Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wspólnota. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wspólnota. Pokaż wszystkie posty

Podwórkowa demokracja



Widoczne na zdjęciu pojemniki na szkło, makulaturę i plastik dzisiaj zniknęły spod śmietnika

Pomiędzy trzema ulicami (Grunwaldzka, Szopena i Moniuszki) na gdańskiej dzielnicy Strzyża stoją cztery kamienice. Łączy je wspólne podwórko oraz zajmujący jego centralną część śmietnik. Właśnie w sprawie tego ostatniego odbyło się dzisiaj zebranie, na którym pojawili się zarządcy i niektórzy mieszkańcy z czternastu wspólnot. Inicjatorzy spotkania chcieli zasięgnąć opinii lokatorów z poszczególnych klatek odnośnie zabezpieczenia dostępu do pojemników. Obecnie bowiem przychodzi tutaj kto chce i kiedy chce. Nie dość, że swoje śmieci zostawiają mieszkańcy z innych rejonów, to jeszcze kręci się pełno rozmaitych poszukiwaczy „skarbów”. Nie mam nic przeciwko zbieraczom makulatury, złomu czy puszek, ale przy okazji swoich poszukiwań robią oni straszny bałagan, rozrzucając śmieci po całym podwórku.

Padły propozycje dotyczące nie tylko zamknięcia śmietnika, ale też idące o wiele dalej, czyli zamknięcia wjazdu na podwórko. Wiązałoby się to z postawieniem dwóch szlabanów i wykonaniem jednej furtki. Moim zdaniem bardzo dobra idea.

Rozgorzała więc dyskusja. Od samego początku widać jednak było, że w tym gronie nie uda się osiągnąć porozumienia. Kiedy ktoś tłumaczył, że teren podwórka należy do miasta i mieszkańcy nie mogą go sobie, ot tak zamknąć, ktoś inny krzyczał:

- Nie słuchajcie tego pana. On nigdy  nic dobrego nie zrobił.

Kiedy ktoś argumentował, że podwórko można wydzierżawić od miasta za stosunkowo niewielkie pieniądze (0,27 zł za metr kw.), oponenci  krzyczeli, że najpierw miasto powinno uporządkować teren, wyciąć drzewa i tp. Jeszcze inni sprzeciwiali się pomysłowi odgrodzenia się od sąsiadujących z podwórzem ulic, używając argumentów o tworzeniu getta czy też wyrażając niepokój o to, jak dojedzie np. karetka pogotowia.

Ostatecznie został wyłoniony kilkuosobowy zespół, który ma opracować konkretne propozycje i przedstawić je na kolejnym zebraniu. Miejmy nadzieję, że ta społeczna inicjatywa nie rozmyje się i dojdzie chociaż do zamknięcia wspomnianego śmietnika. Na więcej nie śmiem liczyć…

Drogie udrożnienie



Nie sądziłem, że usunięcie małej awarii układu kanalizacyjnego w  równie małej wspólnocie (sześć mieszkań) może przysporzyć tylu kłopotów. Ale po kolei…

Do moich drzwi zadzwonił sąsiad z naprzeciwka. Poprosił mnie, żebym nie odkręcał kranu w wodą w kuchni, gdyż u niego wybija w zlewie. Nie zdziwiło mnie to specjalnie, ponieważ obaj mamy podłączenie odpływów z kuchni do tego samego pionu. Od dawna wiedziałem też, że stara żeliwna rura, o wymianie której mówi się już od lat, w każdej chwili może stać się niedrożna.

Sąsiad zdemontował u siebie syfon, kupił sprężynę do przepychania oraz sodę kaustyczną. Potem wspólnie próbowaliśmy przepchać rurę. Niestety, mimo wielu prób, nie udało nam się uzyskać pożądanego efektu, gdyż woda uparcie przechodziła z jednego zlewu do drugiego, nie chcąc spływać w dół.

- Trudno – powiedziałem. – Trzeba wezwać fachowca. W końcu płacimy na fundusz eksploatacyjny.

Następnego dnia rano wykonałem telefon do pogotowia lokatorskiego. Tu dowiedziałem się, że pogotowie działa dopiero od szesnastej a poza tym usłyszałem, że skoro rura jest zapchana na ostatniej kondygnacji, to  lokatorzy powinni ją przepchać we własnym zakresie. Zadzwoniłem więc do zarządcy naszej wspólnoty i jeszcze raz wyłuszczyłem sprawę.

- Ale odpływ należy do lokatorów – zastrzegła pani, której kiedyś powierzyliśmy zarządzanie naszą klatką.

-  Tak – zgodziłem się – ale tu chodzi o pion, czyli część wspólną. Nasze przyłącza  poziome dokładnie sprawdziliśmy z sąsiadem i one są drożne.

- Dobrze. Dam panu telefon do konserwatora.

Konserwator najpierw marudził, że nie ma czasu, bo zaczyna się sezon grzewczy i musi usuwać różne nieszczelności. Wreszcie obiecał, że przyjedzie za dwie godziny.

Po trzech godzinach zadzwonił i powiedział, że musimy zebrać podpisy wszystkich lokatorów na oświadczeniu mówiącym o tym, że zgadzają się na udrożnienie kanalizacji. Nie chcę tu mówić o mojej reakcji, bo musiałbym użyć słownika niekoniecznie akceptowanego w tekstach publicznych.

Mimo wszystko żona przeszła się po klatce. W dwóch mieszkaniach nikogo nie zastała. W jednym lokatorka podpisała co prawda oświadczenie, ale ze zjadliwym komentarzem, że ona kiedyś sama usunęła podobną awarię. Jej sąsiad natomiast odmówił złożenia podpisu, bo jak powiedział:

- Na nic się nie zgadzam, dopóki nie będę miał zrobionego pionu wentylacyjnego.

Ponowny telefon do zarządcy i przypomnienie, że chodzi nie o remont czegokolwiek, lecz o usunięcie awarii części wspólnej nieruchomości, na co istnieje zresztą stosowna uchwała wspólnoty, przyniósł ten efekt, że pani z tamtej strony słuchawki jeszcze raz porozmawiała z hydraulikiem i nakazała mu natychmiastowy przyjazd i usunięcie zatoru.

Tym razem nie czekaliśmy nawet pół godziny. Konserwator przyniósł ze sobą długą sprężynę oraz wiertarkę i w ciągu kilku minut udrożnił przepływ. Byliśmy oczywiście zadowoleni i pełni podziwu. Nam nie przyszedł bowiem do głowy pomysł z zastosowaniem wiertarki. Niestety, fachowość kosztuje i to słono…

- To będzie kosztowało 200 zł – uświadomił nas konserwator.

Powyższa kwota (skądinąd ciekaw jestem, na jakiej kalkulacji oparta) będzie wypłacona z funduszu eksploatacyjnego naszej wspólnoty. Już wyobrażam sobie najbliższe zebranie! Jak zawsze, będzie straszna jatka i wzajemne obwinianie się o wszystko. Tyle tylko, że wtedy nie będziemy  już mieli tego zarządcy co teraz. Firma zarządzająca obecnie naszą wspólnotą złożyła bowiem wypowiedzenie. To już trzecia z kolei…

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty