Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jasna Góra. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jasna Góra. Pokaż wszystkie posty

XIII Gdańska Pielgrzymka Rowerowa - relacja subiektywna







Stanisław Rynkiewicz

Tegoroczna pielgrzymka rowerowa na Jasną Górę (trzynasta z kolei, a dla mnie druga) nie różniła się zbytnio od zeszłorocznej. Uczestników było co prawda nieco więcej (choć nie tylu, ile się wstępnie zgłosiło), no  i pogoda była mniej upalna. Poza tym dwa noclegi wypadły w innych miejscach niż poprzednio. Nie zmienili się natomiast księża prowadzący pielgrzymkę (ks. Wojciech Lange i ks. Sylwester Malikowski), kierowcy busa technicznego i samochodu ciężarowego: Jerzy Koszałka i Mikołaj (niestety, nie znam nazwiska). Pewnym novum była obecność ratownika medycznego. Z osób duchownych w pielgrzymce uczestniczył jeszcze ksiądz Karol Erdmann (w ub. roku towarzyszyła nam zakonnica). Seniorem pielgrzymki ponownie był Stanisław Rynkiewicz (78 lat), a jej najmłodszy uczestnik skończył 11 lat. Generalnie rzecz biorąc, przeważali pielgrzymi w wieku średnim. Więcej też było mężczyzn niż kobiet.
Etapy Gdańskiej Pielgrzymki Rowerowej



Dzień pierwszy (102 km)



Tradycyjnie już pielgrzymka rozpoczęła się mszą w bazylice św. Brygidy. Po jej zakończeniu zwartą kolumną ruszyliśmy w asyście policji do Rusocina. Tu mała dygresja: podobnie jak w roku ubiegłym, tempo jazdy było zbyt wolne. Nie wiem dlaczego gdańscy policjanci nie chcieli jechać szybciej niż 15 km/h. Ich bydgoscy koledzy, którzy przeprowadzali nas przez stolicę województwa kujawsko-pomorskiego, nie mieli takich oporów.



W Rusocinie podzieliliśmy się na 12 grup. Osobiście wybrałem (podobnie jak w roku ubiegłym) grupę drugą pod kierownictwem Romana Łuczaka. W tym roku był co prawda inny skład osobowy, ale tempo jazdy pozostało takie samo. Krótko mówiąc - stanowiliśmy grupę drugą nie tylko z nazwy, ale też  drugą pod względem prędkości. Wśród nas był jeden trzydziestolatek, trzy (w porywach cztery, bo sytuacja była płynna) panie, jeden pan w okolicach siedemdziesiątki, no i reszta w wieku średnim.



Pierwszy postój mieliśmy w Trąbkach Wielkich. Tu, w Domu Pielgrzyma p.w.  św. Józefa, poczęstowano nas kawą i herbatą. Również tu dopadła nas pierwsza ulewa. Praktycznie do samego Starogardu Gdańskiego pedałowaliśmy w strugach deszczu.  W Centrum Handlowym "Kupiec", podobnie jak w roku ubiegłym, dzięki szerokim kontaktom Romana, miejscowa cukiernia zafundowała nam lody. Kolejny poczęstunek czekał nas wszystkich w Dąbrówce. Była kawa i herbata, kanapki i ciasto.


Fontanna w Skórczu

Na siedemdziesiątym kilometrze, tuż przed Skórczem, złapałem gumę. Przy pomocy kolegów szybko zmieniłem dętkę i pojechałem dalej. Nie był to jednak koniec moich przygód z przednim kołem. Następnego dnia rano stwierdziłem, że znowu mam flaka. Ponownie zmieniłem dętkę, tym razem na starą, którą uprzednio zakleiłem. Po pięćdziesięciu kilometrach sytuacja się powtórzyła. Tym razem tylko dopompowywałem powietrze, gdyż nie miałem już zapasu. Dopiero po przyjeździe na metę drugiego etapu dokładnie obejrzałem oponę. Znalazłem w niej mikroskopijny odłamek szkła. Usunąłem go, jeszcze raz zakleiłem dętkę i od tej pory nie miałem kłopotów z ogumieniem. Nie znaczy to oczywiście, że nie było innych problemów z rowerem, ale o tym w swoim czasie...



 Po postoju w Skórczu, obok fontanny o patriotycznym wystroju, znowu dopadł nas rzęsisty deszcz. Towarzyszył nam praktycznie do końca, czyli do Lipinek, gdzie w miejscowej szkole mieliśmy zaplanowany pierwszy nocleg.



Obiad był skromny: kubek zupy i mała kiełbaska na ciepło. W toaletach brak papieru toaletowego. Aby nie wracać już do tego wątku, zaznaczę, że w  ostatnich dwóch  miejscach noclegowych papieru było pod dostatkiem, a jeżeli chodzi o obiady, to trzy z pięciu były wyśmienite (Ślesin, Turek, Wieluń). Aby być w zgodzie z faktami, dodam jeszcze, iż w Lipinkach otrzymaliśmy dodatkowo smakowite drożdżówki.



W sąsiadującym ze szkołą kościele uczestniczyliśmy  o godzinie 21-ej (tak będzie codziennie podczas kolejnych etapów pielgrzymki) w apelu jasnogórskim. Również w tej świątyni następnego dnia o godzinie siódmej braliśmy udział w mszy świętej. Ten schemat będzie powtarzał się aż do przedostatniego dnia pielgrzymki. Dopiero w Częstochowie nastąpi wyjątek od reguły, gdy msza odbędzie się po południu w kaplicy z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej.



Na nocleg trafiłem do małej salki. To jedyny przypadek podczas całej pielgrzymki, kiedy spałem na materacu gimnastycznym i tylko w towarzystwie trzech osób (jedna z nich, niestety, strasznie chrapała). Następne noce spędzałem w większym gronie, leżąc na własnej karimacie.



Dzień drugi (96 km)



Od rana zimno i deszczowo. Przeciwny wiatr. Pierwszy dłuższy postój w Pruszczu przed Polo Marketem. Niektóre grupy zabłądziły. Czekamy na nie. Bus techniczny przywozi pozostałe ze śniadania kanapki. Pożywiamy się. Kolejny postój wypada na terenie Kujawsko-Pomorskiego Centrum Edukacji Ekologicznej. W ramach poczęstunku dostajemy kawałki arbuza, wodę i ciastka. Przez Bydgoszcz aż do Brzozy Bydgoskiej eskortuje nas policja. Nie jedziemy, jak zwykle gęsiego, lecz całą szerokością pasa. Pogoda poprawia się. Gdy o 16.20 dojeżdżamy do Brzozy, jest już słonecznie i ciepło. Do obiadu w postaci kiełbaski z chlebem otrzymujemy kawałki arbuza i wodę. Posiłek spożywamy przy stołach rozstawionych na trawie. Obok znajduje się urokliwy lasek sosnowy.


Przygotowywanie śniadania

Dzień trzeci (98 km)



Zazwyczaj wstaję podczas pielgrzymki około godziny szóstej, choć niektórzy z braci - jak wzajemnie się nazywamy - potrafią buszować już przed piątą. Dzisiaj wstałem jednak o wpół do szóstej, gdyż moja grupa była wyznaczona do przygotowania śniadania dla pozostałych pielgrzymów. Nie jest to praca zbyt skomplikowana - wystarczy posmarować chleb masłem, pasztetową lub dżemem. Na te pierwsze trzeba jeszcze położyć ser żółty, wędlinę oraz plasterki ogórków i pomidorów. Do tego trzeba przygotować herbatę, no i na końcu wszystko posprzątać.


Kalwaria Pakoska

Dzisiaj jedziemy do Ślesina. Rano jest zimno i wietrznie. Pierwszy postój mamy w Pakościu. Zwiedzamy Kalwarię Pakoską, która jest drugą pod względem wieku Kalwarią w Polsce. Otrzymujemy poczęstunek w postaci kawy lub herbaty oraz ciasta drożdżowego. W południe pod przewodnictwem księdza Karola odmawiamy Anioł Pański.



Na kolejnym postoju w Strzelnie nabywam zapasową dętkę. Mam co prawda jedną klejoną, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże. Znowu moczy nas trochę deszcz. Do Ślesina dojeżdżamy jednak przy słonecznej pogodzie. Zwiedzam trochę to sympatyczne miasteczko, w którym uwagę zwraca pomnik uosabiający postać handlarza gęśmi oraz monument z napisem "Wolnej Ojczyźnie". Znajduje się tu także urokliwe jezioro z plażą oraz długim deptakiem.



Dzień czwarty (72 km)



Po serwowanym, dość obfitym śniadaniu, wyruszamy do Lichenia. Ze Ślesina jest to zaledwie 10 km.  Robimy pamiątkowe zdjęcia, a następnie uczestniczymy w mszy. O ogromie i przepychu licheńskiej świątyni nie będę się wypowiadał. Wszak de gustibus non est disputandum...



Przed wyjazdem z Lichenia widzimy ogromną chmurę burzową. Po paru kilometrach zatrzymujemy  się na dziesięć minut. To wystarcza, aby nawałnica minęła nas bokiem. Kiedy później przejeżdżamy przez pełne kałuż tereny, dziękujemy Opatrzności za uchronienie nas przed przemoknięciem.



Odpoczynek przed Biedronką w Kole. Pogoda już się wyklarowała. Na słupie ogłoszeniowym nowości z Przeglądu Kolskiego w rodzaju "Złodziej został zatrzymany".


Od lewej ks. Sylwester Malikowski, Roman Łuczak, Cezary Krasowski

Podczas dalszej jazdy zaczyna brzęczeć mój tylny błotnik. Niedawno był naprawiany (pozdrowienia dla serwisu przy Klonowej we Wrzeszczu). Prowizorycznie mocuję go drutem i jadę dalej.



W Brudzewie, jak zawsze, czeka na nas wójt Cezary Krasowski oraz tradycyjny poczęstunek w postaci kawy lub herbaty i ciasta drożdżowego. Wójt zobligował nas przy okazji do posadzenia w przyszłym roku pamiątkowego dębu w tutejszym parku.



Na nocleg docieramy do miasta Turek. W gimnazjum nr 1 otrzymujemy pyszny obiad (krupnik oraz schabowy z ziemniakami). Minusem jest tutaj brak pryszniców oraz zbyt mała stołówka. Na szczęście pogoda znacznie się poprawiła.



Podczas zwiedzania miasta natrafiam na pomnik znanego artysty Józefa Mehoffera, Honorowego Obywatela Turku. Honorowe obywatelstwo  tego miasta przyznano także Janowi Pawłowi II, którego posąg stoi przed kościołem p.w. św. Barbary (w jego wnętrzu uczestniczyliśmy w apelu jasnogórskim i w porannej mszy).



Dzień piąty (117 km)



Dzisiaj najdłuższy etap. Według organizatorów miał liczyć 108 kilometrów, jednak w praktyce wyszło nieco więcej. Problemem nie były jednak kilometry, lecz wiejący w twarz wiatr. Dla osób o słabszej kondycji lub borykających się z kontuzjami to nie lada problem. Nic dziwnego więc, że na przyczepce busa technicznego jechało dziś pięć rowerów, a ich właściciele siedzieli na wygodnych siedzeniach wewnątrz auta.



Na postoju w Goszczanowie po raz kolejny spotkaliśmy się z bezinteresowną życzliwością. Rolnicy sprzedający na ulicy warzywa podarowali nam kilka skrzynek pomidorów. Również tutejsza piekarnia należąca do rodziny Warszewskich (oczywiście, znajomych Romana) sprezentowała nam kilka bochnów chleba.



Kolejnego przejawu gościnności doświadczyliśmy w Złoczewie. W tutejszym klasztorze mniszek kamedułek mieliśmy możliwość posilenia się, napicia kawy lub herbaty, skosztowania ogórków małosolnych, no i skorzystania z toalety, co dla pielgrzymów jest równie niezbędne jak posiłek.



Przed końcem piątego etapu rower spłatał mi kolejnego figla. Tym razem złamała się stopka.



W Wieluniu warunki noclegowe idealne. W toaletach nie brakuje papieru, w salach sypialnych nie ma tłoku, a catering z firmy Werona przywozi obfity i smaczny obiad. Nieco gorzej jest ze śniadaniem, kiedy to wspomniana firma dostarcza tylko po trzy kanapki na osobę. Wywołuje to później trochę niesnasek, gdyż nie wszyscy pielgrzymi wiedzieli, albo precyzyjnie rzecz ujmując - chcieli wiedzieć o tym ograniczeniu. Na szczęście z poprzedniego dnia została jeszcze zupa pomidorowa z makaronem oraz wspomniane już pomidory i chleb od darczyńców.



Dzień szósty (70km)



Ostatni odcinek pielgrzymki. Kolarze mówią zwykle w takich przypadkach o "etapie przyjaźni". U nas nie było co prawda rywalizacji o miejsca, ale wszyscy razem cieszyliśmy się z dotarcia na Jasną Górę. Ten etap nie był specjalnie długi, ale kilka wzniesień i przeciwny wiatr nieźle dawały w kość. Osobiście nie odczuwałem tego zbyt mocno, gdyż miałem za sobą wiele kilometrów treningu po morenowych wzgórzach Trójmiasta, ale widziałem, że niektórym pielgrzymom dotarcie do bramy klasztoru Paulinów sprawiało wiele trudności. Tym bardziej mogą oni być dumni z siebie, że pokonali wszelkie słabości i osiągnęli zamierzony cel.



Po drodze, jeszcze przed oficjalnym postojem w Działoszynie, zatrzymaliśmy się przed lokalnym sklepem. Władysław, jeden z członków naszej grupy został właśnie dziadkiem. Z tej okazji zafundował nam lody.  A propos lodów, to kilka dni wcześniej postawiła nam je ówczesna solenizantka Anna.



Za Działoszynem, jadąc w stronę Kamyka, mijaliśmy wiele pielgrzymek pieszych, zmierzających do Częstochowy. Od jednej z nich (XI Diecezjalnej Pielgrzymki Bydgoskiej) otrzymaliśmy odblaskowe opaski.



Około trzynastej dotarliśmy na wzgórze klasztorne. Tu nastąpiło przywitanie przez jednego z braci paulinów, poświęcenie pielgrzymów i ich rowerów oraz wykonanie pamiątkowych zdjęć. W zasadzie to już koniec rowerowej pielgrzymki. Teraz pozostał czas na indywidualne spotkania z wizerunkiem Matki Bożej, modlitwy w różnych intencjach, udział w mszy oraz wieczornym apelu jasnogórskim.



Trochę czasu zajęło pakowanie rowerów oraz bagaży, następnie toaleta oraz posiłek. Z tym ostatnim miałem pewien problem. W Domu Pielgrzyma znajduje się duży bar. Stanąłem w równie dużej kolejce. Wybrałem interesujące mnie danie i podążyłem do kasy. Tutaj, niestety, okazało się, że pani kasjerka nie może mi wydać reszty ze stu złotych. Nie było też możliwości zapłacenia kartą. Musiałem więc obyć się smakiem i udać się w zupełnie inne miejsce, gdzie nie było kłopotów z płatnością.



Droga powrotna rozpoczęła się o 22.30. Prawie cały czas spałem w autokarze. W Gdańsku byliśmy już o 5.30. Tym razem punktualnie zjawiła się też  ciężarówka z naszymi rowerami. Już w drodze do domu urwał się pedał w moim rowerze

Zdjęcia

Relacja z 2014 r.

XIII Gdańska Pielgrzymka Rowerowa - zdjęcia

XIII Gdańska Pielgrzymka Rowerowa na Jasną Górę już za nami. Uczestniczyło w niej więcej pątników niż w roku ubiegłym, a mimo to przebieg pielgrzymki pod względem organizacyjnym nie pozostawiał - moim zdaniem - nic do zarzucenia. Wkrótce postaram się zamieścić szczegółową relację z tego wydarzenia. Teraz, kilka godzin po powrocie do Gdańska, pragnę tylko podzielić się wspomnieniami fotograficznymi. Mam nadzieję, że moje fotki, choć nie zawsze doskonałe technicznie, będą miłą pamiątką dla uczestników pielgrzymki. Serdecznie wszystkich pozdrawiam, a szczególnie członków drugiej grupy, prowadzonej przez Romana Łuczaka. Zdjęcia można obejrzeć tutaj 

Krótsza prezentacja

P.S. Relacja już jest

XII Gdańska Pielgrzymka Rowerowa



Ks. Tomasz Koszałka

XII Gdańska Pielgrzymka Rowerowa do Częstochowy rozpoczęła się w piątek 25 lipca od mszy świętej w bazylice św. Brygidy. Wzięli w niej udział  uczestnicy pielgrzymki w ilości ponad 160 osób, w tym dwóch księży i jedna siostra zakonna. Mszę koncelebrował także ksiądz Tomasz Koszałka, który w tym roku nie mógł prowadzić pielgrzymki (towarzyszył nam do Rusocina). Po mszy Roman Łuczak (cywilny kierownik wyprawy) rozdał nam kamizelki odblaskowe, pozyskane od dyrekcji Pomorskiego Ośrodka Ruchu Drogowego. Przed wyruszeniem w trasę organizatorzy i kilku z uczestników pielgrzymki wzięło udział w prowadzonej na żywo przez Krzysztofa Skowrońskiego audycji Radia Wnet.

Red. Krzysztof Skowroński
Z zainteresowaniem obserwowałem współuczestników tej rowerowej eskapady. Brałem w niej udział po raz pierwszy, więc nie wiedziałem, że jest ona aż tak egalitarna. Przede wszystkim zwróciłem uwagę na ogromną rozpiętość wieku poszczególnych pielgrzymów. Przeważały osoby w wieku średnim, ale nie brakowało też ludzi starszych, jak np. Stanisław Rynkiewicz, dziarski siedemdziesięcioośmiolatek. Na drugim biegunie było kilku nastolatków, z których najmłodszy miał bodajże 10 lat. Jeżeli chodzi  o podział na płeć, to pań było sporo, ale generalnie stanowiły mniejszość. Mój głęboki podziw i szacunek wzbudziły osoby niepełnosprawne, które mimo defektów ciała wykazały hart ducha i dotrwały do końca. Można byłoby jeszcze analizować inne cechy, jak wykonywany zawód czy poziom wykształcenia, ale nie ma to większego sensu. Wszystkich uczestników tej pielgrzymki połączyły bowiem dwie zasadnicze sprawy: zamiłowanie do jazdy na rowerach i wiara w Boga. Dlaczego w tej kolejności? Ano z prozaicznego powodu - najsilniejsza nawet wiara nie sprawi, że ktoś nie mający do czynienia z dwoma kółkami na co dzień, pokona w ciągu niespełna sześciu dni dystans liczący 540 km.

Przez Gdańsk i Pruszcz Gdański, aż do Rusocina, eskortowali nas policjanci na motocyklach. Na tym odcinku jechaliśmy w jednej kolumnie, dość wolno zresztą. Dopiero tu nastąpił podział na grupy. Do pierwszej (prowadzonej przez Jarka) zgłosili się najszybsi bikerzy, zwani przez innych nieco złośliwie „harpagonami” lub „dzikimi”. Osobiście wybrałem grupę drugą, kierowaną przez Romana Łuczaka, w której jechałem do samego końca. Za nami było jeszcze sześć innych grup. Ostatnia z nich zyskała miano „żółwików”, czego bliżej nie trzeba chyba tłumaczyć...


Kierownictwo i serwis


Oficjalnym kierownikiem pielgrzymki był ks. Wojciech Lange. Faktycznie zarządzał i dyscyplinował nas jednak ks. Sylwester Malikowski. Ten ostatni miał na to więcej czasu i sił, gdyż
Ks. Sylwester (po prawej)
poruszał się nie rowerem, lecz volkswagenem. Delikatnie mówiąc, nie wszystkie jego uwagi i pouczenia były przychylnie odbierane przez rowerzystów. On sam powtarzał co prawda, że  nie należy ludzi oceniać i obdarzać ich epitetami, lecz starać się ubierać ewentualną krytykę w słowa typu: „Przykro mi, że postępujesz w ten sposób”. W praktyce nie zawsze mu to wychodziło. Podobnie jak wspomnianemu już Romanowi, który też podnosił nieraz głos. Kiedy ktoś zwrócił mu na to uwagę, odparł: „Ja już mam taki dominujący ton głosu”...

Nasze bagaże, a w drodze powrotnej z Częstochowy rowery, przewoził w swojej ciężarówce pan Mikołaj - człowiek uprzejmy i grzeczny. W zasadzie mógłbym o nim mówić w samych superlatywach, gdyby nie drobiazg na samym końcu. Otóż nasz autokar przyjechał do Gdańska o godzinie 5.20, a pan Mikołaj dostarczył rowery trzy kwadranse później. Niby niewiele, ale ludzie zmęczeni podróżą bywają nadwrażliwi...

Kierowcą busa z przyczepą rowerową był pan Jurek. Na trasie zdarzały się czasem awarie lub komuś brakowało po prostu sił. Wtedy można było liczyć na podwiezienie. Mnie również przytrafiła się usterka koła na 71 kilometrze piątego etapu i do miejsca najbliższego postoju (przez 8 km) zmuszony byłem jechać w busie.

 


Zakwaterowanie i wyżywienie


Noclegi mieliśmy zarezerwowane w gimnazjach i szkołach podstawowych. Spaliśmy na korytarzach i w salach gimnastycznych (raz zdarzyło mi się przenocować w zakratowanym boksie szatni). W niektórych placówkach oświatowych dyrekcja wyraźnie chciała na nas zaoszczędzić, czego dowodem była znikoma ilość udostępnionych kabin prysznicowych i toalet. W tych ostatnich często brakowało nie tylko papieru, ale nawet szczotek klozetowych... Żeby była jasność - nie chodziło o bezinteresowną gościnę. Za noclegi płaciliśmy (koszt pielgrzymki - 410 zł).
Ostatnie śniadanie

Jeśli chodzi o wyżywienie, to śniadania przygotowywaliśmy sobie sami z zakupionych przez organizatorów wiktuałów. Codziennie dwie grupy wstawały wcześniej i robiły kanapki dla pozostałych. Wyjątkiem była szkoła w Ślesinie, gdzie zarówno kolację jak i śniadanie serwował miejscowy personel. Obiady zazwyczaj dostarczane były w formie cateringu, zwykle jednodaniowe (dwa razy otrzymaliśmy zupę). W Brzozie obiadokolację przygotował personel miejscowej szkoły przy aktywnym udziale p. Mikołaja (pieczone ziemniaki i kiełbaski z grilla).

Kilkakrotnie mieliśmy okazję skorzystać z poczęstunków. Po raz pierwszy w Starogardzie Gdańskim (tylko grupa Romana). W cukierni Jedyna, mieszczącej się w Centrum Handlowym Kupiec, otrzymaliśmy po dwie gałki lodów. Z kolei w pobliskiej Dąbrówce czekały na nas kanapki i gorące napoje. Następnego dnia, na terenie Kujawsko-Pomorskiego Centrum Edukacji Ekologicznej, dzięki Rowerowej Brzozie, otrzymaliśmy napoje, owoce i wafelki. Kilka godzin później domowym ciastem poczęstował nas wójt w Brzozie. Od proboszcza w Turku dostaliśmy piękne albumy Grzegorza Gałązki „Błogosławiony duszpasterz”. W Brudzewie zaś, dzięki uprzejmości wójta i dyrektorki Gminnego Ośrodka Kultury, mogliśmy posilić się ciastem oraz kawą i herbatą.


Życie duchowe


Ks. Wojciech Lange (po prawej)
Każdy dzień naszej pielgrzymki (oprócz ostatniego) rozpoczynał się od mszy świętej o godzinie siódmej. Zazwyczaj odprawiali ją towarzyszący nam księża Wojciech i Sylwester. Czasami msze koncelebrowali miejscowi proboszczowie. W każdy wieczór o godzinie 21 uczestniczyliśmy w apelu jasnogórskim.  Przy akompaniamencie gitar (m.in. siostra Emilia Bojka) śpiewaliśmy pieśni maryjne. Kulminacyjnym punktem pielgrzymki była msza święta w kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej na Jasnej Górze. 

Trasa i pogoda

Trasa z Gdańska do Częstochowy podzielona była na 6 etapów. Najdłuższy ok. 114 km, najkrótszy 70 km. Można rzec, że średnio pokonywaliśmy 90 kilometrów dziennie. Wzniesień było stosunkowo niewiele i o niewielkim stopniu nachylenia. Często towarzyszył nam przeciwny wiatr, co przy dość wysokiej temperaturze potęgowało zmęczenie. Pogoda w zasadzie nam sprzyjała. Tylko w drugim dniu przejazdu na dwóch trzecich trasy towarzyszył nam deszcz. Pomiędzy postojami pokonywaliśmy zazwyczaj 25-30 km. Najdłuższy odcinek wynosił 42 kilometry. Średnia naszej grupy zawsze przekraczała 20 km/h.
Kąpiel w deszczu

Policja towarzyszyła nam podczas przejazdów przez większe miasta. Eskortę policyjną mieliśmy, oprócz wspomnianego już Gdańska, w Bydgoszczy i Częstochowie. Niestety, tuż za Bydgoszczą, kiedy jechaliśmy drogą ekspresową w dużej kolumnie, doszło do kraksy. W jej wyniku jeden z pielgrzymów doznał złamania obojczyka. Poza tym było jeszcze kilka drobniejszych kolizji i upadków. Ja również zaliczyłem „glebę”, ale bez żadnych negatywnych następstw.


Etapy

I   Gdańsk - Osie

II  Osie - Brzoza

III Brzoza - Ślesin

IV Ślesin -Turek

V  Turek - Wieluń

VI Wieluń - Częstochowa
Ireneusz Gębski - Licheń

Tę krótką relację uzupełniają zdjęcia, które można znaleźć .tutaj.

 

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty