SKOK "Zawsze u siebie"

 


Otrzymałem pismo z Kasy Stefczyka z przypomnieniem o obowiązku powiadomienia o ewentualnej zmianie adresu lub dowodu osobistego. Poinformowano mnie też, że swoje dane mogę zaktualizować  dzwoniąc lub składając wizytę w placówce SKOK. Wybrałem pierwszą opcję. Połączyłem się szybko, ale czekała mnie niemiła niespodzianka. Pani odbierająca telefon powiedziała, że nie może zmienić moich danych i dodała,  że zaprasza mnie do odwiedzenia oddziału SKOK. Kiedy powołałem się na informację ze wspomnianego pisma o możliwości telefonicznego załatwienia sprawy, odparła iż jest to możliwe, ale dopiero wtedy, gdy zadzwonię na infolinię.

Czym różni się  zwykły telefon od tego z infolinii? Przede wszystkim tym, że w przypadku tego ostatniego trzeba zazwyczaj długo wysłuchiwać denerwującej muzyczki i komunikatów o rychłym połączeniu z konsultantem. A poza tym każda minuta połączenia kosztuje 36 groszy.  Wygląda na to, że każdy sposób jest dobry, żeby trochę skubnąć klienta, w tym przypadku członka SKOK…

P.S. W stopce pisma widnieje logo Kasy Stefczyka  i slogan „Zawsze u siebie”. Pytanie kto, bo ja nie czuję się jak u siebie w kontaktach z tą instytucją…

Białe rękawiczki

 


Niedawno głośno było o byłym już ministrze, który chciał ukarać naczelniczkę poczty w Pacanowie za krytyczne wypowiedzi na temat poczynań rządu. W tym wypadku – dzięki nagłośnieniu sprawy przez media – nastąpił efekt bumerangu i zamiast spodziewanego zwolnienia urzędniczki, posadę stracił sprawca całego zamieszania. Nie zawsze jednak tak jest. Często bywa bowiem tak, że ludzie niewygodni dla władzy usuwani są po cichu, bez medialnego rozgłosu. Robi się to w białych rękawiczkach i tak dyskretnie, że czasem nawet sam zainteresowany nie wie, kiedy i jak wypadł z obiegu. Posłużę się tu osobistym przykładem.

Jako wolny strzelec od paru lat publikowałem na łamach „Dziennika Bałtyckiego” relacje z podróży. Współpraca układała się coraz lepiej. Po przejęciu gazety przez koncern Orlen i zmianie kierownictwa  zaproponowano mi nawet  sformalizowanie współpracy i podpisano ze mną stosowną umowę. Stał za tym redaktor odpowiedzialny za dział publicystyki i dodatek „Rejsy”. Piszę „stał”, bo już od ponad dwóch miesięcy nie reaguje on na żadne próby kontaktu (ani mailowe, ani esemesowe). Nie zamieszcza też oczekujących w kolejce artykułów ani obiecanej recenzji mojej książki „Odpryski”. I tu chyba dochodzimy do sedna rzeczy. We wspomnianej książce oraz na moim blogu dość często dawałem wyraz swoich niezbyt pochlebnych dla rządzącej ekipy odczuć. Komuś musiało to przeszkadzać.

Ale jakby kto pytał, to oficjalnie nic się nie dzieje. Umowa  nie została przecież  wypowiedziana…

Dupiarze i dupki

 

Pięćdziesięcioletni Rafał Trzaskowski  w luźnej rozmowie z dziennikarzami (Kuba Wojewódzki i Piotr Kędzierski) nieopatrznie wspomniał, że w młodości był dupiarzem. Tym szczerym stwierdzeniem naraził się nie tylko kobietom, które solidarnie, niezależnie od opcji politycznej, wyraziły swoje oburzenie. Zdziwienie używaniem takiego słownictwa  wyraził także Jarosław Kaczyński. Prezes PiS oznajmił przy tej okazji, że przeżył 73 lata i nigdy nie słyszał o takim wyrażeniu. Ja znajduję się w wieku pośrednim pomiędzy Kaczyńskim a Trzaskowskim. I powiem jedno - nigdy nie słyszałem, żeby w męskim gronie ktoś mówił: „Idziemy na damy”. Jeżeli już, to szło się „na dupy”.  Owszem, nie jest to eleganckie określenie, ale taka była rzeczywistość. Trzaskowski przeprosił   za swoje zbyt szczere i bezpośrednie wynurzenia, ale nie przeszkodziło to Kaczyńskiemu, który wykorzystał okazję do wbicia szpili przeciwnikowi politycznemu. Gdybym był równie złośliwy, to powiedziałbym, że aparycja prezesa nie predestynowała  go do miana, jakim chwalił się Trzaskowski...

Żeby była równowaga w przyrodzie, pochwalę Jarosława Kaczyńskiego za szybką i zdecydowaną reakcję na poczynania ministra Michała Cieślaka. Każdy chyba słyszał o  tej historii z Pacanowa, słynącego dotąd z kucia kóz, a teraz  kojarzonego z butą państwowego urzędnika. Krótko mówiąc, naczelniczka poczty z tej słynnej dotąd za sprawą  Kornela Makuszyńskiego miejscowości, poskarżyła się ministrowi, korzystając z jego bytności w placówce pocztowej jako klienta, na wszechobecną drożyznę. Po ostrej wymianie zdań pan Cieślak wykonał telefon do prezesa Poczty Polskiej i w efekcie naczelniczka już po kilkunastu minutach została wezwana na dywanik do dyrektora w Kielcach. Za jej „straszny czyn” straszono ją dyscyplinarką. Kiedy jednak sprawa została nagłośniona, minister wycofał skargę i przyznał, że zachował się zbyt impulsywnie. Niestety, echa tej afery dotarły do Jarosława Kaczyńskiego, a on mając okazję do wykazania swojej pryncypialności, wezwał Cieślaka do złożenia dymisji.

P.S. O takich i podobnych sprawach piszę w mojej ostatniej książce "Odpryski subiektywna kronika dwudziestolecia 2001-2021". Do nabycia między innymi tutaj

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty