Wyprzedzamy Norwegów...



Z Angory nr 3 dowiedziałem się, że produkt krajowy brutto naszego kraju będzie wyższy niż w Norwegii. Tygodnik ten podaje za portalem Forsal.pl następujące dane:

(…) Polski produkt krajowy brutto urośnie do 544 mld dolarów, natomiast norweski osiągnie wielkość tylko 526,9 mld. Wyprzedzamy Norwegów nie po raz pierwszy. Możemy mieć powód do dumy.

Nie bardzo rozumiem, z czego mamy się cieszyć. Może z tego, że średnie zarobki wynoszą u nas niespełna cztery tysiące złotych, a w Norwegii ponad osiemnaście tysięcy w przeliczeniu na naszą walutę? A może z tego, że za średnie wynagrodzenie możemy nabyć np. 1400 litrów mleka, podczas gdy mieszkańcy Norwegii cztery razy tyle?

Owszem, nasz PKB w ujęciu nominalnym jest zbliżony do norweskiego, ale jeżeli spojrzymy na wskaźnik per capita, to wyjdzie, że mamy na głowę statystycznego mieszkańca tylko  20 592 USD, podczas gdy Norwegowie ponad 55 tysięcy. W efekcie my zajmujemy 47. pozycję na świecie, a oni 4.

Po co więc stroszyć piórka i chwalić się wskaźnikami, które mają się nijak do realnego życia? Podobną propagandę przeżywaliśmy już za czasów pierwszego górnika PRL. A co dziś zostało z tamtych „sukcesów?

Tusk i alkomaty



Początek  roku przyniósł serię tragicznych wypadków spowodowanych przez pijanych kierowców. Najbardziej dramatyczny wydarzył się w Kamieniu Pomorskim, gdzie śmierć poniosło sześć osób. Głośno było też o pijanym motorniczym z Łodzi, którego lekkomyślne postępowanie doprowadziło do śmierci dwóch osób. Poza tym były jeszcze pojedyncze przypadki zdarzeń ze skutkiem śmiertelnym, np. w Gdyni. 
Jak zwykle w takich przypadkach bywa, natychmiast podniosła się ogromna wrzawa medialna. Dziennikarze i politycy wręcz ścigali się w przedstawianiu propozycji zaostrzenia kar dla pijanych kierowców. Nie wnikam w szczegóły, ale zastanawiam się głośno, dlaczego akurat teraz posypało się takie mrowie pomysłów mających na celu uzdrowienie sytuacji na polskich drogach. Wszak nietrzeźwi kierowcy nie od dziś siadają za kółkiem i  nie od dziś powodują wypadki. Zjawisko to występowało, występuje i nadal będzie występować, niezależnie od zapowiadanych czy też wdrażanych systemów represyjnych. Poza tym nasz system prawny ma już przecież wystarczające instrumenty do walki z pijanymi kierowcami. Wystarczyłoby ich tylko konsekwentnie używać. Tak więc cały ten hałas medialny wygląda mi na typową pokazówkę. Założę się, że gdyby w Kamieniu Pomorskim nie zginęło aż sześć osób, ale za to w innych rejonach Polski w pojedynczych wypadkach byłoby np. trzydzieści ofiar śmiertelnych, to żaden członek rządu nawet by się o tym nie zająknął.
Nie wiem kto podsunął premierowi pomysł odnośnie obowiązku wyposażania każdego samochodu w  alkomat. Wydaje mi się jednak, że takie rozwiązanie nie prowadzi do niczego pozytywnego. Przede wszystkim będzie to okazja do zrobienia świetnego interesu przez producentów i handlowców. A i skarb państwa też się przy tym pożywi. Nie należy się łudzić, że alkomaty będą kosztować 5 - 10 złotych, jak mówi Donald Tusk. Jeżeli nawet takie gdzieś są, to na pewno podrożeją, jak tylko wspomniany przepis wejdzie w życie. Inna sprawa to jakość. Za takie pieniądze można nabyć najwyżej zabawkę a nie urządzenie podające wiarygodne wyniki. Jest jeszcze kwestia korzystania z alkomatów. Co z tego, że będzie on leżał w schowku auta, skoro jeden czy drugi „król szos” po kilku drinkach nawet na niego nie spojrzy?
Jeżeli chodzi o praktyczne zastosowanie alkomatów, to na pewno godne uwagi jest rozwiązanie praktykowane w Szwecji. Tam pijany kierowca, po zatrzymaniu przez policję, ma wybór: zabranie prawa jazdy albo montaż alkomatu, który w przypadku nietrzeźwości kierowcy uniemożliwia uruchomienie silnika. Takie urządzenie jest dość drogie, ale jego skuteczność na pewno jest lepsza niż w przypadku projektu Tuska.

Szwankująca pamięć Potockiej



Nie lubię  grzebać się w życiu osobistym ludzi, których nie znam. Nie mogę jednakże pominąć milczeniem książki  „Obywatel i Małgorzata”. Pewnie bym jej nie kupił, ale skoro otrzymałem ją w prezencie gwiazdkowym, to wypadało przeczytać.
Książka składa się z dwóch części. W pierwszej Małgorzata Potocka odpowiada na pytania dziennikarki Krystyny Pytlakowskiej, w drugiej zaś zawarte są zapiski z jej dziennika. Obie części dotyczą oczywiście związku Małgorzaty Potockiej z Grzegorzem Ciechowskim. Abstrahując od tego, że oboje zrujnowali swoje poprzednie małżeństwa, mam odczucie, że Potocka nieco się zagubiła. Niby chce rozliczyć się z przeszłością, ale albo nie do końca jest obiektywna, albo szwankuje jej pamięć. Poniżej podaję tylko kilka rozbieżności z tych, jakie zauważyłem w obu częściach książki.
W wywiadzie Potocka mówi, że o rozwiązaniu Republiki Ciechowski powiedział jej osobiście, cyt.: Pamiętam ten dzień, gdy Grzegorz wrócił do domu i powiedział „Republika nie istnieje”. Z jej dziennika wynika zaś, że: Grzegorz dzwoni roztrzęsiony. Co się stało? Republika się rozleciała(…). Pierwszym pociągiem pędzę do Warszawy”
Inaczej też przedstawia okoliczności rozstania z mężem w wywiadzie i swoich zapiskach. W rozmowie z dziennikarką twierdzi, że mąż cierpliwie znosił jej romans, a na koniec powiedział: Chyba tak się nam nie uda. Musisz pojechać do Warszawy, spróbować z nim mieszkać, zobaczyć jak wam będzie razem. W dzienniku zaś pisze: Rozmawiam z Józkiem. Pierwszy raz jest stanowczy i ostry. Miesza mnie z błotem.
Odmiennie opisuje też sytuację, w której pierwsza żona Ciechowskiego zastała ich w łóżku: W końcu usłyszałamTo jest Jola, moja żona”. Zamarłam. W drzwiach stała wysoka, piękna kobieta (…). W dzienniku wygląda to tak:  Ten moment wejścia Joli (…) Kto to był – zapytałam Grzegorza, chociaż pytając, już wiedziałam, bo zobaczyłam w jej oczach.
Potocka wiele mówi o swoich znajomościach. Rzeczywiście, są one imponujące i nie chodzi tu tylko o kulturalną śmietankę towarzyską, czyli tzw. warszawkę. Przyjaźni się bowiem z Kwaśniewskimi, spotyka z  Polańskim, Fibakiem i Jaruzelskimi. W tym ostatnim przypadku znowu natrafiłem na pewną nieścisłość. Otóż Małgorzata Potocka  przytacza opowieść Moniki Jaruzelskiej o tym, jak ojciec tej ostatniej otrzymał nowy samochód od prezydenta Japonii i zamiast dać córce, przekazał go dla jakiegoś szpitala. Bardzo pięknie, ale przecież w Japonii nie istnieje urząd prezydenta…
Niestety, takie drobiazgi rzutują na wiarygodność całej książki.

Pianista w "Pianiście"


Romuald Koperski

We wstępie do mojej najnowszej książki (ma się ukazać za około trzy miesiące) „Od moroszki po morwę” napisałem m.in.: Nie aspiruję do porównań z prawdziwymi globtroterami i odkrywcami. W tym miejscu przychodzą mi na myśl takie nazwiska   jak: Wojciech Dąbrowski,   Marek Kamiński, Romuald Koperski (z Trójmiasta)  czy Jacek Pałkiewicz.



Dalej zaznaczyłem, że ich podziwiam i żywię szacunek dla ich dokonań. Tym większą więc satysfakcję odczuwam z osobistego poznania jednego z wymienionych podróżników. Udało mi się dzisiaj spotkać go na gdańskim Manhattanie, gdzie promował swoją najnowszą książkę „Ocean niespokojny”. W tym momencie każdy już chyba domyślił się, że mówię o Romualdzie Koperskim – podróżniku, pisarzu, pianiście, pilocie, fotografie et cetera, et cetera… Słowem – o człowieku orkiestrze, którego lista dokonań jest równie długa i różnorodna jak Syberia, której jest miłośnikiem i niekwestionowanym znawcą.
Autograf Romualda Koperskiego
Panu Romualdowi dziękuję za autograf i życzę, aby druga część „Oceanu niespokojnego”  była  równie interesującym opisem zmagań z żywiołem i walki z własnymi słabościami. Oby zwieńczonej sukcesem. 
Dla mniej zorientowanych dodam, że Romuald Koperski planuje podjęcie drugiej próby przepłynięcia Pacyfiku łodzią wiosłową  „Pianista”.

Smoleńsk - rozmowy Torańskiej



Smoleńsk

Jestem świeżo po lekturze Smoleńska Teresy Torańskiej. Autorka, jak wiadomo, zmarła przed niespełna rokiem, nie kończąc swojego ostatniego dzieła. Jednakże już na podstawie tego co zostało opublikowane można założyć, że byłoby ono monumentalne. W tomie liczącym prawie sześćset stron zawarte jest przeszło trzydzieści rozmów z osobami, które miały mniejszy lub większy związek z katastrofą smoleńską. Wypowiadają się tu członkowie rodzin ofiar, politycy i dyplomaci. Autorka nie docieka technicznych przyczyn katastrofy. Interesuje ją bardziej to, co działo się przed i po upadku samolotu. Wypytuje swoich rozmówców o odczucia i emocje. A te są bardzo różne, czemu nie można się dziwić.  Zastanawiające jest natomiast to, że niektóre osoby inaczej postrzegają te same fakty.

Oto kilka przykładów odnoszących się do czasu, pogody, mgły i odległości…

Zofia Gręplowska (str. 47) mówi o przyjeździe pociągu z Warszawy tak: W Smoleńsku byliśmy chyba o szóstej rano, czyli czwartej naszego czasu.

Jolanta Szczypińska  (str. 60) zapamiętała to inaczej: W Smoleńsku byliśmy chyba o ósmej rano naszego czasu, jeszcze była szarówka.

Również nieco inaczej widziały obie panie słońce:

Gręplowska – Niebo bez chmurki. Nisko słońce, piękna pomarańczowa kula.

Szczypińska – Wschód słońca. Słońce bardzo czerwone, krwawe takie.

Nie wszyscy zgodni są też co do mgły

Jerzy Bahr (str.26): Mgły zrobiło się okropnie dużo. Była straszna.

Zofia Gręplowska (str. 48): Mgła zaczęła gęstnieć.

Jolanta Szczypińska (str. 64): Byliśmy niedaleko, piękna pogoda, żadnej mgły.

Wiktor Bater (str. 89): Zebrało się na deszcz.

W rozmowach o dwóch konwojach ścigających się na trasie z Witebska do Smoleńska dopatrywać się można pierwszych oznak późniejszych podziałów politycznych i społecznych. Jednakże nawet w tym samym obozie politycznym nie ma pełnej zgodności.

Joachim Brudziński (str. 278): Z Witebska do Smoleńska jest 180 km.

Karol Karski (str. 303: Witebsk jest bliżej od Smoleńska – 127 km.)

To są oczywiście drobiazgi. Suma drobiazgów ma jednak kolosalne znaczenie. Z drobnych różnic zdań rodzą się bowiem głębokie podziały. Tak też stało się w przypadku smoleńskiej tragedii. Torańska usiłowała dociec i zrozumieć mechanizmy pęknięć społecznych. Nie dokończyła swojego dzieła, ale i tak stanowi ono bogate źródło refleksji o stanie naszych umysłów.
P.S. Powyższe uwagi nie mają oczywiście charakteru recenzji.  Stanowią one jedynie garść luźnych skojarzeń.  Zainteresowanych tematem polecam Smoleńsk do przeczytania.

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty