Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stefan Batory. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stefan Batory. Pokaż wszystkie posty

Grodno - dzień pierwszy


Granicę w Kuźnicy Białostockiej przekraczamy (czwartek, 15 sierpnia ok. 7.30) prawie  bez  kolejki. Przy drodze  do Grodna widać ładne  nowe domy. Nasz kierowca Sergiej mówi:

- To wszystko z papierosów,  to znaczy  z przemytu.

Faktycznie,  fajki są tu  prawie czterokrotnie  tańsze  niż  w Polsce. Przy pewnej dozie zaradności i skłonności do ryzyka można nieźle się obłowić.

Jedziemy osiemnastoletnim volvo, które Sergiej odstawia z Białegostoku dla ojca w Grodnie. Gdyby nie my, wracałby sam, a tak to trafiła mu się okazja do zarobienia 60 rubli (około 120 zł). My też nie jesteśmy stratni, bo bilet na pociąg  „Hańcza”, który kursuje tylko raz dziennie, kosztuje 29 złotych od osoby, a nas jest czworo. Dla Sergieja 60 rubli to sporo, jeśli zważy się, że minimalna płaca na Białorusi wynosi 330 rubli na miesiąc. On sam jest prawnikiem, choć bez żadnej aplikacji. Przez kilka lat pracował jako koordynator w firmie komunalnej odpowiadającej za sprzątanie miasta. Miał pod sobą 120 pracowników. Zarabiał w przeliczeniu około 400 dolarów. Teraz, podobnie jak tysiące innych obywateli Białorusi, korzystając z Karty Polaka, szuka zatrudnienia w Polsce.

Po rozpakowaniu się i zjedzeniu śniadania w mieszkaniu D., mimo nieprzespanej nocy (z Gdańska wyjechaliśmy o godzinie pierwszej), wyruszyliśmy od razu na zwiedzanie Grodna. D. mieszka na osiedlu Dziewiatówka, około 5 kilometrów od centrum. Zajrzeliśmy najpierw do pobliskiego kościoła pw. Najświętszego Odkupiciela. Jest to nowa świątynia i niewiele jest tam do oglądania.

Przy ulicy Kurczatowa 43 w dzielnicy Dziewiatówka znajduje się jedyna w Grodnie (jedna z dwóch na Białorusi) średnia szkoła z polskim językiem wykładowym. Jest to   Średnia Szkoła nr 36. Jej początki sięgają 1991 roku, kiedy to utworzono dwie klasy z polskim językiem nauczania. Cztery lata później, dzięki staraniom Związku Polaków na Białorusi (tego oficjalnego) podjęto decyzję o budowie nowej szkoły. Jej finansowanie zapewniły częściowo władze polskie, a także datki od Polonii z całego świata. Pierwszy dzwonek zabrzmiał w niej 21 września 1996 roku, a w uroczystym otwarciu uczestniczyli premierzy Białorusi i Polski.

Pracownice  sekretariatu były lekko skonsternowane naszą niezapowiedzianą wizytą. Akurat w szkole trwał wakacyjny remont, Mimo to obiecały poprosić dyrektorkę na spotkanie z nami, ale ta jakoś nie pojawiła się. Obejrzeliśmy więc szkolny gmach sami, poszerzając swoją wiedzę dzięki licznym tablicom informacyjnym umieszczonym w holu szkoły.

Do centrum Grodna pojechaliśmy taksówką. Koszt jedynie 3,70 rubla.  T. przy pomocy D. dostęp do Internetu, dzięki czemu mieliśmy stały kontakt ze światem. Przy okazji zobaczyłem, jak drogi jest tutaj sprzęt elektroniczny, np. smartfon Samsung Galaxy S9+, który w ubiegłym roku nabyłem za 2600 zł, tutaj kosztuje 3500 zł...

W Grodnie nie brakuje polskich śladów, ale jeżeli nie zna się topografii miasta, to trzeba się nieco nachodzić, żeby je odnaleźć. My na przykład dość długo szukaliśmy grobu Elizy Orzeszkowej, gdyż zamiast na cmentarz katolicki trafiliśmy najpierw na sąsiadującą z nim nekropolię prawosławną. Kiedy jednak w końcu  przeszliśmy przez bramę tego pierwszego, od razu rzucił się nam w oczy usytuowany po prawej stronie od wejścia  nagrobek autorki „Nad Niemnem”. Pochowana jest wraz z drugim mężem Stanisławem Nahorskim. U podstawy wysokiego czarnego krzyża, owiniętej biało-czerwoną szarfą, przymocowana jest tabliczka z  orłem w koronie. Na płycie nagrobnej leży trochę kwiatów i dwa zgasłe dawno znicze. Sam cmentarz, na którym aż roi się od polsko brzmiących nazwisk, jest mocno zaniedbany.

Po wyjściu z cmentarza farnego przechodzimy przez duży bazar (Rynek Centralny) i ulicą Karola Marksa kierujemy się w stronę Placu Sowieckiego. Po lewej stronie mijamy  kościół Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny (zamknięty) i klasztor Brygidek. Na końcu ulicy imienia autora „Kapitału” natrafiamy na bazylikę katedralną pw. św. Franciszka Ksawerego. Ufundował ją Stefan Batory, chociaż budowę ukończono dopiero po jego śmierci. Wewnątrz świątyni znajduje się między innymi relikwia krwi Jana Pawła II oraz kopia obrazu Matki Bożej Śnieżnej. Przy ołtarzu obejrzeć można figury królów polskich, w tym Bolesława Krzywoustego i Władysława Jagiełły.

Spod bazyliki przechodzimy przez ulicę Kirowa na rozległy Plac Sowiecki. Po prawej stronie mijamy kamienicę Murawiewa (gubernatora o przydomku „wieszatiel”, który niechlubnie zapisał się w pamięci Polaków po Powstaniu Styczniowym). W centralnym punkcie placu stoi pomnik z dwoma krzyżami: katolickim i prawosławnym. W tym miejscu stał gotycki kościół, znany jako fara Witoldowa. W trakcie swoich burzliwych losów był na przemian świątynią katolicką i prawosławną, aż wreszcie po drugiej wojnie światowej zamieniono go na magazyn. Kiedy już dewastacja obiektu była tak daleko posunięta, że nie mógł spełniać nawet tej funkcji, w 1961 roku wysadzono go w powietrze.

Przy Placu Sowieckim stoi też gmach dawnego Pałacu Kultury Pracowników Tekstylnych. Jest to budynek o tyle ciekawy architektonicznie, że sprawia wrażenie jakby jego front skierowany był nie na plac, lecz na ogród. Prawdopodobnie ma być wkrótce remontowany i przebudowywany. Nieco dalej po lewej stronie na ogromnym postumencie stoi czołg upamiętniający wyzwolenie Białorusi, po prawej zaś monumentalna bryła Teatru Dramatycznego. A dalej rozciąga się wstęga rzeki Niemen. Zarówno ze Starego Mostu, jak i z punktu widokowego po jego drugiej stronie, doskonale widać charakterystyczne budowle Grodna. Na wprost wspomniany Teatr Dramatyczny, Kościół Odzyskania Krzyża Świętego oraz kopuły bazyliki katedralnej. Bardziej na lewo Nowy i Stary Zamek (ten ostatni w trakcie odbudowy), a w oddali cerkiew św. Borysa i Gleba, zaś po drugiej stronie Niemna Kościół Franciszkanów.

Na obiad idziemy do Centrum Handlowego „Korona”. W tutejszym barze samoobsługowym można się całkiem tanio  posilić (chłodnik, ziemniaki z kurczakiem, surówka i kompot – około 15 zł). Po obiedzie poznajemy M., męża D. Od tej pory będzie naszym nieocenionym przewodnikiem i kierowcą.

W Parku Zhilbera, tuż przy ulicy Dzierżyńskiego (ach, ci patroni) natykamy się na obłożony kwiatami obelisk. Rzecz jasna, z gwiazdą na czubku! Jest on poświęcony poległym partyzantom i żołnierzom sowieckim. Nie zatrzymujemy się przy nim, gdyż naszym celem jest dom Elizy Orzeszkowej przy ulicy jej imienia. Znajduje się w nim maleńkie muzeum (zaledwie 2 pokoje). Resztę pomieszczeń zajmuje miejska biblioteka. Niedaleko domu pisarki znajduje się jej popiersie na okazałym cokole z napisem „Elizie Orzeszkowej”. Kwiatów jest tu zdecydowanie więcej niż przy prawdziwym grobie na wspomnianym wyżej cmentarzu.

Tego dnia idziemy jeszcze na ulicę Sowiecką, mijając po drodze plac i – jakżeby inaczej – pomnik Lenina. Tu mała dygresja – poprzednio byłem w Grodnie przed 28 laty, w ostatnich tygodniach istnienia ZSRR. Od tego czasu miasto się trochę zmieniło, ale nie pod względem nazewnictwa ulic i ilości symboli upamiętniających Związek Radziecki. Może jest ich teraz nawet więcej, bo w tym roku miasto obchodzi 75 rocznicę wyzwolenia spod okupacji niemieckiej, o czym przypominają liczne tablice umieszczone w przestrzeni publicznej.

Wieczorem jedziemy na obficie zakrapianą kolację do mieszkania A. przy Krajnym Piereułku. Spotykamy tam innych członków dalszej rodziny mojej żony. Między niektórymi z nich a T. toczą się ożywione dyskusje polityczne. Ich temperatura rośnie wraz z kolejnymi kieliszkami wódki Bulbasz, którą wlewamy dość obficie w nasze gardła. Do położonej po drugiej stronie miasta Dziewiatówki docieramy, już dość mocno zmęczeni, po godzinie 23.

Kwas chlebowy



















Dom Elizy Orzeszkowej



Część druga tutaj
Część trzecia tutaj

Wspomnienie o "Stefanie Batorym"


K. Materna i W. Mann. A kto w środku?

Z Ryśkiem S. pojechałem dzisiaj do Muzeum Emigracji w Gdyni. Obejrzeliśmy wystawę fotografii ze statku „Stefan Batory”. Kto na nim nie pływał?! Z bardziej znanych postaci wymienię tylko Zbigniewa Wodeckiego, Wojciecha Manna, Krzysztofa Maternę, Zdzisławę Sośnicką i Bohdana Smolenia. Na zdjęciach uwiecznił ich  Hipolit Śmierzchalski, który przez dziesięć lat dokumentował dzieje ostatniego polskiego transatlantyku.  Wernisaż wystawy odbył się sześć dni temu. Oprowadzał nas po niej  Adam K. nasz wspólny znajomy z pracy (...).

Czarno-białe zdjęcia wpisują się w siermiężną epokę PRL (PLO nie stać było na kolorową ciemnię). Pokazują też, że tylko nieliczni mogli pozwolić sobie na podróż tym statkiem. Jak pisze Lech Makowiecki: W 1988 r miałem przyjemność uczestniczyć w ostatnim, wycieczkowym rejsie „Stefana Batorego”. Dwa i pół miesiąca na Karaibach – to była przygoda mojego życia. Zwłaszcza w tamtych szarych i bezbarwnych czasach schyłkowej komuny. 

Pamiętam, że bilet kosztował wtedy równowartość samochodu marki „maluch”! A ja byłem prawdziwym szczęściarzem – zamiast stracić fortunę - uzbierałem (z diet dewizowych) na swego pierwszego Fiata 126p. No i trochę dołożyłem z pensji oficera rozrywkowego. Resztę wpłaciła żona...

Oczywiście rejsy liniowe z Gdyni do Nowego Jorku czy Montrealu były znacznie tańsze, ale też nie każdy mógł sobie na nie pozwolić. Chyba, że był przysłowiowym badylarzem, miał rodzinę w  Ameryce jak filmowy Pawlak lub podróżował służbowo. Tak czy inaczej „Stefan Batory” zapisał się w pamięci wielu Polaków jako namiastka luksusu. Dzisiaj, w epoce parokrotnie większych wycieczkowców, może się on wydawać łupinką. Nadal jednak wzbudza duży sentyment. Może dlatego, że do tej pory nie dorobiliśmy się żadnego następcy...



Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty