Wokół Czarnej Wody



Wiosną tego roku maszerowałem z kolegą Arturem z Czarnej Wody do Wdzydz Kiszewskich (relacja). Dzisiaj, po prawie pięciu miesiącach, postanowiliśmy znowu odbyć wędrówkę po Borach Tucholskich. Tym razem wystartowaliśmy również z Czarnej Wody, ale udaliśmy się w przeciwnym kierunku niż poprzednio. Spod  dworca kolejowego poszliśmy żółtym szlakiem w kierunku miejscowości Złe Mięso. W Zimnych Zdrojach, przed rzeką Wdą, skręciliśmy jednak w lewo i poszliśmy do Huty Kalnej. Obejrzeliśmy tutaj kościół p.w. św. Józefa z końca XIX wieku oraz okazały budynek plebani.

Wędrowaliśmy głównie leśnymi i polnymi drogami. Tylko na niewielkich odcinkach natrafialiśmy na asfaltowe drogi. Za Młyńskiem minęliśmy leżące po prawej stronie  niewielkie jeziorko. Stąd mieliśmy iść nad Jezioro Niedackie, gdzie zamierzaliśmy się wykąpać. Niestety, na którymś z leśnych skrzyżowań skręciliśmy w prawo zamiast w lewo (oznaczenia na tym szlaku nie są zbyt przejrzyste), w efekcie zamiast do Twardego Dołu doszliśmy do wsi Borzechowo. Wracać nie było już sensu, gdyż za nami było ponad 20 km dość intensywnego marszu (średnia 5,97 km/h). Zatrzymaliśmy się więc na chwilę przy kościele św. Anny, po czym poszliśmy w kierunku Zblewa. Asfaltowa droga bez pobocza niezbyt nadawała się do wędrówki, co wkrótce odczułem (odcisk na dolnej stronie stopy i ból kolana). Przed Zblewem zatrzymał się przygodny kierowca i zapytał, czy nas nie podwieźć. Skorzystaliśmy z oferty i przejechaliśmy około trzech kilometrów.

Podsumowanie: 27 kilometrów w cztery i pół godziny. Spalone ponad dwa tysiące kalorii. Pogoda i samopoczucie świetne. Aha, z Gdańska i z powrotem jechaliśmy pociągiem z przesiadką w Tczewie.
Kościół św.Anny w Borzechowie



Plebania w Hucie Kalnej

Kościół św. Józefa w Hucie Kalnej

Słoneczniki pod Czarną Wodą


Dworzec kolejowy w Zblewie

Na marginesie medalu dla Misiewicza




Sporo emocji wzbudziła ostatnio sprawa przyznania złotego medalu "Za zasługi dla obronności kraju" dla rzecznika MON Bartłomieja Misiewicza. Faktycznie, odznaczenie tej rangi dla stosunkowo młodego człowieka, niemającego żadnego doświadczenia wojskowego (działalność w komisji smoleńskiej chyba nie zalicza się do obronności?) musiało wywołać kontrowersje. Dodajmy, uzasadnione! Jak bowiem mają  czuć się posiadacze tego medalu, którzy otrzymali go dopiero po kilkunastu lub kilkudziesięciu latach służby w trudnych często warunkach? Oni narażali zdrowie i życie  na zagranicznych misjach, a pan Misiewicz potrafił tylko  przypodobać się ministrowi Macierewiczowi. Jakieś proporcje powinny chyba być zachowane. Zwolennicy ministra ON powołują się na fakt, że wielu dziennikarzy, w tym TVN i Wyborczej też otrzymało podobne medale. W tym przypadku też nie byłoby sprawy, gdyby na początek kilkumiesięcznej kariery w charakterze rzecznika MON pan Misiewicz otrzymał awansem brązowy medal. Ok, ale nie  od razu złoty!
W tym miejscu przypomina mi się sytuacja, gdy przed kilku laty ubiegałem się o odznakę Zasłużonego dla HDK Miasta Gdańska. Przewodnicząca Klubu HDK przy Zarządzie Miejskim PCK w Gdańsku mówiła wtedy:
- I co z tego, że oddał pan honorowo ponad 30 litrów krwi, skoro nie udziela się pan w PCK?
Odznakę w końcu otrzymałem, ale niesmak pozostał. Nie oddaję co prawda krwi dla odznaczeń, ale denerwuje mnie, gdy przyznaje się je dla tzw. działaczy, a nie dla  prawdziwych krwiodawców. Podobnie wygląda sprawa ze wspomnianym wyżej medalem...

Migawki z faktorii w Pruszczu Gdańskim



Po raz drugi w tym roku wybrałem się na rowerową wycieczkę z grupą  Zryw. Tym razem pojechaliśmy do Pruszcza Gdańskiego. Najpierw jednak wjechaliśmy na Górę Gradową (nie wszystkim z dziesięciorga uczestników się to udało, choć wzniesienie ma wysokość tylko 46 m.), gdzie zwiedziliśmy pozostałości dawnych fortyfikacji.

Do Pruszcza pojechaliśmy w dziewiątkę. Wśród nas były osoby zarówno z Gdańska, jak i z Rumi, Wejherowa, Żukowa i z Tczewa. Jechaliśmy drogą technologiczną wzdłuż kanału Raduni. Tempo jazdy raczej wolne, czyli typowo turystyczne. Po zakupieniu biletów (9 zł normalny) zwiedziliśmy zrekonstruowaną osadę handlową z czasów cesarstwa rzymskiego (ok. IV w.n.e.). Faktoria oddana została do użytku przed pięcioma laty.

Jazda na rowerze i spacer po obiektach faktorii spowodowały, że trochę zgłodnieliśmy. Udaliśmy się więc do pobliskiej pierogarni, gdzie każdy z nas, stosownie do upodobań, zamówił sobie porcję pierogów (osobiście wybrałem ruskie - 15 zł za 10 sztuk). Po posiłku ruszyliśmy w drogę powrotną. Na chwilę zatrzymaliśmy się jeszcze przy nieczynnej od 12 lat cukrowni. Smutny widok...

Faktoria w Pruszczu Gdańskim














Pierogarnia Pruszcz

Cukrownia działała przez ponad 120 lat...

Zrujnowany most obok cukrowni w Pruszczu Gd.

Był z nami także szef Samej Ramy z Rumi :)
Na czele lider Zrywu

Jarmark Dominika i Cejrowskiego



Rozpoczął się dzisiaj Jarmark św. Dominika w Gdańsku. Na oficjalne rozpoczęcie trochę się spóźniłem. Myślę jednak, że niewiele straciłem, gdyż ceremonia otwarcia tej imprezy od ładnych paru lat jest podobna. Na ulicę Długą wszedłem już po przejściu oficjalnej parady, ale zobaczyłem jeszcze wielu jej uczestników, co udokumentowałem na zdjęciach i filmikach. Wśród stałych bywalców jarmarku jest Wojciech Cejrowski. Zawsze staje on za straganem ze swoimi książkami naprzeciw ratusza.  Jak zwykle wzbudza  duże zainteresowanie. Przygotował sobie więc tabliczkę z napisem: Zdjęcie za "Ojcze nasz". Mimo to nie zapomniał o podkreślaniu, że "tu jest księgarnia a nie fotograf".

756 Jarmark św. Dominika potrwa do 21 sierpnia. Na pewno wiele będzie się działo. Osobiście nastawiałbym się jednak nie na zakupy, lecz na imprezy towarzyszące. Tak naprawdę bowiem wszystkie oferowane tu artykuły można nabyć przez cały rok w wielu innych miejscach. Często zresztą znacznie taniej. Niewątpliwie jednak dla turystów, zwłaszcza zagranicznych, jest to dodatkowy wabik, aby odwiedzić Gdańsk. I  o to chodzi!

O innych straganach nie wspominam, gdyż widać je na załączonym materiale foto i video.
Gdańsk ul Długa




Wojciech Cejrowski

Kogut - symbol Jarmarku św. Dominika

Dziwne statystyki



Nie przykładam się specjalnie do prowadzenia swojego bloga, ale zerkam czasami w statystyki odwiedzin. Zazwyczaj zagląda do mnie około stu osób dziennie. Albo inaczej: ileś tam osób dokonuje takiej właśnie średniej ilości odsłon. Od czasu do czasu gwałtownie wzrasta jednak ilość odwiedzin. Zaczęło mnie to zastanawiać, gdyż te skoki nie mają związku z moimi wpisami. Ba, zdarzają się nawet w takie dni, w których nic nie zamieszczam. Ki diabeł?
Zajrzałem w liczbę wyświetleń według kraju. I co się okazuje? Tylko w ciągu ostatniego dnia  miałem 468 wizyt z terytorium Rosji. Jest to o tyle zdumiewające, że w tym samym czasie z terenu Polski było tylko 50 odsłon. Czyżbym był obiektem zainteresowania rosyjskich służb specjalnych? Nie chce mi się w to wierzyć, bo przecież nie zajmuję żadnego eksponowanego stanowiska ani też nie poruszam jakichś szczególnie istotnych tematów.
Koleżanki blogerki i koledzy blogerzy, czy też macie podobne skoki liczby odsłon?

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty