Środa, 06.08.25
Do pociągu Intercity „Karpaty” wsiadłem wczoraj o 20.25. Niemal od razu pojawił się konduktor. Sprawdził bilety i obiecał wyłączyć ogrzewanie, bo w przedziale był ukrop niczym na pustyni. Nie wiem czy wyłączył od razu, czy po jakimś czasie, ale lekki chłodek zacząłem odczuwać dopiero około północy. Współpasażerowie na długiej trasie z Gdańska do Krynicy Zdroju zmieniali się. Najpierw było nas pięcioro, potem troje, następnie czworo, znów troje, a wreszcie od Tarnowa zostałem sam w sześciomiejscowym przedziale pierwszej klasy. Mogłem zatem wygodnie położyć się i rozprostować stare kości.
Po dwunastoipółgodzinnej jeździe dotarłem wreszcie na stację końcową. Deszcz, który padał niemal całą noc, ustał i pojawiło się słońce. Z przyjemnością więc przespacerowałem się do zabukowanej wcześniej wilii „Na Stoku”. Na zakwaterowanie nie mogłem co prawda liczyć o tak wczesnej porze, ale recepcjonistka zgodziła się przyjąć mój plecak na przechowanie. Teraz mogłem już swobodnie realizować kolejne punkty zaimprowizowanego planu. Przede wszystkim udałem się do biura Turystycznego „Jaworzynka” przy ul. Pułaskiego, żeby zakupić wycieczki na najbliższe dni. I tak udało mi się zarezerwować:
na jutro Jezioro Rożnowskie za 90 zł,
na piątek słowacki Hrebienok za 170 zł,
na sobotę Starą Lubownię za 110 zł,
na wtorek Szlak Łemkowszczyzny za 50 zł.
Nie udało mi się natomiast zarezerwować wycieczki do Wieliczki, bo ta została odwołana ze względu na niską frekwencję. Natomiast na poniedziałek próbowałem zapisać się na wyjazd do Tylicza w biurze PTTK, ale nie jest ona jeszcze potwierdzona, a więc niekoniecznie musi dojść do skutku.
W Krynicy byłem po raz ostatni 45 lat temu, a i to przejazdem. Nie mogłem więc być na jednej z jej największych atrakcji, czyli na Górze Parkowej. Uzupełniłem ten brak dzisiaj. Nie skorzystałem z kolejki na szczyt (28 zł bilet normalny i 22 zł ulgowy w jedną stronę), lecz wszedłem tam błotnistą ścieżką. Nie jest to zresztą żaden wyczyn, bo sama góra jest niska (742 m n.p.m), a podejścia łagodne. Na wierzchołku Parkowej trwa właśnie budowa wieży widokowej. Czynna jest restauracja i kawiarnia, a dla dzieci zjeżdżalnia pontonowa i tzw. rajskie ślizgawki. Na dużej polanie z widokiem na Beskid Sądecki można odpocząć na ławeczkach i pokontemplować krajobraz. Do centrum Krynicy zszedłem inną drogą, tym razem wyłożoną betonowymi kostkami. Po drodze zatrzymałem się przy małym Sanktuarium Matki Boskiej Królowej Krynickich Zdrojów. Historia jego powstania związana jest z legendą o miłości muszyńskiego rycerza i miejscowej biednej pasterki oraz diable chcącym przygnieść życiodajny zdrój ciężkim głazem, znanym jako Diabelski Kamień ze zbocza Jaworzyny Krynickiej. Tak czy owak, wiele osób wierzy w uzdrowienia dokonujące się za wstawiennictwem wspomnianej Królowej Zdrojów Krynickich. W tym miejscu modlili się także kardynał Stefan Wyszyński i biskup Karol Wojtyła (obecnie jeden błogosławiony a drugi święty).
Będąc w Krynicy, trudno nie natknąć się na ślady słynnego malarza prymitywisty Nikifora Krynickiego (faktycznie nazywał się Epifaniusz Drowniak). Upamiętnia go między innymi pomnik na skwerze nieopodal ulicy Nowotarskiego. Nikifor przedstawiony jest na nim w pozycji siedzącej, z pędzlem w ręku, a obok niego leży pies.
Jeszcze tylko drobne zakupy w Delikatesach i już przed trzynastą mogłem odebrać klucz do pokoju w willi „Na Stoku”. Pensjonat zgodnie z nazwą położony jest na zboczu, z którego doskonale widać Górę Parkową. Pokój słoneczny, z balkonem i łazienką. Na piętrze dobrze wyposażony aneks kuchenny.
Przed siedemnastą dojechali Sławek z Danką. Na początku byli bardzo niezadowoleni z pokoju w pensjonacie „Jak w PRL” i chcieli nawet szukać innego miejsca noclegowego. Ostatecznie jednak zostali. Prawdę mówiąc, ich pokój jest mały i dość ascetycznie wyposażony, ale ma balkon i jest w miarę czysty. Zresztą, czego można wymagać od przybytku o takiej nazwie i w cenie 90 zł za noc od osoby?
Czwartek, 07.08.25
Po śniadaniu przeszedłem się do Słotwin, aby obejrzeć tamtejszy chodnik w koronach drzew i drewnianą wieżę widokową. Z willi „Na Stoku” jest to około dziewięciu tysięcy kroków. Z centrum Krynicy idzie się ul. Piłsudskiego, a na jej końcu trzeba skręcić w lewo w ulicę Słotwińską. Spod starej po łemkowskiej cerkwi (Cerkiew Opieki Bogurodzicy) widać już wyciąg krzesełkowy i wieżę. Rezygnuję z wygodnego wjazdu wyciągiem i wspinam się na szczyt stacji narciarskiej Słotwiny (896 m n.p.m.) po dość stromym stoku. Za bilet na chodnik w koronach drzew i wejście na wieżę widokową (49,5 m) płacę jako emeryt 79 zł (bilet normalny kosztuje 99 zł). Nie jest to tanio. Niejako na pocieszenie do biletu dołączona jest paczka paluszków ze zdjęciami bliźniaczych wież widokowych w Słotwinie i w Kurzej Górze. Drewniana konstrukcja jest solidnie wykonana, a spiralne wejście na szczyt wieży jest łatwe do pokonania nawet dla osób o nieco słabszej kondycji. Widoki przy dobrej pogodzie, a dzisiaj taka była, są rewelacyjne. W najbliższej okolicy w oczy rzuca się Jaworzyna Krynicka, Góra Parkowa i Góra Krzyżowa. Dalej są inne szczyty Beskidu Sądeckiego i pasma gór po słowackiej stronie. Nieopodal wieży znajduje się tężnia, restauracja oraz wypożyczalnia rowerów. A propos wspomnianego wczoraj Nikifora, to właśnie ze Słotwiny próbowano go wysiedlić w ramach akcji „Wisła”. On jednak był uparty i trzykrotnie wracał z przymusowego przesiedlenia.
W drodze powrotnej nabyłem buty za 170 zł, bo w starych miałem już tak cienką podeszwę, że robiły mi się odciski na stopach.
Po południu wyjazd nad Jezioro Rożnowskie. Bardzo urozmaicona trasa widokowa, wiodąca przez Nowy Sącz. Po drodze mijaliśmy Łosie, gdzie mieszka i produkuje sery znany niegdyś biznesmen, twórca Optimusa – Roman Kluska. Kto dziś pamięta jeszcze jego perypetie z urzędami skarbowymi i w ogóle całym aparatem państwowym? Z kolei w Nowym Sączu widzieliśmy wytwórnię lodów braci Koral, a na obrzeżach miasta tak zwaną Rafę Koralową, czyli wzgórze na którym ci przedsiębiorcy wybudowali swoją posiadłość. Nieco dalej utknęliśmy w korku przy zakładach Waśniowskiego. Tu ciekawostka - w Nowym Sączu jest najwyższy odsetek milionerów na tysiąc mieszkańców.
Sztuczny zbiornik na Dunajcu najpierw objechaliśmy dookoła, a potem odbyliśmy po nim godzinny rejs statkiem wycieczkowym należącym do firmy Rak, która ma tam również smażalnię ryb. Zalew jest bardzo urokliwy. Na zalesionych brzegach widać sporo domków, ale też przyczep kampingowych i namiotów. Po wodzie pływają turyści na rowerach wodnych, supach i małych żaglówkach. Sama zapora na Dunajcu ma długość 550 m i wysokość 49 m, zaś cały akwen ma długość 22 km i maksymalną szerokość 1,3 km. Na pewno warto tu przyjechać na wypoczynek.
Piątek, 08.08.25
Dzisiaj całodzienna wycieczka na Słowację, a konkretnie do podnóża Tatr Wysokich. Z ramienia biura turystycznego „Jaworzyna” naszą grupą opiekował się przewodnik Konrad Komarnicki – elokwentny, znający góry i mimo wieku zbliżonego do mojego, cieszący się dobrą kondycją.[1] Z autokaru wysiedliśmy w Starym Smokowcu, po czym udaliśmy się do na stację naziemnej kolejki szynowo-torowej. Dzięki niej w siedem minut przemieściliśmy się z poziomu 1010 m na 1285 m n.p.m. (bilet w obie strony kosztuje 13,5 Euro). Przed nami lśniły w słońcu szczyty: Łomnica i Sławkowski. Nie one jednak były celem naszej wycieczki. Obawiam się zresztą, że z naszej pięćdziesięcioosobowej grupy weszłoby na któryś z tych szczytów zaledwie kilkoro z nas. Tak czy owak, my mieliśmy w planie odwiedzenie trzech wodospadów w Dolinie Zimnej Wody: Długiego, Grandu i Skośnego. Szlak był dość kamienisty, ale technicznie łatwy do przejścia (mimo to Sławek musiał wycofać się po pierwszym odcinku). Przy każdym z wymienionych wodospadów robiliśmy krótką przerwę. Nieco dłuższa była przy Rainerowej Chacie (najstarsze schronisko w Tatrach Słowackich). Na przełęcz Hrebenok wróciliśmy płaskim fragmentem Magistrali Tatrzańskiej i zjechaliśmy kolejką do Smokowca. Tu zatrzymaliśmy się na chwilę przed kościołem, przed którym znajduje się tablica z cytatem Jana Pawła II: „Słowaków i Polaków Tatry nie dzielą, ale wznoszą ku Panu Bogu”.
Kolejnym punktem naszej wycieczki było Szczyrbskie Pleso. Jezioro to, piąte co do wielkości w Tatrach, znajduje się na poziomie 1346 m n.p.m. (byłem już tu 5 lat temu, ale zimą). Jechaliśmy tam piękną trasą widokową zwaną Drogą Wolności. Z parkingu nieopodal stacji kolejowej do jeziora prowadzi wygodna i szeroka ścieżka. Tak więc tu spokojnie może spacerować nawet ktoś z zerową kondycją. Samo jezioro to właściwie taki większy staw, ale bardzo ładnie komponujący się z okolicznymi szczytami gór. Nad jego brzegiem znajduje się hotel Patria, który moim skromnym zdaniem zakłóca widok pięknej przyrody. Zresztą nie tylko hotel, bo kompleks skoczni narciarskich też powoduje pewien dyskomfort dla oczu spragnionych surowego piękna gór.
Sobota, 09.08.25
Dzisiaj rozpoczyna się w Krynicy 58. Festiwal im. Jana Kiepury. Postanowiłem zatem odnaleźć najbardziej wyraźny ślad, który ten wybitny tenor zostawił po sobie w tym mieście. Chodzi oczywiście o hotel Willa „Patria” przy ul. Pułaskiego 35. Aktualnie znajduje się w tym gmachu sanatorium, ale podobizny śpiewaka i aktora umieszczone na oknach parteru nie pozwalają zapomnieć, kto był fundatorem tego budynku. Popularyzatorem twórczości Kiepury i jego żony Marty Eggerth był Bogusław Kaczyński, który po śmierci doczekał się pomnika w Krynicy. Nie mogłem zatem odmówić sobie przyjemności zajęcia miejsca na jednym z dwóch krzeseł obok posągu tego wybitnego prezentera i zrobienia sobie obciachowego selfie. A co, nie wolno?
Ciekawego odkrycia dokonałem przy okazji zakupów w Delikatesach Centrum, które należą do firmy Rogala z Bobowej. Otóż ekspedientka zapytała mnie, czy posiadam kartę Centrum. Zaprzeczyłem, a wtedy dopytała o Kartę Biedronki. Tę akurat miałem. Jak się okazało, dzięki jej posiadaniu mogłem nabyć banany z rabatem. Kto by pomyślał, że są sklepy honorujące karty lojalnościowe innej sieci…
Po południu znowu pojechałem na Słowację. Tym razem zwiedzaliśmy zamek w Starej Lubowli na Spiszu. Jest to najlepiej zachowany obiekt tego typu na Słowacji. Ciekawostką jest fakt, że przez 360 lat zamkiem tym zarządzali Polacy, między innymi Lubomirscy i Zamojscy, choć przecież wybudowali go Węgrzy. Jednak stanowił on zastaw za pożyczkę, której Jagiełło udzielił Zygmuntowi Luksemburczykowi. Zamek jest widoczny z daleka, gdyż usytuowany jest na dość wysokim wzgórzu. Przed jego zwiedzaniem obejrzeliśmy pokaz tresury sokołów. Ot, taka zanęta dla turystów.
Z zamku pojechaliśmy do pobliskiego Nestville Park, gdzie znajduje się browar rzemieślniczy oraz pierwsza na Słowacji destylarnia whisky oraz pijalnia czekolady. Restauracja przy tych obiektach była jednak dzisiaj zamknięta z powodu dwóch przyjęć weselnych. Pozostało nam więc ograniczyć się do degustacji czekolady lub zrobić zakupy w pobliskim sklepie z lokalnymi produktami, w tym ze wspomniana whisky.
W drodze do Starej Lubowli przejeżdżaliśmy przez Andrzejówkę. Wieś tę wspominam ze względu na to, że 45 lat temu miałem tam dziewczynę. Nazywała się Ewa Maślanka, a zapoznał mnie z nią nieżyjący już Jacek Komoń.
Niedziela, 10.08.25
Kiedy trzy dni temu patrzyłem na Jaworzynę Krynicką z wieży widokowej w Słotwinie wydawało mi się, że ten szczyt jest bardzo blisko. Dzisiaj przekonałem się, że jednak nie tak całkiem blisko. Z Willi na Stoku do wierzchołka Jaworzyny wyszło mi 8,49 kilometra, z czego 41 procent to był marsz pod górę. Wyszedłem żółtym szlakiem spod poczty i skierowałem się w stronę Góry Krzyżowej (812 m n.p.m.). Po drodze zatrzymałem się na chwilę przy starym cmentarzu żydowskim przy ul Polnej. Znajduje się na nim kilkadziesiąt kamiennych macew. Góra Krzyżowa stanowi szczyt grzbietu oddzielającego doliny Kryniczanki i Czarnego Potoku. Stoi tam wysoki metalowy krzyż, a obok wyciąg krzesełkowy Henryk. Przez Przełęcz Krzyżową zszedłem zielonym szlakiem do podnóża Jaworzyny Krynickiej. Minąłem stację początkową kolejki gondolowej i rozpocząłem wspinaczkę. Nade mną co chwilę bezszelestnie przesuwała się kolejna gondola z turystami. Słońce przygrzewało coraz mocniej, a tym samym intensywniej spływał pot z moich pleców. Gdzieś w połowie góry, w miejscu gdzie znajduje się górna stacja wyciągu krzesełkowego, wszedłem na szlak czerwony. Ścieżka była bardzo wąska, ale miała tę zaletę, że wiodła przez las. Miałem zatem pod dostatkiem cienia. Na chwilę stanąłem przed charakterystycznie ukształtowaną skałą w formie grzyba. Skała ta nazywana jest Diabelskim Kamieniem, znanym z legendy o miłości rycerza i biednej pasterki (pisałem o tym przy okazji zwiedzania Góry Parkowej). Na szczyt Jaworzyny Krynickiej (1114 m n.p.m.) dotarłem po dwóch godzinach od wyjścia z pensjonatu. Szczerze mówiąc, gdyby nie widoki na okoliczne pasma górskie, to nie ma tam nic ciekawego. Owszem, jest sporo punktów gastronomicznych, ale te z zasady mnie nie interesują. Po paru minutach ruszyłem więc w drogę powrotną. Tym razem nie schodziłem do stacji początkowej kolejki gondolowej, lecz poszedłem do Czarnego Potoku. Stąd zaś wdrapałem się na Górę Krzyżową. Dosłownie, bo zgubiłem szlak i szedłem pod górę na azymut przez las. Do centrum Krynicy zszedłem wzdłuż wyciągu Henryk. Cała wycieczka zajęła mi 4,5 godziny (20,5 km). Niemal w ostatniej chwili doszedłem do Nowych Łazienek Mineralnych, gdzie schroniłem się przed krótką, lecz gwałtowną burzą.
Poniedziałek, 11.08.25
Dzisiaj dość luzacki dzień. Trochę spacerów po Krynicy (zaledwie 19 289 kroków), a wieczorem biesiada góralska. Ale po kolei… Podczas przedpołudniowego spaceru zobaczyłem willę „Romanówkę”, w której mieści się muzeum poświęcone Nikiforowi Krynickiemu (w poniedziałki nieczynne). Po południu zaś zaszedłem do cerkwi św. Włodzimierza, przy której znajduje się cmentarz, na którym pochowany jest wspomniany Nikifor. Na kamiennej płycie nagrobnej umieszczona jest inskrypcja po polsku „Nikifor Krynicki” oraz napis cyrylicą „Nikifor Epifan Drowniak” i daty urodzin i śmierci (21.V.1895 – 10.X.1968). Nad nią leży wiązanka sztucznych kwiatów w barwach ukraińskich.
Po południu zamierzałem jechać na wycieczkę do Tylicza. Jednak nie doszła ona do skutku ze względu na małą ilość chętnych. W zamian Biuro Turystyczne PTTK zaproponowało mi udział w biesiadzie góralskiej. Uczestniczyłem już w podobnych imprezach w Szczawnicy oraz w Wiśle. Generalnie wszystkie one są – mówiąc kolokwialnie – na jedno kopyto. A konkretniej? Kiełbaska pieczona nad ogniskiem, alkohol własny lub zakupiony na miejscu oraz pakiet melodii biesiadnych w wykonaniu zespołu góralskiego, okraszonych równie starymi dowcipami. Nie da się ukryć, że ma to jednak swój urok. W każdym z nas drzemie przecież odrobina sentymentalizmu, a poza tym, jak mówi stare powiedzenie: najbardziej lubimy to co znamy. Swoistym urozmaiceniem dzisiejszej biesiady był konkurs tańca pań i panów. Zwycięzcy w poszczególnych kategoriach otrzymali odpowiednio: kobieta – góralską chustę, mężczyzna – takiż kapelusz. A propos górali, to występująca dzisiaj kapela składała się z dwóch reprezentantów Lachów Sądeckich i dwóch przedstawicieli Czarnych Górali. Ci ostatni wcale nie są tacy czarni, jakby sugerowała nazwa. Po prostu noszą czarne spodnie…
Po powrocie do centrum Krynicy zerknąłem jeszcze na pokaz grających fontann.
Wtorek, 12.08.25
Ostatnie wędrówki po Krynicy. Dzisiaj w klapkach, bo tylko po chodnikach, jako zwykły globtrotuar (tę nazwę wymyślił znajomy podróżnik Antoni Filipkowski). Zacząłem od spaceru do Parku Słotwińskiego nad Kryniczanką. Niestety, pijalnia wód „Słotwinka” była zamknięta z powodu bliżej niezidentyfikowanych trudności technicznych. Po parku snuło się zaledwie parę osób, co stanowiło ogromny kontrast z tłumami na deptaku. No, ale nie każdemu chce się chodzić gdzieś na skraj uzdrowiska. Ja też długo tutaj nie zabawiłem, bo poszedłem do - nomen omen – Muzeum Zabawek. Mieści się ono w górnej części ulicy Pułaskiego. Wstęp kosztuje 30 zł za bilet normalny i 25 zł za ulgowy. Na dwóch kondygnacjach zgromadzone jest aż sześć tysięcy eksponatów: lalki, kolejki, pluszaki, modele samolotów i statków, samochodziki, klocki lego i tp. Na mnie jednak największe wrażenie zrobiła ekspozycja przedstawiająca klasę szkolną z lat PRL. Dokładnie taką samą, w jakiej spędzałem lata podstawówki: drewniane ławki z otworami na kałamarz i z podłużnymi wgłębieniami na pióra i ołówki, nad tablicą godło państwowe otoczone portretami Gomułki i Cyrankiewicza, tekturowe tornistry.
Po południu odwiedziłem dwie cerkwie. Pierwszą pod wezwaniem św. Piotra i Pawła w Krynicy. Jest to największa murowana świątynia grekokatolicka w tych stronach. Turystów przyciąga do niej głównie fakt, że tutaj ochrzczony został Nikifor Krynicki. Na dziedzińcu znajduje się pomnik, a na murze płaskorzeźba z podobizną malarza oraz liczne reprodukcje jego prac. Drugą cerkwią, najstarszą drewnianą na terenie Karpat, była ta pod wezwaniem św. Jakuba w Powroźniku. Długo i szczegółowo opowiadał nam o niej opiekujący się od szesnastu lat tym zabytkiem wpisanym na listę UNESCO Paweł Kącki. Aktualnie świątynia ta należy do kościoła rzymskokatolickiego, dlatego tradycyjny ikonostas jest przepołowiony.
Końcowym etapem wycieczki była wizyta w przygranicznym słowackim sklepie w Ruskiej Woli. Można tu było nabyć za euro lub złotówki wszelkiego rodzaju alkohole, tudzież słodycze. Szczególnym powodzeniem cieszyły się produkty z dodatkiem marihuany. Nie ma to, jak dobry chwyt marketingowy…
W podsumowaniu pobytu w Krynicy i okolicach dodam, że był on dla mnie owocny we wrażenia i ogólnie udany. W ciągu tygodnia zobaczyłem sporo nowych miejsc, odświeżyłem też wspomnienia, a przede wszystkim spaliłem sporo kalorii, pokonując łącznie 118 km na nogach.
[1] Również przedsiębiorczy. Robił nam zbiorowe zdjęcia przy każdej okazji, które oferował po 8 zł od sztuki. Sam zamówiłem 5 sztuk…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz