Norrlands Guld |
Za mną kolejna, trzecia już edycja Rowerowego
Potopu. Impreza ta organizowana jest cyklicznie już siódmy rok przez AZS oraz Stena Line i niezmiennie cieszy
się dużym zainteresowaniem. Ja sam brałem w niej udział w latach 2014-2015.
Tym razem do Karlskrony popłynąłem tylko z
Tadeuszem (w poprzednich edycjach miałem trzech współtowarzyszy, bo kabiny na
promie były czteroosobowe). Przed wjazdem na pokład Stena Spirit pobraliśmy
karty pokładowe w recepcji terminalu promowego, zaś na placu manewrowym
otrzymaliśmy od organizatorów pakiety startowe, czyli koszulki i mapki z zaznaczonymi trasami.
Prom wypłynął z Gdyni o godzinie 21. Pół godziny
później mieliśmy zebranie informacyjne. Organizatorzy powiedzieli nam, że
płynie nas około 600 osób. Poinformowali nas także o poszczególnych trasach. Do
wyboru było ich aż sześć: pomarańczowa (125 km), zielona (75 km), różowa (70
km), niebieska (60 km), żółta (60 km) i
biała (35 km. My wybraliśmy różową, ale jak się później okaże, nieco ją
zmodyfikowaliśmy i przejechaliśmy łącznie 100 kilometrów.
Po zebraniu rozpoczęła się dyskoteka. Bawili się
młodzi i starzy. Nie brakowało także klientów w sklepie wolnocłowym. Jednak
nawet najwięksi smakosze piwa z Polski nie byli w stanie przebić Szwedów,
którzy kupowali po dziesięć walizek (24 puszki x 0,33 litra) Carlsberga,
Heinekena lub Norrlands Guld. To ostatnie piwo kosztowało jedynie 99 koron (39,
60 zł), za karton, co dla Szwedów jest groszowym wydatkiem.
Przed dopłynięciem do Karlskrony udaliśmy się na
śniadanie. Jak zwykle był szwedzki stół z obfitym i urozmaiconym menu. Chętni
mogli też nabyć kanapki na drogę.
Na placu przed promem uformowaliśmy się w grupy
za pilotami z wybranymi wcześniej kolorami tras. Najmniej chętnych ustawiło się
za pilotką trasy pomarańczowej, bo zaledwie trzy osoby. Oni też pojechali jako
pierwsi. Potem wyruszyła nasza dość liczna grupa różowa. Przez pierwsze dziesięć
kilometrów jechaliśmy dość wolno za naszą pilotką. Kiedy jednak zarządziła
postój obok kościoła w Losen, uznaliśmy z Tadeuszem, że najwyższy czas aby odłączyć się od grupy i jechać
własnym tempem. Tak też uczyniliśmy.
Najpierw pojechaliśmy obejrzeć wysoki most nad
cieśniną pomiędzy stałym lądem a wyspą Senoren. Tam natknęliśmy się na fotografa
Pawła Budzińskiego, który od lat dokumentuje kolejne edycje Rowerowego Potopu.
Podczas
powrotu na główną trasę poczułem, że tylne koło ociera się o rurkę ramy.
Okazało się, że popuściła jedna z nakrętek na śrubie mocującej koło. Niby nic
wielkiego, ale trzeba było wybrudzić sobie ręce podczas dokręcania (akurat
miałem świeżo nasmarowany łańcuch).
Przed Jamjo pokonaliśmy prawie trzykilometrowy
odcinek drogi gruntowej, zresztą jedyny taki na całej trasie. W Jamjo powinniśmy
skręcić na południe. My jednak wybraliśmy kierunek przeciwny i tym samym na
dobre kilkadziesiąt kilometrów odbiliśmy od planowanego wcześniej szlaku.
Pojechaliśmy przez Olsang aż do Kristianopel. Tam, mając już przejechane 46
kilometrów zrobiliśmy sobie krótką przerwę na posiłek. Ja przy okazji nie
odmówiłem sobie przyjemności zrobienia selfie z końmi pasącymi się na
pobliskiej łące graniczącej z polem porośniętym kwitnącym rzepakiem.
W powrotną drogę ruszyliśmy nieco inną trasą,
która doprowadziła nas do miejscowości Fagelmara, a tym samym do E 22, czyli
tutejszej autostrady. Zaraz za opłotkami Fagelmary skończyła się ścieżka
rowerowa i stanęliśmy przed dylematem: zawracać czy zaryzykować jazdę poboczem
drogi szybkiego ruchu. Wybraliśmy tę drugą opcję, mając pełną świadomość tego,
że łamiemy prawo. Po drodze otrąbił nas tylko jeden kierowca. Spotkaliśmy też
stojący w zatoczce policyjny radiowóz. Siedzący w nim policjant gapił się na nas ze zdziwioną miną, ale nie zareagował.
Może akurat odpoczywał i nie chciał sobie przerywać? Tak czy owak, mieliśmy
trochę szczęścia i przejechaliśmy w ten sposób około dziesięciu kilometrów.
Potem wróciliśmy na naszą planową trasę i dojechaliśmy nią aż do Karlskrony.
Nie skręciliśmy jednak na terminal promowy, lecz udaliśmy się do centrum. Tu, w
słynnej lodziarni przy rynku, uraczyliśmy się ogromnymi porcjami lodów. Wystarczy
powiedzieć, że jedna gałka w Glassiaren to jakby cztery w polskich cukierniach.
Oczywiście rzadko kto ogranicza się tylko do jednej gałki, bo kolejne są
niewiele droższe. Za jedną zapłacimy bowiem 43 SEK, za dwie 48, a za trzy 53.
Przez całą drogę mieliśmy względnie dobrą
pogodę, choć czasami dokuczał przeciwny wiatr. W Karlskronie dopadł nas jednak
przelotny deszcz. Tyle tylko, że nic nam nie zrobił, bo siedzieliśmy akurat w Espresso
House.
Do promu dojechaliśmy kwadrans po siedemnastej,
mając na licznikach nieco ponad 100 kilometrów. Nie czułem się zbytnio zmęczony,
ale kolana dawały o sobie znać.
Z Karlskrony wypłynęliśmy o godzinie 19.30. Morze
było niespokojne i nieco bujało promem, ale dało się wytrzymać. Wieczorem
tradycyjnie odbyło się krótkie podsumowanie oraz pokaz zdjęć i krótkiego filmu.
O szóstej rano obudziły nas dźwięki piosenki „Sailing” Roda Stewarta. Trzeba było w miarę
sprawnie spakować się i wyjść, żeby udostępnić kabinę do sprzątania.
Przed zejściem na pokład, na którym stały nasze
rowery, przeżyłem jeszcze jedną małą przygodę. Otóż schodząc z dziesiątego
pokładu, na ósmym uświadomiłem sobie, że nie mam portfela. Widocznie wysunął
się z tylnej kieszeni, gdy wstawałem z ławki. W ekspresowym tempie wbiegłem
więc po schodach na górę. Portfel leżał na
miejscu, w którym uprzednio siedziałem, a obok niego siedziała młoda kobieta.
Na mój widok powiedziała:
- Chciałam za panem biec, ale nie wiedziałam jak
pan wygląda.
Odetchnąłem z ulgą i podziękowałem jej za dobre
chęci.
Półtorej godziny później byłem już w domu.
Gdynia |