GSTK "Ster" - kolejna próba aktywacji


Willa "Pan Tadeusz"
W gdańskim pensjonacie „Pan Tadeusz” odbyło się dzisiaj trzecie (drugie w tym miejscu) na przestrzeni dwóch ostatnich lat spotkanie w sprawie powołania Gdańskiego Stowarzyszenia Twórców Kultury „Ster”. Dwie ostatnie próby  zarejestrowania stowarzyszenia, które z założenia miałoby kontynuować działalność istniejącego wcześniej Gdańskiego Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury „Ster”, nie powiodły się. Przyczyniły się do  tego po części zbyt biurokratyczne procedury, np. sądowi rejestrowemu przeszkadzał brak dat urodzenia członków grupy założycielskiej, mimo iż można je było odczytać z numerów pesel.  Po części zaś brak determinacji członków komitetu założycielskiego, w tym piszącego te słowa.
Kiedy wielu z nas poważnie zwątpiło w powodzenie tej inicjatywy, wiary w sens ponawiania prób pokonania przeszkód natury administracyjnej nie tracił Paweł Soroka – przewodniczący Rady Krajowej RSTK. To właśnie dzięki jego usilnym staraniom udało się doprowadzić do dzisiejszego spotkania. Zdolności w zakresie animowania różnych inicjatyw, nie tylko kulturalnych (prof. Paweł Soroka jest między innymi koordynatorem Polskiego Lobby Przemysłowego, które  ostatnio mocno zabiega m.in. o wdrożenie narodowego programu budowy okrętów) pozazdrościć może mu wielu tak zwanych działaczy.
Zebranie zakończyło się wyborem komitetu założycielskiego oraz uchwaleniem statutu. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że tym razem urzędnicy nie będą piętrzyć przeszkód i rejestracja stowarzyszenia, którego celem jest między innymi popularyzacja amatorskiego ruchu artystycznego, stanie się faktem.

Paweł Soroka, Barbara Miśkowicz, Krystyna Sylwestrzak i Danuta Tkaczyk

Mniej biurokracji w PUP-ach

PUP-y  (Powiatowe Urzędy Pracy) nazywane są przez wielu bezrobotnych - nie bez racji zresztą: UB (Urząd Bezrobocia) lub delikatniej URB (Urząd Rejestracji Bezrobocia). Sam zresztą wielokrotnie negatywnie wyrażałem się o biurokratycznych praktykach tego urzędu.  Dlatego  chcę niniejszym, niejako dla równowagi, napisać również o czymś, co zaskoczyło mnie pozytywnie.
Chodzi o wydawanie zaświadczeń o ubezpieczeniu zdrowotnym. Jeszcze niedawno, po odstaniu w długiej kolejce, trzeba było wypełniać stosowny wniosek. Marnowało się więc nie tylko czas, ale też papier. Teraz (mówię o gdańskim urzędzie pracy) wystarczy przyjść, pobrać numerek z automatu i spokojnie czekać na swoją kolejkę. Osobiście byłem dwudziesty z kolei, a czekałem tylko pół godziny. Po wejściu do biura poprosiłem o wspomniane wyżej zaświadczenie. Urzędniczka zerknęła na mój dowód osobisty, kliknęła kilka razy  w klawiaturę komputera i po  niespełna minucie wydrukowała interesujący mnie dokument. Jeszcze tylko pieczątka i podpis, i już mogłem podziękować i zamknąć za sobą drzwi.
Równie szybko, niemal od ręki, wydawane są karty EKUZ (Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego) w gdańskim oddziale NFZ. Tutaj nie trzeba nawet pokazywać dowodu, ale nadal trzeba wypełniać szczegółowy formularz. Na szczęście można to zrobić wcześniej na stronie internetowej i przyjść do oddziału z już wydrukowanym wnioskiem.
Żeby jednak nie było zbyt cukierkowo, do powyższych pochwał dorzucę tez łyżeczkę dziegciu.  Otóż w uwagach do wniosku zawarta jest m. in.  taka adnotacja: „NFZ nie będzie pokrywał kosztów leczenia wypadkowego w przypadku, gdy celem wyjazdu posiadacza karty był wyjazd turystyczny”.  Zabrakło jednego tylko słówka „nie” pomiędzy „karty” a „był”, a sens całego zdania nabrał całkiem innego znaczenia.

Sztutowo z GER

Trasa dzisiejszego rajdu GER prowadziła do Sztutowa. Była to pierwsza w tym roku wycieczka z moim udziałem, której dystans osiągnął sto kilometrów. Był to także pierwszy wyjazd odbywający się  niemal wyłącznie po drogach asfaltowych.
Spod budynku Lotu wyruszyliśmy o godzinie dziewiątej. Grupa liczyła siedem osób, w tym dwa rodzynki płci żeńskiej. W związku z chwilową nieobecnością Mieczysława rajd prowadził Darek. Jednym skokiem dojechaliśmy do Sobieszewa, skąd po króciutkim postoju udaliśmy się do Świbna. Na prom czekaliśmy zaledwie kilka minut. Za bilety płaciliśmy po 5 zł. Po dalszych pięciu minutach przeprawiliśmy się przez Wisłę  i znaleźliśmy się w Mikoszewie. Stąd już bez żadnego zatrzymywania się pojechaliśmy przez Jantar, Junoszyno i Stegnę do Sztutowa. Kiedy mijaliśmy Muzeum Obozu Stutthof na liczniku miałem 44 kilometry. Po dalszych czterech dojechaliśmy do plaży. Spodziewaliśmy się tu spotkać uczestników mistrzostw świata w poławianiu bursztynu. Wkrótce jednak okazało się, że mistrzostwa, owszem, były, ale zakończyły się bodajże w piątek.  Wyciągnęliśmy zatem kanapki i w asyście rozbestwionych biedronek tudzież występujących w mniejszej ilości os, które niemal bez przerwy nas atakowały, zaczęliśmy się posilać. Na mierzei jest sporo turystów, ale kąpiących się było niewielu. Niestety, pogoda w ostatnich dniach przypomina raczej jesień niż lato. Mimo to Ryszard, jak przystało na rasowego morsa, zaliczył kąpiel w zimnych wodach Bałtyku.
Po niezbyt długim odpoczynku wyruszyliśmy w drogę powrotną. Żeby jednak mieć siły na pokonanie kolejnych pięćdziesięciu kilometrów zatrzymaliśmy się w jednej z licznych na tym terenie smażalni ryb. Osobiście zamówiłem dorsza, którego porcja była tak wielka, że ledwo dałem radę ją pochłonąć. Przyjemność ta kosztowała mnie 21,50 zł.
Po posiłku pojechaliśmy wprost na przeprawę promową do Mikoszewa. Tym razem czekaliśmy na prom nieco dłużej. W końcowym etapie powrotnej drogi nieco zmieniliśmy trasę. Nie jechaliśmy ulicą obok rafinerii, lecz skręciliśmy w kierunku Olszynki. Drogi tam są znacznie gorsze, ale nie wącha się za to spalin samochodowych.
Rajd należy zaliczyć do udanych, a ponad pięć godzin spędzonych na siodełku roweru powinno pomóc zredukować poziom tkanki tłuszczowej.



Otomin z GRT

Otomin -"totalny light"

Po raz pierwszy w tym sezonie wybrałem się na wycieczką rowerową z Grupą Rowerową  Trójmiasto. Sprzed katedry w Oliwie wyruszyliśmy kwadrans po dziesiątej. W sumie zebrało się dwadzieścia trzy osoby, w tym osiem pań, a zatem frekwencja była całkiem przyzwoita. Prowadził Tomek  a grupę zamykał Piotr (dla niezorientowanych informacja, że obok nieobecnego Krzysztofa, są to główni aktywiści GR3miasto).
Ulicą Bytowską pojechaliśmy w kierunku Doliny Radości, by następnie żółtym szlakiem, po pokonaniu niewielkiego podjazdu, przejechać pod ulicą Słowackiego i zjechać do Matemblewa. Jeszcze jeden podjazd i znaleźliśmy się w Złotej Karczmie. Tuż za obwodnicą skręciliśmy na czarny szlak i polną drogą, prawie równoległą do ulicy Budowlanych, dojechaliśmy do Kokoszek. Po wczorajszej ulewie, jaka przeszła nad Gdańskiem, grunt był grząski i nie brakowało błota ani kałuż.   Niektóre małe z pozoru wzniesienia trzeba było pokonywać pieszo, pchając lub dźwigając rower.


Od ul. Kartuskiej praktycznie do samego Otomina jechaliśmy leśnymi dróżkami i ścieżkami. Nad jeziorem zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Ponieważ przy głównej plaży było dość tłoczno, a powietrze zasmradzał dym z grilla, pojechaliśmy na drugą stronę, gdzie znajduje się urokliwy cypel wrzynający się w wody jeziora. Po odpoczynku dokończyliśmy pętlę wokół jeziora (całkowity obwód to ok. 5 kilometrów) i ruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem jechaliśmy szlakiem zielonym, który zaprowadził nas do obwodnicy. Przejechaliśmy kilkaset metrów asfaltem i po dotarciu ulicą Źródlaną do Jeziora Jasień znów wjechaliśmy na polną ścieżkę. Jeszcze jeden mały podjazd i już mijaliśmy Auchan, by po chwili zjeżdżać karkołomną dróżką w stronę Matemblewa.
Wycieczka była zapowiadana jako „Totalny Light”. Hm, tu zdania mogą być podzielone. Jeżeli chodzi o proporcje czasu wycieczki do rzeczywistej jazdy, to faktycznie było lajtowo. Na prawie sześć godzin trwania wycieczki czystej jazdy było niewiele ponad trzy godziny. Jeżeli weźmiemy pod uwagę przebieg trasy, to do zbyt łatwych nie należała. Tempo było jednak dostosowane do każdego uczestnika, więc chyba wszyscy powinni być zadowoleni. Ja osobiście będę bardzo mile wspominał ten niedzielny wypad za miasto.
Więćej zdjęć: https://plus.google.com/photos/105491291175835308949/albums/5762816119359642801

Lato nie chce odejść

Mimo fali krytyki Grzegorz Lato nie zamierza ustępować ze stanowiska prezesa PZPN. Ba, zapowiada nawet ponowny start w październikowych wyborach. Widać, że ten świetny niegdyś piłkarz polubił blichtr, a chyba jeszcze bardziej  co miesięczną pensję w wysokości 50 tysięcy złotych. Oficjalnie twierdzi on, że musi zakończyć jakieś rozpoczęte sprawy. A tak konkretnie, to niby co? Może budowę nowej siedziby PZPN? Wolne żarty, to może zrobić każdy inny działacz, o ile uzna taką inwestycję za konieczną.
Nieporównywalnie większe pieniądze zarabia Agnieszka Radwańska. Tenisistka ta jednak solidnie na nie pracuje, o czym świadczą choćby jej ostatnie wyniki. Jej jutrzejszej walce w finale Wimbledonu kibicować będzie zapewne większość Polaków. I nie sądzę, żeby ktoś zazdrościł jej dochodów. Prawdziwy sukces zasługuje bowiem na należytą gratyfikację.  Natomiast wypłacanie poborów w wysokości większej od zarobków premiera i prezydenta razem wziętych dla prezesa organizacji piłkarskiej jest co najmniej dziwne. Za co on właściwie odpowiada?
Reasumując, gwiazdą tego lata jest Radwańska, a Lato powinien odpocząć po trudach wieloletniej kariery, zwłaszcza tej w charakterze działacza, która przynosi mu najmniej chluby.

Dyskryminacja wapniaków

Miejsce - poczekalnia przed gabinetem naczelnika jednego z gdańskich urzędów skarbowych.
Osoby – uczestnicy programu Powiatowego Urzędu Pracy w Gdańsku „Bliżej pracy”.
Cel – zdobycie stażu w organach fiskusa.
Na drugim piętrze sporego biurowca spotyka się dziesięć osób ze skierowaniami z urzędu pracy. Część z nich snuje się po długim korytarzu, a część siedzi na krzesełkach na wprost drzwi do sekretariatu naczelnika. Wśród tej dziesiątki jest dwóch facetów i osiem kobiet. Inny podział to wiek: trzy osoby  są po pięćdziesiątce, a reszta ma dużo, dużo mniej. Wiadomo, że miejsca są tylko dla trójki z nich. Jakie więc będą kryteria wyboru? Młoda dziewczyna przepytuje swojego rówieśnika z nazwisk ważnych funkcjonariuszy urzędu i ze znajomości poszczególnych referatów. Jedna z pań w wieku mocno balzakowskim zastanawia się, co ma właściwie powiedzieć podczas rozmowy.
- Trzydzieści lat przepracowałam w jednym miejscu. Firma się rozpadła i to wszystko – rozkłada ręce.
Kilka minut po dziewiątej zaczynają się rozmowy. Przed oblicza pań naczelniczek wzywani jesteśmy w kolejności alfabetycznej. Wchodzę jako trzeci. Zaczyna się standardowo.
- Niech pan coś powie o sobie. Dlaczego zdecydował się pan na staż właśnie w urzędzie skarbowym?
- Ponieważ otrzymałem takie skierowanie z urzędu pracy – odpowiadam zgodnie z prawdą.
- Jest pan przynajmniej szczery – komentuje jedna  z pań. – A czym się pan zajmował? – pyta, przeglądając jednocześnie moje CV.
Na usta ciśnie mi się stwierdzenie, że przecież wszystko jest napisane w moim  życiorysie, ale powstrzymuję się i w skrócie relacjonuję przebieg mojej dość bujnej i meandrującej ścieżki zawodowej.
- No dobrze – przerywa mi jedna z „przesłuchujących”. – Pan ma takie duże doświadczenie i chce się panu zaczynać u nas od stażu? Ja rozumiem, że skierował pana tu urząd pracy, ale może pan przecież odmówić.
- Nie, dobrowolnie nie odmówię – stwierdziłem stanowczo.  – Rozumiem, że mój wiek stoi na przeszkodzie? – dopytałem.
- Ależ nie! – usłyszałem stanowcze zaprzeczenie. – Ten program jest przecież skierowany także dla osób po pięćdziesiątce. Proszę poczekać na korytarzu.
W przeciągu pół godziny cała nasza dziesiątka rozmowę wstępną, bo trudno nazwać ją kwalifikacyjną, miała już za sobą. Decyzja o przyznaniu staży zapadła jeszcze szybciej. Otrzymały je dwie dziewczyny i jeden chłopak. Najstarsza z tych osób miała 27 lat.  OK, ich szczęście. Skoro jednak program zakłada, iż prawo do stażu mają: Zarejestrowani w gdańskim PUP bezrobotni będący w szczególnej sytuacji na rynku pracy (osoby do 25. roku życia, osoby pow. 50. roku życia”,  to chyba warto byłoby zachować jakieś proporcje i przyjąć choć jedną osobę z tego górnego pułapu. W przeciwnym razie program aktywizacji zawodowej osób po pięćdziesiątce pozostanie tylko na papierze. A swoją drogą jestem ciekaw, ile z przewidzianych w gdańskim PUP 175 miejsc stażowych im przypadnie…

Ochłap z Filiz Tours


Po blisko dwóch miesiącach od zakończenia wycieczki i po ponad półtora od mojej ostatniej reklamacji, Filiz Tours  zdecydował się wreszcie odpowiedzieć.
Szanowny Panie Ireneuszu,
W odpowiedzi na pismo od Pana, uprzejmie informuję, iż zwrot za niewykorzystane bilety wstępu – punkty programu niezwiedzone przez Państwa podczas wycieczki „Turcja jak z Baśni 1001 nocy” wynosi 10 EUR od osoby.
Miejsca płatne, których Państwo nie zobaczyliście to: Pałac Dolmabahce – wstęp 20 LT i Muzeum Adama Mickewicza – wstęp 3 LT.
Biuro Podróży Filiz Tours dokona zwrotu ww. kwoty w terminie do 7 dni roboczych od dnia otrzymania odpowiedzi od Państwa na przedmiotowego e-maila, wraz z nr. Państwa konta i danych do przelewu.

Goreme

Tyle i aż tyle. Ani słowa wyjaśnienia odnośnie  rozdysponowania kwoty 450 złotych i rozliczenia usług przewodników, o co się wcześniej dopominałem. Po prostu ochłap rzucony na odczepnego, żeby  namolnemu klientowi zamknąć gębę. W korespondencji podpisanej przez Erguna Basdemira nie było też najmniejszego śladu skruchy czy choćby namiastki sztampowych przeprosin. Niepotrzebnie jednak się dziwię, wszak na licznych forach internetowych mogłem już dawno wyczytać, że aroganckie traktowanie klientów jest w tym biurze podróży czymś zwyczajnym.
A teraz troszkę liczb. Zakładając nawet, że rzeczywiście należy się nam zwrot tylko po dziesięć Euro: 40 uczestników x 10 = 400 Euro. 400 x 4,20 = 1680 zł. Taką kwotą bezprawnie obracało biuro przez ponad dwa miesiące (w niektórych przypadkach nawet dłużej). Podobnych wycieczek jest zazwyczaj kilkanaście w roku…


Uchisar

P.S. Niedostatki organizatora w pewnym stopniu rekompensowały wspaniałe widoki Kapadocji i innych rejonów Turcji

Sama Rama i kiełbasa

Wraz z pięcioma innymi członkami Gdańskiej Ekipy Rowerowej pojechałem kolejką SKM do Rumi Janowa, żeby przyłączyć się do wycieczki rowerowej organizowanej przez Klub Turystyki Rowerowej „Sama Rama”. Klub ten istnieje i aktywnie działa już kilkanaście lat, a jego szefem jest Roman Łuczak.
Reprezentacja GER
Widok z latarni w Nowym Porcie
Na miejscu zbiórki zastaliśmy kilkadziesiąt osób w różnym wieku (ostatecznie na listę wpisało się bodajże 57 uczestników).  Wyruszyliśmy o 9.30, ale daleko nie pojechaliśmy. Kilkaset metrów dalej zatrzymaliśmy się przed hipermarketem, w którym za pieniądze sponsora (Spółdzielnia Mieszkaniowa „Janowo”) Roman Łuczak zakupił prowiant na drogę. Każdy z biorących udział w wycieczce otrzymał reklamówkę z butelką napoju, dwoma bułkami i pokaźnym kawałem kiełbasy. Tak zaopatrzeni ponownie wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy w stronę Gdyni. Ulicą Hutniczą i Morską poruszaliśmy się po chodnikach, gdyż brakuje tam ścieżek rowerowych (w ogóle w tym mieście rowerzystom jest o wiele trudniej niż w Gdańsku).

Pierwszy krótki postój mieliśmy przy Centrum Handlowym „Klif”. Dotychczas jechaliśmy stosunkowo wolno i po płaskim terenie, ale mimo to niektóre panie narzekały na zbyt szybkie – ich zdaniem – tempo jazdy. Widać rzadko zdarza im się wsiadać na rower… Dla maruderów prowadzący miał jedną radę:
- Jeżeli komuś jest za szybko, to niech jedzie z przodu i sam dyktuje tempo.
Wnętrze latarni morskiej w Nowym Porcie
Chętnych jakoś nie było, więc dalej jechaliśmy gęsiego za Romanem przez rowerowe ścieżki Sopotu, Jelitkowa i Brzeźna. Po drodze ktoś złapał gumę, komuś innemu pękł łańcuch – ot, rowerowa codzienność. Tuż przed Nowym Portem dogoniła nas burza. Nie zmokliśmy jednak, gdyż schroniliśmy się pod dachem nieczynnego peronu. Przymusowy postój wykorzystaliśmy na konsumpcję wiezionego z Rumi prowiantu. Po kilkunastu minutach deszcz przestał padać, więc pojechaliśmy obok terminalu promowego pod kapitanat portu. Tutaj zaplanowany był półgodzinny odpoczynek. Niektórzy z nas weszli na zabytkową latarnię morską z XIX wieku (wstęp 8 zł), inni spacerowali po nabrzeżu.
W drodze powrotnej odłączyłem się od grupy w Brzeźnie i pojechałem do domu. W kilka minut później rozpętała się kolejna burza, której towarzyszyła ulewa znacznie większa niż poprzednio. Mam nadzieję, że i tym razem rowerzystom z Rumi udało się znaleźć gdzieś schronienie…

System pocztowy


Zbiornik "Srebrniki"
Z powodu awarii systemu - jak głosi stosowna wywieszka - agencja pocztowa w Centrum Matarnia w Złotej Karczmie znowu została zamknięta. Po przesyłki awizowane trzeba więc jeździć do urzędu pocztowego aż do Kokoszek. Wybrałem się tam dzisiaj rowerem, żeby odebrać list polecony. Niestety, przez przeoczenie zamiast dowodu osobistego wziąłem ze sobą kartę płatniczą. Oczywiście pani z okienka nie wystarczył taki dokument. Nie chciała też zadowolić się serią i numerem mojego dowodu (miałem te dane zapisane w komórce). Twardo domagała się dokumentu tożsamości ze zdjęciem. Wobec tego musiałem pogodzić się z tym stanem rzeczy i popedałować z powrotem. Jechałem nieco okrężną drogą, bo przez Rębiechowo, więc w obie strony wykręciłem 42 kilometry. Na chwilę zatrzymałem się przy niedawno wyremontowanym zbiorniku retencyjnym na Strzyży. Biegnie wokół niego wyłożona płytkami dróżka. Pod znakiem zakazu ruchu widnieje informacja, że nie dotyczy on pojazdów należących do firmy melioracyjnej. Myślę jednak, że nikomu nie będzie zbytnio przeszkadzało, gdy czasami przejedzie się tamtędy jakiś rowerzysta…

W cieniu Sheratona - recenzja Eweliny Basińskiej

Akcja książki rozgrywała się w głównie w Sheratonie
To już szesnasta recenzja mojej powieści. Wyszła spod pióra Eweliny Basińskiej, współpracującej z portalem Wiadomości 24.pl
http://www.wiadomosci24.pl/artykul/szeratonowska_kuchnia_recenzja_powiesci_w_cieniu_sheratona_236437.html

P.S.
Nie wypada mi być sędzią we własnej sprawie, ale odnoszę wrażenie,  że szanowna autorka napisała dwa zdania, które nieco się wykluczają:
Poznajemy okolice hotelu, polski kościół, zwyczaje, zachowane przez konserwatywnych Anglików, jak prąd na żetony (pieniądze), czy obowiązkowe dwa kurki z ciepłą i zimną wodą”.
„W opisach jednak zabrakło nieco obrazów Anglii, miejsc, ulic. Wówczas czytelnik miałby szansę na szersze poznanie wyspiarskiego kraju, jego kultury i mieszkańców.”

Kasyno w Cristalu

Kasyno we Wrzeszczu

W legendarnym gdańskim Cristalu bywali niemal wszyscy, od polityków wszelkich opcji poczynając, a na członkach „klubu samotnych serc” skończywszy. Właściciel tego lokalu, Ryszard Kokoszka, znany głównie z organizowania przyjęć imieninowych i urodzinowych dla Lecha Wałęsy, nie zamykał drzwi przed nikim. Bywali tutaj zarówno Kwaśniewscy, jak i nieżyjący już prałat Henryk Jankowski. Ale to już historia…
Wnętrze kasyna
W dawnej restauracji mieści się obecnie kasyno.  Dzisiaj właśnie miało nastąpić jego techniczne otwarcie. Jednakże kilku przedstawicieli mediów, którzy pojawili się o wyznaczonej godzinie, czekała niespodzianka. Otóż obsługa jedynej, jak na razie, gdańskiej jaskini hazardu, nic o tym nie wiedziała. Nie mogliśmy zatem wejść na piętro i obejrzeć ruletki czy stołów do pokera. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że kasyno działa już od pięciu dni. Tymczasem na jednym z trójmiejskich portali cytowano Mariusza Grzejszczaka ze spółki Casino, który miał twierdzić, że po dzisiejszym otwarciu technicznym oficjalne otwarcie kasyna nastąpi na przełomie lipca i sierpnia. Trochę to dziwne i tajemnicze, no ale w hazardzie przecież nigdy nic nie wiadomo…

Rowerem nad Wycztok (Wysoka)

Dzisiejsza niedziela obrodziła w rajdy organizowane pod szyldem GER. Pierwszy – z Wejherowa przez Jastrzębią Górę, Władysławowo i Puck, o łącznej długości 90 km - miał poprowadzić Mariusz. Drugi i zarazem najdłuższy – ze Słupska przez Lębork do Gdańska – zorganizowali starzy GER-owcy, z których znam chyba tylko Marka (Bono). Wreszcie trzeci, najkrótszy, bo zaledwie sześćdziesięciokilometrowy, nad Jezioro Wycztok – poprowadził Darek.
Spod dworca w Oliwie wyruszyliśmy kilka minut po dziesiątej w jedenastoosobowym składzie. Wśród nas były trzy nowe osoby. Rajd zapowiadany był jako typowo rekreacyjny i na luzie.  Jednakże nieźle popalić dał nam już pierwszy poważniejszy podjazd. Chodzi o leśny odcinek ul. Kościerskiej w kierunku Owczarni. Gruntowa droga, po wczorajszych opadach deszczu, zrobiła się bardzo błotnista, co dość skutecznie utrudniało pedałowanie. O ile dobrze zauważyłem, to na samą górę dotarło nas bez schodzenia z roweru tylko trzech.
Dalej jechało się już gładko i bez niespodzianek. Przejechaliśmy dość szybko przez Chwaszczyno, Kielno i od strony Kamienia dotarliśmy do Jeziora Wycztok. Byłem już tutaj niegdyś z GER, ale poza sezonem turystycznym. Teraz było tu sporo wczasowiczów. Pogoda niezbyt sprzyjała opalaniu, ale nie było większych przeszkód, żeby popływać. Darek, Marek, Piotrek i Rysiek skorzystali z tej możliwości. O wiele więcej chętnych było do gry w piłkę.  Do kadry siatkarzy co prawda nikogo z nas raczej nie powołają, ale zażyliśmy sporo ruchu i mieliśmy przy tym mnóstwo wspaniałej zabawy.
Droga powrotna biegła przez Kowalewo, a potem już starą trasą aż do Owczarni. Tutaj zaczęliśmy zjeżdżać w dół inną drogą niż ta, którą wjechaliśmy, gdyż Darek chciał nam pokazać diabelski kamień. Od Doliny Radości jechaliśmy już ul. Bytowską, mijając dobrze strzeżone okolice dworu Oliwskiego, gdzie rezyduje reprezentacja Niemiec.

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty