Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fatima. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fatima. Pokaż wszystkie posty

Iran z polskimi akcentami

 

09 maja 2022

Qavam House

Przed ósmą jedziemy do domu kupieckiego z XIX wieku. Obecnie jest to muzeum Qavam House z imponującym ogrodem Naranjestan. Rosną tutaj drzewka pomarańczowe, palmy daktylowe, a także mnóstwo wielobarwnych kwiatów. Wnętrze domu, a w zasadzie pałacu, wygląda na bogato wykończone i wyposażone. Efekt ten potęgują liczne kolorowe lustra, umieszczone na ścianach i sufitach. Dodajmy do tego witraże, mozaiki, malowidła i zdobione sufity, a obraz kupieckiej rezydencji stanie się pełniejszy.
Wnętrze Qavam House

Na podziwianie wnętrz Qavam House, nie mamy zbyt wiele czasu, gdyż program dnia jest jak zwykle napięty. Tak więc już o dziewiątej wchodzimy do meczetu Nasir ol-Molk (Różowy Meczet). Wewnątrz nie wolno używać flesza ani korzystać z dużych aparatów fotograficznych. Kobiety wchodzą do środka tylko w czadorach. Sama świątynia jest po prostu piękna. Misternie wykonane zdobienia i dbałość o najdrobniejsze szczegóły – to wystarczające powody, żeby obdarzyć szacunkiem dziewiętnastowiecznych artystów, którzy brali udział w pracach wykończeniowych. Z zewnątrz meczetowi dodaje uroku  prostokątna sadzawka, w której zielonkawych wodach odbija się jego fronton i dwa minarety.

Przed Różowym Meczetem
Po kolejnej godzinie jesteśmy już w Mauzoleum Króla Światła  (Shah Cheragh). Mauzoleum poświęcone jest pamięci zamordowanego w 835 roku brata imama Rezy. Tu również nie wolno wnosić dużych aparatów, a wejście możliwe jest wyłącznie w skarpetkach. A żeby było ciekawiej, to kobietom nie wolno wchodzić do niektórych pomieszczeń. Akurat tych – moim zdaniem – najpiękniejszych: z ogromnymi błyszczącymi żyrandolami, ścianami i sufitami mieniącymi się od malutkich lusterek. Mauzoleum zajmuje dość duży  obszar. Spoczywają tutaj synowie siódmego imama.

Na bazarze

Po sporej dawce wrażeń estetycznych nadszedł czas na prozę życia, czyli bazar. Rouhollah Bazaar, bo nim mowa, jest ogromnym krytym targowiskiem, w którego licznych odnogach łatwo się zgubić. Łatwiej byłoby napisać, czego nie można tu kupić niż wymienić wszystkie oferowane produkty. Wspomnę więc tylko, że żona nabyła dwie skórzane torebki (po 12 i 17 dolarów), pamiątkowe magnesy po 150 riali sztuka i kilogram herbaty za równowartość sześciu dolarów. Ja z kolei zwróciłem uwagę na bańki z rurkami i spiralami,  żywcem przypominającymi rodzimą aparaturę do pędzenia bimbru. Wiem skądinąd, że niektórzy Irańczycy pokątnie trudnią się tym procederem. Ale żeby legalnie można było nabyć sprzęt do destylacji alkoholu w tak ortodoksyjnym kraju? Sam nie wiem…

Przed obiadem odwiedzamy jeszcze hamman, a właściwie muzeum, bo od dawna nikt nie zażywa tu kąpieli. Rozstawione w poszczególnych salach manekiny mają przybliżyć widzowi cały proces ablucji w tego rodzaju przybytkach.

Tym razem do ryżu zaserwowano nam szaszłyki z baraniny. Jakoś nieszczególnie przypadły mi do gustu…

Persepolis

Około szesnastej pojechaliśmy do odległego o około 70 km Persepolis. O ruinach tego starożytnego miasta nie będę się rozpisywał, bo niczego nowego, poza tym co można znaleźć w Wikipedii, nie potrafię dodać. Mogę tylko wspomnieć, że niewiele brakowało aby po rewolucji zrównano z ziemią te artefakty  z antycznej przeszłości. Na szczęście władcy Islamskiej Republiki Iranu w porę się opamiętali i dziś, chodząc wśród kolumn i fragmentów murów, możemy sobie wyobrażać jak wyglądało to miasto za czasów Kserksesa.

Tego dnia sporo się nachodziłem, wykonując łącznie 25 560 kroków. A pamiętać należy, że o tej porze roku w tych stronach jest już dość gorąco.

Grobowiec Achemenidów

Przed powrotem do hotelu odwiedziliśmy jeszcze Naqsz-e Rostam, czyli skalne grobowce Achemenidów. Była już godzina 19 i początkowo nie chciano nas wpuścić. Udało się jednak  zmiękczyć obsługę.

10 maja 2022

Dzisiaj pobudka o 5.20, pobranie suchego prowiantu i o 6.05 wyjazd. Jedziemy malowniczą górską trasą przez około 150 km.  Zatrzymujemy się przy gospodarstwie Bishapur Ecolodge. Stąd  ma odbyć się wędrówka do Jaskini Szapura. W programie przewidziano na dojście, zwiedzanie i powrót 3,5 godziny. W naszej prawie czterdziestoosobowej grupie średnia wieku oscyluje wokół 55 lat.  Nie wszyscy mają siły i chęci do wdrapywania się do groty z posągiem Szapura (władca Persji z dynastii Sasanidów). Kilkanaście osób zostaje więc w  zabudowaniach Bishapur Ecolodge, a reszta wraz z miejscowym przewodnikiem wspina się  do góry. Odległość nie jest wielka, bo zaledwie trzy kilometry, ale przewyższenie wynosi 421 metrów. Startujemy z poziomu 876 m n.p.m,.  Podejście jest miejscami łagodne, a miejscami nieco bardziej strome. Nie ma jednak żadnych trudnych odcinków. Trochę kamienistej ścieżki, trochę kamiennych i betonowych schodków. Dojście do jaskini zajęło mi 57 minut, choć specjalnie nie śpieszyłem się. Zrobiłem tam zdjęcia, po czym zacząłem schodzić. W tym czasie reszta grupy  dochodziła do ostatnich schodków przed wejściem do groty. Zejście zajęło mi 45 minut. Tak więc całość trwała niespełna dwie godziny. Dlatego uważam, że wspomniane 3,5 godziny, które zresztą jeszcze się przedłużyło, to zbyt dużo. W sumie przebywaliśmy w Bishapur Ecolodge pięć godzin, z czego godzina była przeznaczona na obiad.

Jaskinia Szapura

 
Potem były jeszcze dwie godziny zwiedzania ruin Biszapur (starożytne miasto Sasanidów z więzieniem cesarza Waleriana oraz świątynią wody) i oglądanie reliefów Tang-e Chogan. Tu spotkaliśmy czterech irańskich kierowców ciężarówek, którzy posilali się w cieniu wysokich skał. Przez chwilę nas obserwowali, a potem jeden z nich podszedł i na widelcu podał kilkorgu z nas po kawałku pieczonego kurczaka. Zaraz też padło tradycyjne pytanie o kraj naszego pochodzenia i – rzecz jasna – propozycja wspólnego zdjęcia. Chętnie skorzystałem.

 O szesnastej wyruszyliśmy w ponad pięćsetkilometrową drogę do Dezful. Google podawało, że można ją przejechać w 7,5 godziny. Pilotka obstawiała 8 do 9, a faktycznie jechaliśmy 10 godzin, docierając do hotelu Avan o drugiej w nocy, po 20.godzinnym dniu aktywności.  Nie muszę chyba dodawać, że nie wszyscy byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Sądzę, że można było uniknąć późnego przyjazdu do hotelu, redukując czas na jaskinię Szapura i skracając nieco historyczne wykłady w Biszapur. Tę samą wiedzę z równym powodzeniem pilotka mogła nam przekazać podczas jazdy autokarem. Mam nadzieję, że Inez – notabene bardzo miła i pełna dobrych chęci – wraz z nabieraniem doświadczenia będzie w przyszłości bardziej panować nad grupą i czasem. Ja wiem, że zapisywaliśmy się na wyprawę, a nie na  szkolną wycieczkę, ale na tego rodzaju wyjeździe tym bardziej niezbędna jest konsekwencja i umiejętność dyscyplinowania siebie i innych.

   11 maja 2022

  Bardzo porządne  i urozmaicone śniadanie.  Po raz pierwszy  oprócz miejscowych płaskich chlebków podano też bagietki. Niestety, internet był dostępny tylko w hotelowym lobby, w dodatku był wolniejszy niż najstarszy żółw.

Pałac w Suza

O 9.30 wyjechaliśmy do odległej o około  40 kilometrów Suzy. Dotarliśmy tam po 50 minutach. Miasto to było jedną ze stolic starożytnego Elamu, a jego historia jest pełna wzlotów i upadków. Teraz jest tam tylko  trochę wykopalisk oraz zbudowany przez Francuzów pałac. Przy jego budowie wykorzystali oni oryginalne cegły z ruin. Gdyby tego nie uczynili, miejscowa ludność do reszty rozgrabiłaby pozostały materiał. Ciekawostką jest, że francuska ekipa archeologów na początku XX wieku odnalazła tu  Kodeks Hammurabiego.

 

Grobowiec proroka Daniela

Nieco ponad godzinę później podeszliśmy pod grobowiec proroka Daniela. Powiedzmy od razu – takich domniemanych miejsc pochówku Daniela jest aż sześć. Przed rokiem sam miałem okazję oglądać jeden z nich w uzbeckiej Samarkandzie. Pozostałe zlokalizowane są w  Babilonie, Kirkuku i Al-Mikdadiji w Iraku, a także w irańskim Ize. Jednak ten w Suzie jest najbardziej znany. Znajduje się on na końcu rozległego placu pod wysoką spiczastą wieżą.

Kolejnym obejrzanym przez nas zabytkiem  był ziggurat w oddalonym o 50 km od Suzy Czoga Zanbil. Co to takiego ziggurat? Cytuję za Wikipedią: charakterystyczna dla architektury sakralnej Mezopotamii wieża świątynna o zmniejszających się schodkowo kolejnych tarasach. Obiekt ten jako pierwszy w Iranie został wpisany na listę UNESCO. Oglądamy go oczywiście tylko z zewnątrz.

Szusztar

Po obiedzie (zupa osz i pieczone udko kurczaka, tym razem bez ryżu) jedziemy do Szusztar. Miasto to, położone na północy Chuzestanu, uważane jest za   jedno z najstarszych na świecie. Słynie z bardzo pomysłowego systemu hydraulicznego, którego fragmenty można jeszcze teraz podziwiać. Budowę konstrukcji wodnych (młyny, kanały irygacyjne, mosty i tp.)na rzece Karun rozpoczęto już w piątym wieku p.n.e. Ich resztki oglądamy ze współczesnego mostu.

W ramach relaksu wsiadamy do motorowych łódek i przez godzinę pływamy po rzece Karun. W przerwie zatrzymujemy się na jednej z mielizn i z przyjemnością moczymy nogi w chłodnej wodzie. Przy jednym z brzegów rzeki kąpią się miejscowi chłopcy, zaś przy drugim kąpieli zażywa stado krów.  Prawdziwa sielanka…


Do hotelu wracamy dość wcześnie, bo o dwudziestej.

 12 maja 2022

Rano wyjeżdżamy trzema busami w góry Zagros. Naszym celem jest oddalone o niespełna 40 kilometrów od Dezful   jezioro Dez Dam. Droga jest wąska, kręta i miejscami stroma.  Des Dam jest sztucznym zbiornikiem wodnym. Powstał on w wyniku zbudowanej w latach 1959-1963, za czasów rządów ostatniego szacha Iranu, łukowej zapory.  Mierzy ona 203 metry i zalicza się do największych w kraju. Lustro wody znajduje się na wysokości 315 m n.p.m. Podobnie jak wczoraj wsiadamy do motorowych łódek i płyniemy. Najpierw w stronę tamy, a potem na niewielką wysepkę, na której spotykamy kilka osiołków. Oprócz nich i nas nikogo więcej tu nie ma. Wokół rozciągają się skaliste zbocza gór. Chłodna woda zachęca do brodzenia przy brzegu. Niektórzy decydują się też na kąpiel. Oczywiście w ubraniu, żeby nie urazić uczuć  sterników łodzi.

Na obiad wracamy do Dezful (ryż, bakłażan i odrobina mięsa wołowego). Po wyjściu z restauracji jedna z mieszkanek miasta chciała zaprosić nas do siebie na kolację albo chociaż na herbatę. Niestety, musieliśmy się śpieszyć, gdyż mieliśmy jeszcze do przejechania ponad 500 kilometrów, a jak już się przekonaliśmy,  naszym kierowcom pokonanie takiego dystansu zajmuje sporo czasu.

  Wyruszyliśmy tuż przed czternastą. Droga do Kom w znacznej części wiedzie przez góry. Tylko w ciągu jednej godziny przejeżdżaliśmy przez 10 tuneli, w tym jeden czterosegmentowy na wysokości 1 053 m. Dodajmy, że była to autostrada, a więc każdy tunel trzeba liczyć podwójnie. Góry pokryte były kępkami zielonych krzaków. Później zaczęły pojawiać się pola uprawne (nawet na wysokości 2 250 m n.p.m.).

  W hotelu Fadak w Kom meldujemy się o 23.15, czyli niezbyt późno jak na dotychczasowe standardy.  Sam hotel bardzo porządny, z WiFi na żądanie.

13 maja 2022

 

Poczęstunek

Kom jest jednym z najważniejszych  miast dla irańskich szyitów (drugim po Meszhed).  Znajduje się tu mauzoleum Fatimy al-Musmy, siostry ósmego imama Alego Rezy. Rocznie odwiedza je 20 milionów pielgrzymów. Na terenie sanktuarium obowiązują rygorystyczne zasady dotyczące stroju (długie spodnie u mężczyzn, czadory u kobiet) i zakaz wnoszenia wszelkich toreb, torebek i aparatów. Kobiety i mężczyźni wchodzą przez osobna wejścia, poddając się przy tym  kontroli z dokładnym obmacywaniem włącznie. Wewnątrz należy poruszać się tylko w zwartej grupie, pod okiem miejscowych przewodników.

Przed bramą sanktuarium zatrzymaliśmy się na chwilę przy piekarni, obserwując proces wypieku chleba. Niemal od razu zostaliśmy poczęstowani gorącymi, wyjętymi prosto z pieca cienkimi plackami pieczywa. Ten kolejny dowód gościnności i życzliwości  skłonił mnie do pewnej  refleksji. Otóż wydaje mi się, że im bardziej opresyjny jest oficjalny reżim, tym bardziej mili i otwarci są zwykli ludzie. Warto tu wspomnieć, że w Iranie zapada rocznie około 500 wyroków śmierci, a kara chłosty jest czymś zupełnie normalnym. Na szczęście nie orzeka się już kary kamienowania.

  Z Kom jedziemy do Abyaneh, turystycznej wioski  zaszytej głęboko w górach na wysokości 2 220 m n.p.m., odległej o 180 km. Z trasy Kom – Isfahan skręca się w pewnym momencie w prawo i jedzie wąską boczną drogą przez 30 kilometrów. Tego dnia był piątek, a zatem święty dzień dla wyznawców islamu. W związku z tym wioskę opanowały tłumy turystów  z okolicznych miast. Abyaneh wyróżnia się czerwonym kolorem budynków. Do ich budowy użyto bowiem cegły wypalanej z gliny o takim właśnie kolorze. Główna ulica okolona jest szpalerami wysokich zielonych platanów. Temperatura na tej wysokości jest dość przyjemna. Wszędzie pełno straganów z pamiątkami i czajników ustawionych na prowizorycznych paleniskach. Również tu zagadują nas często miejscowi. Kiedy dowiadują się, że pochodzimy z Lachestanu (tutejsza nazwa Polski), uśmiechają się radośnie i mówią Welcome. Jeden z młodszych Irańczyków wykonuje charakterystyczny gest kopania i woła: Lewandowski!

  

Abyaneh

O szesnastej zjadamy obiad w Hotelu Grand, największym tego typu obiekcie w Abyaneh. Na stołach, co jest powszechne w Iranie, gruba warstwa plastikowych obrusów. Może nie jest to eleganckie, ale bardzo praktyczne. Po wyjściu gości wystarczy wyrzucić wierzchnią warstwę i już mamy posprzątane. Właściciel lokalu osobiście podawał do  stolików półmiski z ryżem oraz osobno talerze z szaszłykami.

Niespełna godzinę    później mknęliśmy już w stronę Esfahanu. Na autostradzie dopuszczalna prędkość wynosiła 120 km/h. Tym razem kierowcy nie ociągali się, więc już o 20.30 mogliśmy zameldować się w hotelu Julfa. Wieczór był raczej chłodny, ale nie ma w tym nic dziwnego, bo miasto leży na wysokości ponad 1 500 m n.p.m. Poza tym, po wielu dniach upałów na pustyni, taka zmiana była nam na rękę. Niestety, hotelu nie mogę pochwalić. W pokoju leżały co prawda dwa egzemplarze Koranu, ale wnętrze było obskurne, z łuszczącą się z sufitu farbą. Internet praktycznie nie działał.

14 maja 2022  

Ostatni dzień zwiedzania. Nasz hotel zlokalizowany jest w dzielnicy ormiańskiej, więc do tutejszej Katedry Świętego Zbawiciela (zwanej wank) idziemy spacerkiem.  Świątynia pochodzi z XVII wieku. Jej wnętrze w całości pokryte jest kolorowymi freskami i obrazami. Wokół otaczającego ją placu rozmieszczone są pomieszczenia muzealne. Od opiekuna świątyni dowiadujemy się, że kilka dni wcześniej zawitał tu minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau. Jak się później dowiedziałem, polska delegacja pod przewodnictwem ministra przebywała w Iranie dniach 7 – 9 maja na zaproszenie strony irańskiej. W trakcie wizyty podpisano umowę o współpracy w zakresie kultury, edukacji, nauki, sportu, młodzieży i środków masowego przekazu.  A ponieważ w tym roku przypada 80. rocznica ewakuacji armii gen. Andersa z ZSRR do Iranu, minister odwiedził także polskie miejsca pamięci, w tym cmentarz, na którym i my się pojawiliśmy z symboliczną wiązanką kwiatów. Postawiliśmy ją obok dużego białoczerwonego wieńca z napisem na szarfie: Minister Spraw Zagranicznych RP Zbigniew Rau. Nie był to stricte polski cmentarz, lecz ormiański z kwaterą poświęconą zmarłym w latach 1942-1943 Polakom. Na pionowej płycie pomnika, o którą oparty był wieniec, widnieje napis: Polskim Wychowawcom Rodacy.  Pozioma płyta pokryta jest archaicznym pismem, którego współczesne brzmienie wyglądałoby tak: Leży tu grzesznik Teodor Miranowicz, posłannik Króla JM Polskiego 26 grudnia 1686. (Miranowicz przebywał tu na polecenie Jana III Sobieskiego z misją do szacha perskiego Safiego II). Z kolei na stojącym nieopodal obelisku wykaligrafowano: W hołdzie tysiącom Polaków żołnierzom Armii Polskiej na Wschodzie generała Władysława Andersa i osobom cywilnym byłym jeńcom i więźniom  sowieckich łagrów zmarłym w drodze do Ojczyzny  Cześć ich pamięci.

Nasza wiązanka pod wieńcem ministra

Po chwili zadumy  przy tych polskich akcentach opuściliśmy cmentarz i wyruszyliśmy przez  pełne kolorowych kwiatów i zielonych platanów miasto, kierując się do meczetu piątkowego. Zaparkowaliśmy na podziemnym parkingu i podeszliśmy do ogromnego kompleksu owego meczetu, którego budowa trwała kilka wieków. O jego wielkości świadczy zajmowana powierzchnia – dwa hektary! Na wewnętrznym dziedzińcu wyeksponowane są dwa portrety duchowych przywódców Iranu: zmarłego w 1989 roku  ajatollaha Ruhollaha Chomejniego i aktualnego najwyższego przywódcy IRI, którym jest Ali  Chamenei.

O trzynastej zaszliśmy do Muzeum Muzyki. Obejrzeliśmy tu najpierw bogatą kolekcję instrumentów muzycznych, pochodzących  z różnych epok i prowincji irańskich. Następnie zaś mieliśmy okazję posłuchać ich brzmienia podczas koncertu w wykonaniu ośmiorga młodych muzyków.

Popołudnie mieliśmy tylko dla siebie. Spędziliśmy je na ogromnym placu (wielkość 11 boisk piłkarskich) Imama Chomejniego, Inna nazwa tego miejsca to Plac Połowy Świata. Wokół niego rozciągają się niezliczone korytarze bazaru, dwa meczety oraz punkt widokowy. Szerokimi alejami niemal bez przerwy krążą dorożki i minibusy. Pośrodku znajduje się spora sadzawka z fontannami. Miejsce jest bardzo klimatyczne, toteż odpoczywa tu wielu Irańczyków. O tym,  że jest to jednak państwo policyjne, świadczą dość często pojawiające się radiowozy, które powoli przemieszczają się wokół placu.

Muzeum Muzyki w Esfahan

W pewnym momencie podjechał do mnie młody człowiek na motorynce. Kiedy dowiedział się, że jestem z Polski, zawołał: Cześć! Chcesz perski dywan? Odpowiedziałem mu po angielsku, że nie mam pieniędzy. Wtedy on uśmiechnął się szeroko i odrzekł: No money, no honey! Po czym pojechał dalej.

Obiad zjedliśmy o 18.40 w bazarowej herbaciarni. Po zmroku zaś pojechaliśmy nad rzekę Zayandeh, żeby obejrzeć duży murowany most Khaju. Mieliśmy szczęście, gdyż sucha zazwyczaj rzeka, tym razem była pełna wody. Podświetlony most ładnie się więc w niej odbijał.

Most w Esfahan

Można rzec, że w tym miejscu zakończyła się nasza irańska przygoda. Potem był już tylko przejazd na lotnisko i wylot do Stambułu. Tam 11 godzin przerwy (większość grupy wykorzystała ten czas na zwiedzanie miasta i rejs statkiem po Bosforze) i lot do Warszawy.

Czy wyjazd był udany? Owszem, był. Niemniej jednak z trzech podróży odbytych z Wytwórnią Wypraw najmilej wspominam tę do Uzbekistanu.

Wyspa Hormuz - kliknij

Iran na wesoło - kliknij

Dom Siły - kliknij

Iran Music - kliknij

Część pierwsza tutaj

Część druga tutaj 

Niezwykłe miejsca, posągi, legendy

 

W niemal każdym zakątku świata, gdzie pojawiają się turyści, znaleźć można obok muzeów, zabytków architektury czy parków krajobrazowych rozmaite lokalne atrakcje, którym przypisywane są różne właściwości.  Niektóre traktowane są z przymrużeniem oka, inne zaś jak najbardziej poważnie. Co innego bowiem wrzucić monetę do Fontanny di Trevi z nadzieją powrotu do Rzymu (mnie przez ponad 20 lat nie udało się odwiedzić ponownie  Wiecznego Miasta), a co innego włożyć w szczelinę Ściany Płaczu w Jerozolimie kartkę z prośbą do Boga. Na ogół zaś jest to dotykanie, głaskanie, całowanie i przede wszystkim fotografowanie takich czy innych figur. Podczas swoich wojaży natknąłem się na wiele bardziej lub mniej znanych symboli szczęścia lub nadziei. Oto niektóre z nich.

Na ponad półkilometrowym kamiennym Moście Karola  w Pradze znajduje się 30 posągów świętych i patronów. Najpopularniejsza jest jednak figura św. Jana  Nepomucena. Dotknięcie znajdującej się pod nią płaskorzeźby ma gwarantować szczęście. Nic zatem dziwnego, że błyszczy ona niczym złoto, bo prawie każdy odwiedzający miasto nad Wełtawą trafia w to miejsce i zostawia swoje odciski palców.

Podczas zwiedzania Göteborga trafiłem do największego w Szwecji ogrodu botanicznego (Botaniska Tradgarden). Wśród wielu okazów flory zapamiętałem szczególnie różnobarwne i wielorozmiarowe kaktusy, rododendrony i mnóstwo storczyków.  Wśród zieleni tu i ówdzie natrafiałem na różne posągi. Uwagę zwracała zwłaszcza postać nagiej zgrabnej dziewczyny. Była to Varens Huldra, postać z wierzeń ludowych, odpowiednik żeńskiej odmiany trolla, przy której oczywiście większość turystów płci męskiej  robiła sobie zdjęcia, z upodobaniem głaszcząc apetyczny choć nieco zimny biust z brązu. Ogród założono w 1919 roku, a jego całkowita powierzchnia łącznie z arboretum wynosi 175 hektarów.

Również w Szwecji odwiedziłem Mariestad, turystyczne  miasteczko rozłożone na skraju największego w Szwecji jeziora Vänern. Pogoda była wyśmienita, toteż spacer po urokliwej średniowiecznej starówce był prawdziwą przyjemnością.  Zwiedziłem miejscową katedrę z XVI wieku, przystań jachtową oraz stację kolejową. Miasteczko było schludne i pełne kwiatów, co akurat w Szwecji nie jest niczym nadzwyczajnym. W końcu trafiłem na rzeźbę przedstawiająca parę nagich młodych ludzi. To Karl Erik i Vera dłuta Einara Luterkorta, dzieło uosabiające w zamierzeniu artysty zdrową szwedzką młodzież. Mieszkańcy Mariestad już przywykli do tego pomnika, ale w 1954 roku, gdy miasto go zakupiło, długo nie mogli wyjść z szoku.

Pomniki z nagimi postaciami znane są od zarania dziejów. I nie zawsze chodzi tu o epatowanie golizną. Zwykle bowiem autor bądź pomysłodawca danej figury chciał pokazać coś więcej niż gołe ciało kobiety. Czasami chodziło o postać z baśni, jak w przypadku Małej Syrenki z Kopenhagi, będącej uosobieniem bohaterki z baśni Jana Christiana Andersena pt. "Mała Syrena". Innym razem był to protest przeciwko wykorzystywaniu młodych dziewcząt, co uosabia figurka anorektycznej Klementynki w Genewie. Obydwie miałem okazję obejrzeć na przestrzeni jednego roku. Ta pierwsza jest powszechnie znana, jednak nie zawsze cieszyła się sympatią. Ba, wielokrotnie padała ofiarą wandalizmu, łącznie  z polewaniem farbą, ozdabianiem krowim łbem  i obcinaniem głowy. Niektórzy porównują ją z warszawską Syrenką, sugerując jakoby była jej siostrą. Pozwolę sobie tu na zacytowanie moich wspomnień ze spotkania z kopenhaską Syrenką:

Autobusem linii 26 pojechaliśmy następnie do miejsca, którego nie pomija żaden szanujący się  turysta. Mowa oczywiście o słynnej Małej Syrence. Widzieliśmy ją wcześniej z pokładu barki, którą pływaliśmy po kopenhaskich kanałach, ale co innego widzieć coś z daleka, a co innego podejść i dotknąć z bliska. Ba, nawet wejść  na kamienny cokół i przytulić się do rzeźby uosabiającej kobietę  i rybę, co zresztą uczyniliśmy. Przed nami były dwie młode Rosjanki, które również odważyły się przejść po kamieniach i dotknąć legendarnej (stosunkowo młodej, bo wykonanej dopiero w 1913 roku) sylwetki. Po nas natomiast podeszły dwie starsze Japonki, które  robiły sobie zdjęcia, stojąc przezornie na twardym gruncie.

W stolicy Norwegii jest bardzo wiele rozmaitych rzeźb, szczególnie w Parku Vigelanda. Każdemu przybyszowi rzuca się jednak najpierw w oczy  nienaturalnie olbrzymia rzeźba  tygrysa przed dworcem kolejowym w Oslo. To tu turyści uwielbiają się fotografować, głaszcząc przy okazji do połysku nos drapieżnika. Nie każdy wie, że rzeźba ma stosunkowo krótką historię, bo powstała zaledwie przed 22 laty. Dzieło norweskiej artystki Eleny Engelsen powstało dla uczczenia tysiąclecia Kristianni, czyli obecnego Oslo. Dlaczego właśnie tygrys? Bo miastem tygrysa (Tigerstaden)  nazwał Oslo norweski poeta Bjørnstjern Bjørnson w wierszu z 1870 roku.

Umownym północnym krańcem Europy jest Nordkapp. Na pewno zaś jest to najdalej wysunięty przylądek, na który można dotrzeć samochodem. Prawie u zbiegu wód Oceanu Atlantyckiego i Arktycznego na wysokim klifie stoi stalowy ażurowy globus. Do zdjęcia pod nim ustawiają się niekończące się kolejki turystów z całego świata. Najgorzej jest gdy przyjeżdża kolejny autokar, z którego wysypują się dziesiątki osób. Wtedy lepiej odczekać jakiś czas, oglądając inne miejsca. Można np. podejść do obelisku upamiętniającego wizytę Oskara II, króla Szwecji i Norwegii. Przybył on w to miejsce dokładnie 149 lat temu. Również drugiego lipca, tak jak my. Nie był on jednak odkrywcą tego miejsca. Za takiego uchodzi bowiem włoski ksiądz Francesco Negri, który zapuścił się tak daleko na północ już w 1664 roku. Zajęło mu to podobno dwa lata. Poza tym na przylądku nie ma nic specjalnie interesującego. Dla nas stanowił on tylko półmetek samochodowej wyprawy wokół Skandynawii.

Pora na wątki religijne. Zacznę od Bałkanów. W Splicie, największym mieście Dalmacji, odwiedziliśmy najpierw pałac cesarza Dioklecjana, a właściwie to co z niego pozostało do naszych czasów. Z pałacu (wpisanego na listę  dziedzictwa kulturalnego UNESCO) przeszliśmy do dawnego mauzoleum Dioklecjana, w którym obecnie mieści się katedra pw. Św. Duji. Niedaleko Złotej Bramy stoi duży pomnik Grzegorza z Ninu. Był on biskupem i obrońcą słowiańszczyzny. Legenda mówi, że potarcie dużego palca lewej stopy Grzegorza zapewni nam szczęście i pomyślność. Nie muszę dodawać, że paluch biskupa  lśni niczym księżyc w pełni.

W sąsiadującej z Chorwacją Bośni i Hercegowinie znajduje się Medjugorie. Po przejechaniu kilka malowniczych serpentyn trafia się na duży parking. Na miejscu rzuca się w oczy przede wszystkim masa sklepów i kramów z dewocjonaliami. Można kupić tu nie tylko figurki, obrazki czy różańce, ale też znicze i laski z podobizną matki Jezusa. Rzekome objawienia Matki Boskiej w tym miejscu są na pewno cudem, ale dla producentów tandetnych pamiątek i handlujących nimi sklepikarzy. Dzięki rzeszy pielgrzymów mała niegdyś wioska przeistoczyła się w całkiem dobrze prosperujące miasteczko.

Skoro już tutaj przyjechaliśmy, to wspinamy się po skalistym i błotnistym zboczu tzw. Góry Objawień. Po drodze mijamy stacje drogi krzyżowej. Z założenia służą one modlitwie, ale są też doskonałą okazją do odpoczynku, bo marsz pod górę jest dość forsowny i wymaga niezłej kondycji. Docieramy wreszcie na miejsce. Za metalowym ogrodzeniem stoi biała figura Matki Boskiej, zwanej tutaj Gospą. Pod nią wiele karteczek przyciśniętych małymi kamykami. Znajdują się tam modlitwy i prośby o wstawiennictwo w różnych życiowych sprawach. Wokół wiele osób pogrążonych w modłach. Niektóre z nich klęczą na rdzawych kamieniach, nie zważając na brud. Jest ciepło i słonecznie. Ze zbocza góry widać rozrastające się Medjugorie. Na dole, nieopodal kościoła pw. Św. Jakuba, oglądamy rzeźbę przedstawiającą Jezusa z rozłożonymi ramionami. Wykonana ona została według zdjęcia, na którym układ chmur przypomina sylwetkę Chrystusa. Z kolana rzeźby podobno wydobywa się jakaś ciecz. Ludzie bez przerwy pocierają więc to miejsce, licząc na zbawienne skutki. Podczas naszego pobytu nikomu nie udało się jednak wymacać ani kropelki wilgoci.

Jerozolima jest miastem świętym dla trzech największych religii świata. Na jednodniowej wycieczce trudno jednak zwiedzić wszystkie miejsca kultu choćby tylko jednego wyznania. Znajdujemy wszakże czas na podejście do Ściany Płaczu, najświętszego miejsca dla wyznawców judaizmu. Na obszernym placu odbywa się akurat jakaś uroczystość wojskowa. Słychać śpiewy, przemówienia i brawa. Przed podejściem do jedynej zachowanej ściany Świątyni Jerozolimskiej mężczyźni muszą założyć na głowy jarmułki. Dla osób nie posiadających tego rytualnego okrycia głowy wydawane są papierowe. Ściśle przestrzegany jest też podział  na stronę męską i żeńską. Zgodnie z tradycją piszę kartkę z prośbą do Boga i wkładam ją w szczelinę muru. Powoli zapada zmrok…

Przenieśmy się teraz na zachód Europy. Najpierw do Portugalii. Od małego dworca autobusowego poszliśmy szeroką Aloes Correia da Silva w kierunku obiektów związanych z sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej. Zwiedzanie zaczęliśmy od Centrum Pastoralnego im. Pawła VI. Obejrzeliśmy je tylko z zewnątrz. Potem przez olbrzymi plac udaliśmy się do bazyliki. Pod drodze minęliśmy pomniki papieży: Piusa XII, Pawła VI i Jana Pawła II. Środkiem placu biegnie szeroki na metr pas wyślizgany przez wiernych, którzy przesuwając się na kolanach do Kaplicy Objawień, oddają w ten sposób cześć Matce Boskiej. Tego dnia nie było widać zbyt wielu pielgrzymów, ale nabożeństwa przy Grocie Objawień odbywały się regularnie.   

Do masywu Montserrat w Katalonii dojechaliśmy przed południem. Jak podaje Wikipedia - jest to najwyżej położony punkt  na równinie katalońskiej. Klasztor benedyktynów mieści się na wysokości ponad 700 metrów n.p.m., a  najwyższy szczyt przekracza 1200 metrów n.p.m. Przyjeżdża tu mnóstwo wycieczek i pielgrzymek. Montserrat jest bowiem drugim po Santiago de Compostela  sanktuarium hiszpańskim, a zarazem najważniejszym dla Katalonii.  Do drewnianej figurki Matki Boskiej zwanej Czarnulką (La Moreneta) umieszczonej nad ołtarzem ustawiają się ogromne kolejki. Wierni chcą bowiem dotknąć jabłka, które trzyma w ręce postać Matki Boskiej i pokłonić się jej wizerunkowi. W godzinach szczytu dotarcie do celu zajmuje około dwóch godzin. W samym kościele o godzinie trzynastej występuje pięćdziesięcioosobowy  chór chłopięcy, jednak już na godzinę przed występem wszystkie ławki są zajęte. Mnie udało się dotrzeć pod sam ołtarz, ale słuchałem na stojąco.

Jedną z licznych odwiedzonych przeze mnie świątyń w Tajlandii jest Wat Phra Phutthabat niedaleko Saraburi. Nazwa tej jednej z najstarszych świątyń buddyjskich oznacza "świątynię śladu Buddy". Podobno znaleziono tu odcisk w kamieniu, który przypisany został stopie Buddy. Miejsce to ma duże znaczenie dla wyznawców buddyzmu. Dlatego też otaczane jest czcią, a sam odcisk pokryty złotem. Jego wymiary wynoszą około 53 cm szerokości, 28 cm głębokości i 152 cm długości. Obok świątynnego kompleksu wiszą 93 dzwony. Niektórzy wierzą, że dotknięcie każdego z nich zapewni przeżycie takiej właśnie ilości lat...

W  Samarkandzie jedną z turystycznych atrakcji  jest grobowiec proroka Daniela  ze źródłem z uzdrawiająca wodą i drzewem pistacji z dziuplą na składanie intencji modlitewnych. A żeby było ciekawiej,  za Grób Daniela uważa się obecnie aż sześć różnych miast: Babilon, Kirkuk i Al-Mikdadijja w Iraku, Suza i Ize w Iranie i wspomniana Samarkanda w Uzbekistanie.

Spore nagromadzenie magicznych miejsc występuje w Brukseli, Najbardziej znany jest oczywiście Manneken Pis, czyli siusiający chłopiec. Jego figurka jest jednak usytuowana dość wysoko, w dodatku za żeliwnym płotem.. Żeby więc dotknąć na szczęście  jego prawego ramienia, trzeba by stanąć komuś na ramionach.  Mniej znana jest  umieszczona w pobliżu figurka Jeanneke Pis, czyli siusiającej dziewczynki. Szczęście i pomyślność ma też zapewniać dotknięcie figury ludowego bohatera Everard’ta Serclaesa. Jego pomnik znajduje się nieopodal znanego Grand Place.

Stolicą katalońskiej prowincji Girona jest miasto o tej samej nazwie. Jego zwiedzanie  zaczęliśmy od całowania lwicy w... pupę. Legenda mówi bowiem , że jeżeli ktoś wejdzie po schodkach i pocałuje znajdującą się na wysokiej kolumnie  rzeźbę, to będzie wielki i wróci kiedyś do Girony. Kto chce, niech wierzy...

I na koniec swojski akcent. Na pochyłym rynku w Przemyślu znajduje się fontanna z niedźwiadkiem, a w jego zachodniej części pomnik dobrego wojaka Józefa Szwejka; jeden z dwóch w Polsce (drugi jest w Sanoku). Szwejk siedzi na skrzyni z amunicją z kuflem Tyskiego w jednej i fajką w drugiej ręce. Nos ma świecący od częstego głaskania przez turystów. Wygląda na szczęśliwego…










 

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty