Czarda i Jarmuta



Pod Bereśnikiem


Czarda

Potok na Sewerynówce

Na szczycie Jarmuty

Szlachtowa

Widok na Szczawnicę

Pod szczytem Jarmuty
Poranne spalanie zbędnych kalorii rozpoczynam od wejścia na Bereśnik. Ze szczytu nie kieruję się jednak, jak poprzednio, ku schronisku, lecz w przeciwną stronę – do Sewerynówki. Schodzę czerwonym szlakiem, prowadzącym leśnym odcinkiem błotnistej, pełnej kolein drogi. Dochodzę do ujęcia wody, po czym asfaltową drogą zmierzam do popularnego w Szczawnicy zajazdu „Czarda”. Stąd ulicami Kunie i Sopotnicką kieruję się do centrum. Po dwóch godzinach przyjemnego spaceru w ciepłych promieniach słońca docieram do sanatorium „Nauczyciel”.
Po obiedzie wyruszam na Jarmutę (794 m n.p.m.). Nie prowadzą tu szlaki turystyczne, więc idę na wyczucie. Z ulicy Szlachtowskiej wchodzę na stromo pnącą się kamienistą dróżkę. Miejscami płynie nią woda, ale da się przejść. Mniej więcej w połowie drogi wychodzę na sporą polanę. Rośnie tu sporo tarniny. Pożywiam się więc jej kwaskowatymi owocami i wspinam się dalej wąską  ścieżką. Po godzinie jestem już na szczycie. Nade mną tylko wieża przekaźnika telewizyjnego i błękitne niebo. Podziwiam panoramę Szczawnicy i Pasma Radziejowej, po czym schodzę kilkadziesiąt metrów w dół. Stoi tutaj biała figurka Matki Boskiej, którą ufundowali mieszkańcy Szczawnicy. Schodząc w kierunku północno-wschodnim leśną, mocno błotnistą drogą, wychodzę na trakt główny nieopodal stadionu Jarmuta, na pograniczu Szlachtowej i Szczawnicy. Jeszcze tylko krótki spacerek pod górę i już jestem w sanatorium. Łącznie wędrowałem dzisiaj przez cztery godziny, ale nie czuję zmęczenia.
A tak na marginesie, to motywuje mnie sąsiad od stolika w jadalni (rocznik 1933), który  codziennie bierze kijki i wybiera się na długie przechadzki. Pozdrawiam, panie Karolu!

Wreszcie w Zakopanem

Jaszczurówka
Po zwiedzeniu bliższych i dalszych okolic Szczawnicy przyszła pora na Zakopane. Wstyd przyznać, ale nigdy jeszcze nie byłem w zimowej stolicy Polski. Tym razem naszym przewodnikiem z ramienia PCT jest Jacek Zachwieja. Grupa liczy 47 osób, w tym dwie zakonnice. Pogoda jest kiepska: chmury i mżawka.
Jedziemy przez Dębno, Łopusznę, Białkę Tatrzańską, Bukowinę Tatrzańską, Kośne Hamry, Murzasichle i Jaszczurówkę. W tej ostatniej zatrzymujemy się przy kaplicy Najświętszego Serca Jezusa, zbudowanej wg projektu  Stanisława Witkiewicza. Przewodnik, który wcześniej opowiadał nam o każdej z mijanych miejscowości, przybliża nam teraz historię Jaszczurówki.
Przy herbacie po góralsku
Po obejrzeniu kaplicy ruszamy w kierunku Krzeptówek. Mijamy skocznie narciarskie przy górze Krokiew (na jednej z nich ćwiczą właśnie na igielicie skoczkowie) i dom stojący do góry nogami przy Alejach 3 Maja (podobny do tego w Szymbarku na Kaszubach).
Grób Antoniego i Aliny Kenar
Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej  na Krzeptówkach to spory kompleks zabudowań. Znajduje się tutaj kaplica z 1951 roku, kościół z 1992 roku. (pięć lat później konsekrował go Jan Paweł II), mieszkania księży pallotynów, a w ogrodach ołtarz z mszy papieskiej.
Spodobał mi się cmentarz na Pęksowym Brzysku. Nie tylko dlatego, że spoczywają tu ludzie o znanych nazwiskach, jak: Kornel Makuszyński, Władysław Orkan, Tytus Chałubiński, Stanisław Marusarz  czy Witkiewiczowie. Urok tego miejsca wiecznego spoczynku to skromne a zarazem  oryginalne nagrobki. Nie ma tu sztampowych granitowych czy marmurowych tablic. Można za to spotkać różnorodne  rzeźby z drewna i kamienia. Wyczuwa się tu swoisty klimat, powiedziałbym wręcz – artystyczny.
Zaraz za murem cmentarnym, po drodze do dolnej stacji kolejki na Gubałówkę, rozciąga się teren targowiska. Spotkać można tu praktycznie wszystkie artykuły, jakimi zwykle handluje się w tego typu miejscach. Najwięcej  jest oczywiście tych kojarzących się z górami. Jeśli chodzi o tradycyjne sery góralskie, to są nieco tańsze niż w Szczawnicy.
Na chwilę zachodzimy też do Koliby, willi  z 1892 roku, która uznawana jest za pierwszą wybudowaną w stylu zakopiańskim, wg projektu Witkiewicza.

Na Krupówkach
Ukoronowaniem zwiedzania Zakopanego były oczywiście Krupówki.  Cóż by tu powiedzieć o tym deptaku? Chyba tylko to, że jest to przerost formy nad treścią (nie pamiętam, czyje to słowa, ale zgadzam się z autorem).  Krótko mówiąc: tłumy turystów, liczni przebierańcy, hałas, knajpa przy knajpie, no i dorożkarze. Co do knajp, to byłem tylko w jednej: "Zbójeckie Jadło". Piłem grzane wino po 2,80 zł za 100 ml. Owszem, dobrze rozgrzewało…
Z Zakopanego wracaliśmy „zakopianką” przez Poronin i Nowy Targ. Jak na złość, właśnie wtedy zaczęło się przejaśniać…

Trzy Korony z zakonnicą



Wycieczka na Trzy Korony. Do Krościenka podwozi nas autokar PCT. Tutaj czeka na nas przewodniczka Anna Wolska.  Grupa liczy 40 osób, w tym większość w wieku mocno średnim. Jest też z nami pulchna zakonnica w stroju służbowym. Pieniny nie są co prawda górami trudnymi, ale i tutaj warto zadbać o odpowiedni strój, gdyż wlokący się po ziemi habit na pewno nie ułatwia ruchów.
Krościenko - widok z Toporzyskowa

"Zdobywcy" szczytów górskich

Sokolica

Czerwony Klasztor - widok z Okrąglicy

Na Okrąglicy

Widoki ze szczytu

Zejście do Zamku Pieniny

Grota św. Kingi
Ruszamy w górę brukowaną ulicą Trzech Koron. Przy kaplicy św. Rocha przewodniczka przedstawia nam plan podejścia na szczyt Okrąglicy. Tempo ma być dostosowane do możliwości najsłabszych. Będą też postoje. Szlak, którym pójdziemy jest nieco trudniejszy od tego prowadzącego od strony Czorsztyna, ale za to krótszy. Ma to duże znaczenie, ponieważ o tej porze roku szybko się ściemnia.
Na pierwszym stromym odcinku wycofują się dwie panie. Trochę późno przypomniały sobie o swoich problemach z sercem. Jest jeszcze parę innych  osób, które spowalniają tempo, ale przełamują swoje słabości i dzielnie pną się do góry.
Po drodze zatrzymujemy się nieopodal metalowego krzyża na Toporzyskowie (wspaniała panorama Krościenka). Kolejny przystanek to Bańków Gronik (678 m n.p.m.), a w chwilę później Pieniński Potok. Sto metrów wyżej odpoczynek na przełęczy Szopka (Chwała Bogu). Stąd  już bez większych przerw docieramy do celu. Podejście zajmuje nam 2 godziny. Kupujemy bilety po 4 zł i po metalowych schodkach wspinamy się na punkt widokowy. Dzisiaj doskonale widać było stąd Beskid Sądecki, Szczawnicę, Czerwony Klasztor, Dunajec i Sromowce  Niżne. Nieco gorszy widok był na Tatry, gdyż  z tamtej strony oślepiało popołudniowe słońce, a i powietrze było mało przejrzyste.
W drodze powrotnej przez polanę Kosarzyska i trawers  Ostrego Wierchu dość stromym zejściem doszliśmy do ruin Pienińskiego Zamku, przy których znajduje się grota św. Kingi. Tu wysłuchaliśmy informacji przewodniczki o dziejach zamku a także o losach dwóch pustelników, którzy tu zamieszkiwali.
Do Krościenka doszliśmy o zmroku. Cała wycieczka trwała, nie licząc przejazdów autokarem, cztery i pół godziny.  Ogólnie wszystko mi się podobało. Myślę jednak, że lepiej byłoby wybrać się na Trzy Korony w mniejszym gronie lub nawet samotnie. W tak dużej grupie zawsze bowiem znajdą się osoby, które nie potrafią ocenić swoich możliwości, przez co wycieczka chwilami bardzo się ślimaczy.

Bereśnik i Bryjarka

Kot kontra turyści:)

Dodaj napis

Bereśnik  - widok na Szczawnicę

Bacówka pod Bereśnikiem

Krzyż na Bryjarce

Na Bryjarce

Bryjarka - widok na Jarmutę


Spacer na Bereśnik (843 m n.p.m.). Kamienista dróżka pnie się zakosami w górę. Po drodze pełno nierówności i wybojów. Mimo to mieszkańcy jakoś dojeżdżają do swoich gospodarstw. Niektórzy mają do dyspozycji samochody terenowe, inni zaś własnoręcznie skonstruowane ciągniki. Dzisiaj było względnie sucho, ale nie chciałbym tędy iść po obfitych opadach deszczu lub śniegu. Swoją drogą ciekawe, jak oni radzą sobie zimą? Podobno dzieci podczas dużych śniegów w ogóle nie wracają ze szkoły do domów, tylko zamieszkują  u krewnych bądź znajomych w dolinie Grajcarka.
Ze szczytu Bereśnika droga prowadzi lekko w dół. Na wysokości 730 metrów n.p.m. znajduje się „Bacówka pod Bereśnikiem”, czyli schronisko  PTTK.  Z tego miejsca rozpościera się piękna panorama na Szczawnicę. Podobno serwują tu dobre placki ziemniaczane, ale ja jestem świeżo po obiedzie, więc maszeruję dalej.
Schodzę w dół przez Języki, by po kilkunastu minutach ponownie zacząć wspinaczkę do góry. Tym razem na Bryjarkę, jeden z mniejszych szczytów Beskidu Sądeckiego (679 m n.p.m.). Po drodze mijam sporo starszych osób, które idą z kijkami do nordic walkingu, bądź odpoczywają na stojących przy ścieżce ławkach. Na wierzchołku Bryjarki od 110 lat znajduje się metalowy krzyż (poprzedni drewniany zniszczyła burza w 1902 roku). Doskonale widać stąd Palenicę, Jarmutę oraz nieco bardziej oddalony szczyt Wysokiej. Cykam kilka fotek i schodzę na dół, by po wkrótce znaleźć się w centrum uzdrowiska, czyli na placu Dietla. Jeszcze trochę schodów i mijam sanatorium Hutnik, a następnie dość stromym podejściem dochodzę do „swojego” Nauczyciela.  To już koniec dwugodzinnego spaceru.

Automeridian i termy w Popradzie

Spośród wielu przedstawianych kuracjuszom metod leczniczych czy rehabilitacyjnych nie mogło zabraknąć akupunktury. Tajniki tej ostatniej przybliżył nam Jerzy Ćwik, przedstawiciel firmy Kolmio Kiełkowscy, która produkuje urządzenie Automeridian (zamiast igieł jest tu elektroda z impulsem stymulującym). Pan Jerzy twierdzi, że od siedemnastu lat nie miał żadnej reklamacji,  a sprzedawany przez niego aparat jest bardzo skuteczny na szereg dolegliwości. Jednocześnie  nie zostawia suchej nitki na konkurencji, zwłaszcza tej oferującej maty do masażu.
- Oni nie pomogą wam się wyleczyć. Im zależy tylko na waszej kasie.
Tu zgadzam się z nim w stu procentach. O Automeridianie mogę natomiast powiedzieć tylko tyle, że jest stosunkowo tani (170 zł). Jeżeli rzeczywiście jego stosowanie łagodzi różne dolegliwości, to pewnie nie zaszkodzi mieć taki aparacik w domu.
Zewnętrzny basen termalny
Wyjazd do Popradu. Tym razem PCT postanowiło zaoszczędzić na przewodniku, powierzając jego rolę kierowcy. Przyznam, że radził sobie nieźle, trzymając jedną ręką  kierownicę, a w drugiej dzierżąc mikrofon. Mam jednak wątpliwości, czy prowadzenie w ten sposób autokaru po górskich drogach jest bezpieczne, nie wspominając już o tym, że niezgodne z przepisami.

Aquapark Poprad

Po drodze postój na dawnym przejściu granicznym      w Łysej nad Dunajcem. Cel – uzupełnienie zapasów spożywczych w postaci płynnej. Z dawnych czasów zostało tu mnóstwo sklepów z szyldami w języku polskim, choć obecnie polskich klientów jest znacznie mniej. Płacić można zarówno złotówkami jak i euro.

Laserowe show

Aquapark w Popradzie to kompleks trzynastu (w tym siedmiu na świeżym powietrzu) basenów termalnych, sześciu zjeżdżalni, różnego rodzaju jacuzzi, saun i innych atrakcji. Pluskaliśmy się więc na przemian w basenach z temperaturą wody 38 lub 34 stopnie, po czym wygrzewaliśmy się w saunie parowej, by następnie masować się biczami wodnymi. Te ostatnie bardzo mi się spodobały, szczególnie dlatego, że wyrzucały wodę pod dużym ciśnieniem, co pozwalało unosić się na powierzchni niczym na poduszce.
Blisko czterogodzinny pobyt w termach (wstęp 12 euro) zakończył efektowny, choć zaledwie pięciominutowy pokaz laserowy.

Szczawnickie obrazki z Sową w tle



Bażant nad Dunajcem:)
Takich budynków do renowacji jest tu sporo
Wróciła ładna pogoda. Spacery po Szczawnicy znowu są przyjemnością. Niestety, spoza przepięknego jesiennego krajobrazu wyłaniają się podupadające, czasami nawet walące się budynki. Uzdrowisko mocno podupadło w latach powojennych, a już szczególnie zaszkodziły mu betonowe klocki typu sanatorium „Hutnik”. Na szczęście spółka Thermoleo (spadkobiercy przedwojennego właściciela hrabiego Adama Stadnickiego) sukcesywnie odnawia i modernizuje poszczególne obiekty uzdrowiska. Rodzina Mańkowskich (prawnuki hrabiego) odrestaurowała już między innymi Dworek Gościnny i Hotel Modrzewie (zdjęcia tych obiektów zamieściłem we wcześniejszych wpisach). Z biegiem lat Szczawnica  zapewne znowu stanie się perełką na mapie polskich uzdrowisk.
Zegar słoneczny przy ul. Zdrojowej

Wiewiórka przy ul. Głównej


W Szczawnicy chyba bardzo kochają zwierzęta. Pełno tu bowiem kiczowatych, ale miłych dla oka rzeźb kwiatowych, jak: wiewiórka, bażant, słonie i bodajże świstak. Znajduje się tutaj także zegar kwiatowy.
Słonie przy ul. Głównej
Sprzedawczyni oscypków przy ulicy Głównej, u której systematycznie nabywamy te lokalne produkty, na wieść o tym, że jesteśmy z Gdańska, wyraźnie się ożywiła i powiedziała, że ma tam kuzyna.
- Nazywa się Sowa – powiedziała.
- To ten cukiernik? – zainteresowała się moja żona.
Kuzynka redaktora Sowy
- Nie, on jest dziennikarzem – sprostowała góralka.
Wtedy skojarzyłem, że chodzi o Dominika Sowę z Radia Gdańsk. Ot, po raz kolejny okazuje się, że świat jest jednak bardzo mały.

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty