Wyszedłem po piwo...


Wańka-wstańka

Nie będę ukrywał, że wpadłem do Biedronki tylko po piwo. Jakoś tak się jednak złożyło, że zanim doszedłem do stoiska z produktami przemysłu browarniczego, natrafiłem na kosz z książkami. Niewiele już ich było, w dodatku mocno wymieszane. Wśród nich lektury dla dzieci, pozycje z zakresu science fiction, jakieś powieści mało znanych autorów i ...  Wańka-wstańka, czyli wywiad rzeka z mistrzem tego gatunku Januszem Rolickim. Rozmowę ze znanym dziennikarzem przeprowadził Krzysztof Pilawski, a książka ukazała się nakładem wydawnictwa Demart przed zaledwie trzema laty. Cena tej pozycji na stronie wydawnictwa wynosi  33,92 zł. W księgarniach internetowych można ją nabyć trochę taniej, ale i tak za drogo. Tymczasem w Biedronce zapłaciłem za nią jedynie 4,99 zł. Tom liczy 328 stron, zawiera sporo zdjęć i ma twardą okładkę.



Co do zawartości merytorycznej, to na razie  przeczytałem tylko fragmenty, ale jestem przekonany, że nie będę żałował tego zakupu. Z pisarstwem Janusza Rolickiego zetknąłem się bowiem już w roku 1990. Do dzisiaj stoją na mojej półce głośne swego czasu książki: Edward Gierek:Przerwana dekada (wyd. Fakt) i Edward Gierek. Replika, prawda do końca (wyd. BGW). Janusz Rolicki miał oczywiście już wcześniej pokaźny dorobek, ale właśnie te tytuły spowodowały, że stał się rozpoznawalny publicznie, no i znacznie poprawił się jego status materialny. Jak sam przyznaje we wspomnianej rozmowie z Krzysztofem Pilawskim, na "Gierku" zarobił miliard złotych (przed denominacją). Dzięki temu stać go było na wybudowanie segmentu w Warszawie, zakup mazdy i wyprawę z córką na narty w Alpy. A to tylko niektóre ciekawostki z życia blisko osiemdziesięcioletniego dziennikarza...

Rowerem przez Kaszuby


Zagroda Modrzewo



117,24 km w 5 g, 13 m

Dwa ostatnie dni upłynęły mi pod znakiem intensywnych przejazdów rowerowych. Wczoraj wystartowałem z Gdańska do Modrzejewa pokonując 117 kilometrów. Jechałem między innymi przez Żukowo, Somonino, Brodnicę, Stężycę, Korne, Bytów i Tuchomko. Po drodze podziwiałem oczywiście kaszubskie krajobrazy, a czasami mruczałem pod nosem, gdy trzeba było pedałować pod górę, np. z Brodnicy Dolnej do Brodnicy Górnej.



Na miejscu odwiedziłem rodzinę, po czym już bez roweru, wypluskałem się w Jeziorze Borowym oraz obejrzałem tzw. Zagrodę Modrzewo. Jest to prawie trzystuletni dom o konstrukcji ryglowej, który przeprowadził do Modrzejewa z Nowych Hut Cezary Materek, po czym urządził w nim Izbę Regionalną.


108,83 km w 5 g. 11 m

Dzisiaj rano postanowiłem nieco zmodyfikować trasę powrotną. Pojechałem więc przez Chotkowo, Dąbrówkę, Bytów i Sulęczyno. Potem  znów wróciłem na wczorajszy szlak, którym podążałem aż do Żukowa. Tu znowu zmieniłem kierunek i zamiast przez Pępowo i Rębiechowo pojechałem do Gdańska przez Lniska i Leźno. Wyszło kilka kilometrów mniej, ale za to w Kokoszkach zaliczyłem glebę. Lądowanie w rowie po wypadnięciu z koleiny było dość nieprzyjemne, gdyż skończyło się stłuczeniem żebra o brzeg kierownicy.



W sumie jednak wycieczkę uważam za udaną, gdyż dopisywała pogoda, a co za tym idzie - kaszubskie jeziora, lasy oraz zielone pola i łąki miały większy urok.

Kartka z dziennika



Szczecin , defilada 1962 r.

Prowadzenie dziennika jest pozornie proste. Ot, zapisujemy, co działo się konkretnego dnia i czekamy na następny. Tak może wydawać się jednak tylko tym, którzy nie zajmują się na co dzień tego rodzaju aktywnością. Jeżeli ktoś robi to w miarę regularnie, to wie, że musi stosować swego rodzaju filtr. Nie da się przecież codziennie opisywać wszystkiego godzina po godzinie. Może nawet, przy bogatym w treść  trybie życia, byłoby to przez jakiś czas interesujące, ale nie przez rok, dziesięć czy piętnaście lat z rzędu. Trzeba więc dokonywać selekcji. Dotyczy to zarówno faktów, jak i myśli. Zwłaszcza tych ostatnich, bo zazwyczaj kłębią się w nadmiarze.



Gdybym miał, na przykład, opisywać szczegółowo dzisiejszy dzień, to musiałbym zacząć od tego, że położyłem się spać po siódmej rano, po dwudziestoczterogodzinnym dyżurze. Potem wspomniałbym, że wstałem w południe i zjadłem śniadanie. Następnie sprawdziłem prognozę pogody, potwierdzając ją spojrzeniem za okno. Pierwsza myśl: "Będzie deszczowo, a więc nici z roweru".



W chwilę potem odbieram telefon. Dzwoni profesor Paweł Soroka. Chodzi o ostatnie uzgodnienia przed wysłaniem naszej wspólnej książki do wydawnictwa. Z góry zaznaczam, że pomysł na publikację pt. "Dwie ukryte tragedie w cieniu atomowej apokalipsy" nie narodził się w mojej głowie, lecz wyszedł od wymienionego wyżej profesora. Mój wkład będzie można ocenić po ukazaniu się książki. Nastąpi to prawdopodobnie we wrześniu.

Nie zdążyłem jeszcze zaparzyć kawy, a tu kolejny telefon. Dzwoni jakiś konsultant z propozycją zakupu obligacji Banku Pocztowego. Zbywam go stwierdzeniem, że nie dysponuję wolnymi środkami. Następny telefon jest od żony i tu wchodzimy w strefę prywatności...



Tak mniej więcej wyglądają moje codzienne zapiski. Rzecz jasna, nigdy nie zamieszczam ich w całości na blogu. Pewne rzeczy muszą się bowiem odleżeć. Kto wie, może kiedyś zainteresują wnuków, których notabene oczekuję z coraz większą niecierpliwością...

Znowu o martwych duszach



Przed prawie rokiem pisałem tutaj o "martwych duszach" w placówce oświatowej zwanej Akademia Pomorskie Centrum Edukacyjne. Wówczas Wydział Rozwoju Społecznego Urzędu Miejskiego w Gdańsku poprosił mnie o potwierdzenie,  czy byłem słuchaczem tej szkoły. Zgodnie z prawdą napisałem oświadczenie, że  nigdy nie miałem do czynienia z  tą tzw. akademią, ani nawet o niej nie słyszałem. Sądziłem, że to wystarczy i że odpowiednie czynniki postarają się, aby owa uczelnia nie wpisywała na swoje listy fikcyjnych słuchaczy i nie otrzymywała za nich dotacji oświatowych. Okazuje się, że byłem w błędzie...



Dzisiaj ponownie otrzymałem pismo z Urzędu Miejskiego w tej samej sprawie. Zastępca dyrektora Wydziału Rozwoju Społecznego Mariola Paluch prosi mnie o powtórne potwierdzenie (chyba powinno być zaprzeczenie?), czy w okresie od stycznia do grudnia 2014 roku uczęszczałem do wymienionej wyżej szkoły. Tym razem nie wystarczy jednak wysłać maila ze stosownym oświadczeniem. Pani dyrektor domaga się, aby uczynić to w formie pisemnej i przesłać za pośrednictwem poczty lub doręczyć osobiście. W takim razie ja się pytam, czy w urzędzie miejskim nie  mają drukarki aby wydrukować podpisane i przeskanowane przeze mnie oświadczenie? Dlaczego ja mam tracić pieniądze na znaczek czy czas na przejażdżkę do urzędu, skoro ta sprawa w ogóle mnie nie dotyczy? Wszak przed rokiem jasno i wyraźnie to wytłumaczyłem.

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty