Migawki z Blackpool.avi



Amatorskie ujęcia niektórych atrakcji Blackpool z lat 2006-2008. Ależ ten czas ucieka:)

Recenzja "W cieniu Sheratona" pióra Barbary Pelc

Czytelnia: "W cieniu Sheratona" Ireneusz Gębski:   Dzisiaj zabiorę Was w podróż do Anglii...
Fragment recenzji:
 Osobiście dziękuję autorowi, że zabrał mnie z powrotem chociaż na chwilę  myślami do UK. To była piękna, nietuzinkowa, a zarazem zwyczajna, słodko-gorzka podróż. Opowieść o życiu, sensie istnienia, o trwaniu, o dążeniu do spełnienia i szczęścia. Trzeba tylko potrafić to w niej odnaleźć. Książka szalenie mi się podobała i polecam ją z czystym sercem każdemu!

A ja dziękuję autorce za obszerne i obiektywne omówienie mojej książki:)

Moja żmija - recenzja

Poniżej fragment recenzji "Mojej żmii" pióra Łukasza Rudzińskiego:
 
Ireneusz Gębski - "Moja żmija"

Ireneusz Gębski sięga do mającej długą tradycję i modnej obecnie powieści epistolarnej. Historia, choć nie tak cukierkowa i napisana znacznie gorszym piórem, przypomina "Samotność w sieci" Janusza L. Wiśniewskiego. I Zbyszek i Krysia angażują się w wirtualny roman - ona domaga się adoracji i stałego potwierdzania zaangażowania emocjonalnego, on dąży do spotkania, by pójść z nią do łóżka. Czytelnik poznaje bohaterów poprzez ich maile, wie tyle, ile przekazują sobie w korespondencji, czasem jest ona rwana, pisana przez jednego z wirtualnych kochanków, czasem to dłuższe listy, czasem krótkie hasła z komunikatorów.

Autor ma skłonność do mieszania gatunków. "Spowiedź bezrobotnego" napisał jako pamiętnik z szeregiem notatek poczynionych w trakcie poszukiwania pracy. W swojej drugiej powieści "W cieniu Sheratona" opisał styl życia czwórki polskich emigrantów do Anglii i ich pracę. "Moja żmija" to z tych trzech książka napisana najlepszym stylem, choć Gębski nie jest wirtuozem słowa. Posługuje się prostym językiem, często potocznym, slangowym. Paradoksalnie najdojrzalsza powieść Ireneusza Gębskiego jest też najmniej istotna.


 Pełny tekst recenzji można przeczytać tutaj

Spacerkiem wokół Oliwy


Pachołek - widok na Zatokę Gdańską

Kościół Matki Bożej Królowej Polski

Pachołek
Dzisiejsza pogoda była wręcz wymarzona do długich spacerów. Po pierwsze nie brakowało słońca, a po drugie temperatura powietrza w granicach 10 stopni C była optymalna do leśnych wędrówek. Przy żwawym tempie marszu nie można było zmarznąć ani też nadmiernie się spocić.

Z kolegą Arturem umówiliśmy się, że on wyruszy ze Złotej Karczmy a ja z przystanku tramwajowego na rogu ulic Wita Stwosza i Obrońców Westerplatte w Oliwie. Na miejsce spotkania wyznaczyliśmy okolice Dworu Oliwskiego. Teoretycznie powinienem dotrzeć tam pierwszy, ale trochę pobłądziłem na krętych ścieżkach Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. W efekcie na umówione miejsce doszliśmy w tym samym czasie. Zrobiliśmy obszerną pętlę czarnym szlakiem, po czym zeszliśmy do Kuźni Wodnej. Stąd zaś, mijając zdewastowane boisko treningowe drużyny niemieckiej z czasów Euro, udaliśmy się na punkt widokowy Pachołek. Powietrze było dzisiaj na tyle przejrzyste, że bez problemu mogliśmy podziwiać nie tylko Zatokę Gdańską, ale też dość wyraźnie widzieliśmy Półwysep Helski, nie wspominając już o bliższych okolicach, w tym obiektach takich jak np. PGE Arena czy Ergo Arena.

W drodze powrotnej przez park oliwski, a następnie ulicę Polanki zerknęliśmy na szczelnie zamkniętą i zabezpieczoną niczym – sorry za skojarzenie – zakład karny, posiadłość Lecha Wałęsy. Przy zajezdni tramwajowej na Wita Stwosza minęliśmy fragment będącej w budowie Trójmiejskiej Kolei Metropolitarnej, a konkretnie rzecz ujmując – przyczółków przyszłego wiaduktu.


Wreszcie, po trzech godzinach intensywnego spaceru, dotarliśmy do mojego mieszkania, gdzie odpoczęliśmy i uzupełniliśmy ubytek płynów w organizmie. Oby tylko nie suszyło…

Oliwskie krajobrazy z Pachołka
Katedra Oliwska z Pachołka

Reagan bez ręki



Pomnik Reagana  przed dewastacją

Niewiele ponad rok temu odsłonięto w Gdańsku pomnik Ronalda Reagana i Jana Pawła II. Rzeźba wykonana z brązu stanęła w Parku Reagana na Przymorzu. Niestety, nie dane jej było pokryć się patyną czasu. Ostatniej nocy bowiem ktoś odciął lewą rękę  posągowi przedstawiającemu prezydenta USA podczas spaceru z polskim papieżem. Nie dopatrywałbym się tutaj żadnych podtekstów politycznych czy religijnych. Czyn ten był po prostu aktem pospolitego wandalizmu. Bardzo możliwe, że chodziło o zarobienie paru złotych na sprzedaży  wspomnianej ręki jako złomu. Nie wydaje mi się bowiem, żeby ktoś zadawał sobie trud odpiłowania  prezydenckiej kończyny dla fantazji. Co innego, gdyby chodziło o odłamanie części pomnika, jak to było na przykład w przypadku posągu Oskara (bohater „Blaszanego
Oskar bez pałeczek

 bębenka” Guntera Grassa) we Wrzeszczu, gdzie jacyś chuliganie bezmyślnie pozbawili pałeczki małego bębniarza. Tak przy okazji, ubytek ten nigdy nie został uzupełniony.

Podobno  (wg portalu Trojmiasto,pl) naprawa pomnika Reagana ma kosztować 105 tysięcy złotych. Wydaje mi się to mało prawdopodobne w zestawieniu z całkowitym kosztem tego projektu, który wynosił około 220 tysięcy złotych. Nie o to jednak chodzi. Pomyślałem sobie, że może lepiej zostawić uszkodzony obiekt w takim stanie, do jakiego doprowadził (li) go sprawca(y). Niech ta uszkodzona rzeźba rzuca się w oczy przechodniom i uświadamia im, do czego prowadzi tolerowanie chuligaństwa, chamstwa i wandalizmu

Jubileusz Wałęsy bez kadzenia


Dodaj napis

Krótka refleksja na marginesie wczorajszych obchodów siedemdziesięciolecia urodzin Lecha Wałęsy. Nie jest dla mnie ważne, czy w oliwskim Pałacu Opatów bawiło się pięciuset czy siedmiuset gości (media podawały różne liczby). Mało mnie też obchodzi, kto finansował to wystawne przyjęcie. Jednakże patrząc na zamieszczane  w środkach przekazu zdjęcia i nazwiska gości, zastanawiam się nad jednym. Czy Lech Wałęsa ma przyjaciół tylko wśród kościelnych, politycznych, biznesowych i artystycznych elit? Jestem bardzo ciekaw, czy na liście zaproszonych znaleźli się dawni koledzy Wałęsy z zakładów pracy, w których był zatrudniony do 1980 roku. Czy w ogóle utrzymuje z nimi jakieś kontakty? Owszem, widziałem Jerzego Borowczaka, ale on jest w tej chwili posłem, a mnie chodzi o tych zwyczajnych robotników, dla którym los nie był tak łaskawy.
Wiadomo, że zryw Solidarności poparło 10 milionów ludzi, w tym milion członków PZPR. Wiadomo też, że po 1989 roku bardzo wielu z nich zawiodło się. W opinii wielu dawnych członków Solidarności tak  zwana transformacja ustrojowa spowodowała  głównie wymianę – sorry za brutalne określenie – ryjów przy korycie. Świadczą o  tym choćby poniższe komentarze, które na chybił trafił wybrałem z sieciowej dżungli.
Biedny Gdańsk. Biedne trójmiasto. Za strajki i zryw wolnościowy mieszkańcy zostali ukarani układem PO, hierarchowie kościelni, Wielki Elektryk. To towarzystwo wzajemnej adoracji rozdziela między siebie wpływy i synekury. Dla reszty mieszkańców nędza i beznadzieja.

A na moich urodzinach nikt nie był, bo zabrakło mi pieniędzy żeby cokolwiek zrobić i zaprosić gości. Taki los zgotowali nam rządzący. Dziękuję im, bo czuję się jak Łazarz z dzisiejszej ewangelii, lecz mam nadzieję na przyszłość jak ów bohater .

Drogie udrożnienie



Nie sądziłem, że usunięcie małej awarii układu kanalizacyjnego w  równie małej wspólnocie (sześć mieszkań) może przysporzyć tylu kłopotów. Ale po kolei…

Do moich drzwi zadzwonił sąsiad z naprzeciwka. Poprosił mnie, żebym nie odkręcał kranu w wodą w kuchni, gdyż u niego wybija w zlewie. Nie zdziwiło mnie to specjalnie, ponieważ obaj mamy podłączenie odpływów z kuchni do tego samego pionu. Od dawna wiedziałem też, że stara żeliwna rura, o wymianie której mówi się już od lat, w każdej chwili może stać się niedrożna.

Sąsiad zdemontował u siebie syfon, kupił sprężynę do przepychania oraz sodę kaustyczną. Potem wspólnie próbowaliśmy przepchać rurę. Niestety, mimo wielu prób, nie udało nam się uzyskać pożądanego efektu, gdyż woda uparcie przechodziła z jednego zlewu do drugiego, nie chcąc spływać w dół.

- Trudno – powiedziałem. – Trzeba wezwać fachowca. W końcu płacimy na fundusz eksploatacyjny.

Następnego dnia rano wykonałem telefon do pogotowia lokatorskiego. Tu dowiedziałem się, że pogotowie działa dopiero od szesnastej a poza tym usłyszałem, że skoro rura jest zapchana na ostatniej kondygnacji, to  lokatorzy powinni ją przepchać we własnym zakresie. Zadzwoniłem więc do zarządcy naszej wspólnoty i jeszcze raz wyłuszczyłem sprawę.

- Ale odpływ należy do lokatorów – zastrzegła pani, której kiedyś powierzyliśmy zarządzanie naszą klatką.

-  Tak – zgodziłem się – ale tu chodzi o pion, czyli część wspólną. Nasze przyłącza  poziome dokładnie sprawdziliśmy z sąsiadem i one są drożne.

- Dobrze. Dam panu telefon do konserwatora.

Konserwator najpierw marudził, że nie ma czasu, bo zaczyna się sezon grzewczy i musi usuwać różne nieszczelności. Wreszcie obiecał, że przyjedzie za dwie godziny.

Po trzech godzinach zadzwonił i powiedział, że musimy zebrać podpisy wszystkich lokatorów na oświadczeniu mówiącym o tym, że zgadzają się na udrożnienie kanalizacji. Nie chcę tu mówić o mojej reakcji, bo musiałbym użyć słownika niekoniecznie akceptowanego w tekstach publicznych.

Mimo wszystko żona przeszła się po klatce. W dwóch mieszkaniach nikogo nie zastała. W jednym lokatorka podpisała co prawda oświadczenie, ale ze zjadliwym komentarzem, że ona kiedyś sama usunęła podobną awarię. Jej sąsiad natomiast odmówił złożenia podpisu, bo jak powiedział:

- Na nic się nie zgadzam, dopóki nie będę miał zrobionego pionu wentylacyjnego.

Ponowny telefon do zarządcy i przypomnienie, że chodzi nie o remont czegokolwiek, lecz o usunięcie awarii części wspólnej nieruchomości, na co istnieje zresztą stosowna uchwała wspólnoty, przyniósł ten efekt, że pani z tamtej strony słuchawki jeszcze raz porozmawiała z hydraulikiem i nakazała mu natychmiastowy przyjazd i usunięcie zatoru.

Tym razem nie czekaliśmy nawet pół godziny. Konserwator przyniósł ze sobą długą sprężynę oraz wiertarkę i w ciągu kilku minut udrożnił przepływ. Byliśmy oczywiście zadowoleni i pełni podziwu. Nam nie przyszedł bowiem do głowy pomysł z zastosowaniem wiertarki. Niestety, fachowość kosztuje i to słono…

- To będzie kosztowało 200 zł – uświadomił nas konserwator.

Powyższa kwota (skądinąd ciekaw jestem, na jakiej kalkulacji oparta) będzie wypłacona z funduszu eksploatacyjnego naszej wspólnoty. Już wyobrażam sobie najbliższe zebranie! Jak zawsze, będzie straszna jatka i wzajemne obwinianie się o wszystko. Tyle tylko, że wtedy nie będziemy  już mieli tego zarządcy co teraz. Firma zarządzająca obecnie naszą wspólnotą złożyła bowiem wypowiedzenie. To już trzecia z kolei…

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty