Maciej Kosycarz - wspomnienie

Maciej Kosycarz
„Maciej Kosycarz nie żyje” – to pierwsza wiadomość, z którą zapoznałem się dzisiaj na Facebooku. Bardzo smutna wiadomość. Nie zamieniłem z nim zbyt wielu słów. Jednak podobnie jak większość mieszkańców Gdańska, znałem go i lubiłem. Na przestrzeni lat wielokrotnie brałem udział w rozmaitych wydarzeniach, które on pieczołowicie dokumentował. Był obecny praktycznie wszędzie. Czasami zdarzało mi się zrobić mu zdjęcie przy pracy. Niektóre z nich przesłałem na jego adres, gdy ponad dwa lata  temu rozeszła się wiadomość  o ciężkiej chorobie, która go dotknęła. Teraz wiem, że te zdjęcia i podziękowania od niego, już na zawsze pozostaną jedynymi śladami naszej znajomości, przynajmniej  tej w  ziemskim wymiarze…








Koronawirus i "biedacy"


Skutki koronawirusa dotykają praktycznie wszystkich. Traci gospodarka, tracą ludzie. Jedni mniej, inni więcej, ale nie ma nikogo, kto w jakiś sposób nie odczuł lub nie odczuje następstw tej pandemii. W tej sytuacji wydaje się być  rzeczą normalną, że trzeba umieć pogodzić się pewnymi niedogodnościami. Nauczyć się nie narzekać, niczego nie utrudniać i nie myśleć tylko o sobie i o swoich pieniądzach.

Dlaczego wymieniam pieniądze? Ano dlatego, że co rusz spotykam wyznania i apele różnych „biedaków”, których koronawirus pozbawił jakiejś  części dochodów. I nie chodzi mi tu o drobnych i średnich przedsiębiorców, którzy rzeczywiście ponoszą i zapewne będą jeszcze ponosić duże straty.  Na myśli mam tych, którzy jawnie grzeszą, mówiąc o swoim niedostatku i rzekomych trudnościach finansowych.

Pierwszy z brzegu to Lech Wałęsa, który twierdzi, iż z powodu niemożności wyjazdów z wykładami może zbankrutować. Biedak ma tylko sześć tysięcy emerytury, a jego żona wydaje ponoć siedem tysięcy złotych miesięcznie. No i jak on ma żyć? Odpowiadam: skromniej i bez zbędnego hałasu wokół swojej osoby. Po co marnotrawić resztki swojej legendy?

Drugi gigant zagrożony spadkiem wpływów to sam Tadeusz Rydzyk. Skarży się on, że jak ludziom spadną dochody i zaczną przesyłać mniejsze ofiary, to jego „dziełom” grozi upadek. A to,  że ludzie, do których apeluje o hojniejsze ofiary, sami ledwo wiążą koniec z końcem, to już go nie interesuje? Może warto spojrzeć poza czubek własnego nosa.

Przykład z innej branży. Janusz Józefowicz zachęca, aby ludzie nie żądali zwrotu gotówki za odwołane spektakle, bo to może grozić upadkiem jego teatru. Nie wiem, jaka jest kondycja finansowa pana Józefowicza, ale wiem, że fryzjerzy, dentyści, restauratorzy i wielu innych nie żądają od klientów kasy za niewykonane usługi. A też grozi im bankructwo.

W tym wszystkim najbardziej podoba mi się postawa Krzysztofa Skiby, który tak oto mówi kolegom z branży rozrywkowej: Do chóru narzekających zapisali się wykonawcy, którzy za jeden koncert biorą po 60 tys. zł i więcej. Kobieta z dyskontu pracuje na takie honorarium przez rok albo i dłużej. Co robiliście przez całe życie? Czemu nie odłożyliście pieniędzy jak wszystkie kurki z monetą były odkręcone? Po cholerę kupowaliście drogie auta i braliście kredyty jak idioci?



Święcona woda według Ogórka


Pan Michał Ogórek nie ma szczęścia do cytowania fraszki o święconej wodzie. Już blisko pięć lat temu zwracałem mu uwagę, że jej autorem nie jest Stanisław Jerzy Lec, lecz Jerzy Paczkowski. Wtedy nawet szanowny autor mi podziękował za sprostowanie. Niestety, jak to mówią, nauka nie poszła w nas, lecz w las. W nr 11 „Angory” w artykule „Profesorowie w nosie” pan Michał ponownie przytoczył ten znany (dla niego felerny) czterowiersz. Tym razem twierdzi, że napisał go Tadeusz Boy-Żeleński.
Ku mojemu miłemu zaskoczeniu Michał Ogórek zareagował już w kilka godzin po tym, gdy wysłałem powyższe uwagi na adres mailowy „Angory”.
Piszę bom smutny i sam pełen winy!
Panie Ireneuszu, okazuje się, że od pewnego wieku człowiek (a przynajmniej ja) się niczego nie uczy - tylko polega na tym, co zapamiętał (często błędnie) w młodości.
Dzięki za Pana cierpliwość do upartych nieuków.
Pozdrowienia MO
Dlaczego piszę o tej banalnej w gruncie rzeczy  sprawie? Bynajmniej nie dlatego, żeby pochwalić się swoją orientacją w temacie  czy chęcią „dowalenia” autorowi artykułu. Podkreślić chcę bowiem przede wszystkim fakt, iż tak wybitny dziennikarz i satyryk, jak Michał Ogórek, potrafi  przyznać się do błędu. Ba, stać go nie tylko na zamieszczenie sprostowania na łamach, ale też na wysłanie osobistej odpowiedzi zwykłemu czytelnikowi. Jest to niby rzecz normalna, ale z wieloletniego doświadczenia wiem, że niektórzy redaktorzy i dziennikarze są tak zadufani w sobie, że nie uważają za stosowne odnieść się do kierowanych pod ich adresem uwag. „Gwiazdorzy”, których mam na myśli, mają zazwyczaj większe ego niż dorobek…
Pierwszy raz na powyższy temat pisałem tutaj




Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty