Ta pierwsza niedziela...



Metropolia czyli dworzec...

Dzisiaj tak zwana pierwsza niedziela "bez handlu". Ujmuję te słowa w cudzysłów, bo w istocie rzeczy ustawa dopuszcza szereg wyjątków. W związku z tym nadal wiele osób zatrudnionych w placówkach handlowych nie korzysta z czasu wolnego.

Sprawdziłem, jak to wygląda w mojej najbliższej okolicy. Biedronka i Lidl rzeczywiście były zamknięte na głucho. Galeria Bałtycka była jednak czynna. W środku zaś można było zrobić zakupy m.in. w kwiaciarni, lodziarni Grycana, sklepie piekarniczym Szydłowskiego i częściowo w sklepie Rąbały (mięsa nie było w ofercie, ale sery tak). Poza tym czynne były punkty gastronomiczne. Tych nie wymieniam, bo przecież gastronomia to niby nie handel...

Głośno w mediach było o gdańskiej galerii Metropolia, której dyrekcja uznała, że może prowadzić handel, bo jest... dworcem kolejowym. Faktycznie, przy jednym z wejść do galerii znajduje się poczekalnia, punkt kasowy oraz rozkłady jazdy rozwieszone na ścianie korytarza łączącego dworzec z wnętrzem Metropolii. Nie wszystkie sklepy skorzystały jednak z okazji. Zamknięty był np. sklep odzieżowy Monnari i parę innych. Czynne natomiast były Delikatesy, jednak nie do końca. Po wejściu do środka przekonałem się, że mogę nabyć warzywa, pieczywo i tak dalej, ale piwa lub czegoś mocniejszego już nie.

Z nabyciem alkoholu we Wrzeszczu nie było natomiast problemu w sklepach całodobowych. Przynajmniej w dwóch, które odwiedziłem. Tu dodam, że sprzedawcy nie wyglądali na właścicieli, a jeżeli się nie mylę, tylko ci ostatni mogą omijać zakaz handlu w niedziele.

Gdyby mnie ktoś pytał o zdanie, to powiedziałbym tak: albo handel bez żadnych ograniczeń, albo zakaz handlu bez żadnych wyjątków. Po co komplikować? Jak mówi Biblia "Niech mowa wasza będzie: tak, tak; nie, nie...
Galeria Bałtycka


Dworzec w Metropolii

Popielniczka sprzed prawie 200 lat


Popielniczka z KPM


Od prawie osiemnastu lat nie palę papierosów. W moim mieszkaniu znajduje się jednak popielniczka, której od czasu do czasu użyczam gościom, którzy w żaden sposób nie potrafią pozbyć się zgubnego nałogu. Ostatnio przyjrzałem się jej nieco bliżej. Okazało się, ku mojemu ogromnego zdziwieniu, że pochodzi ona z roku 1831. Wyprodukowana została przez KPM (Królewska Fabryka Porcelany lub Królewska Porcelana Manufaktura) w Berlinie. W oryginale brzmi to: Königliche Porzellan-Manufaktur.
Wymieniona wyżej firma wypuściła na rynek całe mnóstwo wyrobów z porcelany. Próbowałem znaleźć   w sieci egzemplarz podobny do mojego, ale nie udało mi się to. Dowiedziałem się jednak przy okazji, że tego rodzaju przedmioty można stosunkowo łatwo nabyć na popularnych portalach sprzedażowych. Osobiście nie zbieram wyrobów z porcelany, ale kolekcjonuję m. in. miniaturki alkoholi. W związku z tym mam propozycję dla kolekcjonerów starej porcelany:
a) zakup popielniczki,
b) wymiana na miniaturki alkoholi.

Tanie perfumy



Jaka jest różnica między wodą toaletową Farenhite a Fahrenheit?  Tak z grubsza rzecz biorąc - taka jak między maluchem a porsche. Te dwa auta zapewne każdy by odróżnił, ale w przypadku wody toaletowej nie wszystkim się to udaje. Dzięki temu wielu cwaniaków ma bogate żniwa.
Jak to działa? Podchodzi gość do wybranej osoby na parkingu, w galerii handlowej czy nawet w biurze i proponuje okazyjną sprzedaż perfum. Ściszonym głosem informuje, że przypadkiem znalazł większą ilość markowej wody toaletowej Christian Dior Fahrenheit. Czasami zaś bez żenady informuje, że owe perfumy pochodzą z kradzieży. Dodaje przy tym, że chce tylko 30 złotych za flakonik 100 ml. W tym momencie niektórym osobom zapala się lampka kontrolna. Jak to? Jedna dziesiąta ceny rynkowej za prawdziwego Fahrenheita? Niestety, nie brakuje też takich, których zaślepia pazerność. Płacą więc 20-30 złotych za flakonik wody Farenhite, która normalnie kosztuje 8,90 zł...
A swoją drogą firma City Cosmetics z Warszawy wpadła na świetny pomysł biznesowy. Produkuje wody toaletowe o nazwach łudząco podobnych do tych znanych i uznanych. Nie podrabia ich jednak. Wszak jest różnica między Fahrenheit a Farenhite. Trzeba tylko uważnie czytać... 
P.S. Dla jasności, to nie ja dałem się nabrać...

Uwaga na grzańca z Carrefoura



Inna cena na półce, inna przy kasie - sytuacja jakich wiele w naszych super i hipermarketach. Nie robiłbym z tego większego problemu, bo przecież każdemu może zdarzyć się pomyłka. Nie chciałbym też pochopnie posądzać menadżerów sklepowych o celowe oszukiwanie klientów. Po ostatnim doświadczeniu zastanawiam się jednak, czy to nie jest aby  świadome działanie.
Ostatnie mrozy skłoniły mnie do zakupu wina o nazwie "Grzane Góralskie". Przy pierwszej butelce "grzańca" nie zwróciłem większej uwagi na cenę. Dzisiaj jednak popatrzyłem uważniej. I co się okazało? Cena uwidoczniona na półce wynosi 14,09 zł, zaś po drodze do kasy urasta do 15,25 zł. Kiedy zwróciłem na ten fakt uwagę kasjerce, odesłała mnie do punktu informacji dla klientów. Pani obsługująca ów punkt, po wysłuchaniu moich zastrzeżeń odnośnie braku korelacji między półkowymi i kasowymi cenami, zapytała mnie:
- A zapłacił pan za to wino?
- Oczywiście, że nie!
- No to co pan chce? Jakby pan zapłacił, to zwróciłabym różnicę.
Nie pomogły  wyjaśnienia, że nie chodzi tylko o mój jednostkowy przypadek, lecz o wyeliminowanie błędu. Nieważne, czy na półce z winami czy w systemie kasowym. Cena przy kasie powinna być identyczna z tą na wywieszce przy danym towarze. Koniec i kropka!
- To niech pan idzie na dział z winami, a nie wyżywa się na mnie! - usłyszałem.
- Ja nie wiem, kto i gdzie popełnił błąd - próbowałem jeszcze łagodnej perswazji. -  Skoro pani pracuje w punkcie informacji, to chyba pani obowiązkiem jest przekazanie uwag klientów do osób odpowiadających za poszczególne działy.
- Jakby pan zapłacił, to zwróciłabym różnicę - wróciła do swojej śpiewki. - A tak to nie mamy o czym rozmawiać.
Faktycznie, dalsza rozmowa nie miała sensu. Pytanie tylko, ilu klientów po zapłaceniu sprawdza paragon i wraca z reklamacją...
Rzecz działa się w sklepie Carrefour zlokalizowanym w gdańskiej Galerii Bałtyckiej.

Falstart Adamowicza



Paweł Adamowicz

Nie będę ukrywał, że decyzja Pawła Adamowicza o ponownym kandydowaniu na prezydenta Gdańska po prostu mnie wkurzyła. Może nie wszyscy pamiętają, ale na początku obecnej kadencji obiecywał on publicznie, że po raz ostatni zostaje prezydentem. Ba, jeszcze parę tygodni temu podtrzymywał tę obietnicę!

Żeby była jasność - osobiście nic nie mam do Pawła Adamowicza. W swoim czasie nawet go popierałem. Nie lubię jednak ludzi chwiejnych. Jeżeli raz coś się powie, to należy się tego trzymać. Nie można być chorągiewką na wietrze.

Słowność i dotrzymywanie obietnic to jeden aspekt sprawy. Drugi dotyczy przywiązania do stołka. Paweł Adamowicz z samorządem związany jest już 28 lat, z czego przez cztery był szefem rady miejskiej, a przez ostatnie dwadzieścia prezydentem. Gdyby był on nawet najuczciwszym człowiekiem na świecie, w co mocno wątpi prokuratura, to przez tyle lat nie uchroniłby się przed popadnięciem w sieć rozmaitych układów i uzależnień. A to nie jest zdrowe! Ani dla niego, ani dla miasta.

Paweł Adamowicz twierdzi, że chce obronić Gdańsk przed rządami PiS. Ok, mogę to zrozumieć. Jeżeli jednak stanie do walki z niedawnymi kolegami lub koleżankami z PO (o ile ta ostatnia wystawi Wałęsę lub Pomaskę), to doprowadzi do rozdrobnienia głosów i w efekcie odda prezydenturę kandydatowi Prawa i Sprawiedliwości.

Jako gdańszczanin od 35 lat informuję niniejszym, że tym razem Adamowicz nie otrzyma mojego głosu.

Wolność słowa nie dla każdego...

Niektórzy zarzucają mi, że szanuję i cytuję publicystów  w rodzaju Passenta czy Mikołejki. Owszem, zdarza mi się. Czytam wszakże i przytaczam na swoim blogu wypowiedzi nie tylko lewicowych autorów. Aby nie być gołosłownym, przywołam wypowiedzi jednego z bardziej aktywnych publicystów młodego pokolenia, któremu na sercu szczególnie leży prawo do wolności słowa. Korzysta z niego obficie, obrażając wszystkich swoich ideowych przeciwników. Prawdziwych i wyimaginowanych.
O Krystynie Jandzie mówi: "aksjologiczna wywłoka zabiera głos w sprawach politycznych, na których kompletnie się nie zna". Dodaje przy tym:
Krysiu, ty aksjologiczny karle, Polska była, jest i będzie krajem, w którym przeważająca większość obywateli to katolicy. Czy ci się to podoba czy nie. (...)Zatem albo przestań bredzić farmazony o „mentalnym mroku”, który w rzeczywistości panuje pod twoją kopułą, albo pakuj manatki i wynoś się z Polski. Najlepiej na Bliski Wschód. Pomożesz potrzebującym muzułmanom, a oni pokażą ci miejsce w szeregu.
Do Mai Ostaszewskiej zwraca się per "aktorzyno", po czym rozwija stek obelg:
Przepraszasz za Kielce (1946) i Marzec ’68. Załgana komediantko, w 1946 zbrodni na społeczności żydowskiej nie dokonali Polacy, ale stalinowscy zbrodniarze z Milicji Obywatelskiej, Ludowego Wojska Polskiego i Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, w których szeregach stał niejeden żydowski zdrajca, który w czasie II wojny światowej chował się w polskiej piwnicy. Natomiast Marzec 1968, a ściśle mówiąc 1969, czego zapewne nie przeczytałaś w internetowych wpisach, to również sprawka komunistycznych okupantów, czyli wrogów mojej ojczyzny.
Dlaczego tak postponuje te akurat kobiety? Ano dlatego, że  mają odwagę wypowiadać publicznie swoje opinie na aktualne tematy. Też korzystają z wolności słowa, ale trudno w ich wypowiedziach doszukać się takiej pogardy dla drugiego człowieka, jak ma to miejsce w przypadku naszego bohatera. Nie oszczędza on swoich oponentów, chłostając ich najbardziej obraźliwymi słowami. Musi to budzić niesmak. Szczególnie, gdy weźmie się pod uwagę, że nienawistne epitety wypływają z ust byłego księdza i zdeklarowanego katolika.
Jacek Międlar, bo o nim mowa, zadarł też z posłanką Joanną Scheuring-Wilgus, pisząc o niej przed blisko dwoma laty: "Konfidentka, zwolenniczka zabijania (aborcji) i islamizacji. Kiedyś dla takich była brzytwa! Dziś prawda i modlitwa?". Otrzymał za to karę pół roku ograniczenia wolności z obowiązkiem wykonywania prac społecznych w wymiarze 30 godzin miesięcznie. Teraz zapowiada kasację od wyroku, bo uważa, iż pogwałcono jego prawo do wolności słowa.

Jak to zatem jest? Sam domaga się prawa do swobodnych wypowiedzi, innych zaś bezpardonowo atakuje właśnie za korzystanie z takiego prawa. Czy to jest w porządku?

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty