Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziennik bałtycki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziennik bałtycki. Pokaż wszystkie posty

Białe rękawiczki

 


Niedawno głośno było o byłym już ministrze, który chciał ukarać naczelniczkę poczty w Pacanowie za krytyczne wypowiedzi na temat poczynań rządu. W tym wypadku – dzięki nagłośnieniu sprawy przez media – nastąpił efekt bumerangu i zamiast spodziewanego zwolnienia urzędniczki, posadę stracił sprawca całego zamieszania. Nie zawsze jednak tak jest. Często bywa bowiem tak, że ludzie niewygodni dla władzy usuwani są po cichu, bez medialnego rozgłosu. Robi się to w białych rękawiczkach i tak dyskretnie, że czasem nawet sam zainteresowany nie wie, kiedy i jak wypadł z obiegu. Posłużę się tu osobistym przykładem.

Jako wolny strzelec od paru lat publikowałem na łamach „Dziennika Bałtyckiego” relacje z podróży. Współpraca układała się coraz lepiej. Po przejęciu gazety przez koncern Orlen i zmianie kierownictwa  zaproponowano mi nawet  sformalizowanie współpracy i podpisano ze mną stosowną umowę. Stał za tym redaktor odpowiedzialny za dział publicystyki i dodatek „Rejsy”. Piszę „stał”, bo już od ponad dwóch miesięcy nie reaguje on na żadne próby kontaktu (ani mailowe, ani esemesowe). Nie zamieszcza też oczekujących w kolejce artykułów ani obiecanej recenzji mojej książki „Odpryski”. I tu chyba dochodzimy do sedna rzeczy. We wspomnianej książce oraz na moim blogu dość często dawałem wyraz swoich niezbyt pochlebnych dla rządzącej ekipy odczuć. Komuś musiało to przeszkadzać.

Ale jakby kto pytał, to oficjalnie nic się nie dzieje. Umowa  nie została przecież  wypowiedziana…

Niezwykłe miejsca, posągi, legendy

 

W niemal każdym zakątku świata, gdzie pojawiają się turyści, znaleźć można obok muzeów, zabytków architektury czy parków krajobrazowych rozmaite lokalne atrakcje, którym przypisywane są różne właściwości.  Niektóre traktowane są z przymrużeniem oka, inne zaś jak najbardziej poważnie. Co innego bowiem wrzucić monetę do Fontanny di Trevi z nadzieją powrotu do Rzymu (mnie przez ponad 20 lat nie udało się odwiedzić ponownie  Wiecznego Miasta), a co innego włożyć w szczelinę Ściany Płaczu w Jerozolimie kartkę z prośbą do Boga. Na ogół zaś jest to dotykanie, głaskanie, całowanie i przede wszystkim fotografowanie takich czy innych figur. Podczas swoich wojaży natknąłem się na wiele bardziej lub mniej znanych symboli szczęścia lub nadziei. Oto niektóre z nich.

Na ponad półkilometrowym kamiennym Moście Karola  w Pradze znajduje się 30 posągów świętych i patronów. Najpopularniejsza jest jednak figura św. Jana  Nepomucena. Dotknięcie znajdującej się pod nią płaskorzeźby ma gwarantować szczęście. Nic zatem dziwnego, że błyszczy ona niczym złoto, bo prawie każdy odwiedzający miasto nad Wełtawą trafia w to miejsce i zostawia swoje odciski palców.

Podczas zwiedzania Göteborga trafiłem do największego w Szwecji ogrodu botanicznego (Botaniska Tradgarden). Wśród wielu okazów flory zapamiętałem szczególnie różnobarwne i wielorozmiarowe kaktusy, rododendrony i mnóstwo storczyków.  Wśród zieleni tu i ówdzie natrafiałem na różne posągi. Uwagę zwracała zwłaszcza postać nagiej zgrabnej dziewczyny. Była to Varens Huldra, postać z wierzeń ludowych, odpowiednik żeńskiej odmiany trolla, przy której oczywiście większość turystów płci męskiej  robiła sobie zdjęcia, z upodobaniem głaszcząc apetyczny choć nieco zimny biust z brązu. Ogród założono w 1919 roku, a jego całkowita powierzchnia łącznie z arboretum wynosi 175 hektarów.

Również w Szwecji odwiedziłem Mariestad, turystyczne  miasteczko rozłożone na skraju największego w Szwecji jeziora Vänern. Pogoda była wyśmienita, toteż spacer po urokliwej średniowiecznej starówce był prawdziwą przyjemnością.  Zwiedziłem miejscową katedrę z XVI wieku, przystań jachtową oraz stację kolejową. Miasteczko było schludne i pełne kwiatów, co akurat w Szwecji nie jest niczym nadzwyczajnym. W końcu trafiłem na rzeźbę przedstawiająca parę nagich młodych ludzi. To Karl Erik i Vera dłuta Einara Luterkorta, dzieło uosabiające w zamierzeniu artysty zdrową szwedzką młodzież. Mieszkańcy Mariestad już przywykli do tego pomnika, ale w 1954 roku, gdy miasto go zakupiło, długo nie mogli wyjść z szoku.

Pomniki z nagimi postaciami znane są od zarania dziejów. I nie zawsze chodzi tu o epatowanie golizną. Zwykle bowiem autor bądź pomysłodawca danej figury chciał pokazać coś więcej niż gołe ciało kobiety. Czasami chodziło o postać z baśni, jak w przypadku Małej Syrenki z Kopenhagi, będącej uosobieniem bohaterki z baśni Jana Christiana Andersena pt. "Mała Syrena". Innym razem był to protest przeciwko wykorzystywaniu młodych dziewcząt, co uosabia figurka anorektycznej Klementynki w Genewie. Obydwie miałem okazję obejrzeć na przestrzeni jednego roku. Ta pierwsza jest powszechnie znana, jednak nie zawsze cieszyła się sympatią. Ba, wielokrotnie padała ofiarą wandalizmu, łącznie  z polewaniem farbą, ozdabianiem krowim łbem  i obcinaniem głowy. Niektórzy porównują ją z warszawską Syrenką, sugerując jakoby była jej siostrą. Pozwolę sobie tu na zacytowanie moich wspomnień ze spotkania z kopenhaską Syrenką:

Autobusem linii 26 pojechaliśmy następnie do miejsca, którego nie pomija żaden szanujący się  turysta. Mowa oczywiście o słynnej Małej Syrence. Widzieliśmy ją wcześniej z pokładu barki, którą pływaliśmy po kopenhaskich kanałach, ale co innego widzieć coś z daleka, a co innego podejść i dotknąć z bliska. Ba, nawet wejść  na kamienny cokół i przytulić się do rzeźby uosabiającej kobietę  i rybę, co zresztą uczyniliśmy. Przed nami były dwie młode Rosjanki, które również odważyły się przejść po kamieniach i dotknąć legendarnej (stosunkowo młodej, bo wykonanej dopiero w 1913 roku) sylwetki. Po nas natomiast podeszły dwie starsze Japonki, które  robiły sobie zdjęcia, stojąc przezornie na twardym gruncie.

W stolicy Norwegii jest bardzo wiele rozmaitych rzeźb, szczególnie w Parku Vigelanda. Każdemu przybyszowi rzuca się jednak najpierw w oczy  nienaturalnie olbrzymia rzeźba  tygrysa przed dworcem kolejowym w Oslo. To tu turyści uwielbiają się fotografować, głaszcząc przy okazji do połysku nos drapieżnika. Nie każdy wie, że rzeźba ma stosunkowo krótką historię, bo powstała zaledwie przed 22 laty. Dzieło norweskiej artystki Eleny Engelsen powstało dla uczczenia tysiąclecia Kristianni, czyli obecnego Oslo. Dlaczego właśnie tygrys? Bo miastem tygrysa (Tigerstaden)  nazwał Oslo norweski poeta Bjørnstjern Bjørnson w wierszu z 1870 roku.

Umownym północnym krańcem Europy jest Nordkapp. Na pewno zaś jest to najdalej wysunięty przylądek, na który można dotrzeć samochodem. Prawie u zbiegu wód Oceanu Atlantyckiego i Arktycznego na wysokim klifie stoi stalowy ażurowy globus. Do zdjęcia pod nim ustawiają się niekończące się kolejki turystów z całego świata. Najgorzej jest gdy przyjeżdża kolejny autokar, z którego wysypują się dziesiątki osób. Wtedy lepiej odczekać jakiś czas, oglądając inne miejsca. Można np. podejść do obelisku upamiętniającego wizytę Oskara II, króla Szwecji i Norwegii. Przybył on w to miejsce dokładnie 149 lat temu. Również drugiego lipca, tak jak my. Nie był on jednak odkrywcą tego miejsca. Za takiego uchodzi bowiem włoski ksiądz Francesco Negri, który zapuścił się tak daleko na północ już w 1664 roku. Zajęło mu to podobno dwa lata. Poza tym na przylądku nie ma nic specjalnie interesującego. Dla nas stanowił on tylko półmetek samochodowej wyprawy wokół Skandynawii.

Pora na wątki religijne. Zacznę od Bałkanów. W Splicie, największym mieście Dalmacji, odwiedziliśmy najpierw pałac cesarza Dioklecjana, a właściwie to co z niego pozostało do naszych czasów. Z pałacu (wpisanego na listę  dziedzictwa kulturalnego UNESCO) przeszliśmy do dawnego mauzoleum Dioklecjana, w którym obecnie mieści się katedra pw. Św. Duji. Niedaleko Złotej Bramy stoi duży pomnik Grzegorza z Ninu. Był on biskupem i obrońcą słowiańszczyzny. Legenda mówi, że potarcie dużego palca lewej stopy Grzegorza zapewni nam szczęście i pomyślność. Nie muszę dodawać, że paluch biskupa  lśni niczym księżyc w pełni.

W sąsiadującej z Chorwacją Bośni i Hercegowinie znajduje się Medjugorie. Po przejechaniu kilka malowniczych serpentyn trafia się na duży parking. Na miejscu rzuca się w oczy przede wszystkim masa sklepów i kramów z dewocjonaliami. Można kupić tu nie tylko figurki, obrazki czy różańce, ale też znicze i laski z podobizną matki Jezusa. Rzekome objawienia Matki Boskiej w tym miejscu są na pewno cudem, ale dla producentów tandetnych pamiątek i handlujących nimi sklepikarzy. Dzięki rzeszy pielgrzymów mała niegdyś wioska przeistoczyła się w całkiem dobrze prosperujące miasteczko.

Skoro już tutaj przyjechaliśmy, to wspinamy się po skalistym i błotnistym zboczu tzw. Góry Objawień. Po drodze mijamy stacje drogi krzyżowej. Z założenia służą one modlitwie, ale są też doskonałą okazją do odpoczynku, bo marsz pod górę jest dość forsowny i wymaga niezłej kondycji. Docieramy wreszcie na miejsce. Za metalowym ogrodzeniem stoi biała figura Matki Boskiej, zwanej tutaj Gospą. Pod nią wiele karteczek przyciśniętych małymi kamykami. Znajdują się tam modlitwy i prośby o wstawiennictwo w różnych życiowych sprawach. Wokół wiele osób pogrążonych w modłach. Niektóre z nich klęczą na rdzawych kamieniach, nie zważając na brud. Jest ciepło i słonecznie. Ze zbocza góry widać rozrastające się Medjugorie. Na dole, nieopodal kościoła pw. Św. Jakuba, oglądamy rzeźbę przedstawiającą Jezusa z rozłożonymi ramionami. Wykonana ona została według zdjęcia, na którym układ chmur przypomina sylwetkę Chrystusa. Z kolana rzeźby podobno wydobywa się jakaś ciecz. Ludzie bez przerwy pocierają więc to miejsce, licząc na zbawienne skutki. Podczas naszego pobytu nikomu nie udało się jednak wymacać ani kropelki wilgoci.

Jerozolima jest miastem świętym dla trzech największych religii świata. Na jednodniowej wycieczce trudno jednak zwiedzić wszystkie miejsca kultu choćby tylko jednego wyznania. Znajdujemy wszakże czas na podejście do Ściany Płaczu, najświętszego miejsca dla wyznawców judaizmu. Na obszernym placu odbywa się akurat jakaś uroczystość wojskowa. Słychać śpiewy, przemówienia i brawa. Przed podejściem do jedynej zachowanej ściany Świątyni Jerozolimskiej mężczyźni muszą założyć na głowy jarmułki. Dla osób nie posiadających tego rytualnego okrycia głowy wydawane są papierowe. Ściśle przestrzegany jest też podział  na stronę męską i żeńską. Zgodnie z tradycją piszę kartkę z prośbą do Boga i wkładam ją w szczelinę muru. Powoli zapada zmrok…

Przenieśmy się teraz na zachód Europy. Najpierw do Portugalii. Od małego dworca autobusowego poszliśmy szeroką Aloes Correia da Silva w kierunku obiektów związanych z sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej. Zwiedzanie zaczęliśmy od Centrum Pastoralnego im. Pawła VI. Obejrzeliśmy je tylko z zewnątrz. Potem przez olbrzymi plac udaliśmy się do bazyliki. Pod drodze minęliśmy pomniki papieży: Piusa XII, Pawła VI i Jana Pawła II. Środkiem placu biegnie szeroki na metr pas wyślizgany przez wiernych, którzy przesuwając się na kolanach do Kaplicy Objawień, oddają w ten sposób cześć Matce Boskiej. Tego dnia nie było widać zbyt wielu pielgrzymów, ale nabożeństwa przy Grocie Objawień odbywały się regularnie.   

Do masywu Montserrat w Katalonii dojechaliśmy przed południem. Jak podaje Wikipedia - jest to najwyżej położony punkt  na równinie katalońskiej. Klasztor benedyktynów mieści się na wysokości ponad 700 metrów n.p.m., a  najwyższy szczyt przekracza 1200 metrów n.p.m. Przyjeżdża tu mnóstwo wycieczek i pielgrzymek. Montserrat jest bowiem drugim po Santiago de Compostela  sanktuarium hiszpańskim, a zarazem najważniejszym dla Katalonii.  Do drewnianej figurki Matki Boskiej zwanej Czarnulką (La Moreneta) umieszczonej nad ołtarzem ustawiają się ogromne kolejki. Wierni chcą bowiem dotknąć jabłka, które trzyma w ręce postać Matki Boskiej i pokłonić się jej wizerunkowi. W godzinach szczytu dotarcie do celu zajmuje około dwóch godzin. W samym kościele o godzinie trzynastej występuje pięćdziesięcioosobowy  chór chłopięcy, jednak już na godzinę przed występem wszystkie ławki są zajęte. Mnie udało się dotrzeć pod sam ołtarz, ale słuchałem na stojąco.

Jedną z licznych odwiedzonych przeze mnie świątyń w Tajlandii jest Wat Phra Phutthabat niedaleko Saraburi. Nazwa tej jednej z najstarszych świątyń buddyjskich oznacza "świątynię śladu Buddy". Podobno znaleziono tu odcisk w kamieniu, który przypisany został stopie Buddy. Miejsce to ma duże znaczenie dla wyznawców buddyzmu. Dlatego też otaczane jest czcią, a sam odcisk pokryty złotem. Jego wymiary wynoszą około 53 cm szerokości, 28 cm głębokości i 152 cm długości. Obok świątynnego kompleksu wiszą 93 dzwony. Niektórzy wierzą, że dotknięcie każdego z nich zapewni przeżycie takiej właśnie ilości lat...

W  Samarkandzie jedną z turystycznych atrakcji  jest grobowiec proroka Daniela  ze źródłem z uzdrawiająca wodą i drzewem pistacji z dziuplą na składanie intencji modlitewnych. A żeby było ciekawiej,  za Grób Daniela uważa się obecnie aż sześć różnych miast: Babilon, Kirkuk i Al-Mikdadijja w Iraku, Suza i Ize w Iranie i wspomniana Samarkanda w Uzbekistanie.

Spore nagromadzenie magicznych miejsc występuje w Brukseli, Najbardziej znany jest oczywiście Manneken Pis, czyli siusiający chłopiec. Jego figurka jest jednak usytuowana dość wysoko, w dodatku za żeliwnym płotem.. Żeby więc dotknąć na szczęście  jego prawego ramienia, trzeba by stanąć komuś na ramionach.  Mniej znana jest  umieszczona w pobliżu figurka Jeanneke Pis, czyli siusiającej dziewczynki. Szczęście i pomyślność ma też zapewniać dotknięcie figury ludowego bohatera Everard’ta Serclaesa. Jego pomnik znajduje się nieopodal znanego Grand Place.

Stolicą katalońskiej prowincji Girona jest miasto o tej samej nazwie. Jego zwiedzanie  zaczęliśmy od całowania lwicy w... pupę. Legenda mówi bowiem , że jeżeli ktoś wejdzie po schodkach i pocałuje znajdującą się na wysokiej kolumnie  rzeźbę, to będzie wielki i wróci kiedyś do Girony. Kto chce, niech wierzy...

I na koniec swojski akcent. Na pochyłym rynku w Przemyślu znajduje się fontanna z niedźwiadkiem, a w jego zachodniej części pomnik dobrego wojaka Józefa Szwejka; jeden z dwóch w Polsce (drugi jest w Sanoku). Szwejk siedzi na skrzyni z amunicją z kuflem Tyskiego w jednej i fajką w drugiej ręce. Nos ma świecący od częstego głaskania przez turystów. Wygląda na szczęśliwego…










 

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty