Trzy Korony z zakonnicą



Wycieczka na Trzy Korony. Do Krościenka podwozi nas autokar PCT. Tutaj czeka na nas przewodniczka Anna Wolska.  Grupa liczy 40 osób, w tym większość w wieku mocno średnim. Jest też z nami pulchna zakonnica w stroju służbowym. Pieniny nie są co prawda górami trudnymi, ale i tutaj warto zadbać o odpowiedni strój, gdyż wlokący się po ziemi habit na pewno nie ułatwia ruchów.
Krościenko - widok z Toporzyskowa

"Zdobywcy" szczytów górskich

Sokolica

Czerwony Klasztor - widok z Okrąglicy

Na Okrąglicy

Widoki ze szczytu

Zejście do Zamku Pieniny

Grota św. Kingi
Ruszamy w górę brukowaną ulicą Trzech Koron. Przy kaplicy św. Rocha przewodniczka przedstawia nam plan podejścia na szczyt Okrąglicy. Tempo ma być dostosowane do możliwości najsłabszych. Będą też postoje. Szlak, którym pójdziemy jest nieco trudniejszy od tego prowadzącego od strony Czorsztyna, ale za to krótszy. Ma to duże znaczenie, ponieważ o tej porze roku szybko się ściemnia.
Na pierwszym stromym odcinku wycofują się dwie panie. Trochę późno przypomniały sobie o swoich problemach z sercem. Jest jeszcze parę innych  osób, które spowalniają tempo, ale przełamują swoje słabości i dzielnie pną się do góry.
Po drodze zatrzymujemy się nieopodal metalowego krzyża na Toporzyskowie (wspaniała panorama Krościenka). Kolejny przystanek to Bańków Gronik (678 m n.p.m.), a w chwilę później Pieniński Potok. Sto metrów wyżej odpoczynek na przełęczy Szopka (Chwała Bogu). Stąd  już bez większych przerw docieramy do celu. Podejście zajmuje nam 2 godziny. Kupujemy bilety po 4 zł i po metalowych schodkach wspinamy się na punkt widokowy. Dzisiaj doskonale widać było stąd Beskid Sądecki, Szczawnicę, Czerwony Klasztor, Dunajec i Sromowce  Niżne. Nieco gorszy widok był na Tatry, gdyż  z tamtej strony oślepiało popołudniowe słońce, a i powietrze było mało przejrzyste.
W drodze powrotnej przez polanę Kosarzyska i trawers  Ostrego Wierchu dość stromym zejściem doszliśmy do ruin Pienińskiego Zamku, przy których znajduje się grota św. Kingi. Tu wysłuchaliśmy informacji przewodniczki o dziejach zamku a także o losach dwóch pustelników, którzy tu zamieszkiwali.
Do Krościenka doszliśmy o zmroku. Cała wycieczka trwała, nie licząc przejazdów autokarem, cztery i pół godziny.  Ogólnie wszystko mi się podobało. Myślę jednak, że lepiej byłoby wybrać się na Trzy Korony w mniejszym gronie lub nawet samotnie. W tak dużej grupie zawsze bowiem znajdą się osoby, które nie potrafią ocenić swoich możliwości, przez co wycieczka chwilami bardzo się ślimaczy.

Bereśnik i Bryjarka

Kot kontra turyści:)

Dodaj napis

Bereśnik  - widok na Szczawnicę

Bacówka pod Bereśnikiem

Krzyż na Bryjarce

Na Bryjarce

Bryjarka - widok na Jarmutę


Spacer na Bereśnik (843 m n.p.m.). Kamienista dróżka pnie się zakosami w górę. Po drodze pełno nierówności i wybojów. Mimo to mieszkańcy jakoś dojeżdżają do swoich gospodarstw. Niektórzy mają do dyspozycji samochody terenowe, inni zaś własnoręcznie skonstruowane ciągniki. Dzisiaj było względnie sucho, ale nie chciałbym tędy iść po obfitych opadach deszczu lub śniegu. Swoją drogą ciekawe, jak oni radzą sobie zimą? Podobno dzieci podczas dużych śniegów w ogóle nie wracają ze szkoły do domów, tylko zamieszkują  u krewnych bądź znajomych w dolinie Grajcarka.
Ze szczytu Bereśnika droga prowadzi lekko w dół. Na wysokości 730 metrów n.p.m. znajduje się „Bacówka pod Bereśnikiem”, czyli schronisko  PTTK.  Z tego miejsca rozpościera się piękna panorama na Szczawnicę. Podobno serwują tu dobre placki ziemniaczane, ale ja jestem świeżo po obiedzie, więc maszeruję dalej.
Schodzę w dół przez Języki, by po kilkunastu minutach ponownie zacząć wspinaczkę do góry. Tym razem na Bryjarkę, jeden z mniejszych szczytów Beskidu Sądeckiego (679 m n.p.m.). Po drodze mijam sporo starszych osób, które idą z kijkami do nordic walkingu, bądź odpoczywają na stojących przy ścieżce ławkach. Na wierzchołku Bryjarki od 110 lat znajduje się metalowy krzyż (poprzedni drewniany zniszczyła burza w 1902 roku). Doskonale widać stąd Palenicę, Jarmutę oraz nieco bardziej oddalony szczyt Wysokiej. Cykam kilka fotek i schodzę na dół, by po wkrótce znaleźć się w centrum uzdrowiska, czyli na placu Dietla. Jeszcze trochę schodów i mijam sanatorium Hutnik, a następnie dość stromym podejściem dochodzę do „swojego” Nauczyciela.  To już koniec dwugodzinnego spaceru.

Automeridian i termy w Popradzie

Spośród wielu przedstawianych kuracjuszom metod leczniczych czy rehabilitacyjnych nie mogło zabraknąć akupunktury. Tajniki tej ostatniej przybliżył nam Jerzy Ćwik, przedstawiciel firmy Kolmio Kiełkowscy, która produkuje urządzenie Automeridian (zamiast igieł jest tu elektroda z impulsem stymulującym). Pan Jerzy twierdzi, że od siedemnastu lat nie miał żadnej reklamacji,  a sprzedawany przez niego aparat jest bardzo skuteczny na szereg dolegliwości. Jednocześnie  nie zostawia suchej nitki na konkurencji, zwłaszcza tej oferującej maty do masażu.
- Oni nie pomogą wam się wyleczyć. Im zależy tylko na waszej kasie.
Tu zgadzam się z nim w stu procentach. O Automeridianie mogę natomiast powiedzieć tylko tyle, że jest stosunkowo tani (170 zł). Jeżeli rzeczywiście jego stosowanie łagodzi różne dolegliwości, to pewnie nie zaszkodzi mieć taki aparacik w domu.
Zewnętrzny basen termalny
Wyjazd do Popradu. Tym razem PCT postanowiło zaoszczędzić na przewodniku, powierzając jego rolę kierowcy. Przyznam, że radził sobie nieźle, trzymając jedną ręką  kierownicę, a w drugiej dzierżąc mikrofon. Mam jednak wątpliwości, czy prowadzenie w ten sposób autokaru po górskich drogach jest bezpieczne, nie wspominając już o tym, że niezgodne z przepisami.

Aquapark Poprad

Po drodze postój na dawnym przejściu granicznym      w Łysej nad Dunajcem. Cel – uzupełnienie zapasów spożywczych w postaci płynnej. Z dawnych czasów zostało tu mnóstwo sklepów z szyldami w języku polskim, choć obecnie polskich klientów jest znacznie mniej. Płacić można zarówno złotówkami jak i euro.

Laserowe show

Aquapark w Popradzie to kompleks trzynastu (w tym siedmiu na świeżym powietrzu) basenów termalnych, sześciu zjeżdżalni, różnego rodzaju jacuzzi, saun i innych atrakcji. Pluskaliśmy się więc na przemian w basenach z temperaturą wody 38 lub 34 stopnie, po czym wygrzewaliśmy się w saunie parowej, by następnie masować się biczami wodnymi. Te ostatnie bardzo mi się spodobały, szczególnie dlatego, że wyrzucały wodę pod dużym ciśnieniem, co pozwalało unosić się na powierzchni niczym na poduszce.
Blisko czterogodzinny pobyt w termach (wstęp 12 euro) zakończył efektowny, choć zaledwie pięciominutowy pokaz laserowy.

Szczawnickie obrazki z Sową w tle



Bażant nad Dunajcem:)
Takich budynków do renowacji jest tu sporo
Wróciła ładna pogoda. Spacery po Szczawnicy znowu są przyjemnością. Niestety, spoza przepięknego jesiennego krajobrazu wyłaniają się podupadające, czasami nawet walące się budynki. Uzdrowisko mocno podupadło w latach powojennych, a już szczególnie zaszkodziły mu betonowe klocki typu sanatorium „Hutnik”. Na szczęście spółka Thermoleo (spadkobiercy przedwojennego właściciela hrabiego Adama Stadnickiego) sukcesywnie odnawia i modernizuje poszczególne obiekty uzdrowiska. Rodzina Mańkowskich (prawnuki hrabiego) odrestaurowała już między innymi Dworek Gościnny i Hotel Modrzewie (zdjęcia tych obiektów zamieściłem we wcześniejszych wpisach). Z biegiem lat Szczawnica  zapewne znowu stanie się perełką na mapie polskich uzdrowisk.
Zegar słoneczny przy ul. Zdrojowej

Wiewiórka przy ul. Głównej


W Szczawnicy chyba bardzo kochają zwierzęta. Pełno tu bowiem kiczowatych, ale miłych dla oka rzeźb kwiatowych, jak: wiewiórka, bażant, słonie i bodajże świstak. Znajduje się tutaj także zegar kwiatowy.
Słonie przy ul. Głównej
Sprzedawczyni oscypków przy ulicy Głównej, u której systematycznie nabywamy te lokalne produkty, na wieść o tym, że jesteśmy z Gdańska, wyraźnie się ożywiła i powiedziała, że ma tam kuzyna.
- Nazywa się Sowa – powiedziała.
- To ten cukiernik? – zainteresowała się moja żona.
Kuzynka redaktora Sowy
- Nie, on jest dziennikarzem – sprostowała góralka.
Wtedy skojarzyłem, że chodzi o Dominika Sowę z Radia Gdańsk. Ot, po raz kolejny okazuje się, że świat jest jednak bardzo mały.

Zdrowotne przynudzanie



Od soboty boli mnie gardło. Prawdopodobnie jest to spowodowane piątkową wyprawą do Wielkiego Lipnika. Najpierw, jadąc pod górę, spociłem się, a podczas zjazdu w dół zostałem owiany chłodnym górskim powietrzem. Kupiłem w aptece jakieś pastylki do ssania, choć stojący obok gość radził mi „walnąć setę z pieprzem”.
Pogoda zmienna: trochę słońca, nieco deszczu i sporo chmur. Nie wybrałem się na dłuższą wycieczkę, więc z braku lepszego zajęcia zacząłem przyglądać się mojej karcie ordynacyjnej, czyli dokumentowi, z którym każdy kuracjusz musi zgłaszać się na poszczególne zabiegi. Zaciekawiły mnie między innymi takie  wskazówki:
Samowolne przedłużanie czasu trwania zabiegu ponad normę określoną przez lekarza jest niedopuszczalne i szkodliwe dla zdrowia.
W czasie kąpieli proszę nie zanurzać ciała poniżej przepisowego poziomu.
Hm, nie wiem jak można sobie samowolnie przedłużyć zabieg, skoro czasu jego trwania skrupulatnie pilnuje personel. Poza tym nie bardzo rozumiem, dlaczego może być szkodliwe dla zdrowia np. dłuższe niż 15 minut leżenie w solance czy też poddawanie się masażowi, nie wspominając o gimnastyce. A już zupełnie nie mam pojęcia, jaki jest przepisowy poziom zanurzania ciała. 
Prezentacja elementu Abolito
Jak już wspominałem, niemal codziennie w sanatoryjnej świetlicy odbywają się jakieś pokazy. Dzisiaj prezentowała się firma Integral, a konkretnie dwie jej przedstawicielki (Ewa i Kamila), które zaznaczyły na wstępie, że są zatrudnione na stanowisku „specjalista magnetoterapii”.  Nie zmienia to oczywiście faktu, że wykonują taką sama pracę jak wszyscy inni przedstawiciele handlowi. Ale do rzeczy – panie podzieliły się rolami. Jedna prezentowała urządzenie Abolito (producent Renaissance), a druga mówiła o chorobach, które przy jego pomocy można leczyć. Nie będę ich wymieniał, bo chodzi o te same, co w przypadku Vioforu czy polaryzatora biostymulacyjnego BIOV2, o których niedawno pisałem. Nie kwestionuję przydatności magnetoterapii w terapii różnych schorzeń. Możliwe, że pomaga doraźnie, ale na pewno nie wyleczy do końca. Tak czy inaczej, te urządzenia nadal są zbyt drogie. Najtańszy zestaw jaki dzisiaj oferowano kosztował prawie dwa i pół tysiąca złotych.
Po zakończeniu prelekcji i pokazu uczestnicy otrzymali bransoletki z magnetytu, plastry Kinoki na stopy, a małżeństwa dodatkowo opaskę stawowo-mięśniową.
Pisanie o kolejnych prezentacjach artykułów prozdrowotnych mnie samego już nudzi, a co dopiero mówić o potencjalnych czytelnikach.  Dlatego tylko pokrótce wspomnę o drugim dzisiejszym pokazie. Tym razem „czarowała” nas pani Danuta, przedstawicielka firmy Medivers, która usiłowała przekonać nas do poduszki i maty masującej produkowanej przez niemiecką Casadę. Opisywanie działania głowic masujących i dobroczynnego wpływu na nasz organizm promieniowania kamieni nefrytowych zajęło jej prawie półtorej godziny. W ramach obiecanego w zaproszeniu „gwarantowanego prezentu” wręczyła każdemu uczestnikowi spotkania mikroskopijną paczuszkę żelków Haribo. Jeśli chodzi o ceny, to w ramach wyjątkowej promocji oferowała poduszkę za 1490 i matę za 2890 złotych. Nie przekonała mnie…

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty