To miejsce mnie wybrało...


Afrykańskie trofeum Sapiehy w Krasiczynie

Wczoraj pojechaliśmy w rejon Pogórza Przemyskiego. Program zwiedzania był dość bogaty: Krasiczyn, Przemyśl, Kalwaria Pacławska i Arłamów. W drodze do Krasiczyna przejeżdżaliśmy przez przełęcz (620 m. n.p.m.)  w Górach Słonnych. Znajdują się tu jedne z najdłuższych w Polsce serpentyn. W tej chwili jest ich 18, a przed wojną było jeszcze więcej. Już w latach trzydziestych ub. wieku przebiegała tędy trasa rajdu samochodowego Kraków - Lwów. Wtedy nie było jeszcze asfaltowej nawierzchni. Przyjeżdżała tu m.in. Mira Zimińska- Sygietyńska. Obecnie co roku w czerwcu odbywa się tutaj Bieszczadzki Wyścig Górski zaliczany jest jako runda Górskich Samochodowych Mistrzostw Polski.
Po zamku w Krasiczynie oprowadzała nas Ewa Miśniak. Obiekt ten powstał na przełomie XVI i XVII wieku. Początkowo należał, jak wskazuje nazwa miejscowości, do rodziny Krasickich. Potem został przejęty przez Jana Tarłę. W latach trzydziestych XIX wieku kupił go Leon Sapieha. Ród Sapiehów był właścicielem zamku aż do początku drugiej wojny światowej.
Zamek w Krasiczynie
Zamek był wielokrotnie niszczony. Już w 1726 r. zdewastowali go Rosjanie. W 1852 r. zamkowe wnętrza strawił wielki pożar. Podczas ostatniej wojny Rosjanie znowu dobrali się do zamkowych komnat, kradnąc wyposażenie i demolując wnętrza. Od dłuższego czasu spadkobiercy dawnych właścicieli starają się o zwrot zamku.
Zamek w Krasiczynie
Rodzina Sapiehów wprowadziła zwyczaj sadzenia drzew po urodzeniu każdego dziecka: dębu w przypadku syna i lipy w przypadku córki. Powstał z tego całkiem pokaźny park. Znajdują się w nim także inne drzewa, np. miłorząb dwuklapowy (japoński). Miejscowa tradycja mówi, że jeżeli obejdzie się go trzy razy wkoło, to spełni się marzenie (nie dotyczy pieniędzy). Najbardziej chyba znanym Sapiehą był urodzony na tym zamku Adam Stefan, późniejszy kardynał i metropolita krakowski.  Zwano go Księciem Niezłomnym. Był mentorem Karola Wojtyły.
Park w Krasiczynie
W Przemyślu zobaczyliśmy najpierw dworzec kolejowy. Nie bez kozery. Jest to bowiem jedna z największych i najokazalszych  (obok tarnowskiej) stacji na linii Kraków - Lwów. Dworzec wybudowano w latach 1859-1860. Później był kilkakrotnie przebudowywany i remontowany. Ostatni gruntowny remont przeprowadzono tuż przed Euro 2012, przywracając dworcowi wygląd sprzed stu lat. Charakterystyczna dla tej stacji jest duża sala balowa (jedna z nielicznych w tego typu obiektach). Zaintrygował mnie też ustawiony na peronie kamień z tablicą upamiętniającą powstanie NSZZ "Solidarność" na węźle PKP Przemyśl - Medyka -
Żurawica. Nie wiem dlaczego, ale dla uczczenia tego faktu wybrano trzynastą rocznicę. Trochę to nietypowe.
Hala dworca w Przemyślu
Spod dworca udaliśmy się na przemyski rynek. Za wyjątkiem Sandomierza jest to bodajże jedyny pochyły rynek w Polsce. Na  środku znajduje się fontanna z niedźwiadkiem, a w części zachodniej pomnik dobrego wojaka Józefa Szwejka; jeden z dwóch w Polsce (drugi jest w Sanoku). Szwejk siedzi na skrzyni z amunicją z kuflem Tyskiego w jednej i fajką w drugiej ręce. Nos ma świecący od częstego głaskania przez turystów.
Dzielny wojak Szwejk
Trafiamy na przygotowania do mającej się odbyć na rynku przysięgi żołnierzy  3. Podkarpackiej Brygady Wojsk Obrony Terytorialnej im. płk Łukasza Cieplińskiego. Zanim jednak odbędzie się ta uroczystość, zwiedzamy sobór greckokatolicki św. Jana Chrzciciela. Niegdyś była to świątynia jezuitów (wybudowali ją w pierwszej połowie XVII wieku), później kościół garnizonowy. W 1991 roku Jan Paweł II przekazał obiekt grekokatolikom. Z okazji 25.lecia tego wydarzenia obok wejścia do soboru umieszczono tablicę pamiątkową. Znajdują się na niej między innymi słowa papieża: Przekazuję tę świątynię na wieczystą własność Wam, drodzy Bracia i Siostry obrządku greckokatolickiego, zwanego bizantyjsko-ukraińskim (...) kościół ten ustanawiam dziś Katedrą Diecezji Biskupa Waszego obrządku.
Ikonostas w katedrze grecko-katolickiej
Wejście do Archikatedry Przemyskiej
Niedaleko od soboru znajduje się Archikatedra Przemyska. Wystarczy przejść dwieście metrów pod górę ulicą Katedralną. Po minięciu wolno stojącej dzwonnicy dochodzimy do gotyckiej katedry z XVI wieku. Nie mamy wiele czasu na zwiedzanie, bo już zbliżają się żołnierze WOT, którzy przed przysięgą wezmą udział w mszy odprawianej specjalnie dla nich. Z tego powodu zamknięte są też krypty, które normalnie są udostępnione zwiedzającym. Rzucam jeszcze okiem na tablicę upamiętniającą arcybiskupa Ignacego Tokarczuka. Dowiaduję się, że zmarły przed prawie pięciu laty metropolita przemyski (1965 -1993) spoczywa w podziemiach Bazyliki Archikatedralnej. Jest on określony jako "Pasterz niezłomny, budowniczy wielu kościołów w diecezji".
Archikatedra Przemyska
Wspinamy się jeszcze trochę pod górę i dochodzimy do Zamku Kazimierzowskiego. Znajduje się on na wysokości 270 m n.p.m. Przed wejściem do zamku znajduje się spory głaz na betonowym postumencie. Upamiętnia on twórców Konstytucji 3 Maja: Hugo Kołłątaja, Ignacego Potockiego, Stanisława Małachowskiego i Jana Dekerta (prezydenta Warszawy a nie jego syna biskupa). W zamku mieści się Towarzystwo Dramatyczne im. Aleksandra Fredry "Fredreum". Do zwiedzania udostępnione są dwie baszty. Rozciąga się z nich wspaniały widok na panoramę Przemyśla.
Zamek Kazimierzowski
Po zejściu na rynek obserwuję rozpoczęcie ceremonii przysięgi żołnierzy WOT. Wrócili właśnie z mszy w archikatedrze i ustawili się w czworoboku na pochyłym bruku przemyskiego rynku. Jest ich 126. Pod zadaszeniem od strony ratusza siedzą oficjele, w tym wiceminister MON Michał Dworczyk (odczytuje list od A. Macierewicza), posłanka PiS Anna Schmidt-Rodziewicz (czyta list od Marka Kuchcińskiego).
Spacerując po uliczkach Przemyśla natrafiam na sklep motoryzacyjny. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie asortyment. Otóż sklep "Syriusz" przy ul. Jagiellońskiej 5 specjalizuje się w sprzedaży części do Fiata 126p. Interesujący wydaje się być także usytuowany naprzeciwko skup orzechów, fasoli i ziół.
Opuszczamy Przemyśl przy coraz ciemniejszych chmurach. Kiedy dojeżdżamy do Kalwarii Pacławskiej zaczyna solidnie lać. Wchodzimy więc szybko do wnętrza kościoła wchodzącego w skład Sanktuarium Męki Pańskiej i Matki Bożej Kalwaryjskiej. Znajduje się tu obraz Matki Boskiej Kalwaryjskiej. Nie wiadomo dokładnie kiedy powstał, ale pewne jest, że znajdował się kiedyś w klasztorze franciszkanów w Kamieńcu Podolskim. Do Kalwarii Pacławskiej trafił ok. 1679 roku. Był tu już wtedy klasztor franciszkanów i kościół.  Sanktuarium znajduje się na wysokości 465 m n.p.m. W celu lepszego widoku zbudowano tu drewnianą wieżę. Niestety, wczoraj była zamknięta. Poza tym i tak niewiele było widać spoza ściany deszczu i mgły.
Matka Boża Kalwaryjska
Do pobliskiego Arłamowa docieramy o zmierzchu. Mieścił się tu kiedyś komfortowy ośrodek wypoczynkowy Urzędu Rady Ministrów. Nazywano go Księstwem lub Republiką Arłamów. Po stanie wojennym szerzej znany jako miejsce internowania Lecha Wałęsy. Obecnie znajduje się tu luksusowy czterogwiazdkowy hotel (noc w pokoju 2-osobowym od 900 zł), pole golfowe, lądowisko dla helikopterów, kompleks narciarski i wiele innych atrakcji. Pojawia się tu wiele znanych osób, o czym świadczą zdjęcia umieszczone na ścianach hotelowego holu. Bywali tu m. in. prof. Jerzy Bralczyk, Bronisław Komorowski, zmarły niedawno Grzegorz Miecugow, Małgorzata Ostrowska, Jarosław Kuźniar, Jakub Błaszczykowski, Joanna Brodzik. Odwiedził to miejsce także wspomniany Lech Wałęsa. Tym razem dobrowolnie w roku 2014. Napisał wtedy: To miejsce mnie wybrało i ja też wybrałem.

Trofeum w Krasiczynie


Baszta Szlachecka w Krasiczynie


Zamek w Krasiczynie


Dworzec kolejowy w Przemyślu


Ratusz w Przemyślu



W drodze na mszę



Sobór grecko-katolicki

"Wojacy" CK




Przysięga żołnierzy WOT



Wieża widokowa w Kalwarii Pacławskiej

Kalwaria Pacławska


Arłamów

W hotelu "Arłamów"

L. Wałęsa powtórnie w Arłamowie




Od zapory po ogród biblijny


Wąż Mojżesza

Ponownie odwiedziłem zaporę w Solinie. Tym razem z większą grupą. Wspominałem już parę dni temu, że jest to największa tego  rodzaju budowla hydrologiczna w Polsce. Jej wielkość w liczbach przedstawia się następująco: wysokość 82 metry, długość  664 metry, waga dwa miliony ton. Zapora ma kształt trapezu z koroną o szerokości prawie 9 metrów i  dziewięciokrotnie  większej podstawie. Budowa samej tamy trwała cztery lata, a wraz z pracami ziemnymi i fundamentowymi osiem. Przy zaporze zbudowano tez elektrownię szczytowo-pompową.
Zapora w Solinie
Kilka kilometrów dalej znajduje się druga znacznie mniejsza zapora w Myczkowcach. Ta z kolei zbudowana została w latach 1955-1960. Mimo iż myczkowiecki akwen na Sanie jest liliputem w stosunku do "morza bieszczadzkiego" w Solinie, to jednak trudno mu odmówić uroku i malowniczości. Widać to nawet przy tak paskudnej pogodzie, jaka jest ostatnio  w tych stronach.
Zapora w Myczkowcach
W Myczkowcach odwiedziliśmy jeszcze ogród biblijny i obejrzeliśmy miniaturki cerkwi na terenie Ośrodka Caritas Diecezji Rzeszowskiej. Wspomniany ogród to taka mała bieszczadzka Ziemia Święta. Można tu zobaczyć rośliny wymieniane w biblii, np. tykwę, winorośl, drzewka oliwne, granaty czy krzew gorejący. Ponadto umieszczono tu miniaturki niektórych biblijnych budowli i symboli,  jak świątynia Salomona, grób Jezusa, miedziany wąż Mojżesza i wiele innych. Bardzo ciekawie o wszystkich eksponatach opowiadał miejscowy przewodnik Marek Zych. Zresztą nie tylko o eksponatach. Sporo uwagi poświęcał także sprawom duchowym i stricte religijnym. Można by nawet rzec, że minął się z powołaniem, nie zostając duchownym. Ogrodów biblijnych jest już bardzo dużo, ale ten w Myczkowcach - zdaniem pana Marka - najbardziej przypomina Ziemię Świętą.
Menora z bukszpanu
Trzy lata przed otwarciem ogrodu biblijnego powstało na terenie tego ośrodka Caritasu (przejętego od wojska) Centrum Kultury Ekumenicznej. Znajduje się tutaj ponad 140 makiet cerkwi i kościołów  z terenów pogranicza polsko-słowacko-ukraińskiego. Miniatury wykonane są w skali 1:25. Przed wejściem widnieje napis: "Ponad wszystkim niech będzie miłość". Jest tu także kaplica (w naturalnych rozmiarach) NMP Królowej Matki Pięknej Miłości.  Kamień węgielny pod jej budowę pobłogosławił Jan Paweł II w 2002 roku. Obok zaś za ogrodzeniem z siatki podziwiać można, sarny, daniele, jelenie i kozy.
W sumie mile spędzone pochmurne popołudnie.


Krzew gorejący

Marek Zych



Kościół ze Średniej Wsi

Cerkiew greckokatolicka z Hoszowa

Cerkiew greckokatolicka - Kostarowce

Cerkiew greckokatolicka - Morochów



Kaplica NMP Królowej Matki Pięknej Miłości


Spotkanie z kapralem Wojtkiem


Wojtek w Szymbarku

Przed wejściem do "Karczmy Bieszczadzkiej" w Polańczyku stoi wyrzeźbiony w drewnie niedźwiedź. W przednich łapach trzyma cebrzyk z białymi i czerwonymi kwiatami. Podejrzewam, że mało kto zwraca na niego uwagę, choćby dlatego, że obok wisi  tablica z kuszącą zachętą: SPRÓBUJ JAK WALI GRZANIEC SZEFOWEJ. Pewnie sam nie zainteresowałbym się sylwetką misia uwiecznionego w drewnie, gdyby nie wyżłobiony w podstawie napis: Kapral Wojtek.  Natychmiast przypomniałem sobie historię o niedźwiedziu z armii Andersa.
Wojtek w Polańczyku
Tak naprawdę po raz pierwszy zetknąłem się kapralem Wojtkiem dwa lata temu w Szymbarku na Kaszubach. W tamtejszym Centrum Edukacji i Promocji Regionu  od czterech lat stoi bowiem pomnik tego słynnego niedźwiedzia. W łapie trzyma on artyleryjski pocisk, a na głowie ma żołnierską czapkę.  Pomników kaprala Wojtka jest znacznie więcej, nie tylko w Polsce.
Czym zasłużył sobie ten akurat niedźwiedź na tak wielką sławę? Krótko mówiąc, został on przygarnięty w Iranie przez żołnierzy armii Andersa jako malutki niedźwiadek. Karmiono go mlekiem  z butelki ze smoczkiem. Kiedy podrósł, lubił podobno piwo. Żołnierze tak się do niego przywiązali, że w pewnym momencie wciągnęli go na ewidencję 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii. Przeszedł z nią cały szlak bojowy, poczynając od Bliskiego Wschodu, przez Afrykę i Włochy, aż do Anglii. Podobno podczas bitwy pod Monte Cassino nosił skrzynie z pociskami.



CEiPR  w Szymbarku
Po wojnie naturalną koleją rzeczy nastąpiła demobilizacja. Cześć żołnierzy wróciła do kraju, część została na emigracji, a niedźwiedź Wojtek trafił do ogrodu zoologicznego. Spędził tam 16 lat. W sumie żył 22 lata. Pamięć o nim nigdy jednak nie zaginęła, o czym świadczą odsłaniane wciąż nowe pomniki, tablice pamiątkowe, filmy, a także piosenki.

Nie tylko o pasożytach



Nad Polańczykiem wiszą ciężkie chmury. Widoczność jest kiepska. Nie zachęca to do spacerów. Wybieram się więc po obiedzie na wykład dietetyczki Elżbiety Sobieszczuk. Podczas godzinnego spotkania była mowa o prawidłowym nawadnianiu i oczyszczaniu organizmu. Dowiedziałem się na przykład, w jaki sposób usuwać pasożyty gnieżdżące się w naszym ciele. Otóż trzeba w tym celu wykąpać się w ziołach, następnie posmarować ciało miodem (może być sztuczny) i mąką. Po chwili ze skóry powinny zacząć wychodzić pasożyty o nazwie włosogłówka. Wtedy wystarczy je zebrać tępą stroną noża. Przyznam, że dotąd nie słyszałem o tej metodzie. Zacząłem szperać w internecie. Komentarze pod filmikami o rzekomym usuwaniu pasożytów nie pozostawiają złudzeń. Oto niektóre z nich:
Co za bzdury wpajacie ludziom. To nie są pasożyty, a zatkane pory w skórze, z których wychodzi zawartość, ot wasza włosogłówka z jelita.
Znajomy zrobił tą kąpiel, a to co wyszło oddał do badania i okazało się, że to tylko  łój oraz martwy naskórek. A tak na logikę, to jak pasożyty siedzące głównie w jelitach miałyby wyjść przez skórę na plecach zwabione miodem?
Po wykładzie pani Sobieszczuk proponowała zakup swojej książki Chudnij z miłością do siebie, oferując także dedykację. Nie skorzystałem. Nie mam jakoś przekonania do tych wszystkich mniej lub bardziej cudownych diet. Od lat uważam, że każdy powinien sam wiedzieć, co mu służy, a co szkodzi. Pewnie, że dietetycy i zwolennicy naturalnych metod leczenia mają w wielu przypadkach rację. Jednakże nie można bezkrytycznie podchodzić do każdej nowej receptury na odchudzanie.  Osobiście od sześciu lat utrzymuję swoją wagę na tym samym poziomie, nie stosując żadnych drakońskich diet. Za to sporo się ruszam, zarówno pieszo jak i na rowerze. Do tego staram się jeść jak najwięcej naturalnych produktów, własnoręcznie robiąc przetwory i piekąc swój chleb. 
Niemniej jednak nie krytykuję wymienionej książki, bo jej nie czytałem. Jeżeli ktoś ma chęć, może się z nią zapoznać sam..

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty