwetki. Po nas natomiast podeszły dwie starsze Japonki, które robiły sobie zdjęcia, stojąc przezornie na
twardym gruncie.
W stolicy
Norwegii jest bardzo wiele rozmaitych rzeźb, szczególnie w Parku Vigelanda. Każdemu
przybyszowi rzuca się jednak najpierw w oczy nienaturalnie olbrzymia rzeźba tygrysa przed dworcem kolejowym w Oslo. To tu
turyści uwielbiają się fotografować, głaszcząc przy okazji do połysku nos
drapieżnika. Nie każdy wie, że rzeźba ma stosunkowo krótką historię, bo
powstała zaledwie przed 22 laty. Dzieło norweskiej artystki Eleny Engelsen
powstało dla uczczenia tysiąclecia Kristianni, czyli obecnego Oslo. Dlaczego
właśnie tygrys? Bo miastem tygrysa (Tigerstaden) nazwał Oslo norweski poeta Bjørnstjern
Bjørnson w wierszu z 1870 roku.
Umownym
północnym krańcem Europy jest Nordkapp. Na pewno zaś jest to najdalej wysunięty
przylądek, na który można dotrzeć samochodem. Prawie u zbiegu wód Oceanu
Atlantyckiego i Arktycznego na wysokim klifie stoi stalowy ażurowy globus. Do
zdjęcia pod nim ustawiają się niekończące się kolejki turystów z całego świata.
Najgorzej jest gdy przyjeżdża kolejny autokar, z którego wysypują się
dziesiątki osób. Wtedy lepiej odczekać jakiś czas, oglądając inne miejsca.
Można np. podejść do obelisku upamiętniającego wizytę Oskara II, króla Szwecji
i Norwegii. Przybył on w to miejsce dokładnie 149 lat temu. Również drugiego
lipca, tak jak my. Nie był on jednak odkrywcą tego miejsca. Za takiego uchodzi
bowiem włoski ksiądz Francesco Negri, który zapuścił się tak daleko na północ
już w 1664 roku. Zajęło mu to podobno dwa lata. Poza tym na przylądku nie ma
nic specjalnie interesującego. Dla nas stanowił on tylko półmetek samochodowej
wyprawy wokół Skandynawii.
Pora na wątki
religijne. Zacznę od Bałkanów. W Splicie, największym mieście Dalmacji, odwiedziliśmy
najpierw pałac cesarza Dioklecjana, a właściwie to co z niego pozostało do
naszych czasów. Z pałacu (wpisanego na listę
dziedzictwa kulturalnego UNESCO) przeszliśmy do dawnego mauzoleum
Dioklecjana, w którym obecnie mieści się katedra pw. Św. Duji. Niedaleko Złotej
Bramy stoi duży pomnik Grzegorza z Ninu. Był on biskupem i obrońcą
słowiańszczyzny. Legenda mówi, że potarcie dużego palca lewej stopy Grzegorza
zapewni nam szczęście i pomyślność. Nie muszę dodawać, że paluch biskupa lśni niczym księżyc w pełni.
W
sąsiadującej z Chorwacją Bośni i Hercegowinie znajduje się Medjugorie. Po przejechaniu
kilka malowniczych serpentyn trafia się na duży parking. Na miejscu rzuca się w
oczy przede wszystkim masa sklepów i kramów z dewocjonaliami. Można kupić tu
nie tylko figurki, obrazki czy różańce, ale też znicze i laski z podobizną
matki Jezusa. Rzekome objawienia Matki Boskiej w tym miejscu są na pewno cudem,
ale dla producentów tandetnych pamiątek i handlujących nimi sklepikarzy. Dzięki
rzeszy pielgrzymów mała niegdyś wioska przeistoczyła się w całkiem dobrze
prosperujące miasteczko.
Skoro już
tutaj przyjechaliśmy, to wspinamy się po skalistym i błotnistym zboczu tzw.
Góry Objawień. Po drodze mijamy stacje drogi krzyżowej. Z założenia służą one
modlitwie, ale są też doskonałą okazją do odpoczynku, bo marsz pod górę jest
dość forsowny i wymaga niezłej kondycji. Docieramy wreszcie na miejsce. Za
metalowym ogrodzeniem stoi biała figura Matki Boskiej, zwanej tutaj Gospą. Pod
nią wiele karteczek przyciśniętych małymi kamykami. Znajdują się tam modlitwy i
prośby o wstawiennictwo w różnych życiowych sprawach. Wokół wiele osób
pogrążonych w modłach. Niektóre z nich klęczą na rdzawych kamieniach, nie
zważając na brud. Jest ciepło i słonecznie. Ze zbocza góry widać rozrastające
się Medjugorie. Na dole, nieopodal kościoła pw. Św. Jakuba, oglądamy rzeźbę
przedstawiającą Jezusa z rozłożonymi ramionami. Wykonana ona została według
zdjęcia, na którym układ chmur przypomina sylwetkę Chrystusa. Z kolana rzeźby
podobno wydobywa się jakaś ciecz. Ludzie bez przerwy pocierają więc to miejsce,
licząc na zbawienne skutki. Podczas naszego pobytu nikomu nie udało się jednak
wymacać ani kropelki wilgoci.
Jerozolima
jest miastem świętym dla trzech największych religii świata. Na jednodniowej
wycieczce trudno jednak zwiedzić wszystkie miejsca kultu choćby tylko jednego
wyznania. Znajdujemy wszakże czas na podejście do Ściany Płaczu, najświętszego
miejsca dla wyznawców judaizmu. Na obszernym placu odbywa się akurat jakaś
uroczystość wojskowa. Słychać śpiewy, przemówienia i brawa. Przed podejściem do
jedynej zachowanej ściany Świątyni Jerozolimskiej mężczyźni muszą założyć na
głowy jarmułki. Dla osób nie posiadających tego rytualnego okrycia głowy
wydawane są papierowe. Ściśle przestrzegany jest też podział na stronę męską i żeńską. Zgodnie z tradycją
piszę kartkę z prośbą do Boga i wkładam ją w szczelinę muru. Powoli zapada
zmrok…
Przenieśmy
się teraz na zachód Europy. Najpierw do Portugalii. Od małego dworca
autobusowego poszliśmy szeroką Aloes Correia da Silva w kierunku obiektów
związanych z sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej. Zwiedzanie zaczęliśmy od
Centrum Pastoralnego im. Pawła VI. Obejrzeliśmy je tylko z zewnątrz. Potem
przez olbrzymi plac udaliśmy się do bazyliki. Pod drodze minęliśmy pomniki
papieży: Piusa XII, Pawła VI i Jana Pawła II. Środkiem placu biegnie szeroki na
metr pas wyślizgany przez wiernych, którzy przesuwając się na kolanach do Kaplicy
Objawień, oddają w ten sposób cześć Matce Boskiej. Tego dnia nie było widać
zbyt wielu pielgrzymów, ale nabożeństwa przy Grocie Objawień odbywały się
regularnie.
Do
masywu Montserrat w Katalonii dojechaliśmy przed południem. Jak podaje
Wikipedia - jest to najwyżej położony punkt
na równinie katalońskiej. Klasztor benedyktynów mieści się na wysokości
ponad 700 metrów n.p.m., a najwyższy
szczyt przekracza 1200 metrów n.p.m. Przyjeżdża tu mnóstwo wycieczek i
pielgrzymek. Montserrat jest bowiem drugim po Santiago de Compostela sanktuarium hiszpańskim, a zarazem
najważniejszym dla Katalonii. Do
drewnianej figurki Matki Boskiej zwanej Czarnulką (La Moreneta) umieszczonej
nad ołtarzem ustawiają się ogromne kolejki. Wierni chcą bowiem dotknąć jabłka,
które trzyma w ręce postać Matki Boskiej i pokłonić się jej wizerunkowi. W
godzinach szczytu dotarcie do celu zajmuje około dwóch godzin. W samym kościele
o godzinie trzynastej występuje pięćdziesięcioosobowy chór chłopięcy, jednak już na godzinę przed
występem wszystkie ławki są zajęte. Mnie udało się dotrzeć pod sam ołtarz, ale
słuchałem na stojąco.
Jedną
z licznych odwiedzonych przeze mnie świątyń w Tajlandii jest Wat Phra
Phutthabat niedaleko Saraburi. Nazwa tej jednej z najstarszych świątyń
buddyjskich oznacza "świątynię śladu Buddy". Podobno znaleziono tu
odcisk w kamieniu, który przypisany został stopie Buddy. Miejsce to ma duże
znaczenie dla wyznawców buddyzmu. Dlatego też otaczane jest czcią, a sam odcisk
pokryty złotem. Jego wymiary wynoszą około 53 cm szerokości, 28 cm głębokości i
152 cm długości. Obok świątynnego kompleksu wiszą 93 dzwony. Niektórzy wierzą,
że dotknięcie każdego z nich zapewni przeżycie takiej właśnie ilości lat...
W Samarkandzie jedną z turystycznych
atrakcji jest grobowiec proroka
Daniela ze źródłem z uzdrawiająca wodą i
drzewem pistacji z dziuplą na składanie intencji modlitewnych. A żeby było
ciekawiej, za Grób Daniela uważa się obecnie
aż sześć różnych miast: Babilon, Kirkuk i Al-Mikdadijja w Iraku, Suza i Ize w
Iranie i wspomniana Samarkanda w Uzbekistanie.
Spore
nagromadzenie magicznych miejsc występuje w Brukseli, Najbardziej znany jest
oczywiście Manneken Pis, czyli siusiający chłopiec. Jego figurka jest jednak
usytuowana dość wysoko, w dodatku za żeliwnym płotem.. Żeby więc dotknąć na
szczęście jego prawego ramienia, trzeba
by stanąć komuś na ramionach. Mniej
znana jest umieszczona w pobliżu figurka
Jeanneke Pis, czyli siusiającej dziewczynki. Szczęście i pomyślność ma też
zapewniać dotknięcie figury ludowego bohatera Everard’ta Serclaesa. Jego pomnik
znajduje się nieopodal znanego Grand Place.
Stolicą
katalońskiej prowincji Girona jest miasto o tej samej nazwie. Jego zwiedzanie zaczęliśmy od całowania lwicy w... pupę.
Legenda mówi bowiem , że jeżeli ktoś wejdzie po schodkach i pocałuje znajdującą
się na wysokiej kolumnie rzeźbę, to
będzie wielki i wróci kiedyś do Girony. Kto chce, niech wierzy...
I na
koniec swojski akcent. Na pochyłym rynku w Przemyślu znajduje się fontanna z
niedźwiadkiem, a w jego zachodniej części pomnik dobrego wojaka Józefa Szwejka;
jeden z dwóch w Polsce (drugi jest w Sanoku). Szwejk siedzi na skrzyni z amunicją
z kuflem Tyskiego w jednej i fajką w drugiej ręce. Nos ma świecący od częstego
głaskania przez turystów. Wygląda na szczęśliwego…