Zeznający
jako świadek w sądzie toruński redemptorysta Tadeusz R. (zastrzegł swoje dane
personalne, więc i ja nie wymieniam nazwiska) powiedział, że nie ma żadnych
pieniędzy, a o środki na fryzjera czy
zakup butów musi prosić swojego przełożonego. Skromność i ubóstwo cechujące tego znanego nie tylko w Polsce
zakonnika byłyby naprawdę godne podziwu, gdyby nie pewien drobiazg. Otóż na tej
samej rozprawie powiedział on, że ma tyle zajęć, iż często nie pamięta co było
wczoraj. A skoro tak, to mogło przecież umknąć jego mocno obciążonej pamięci to
i owo odnośnie finansów. Nie będę aż tak
złośliwy, żeby wypominać mu maybacha czy leksusa, bo wiadomo, że w tym zakonie
nie ma własności prywatnej. Choćby nawet pieniądze płynęły niczym nurt Wisły po
odwilży na konta związane z działalnością firmowaną nazwiskiem ojca Tadeusza R.,
to nie stają się jego własnością, lecz należą do zgromadzenia bądź fundacji. Nie
ulega jednak wątpliwości, że choć on sam nie ma – jak twierdzi – żadnych pieniędzy,
to jednak ma duży wpływ na ich rozdysponowanie.
Może to
niezbyt fortunne porównanie, ale sytuacja ojca Tadeusza R. przypomina mi
historie z majątkami gangsterów. Często zdarza się przecież, że uznawany za
bogacza mafioso okazuje się być biedny jak – nomen omen – mysz kościelna. Cały
majątek jest bowiem rozpisany na bliższą i dalszą rodzinę. W naszym przypadku
miejsce rodziny zajmuje zgromadzenie a ojciec Tadeusz nie jest ojcem
chrzestnym, tylko ojcem dyrektorem. No i żeby nie było niedomówień, to nie
zdobywa on środków finansowych przy pomocy siły mięśni, broni białej czy
palnej. Niezawodnym orężem ojca Tadeusza R. jest język. Dzięki umiejętnemu
posługiwaniu się tym organem osiąga zamierzone cele, a kilka milionów naszych
rodaków ochoczo wysyła przekazy i dokonuje przelewów.