Od Teheranu do Bam

 

Teheran - Wieża Wolności

30 kwietnia 2022

Do Warszawy przyjechaliśmy przed czwartą rano. Na dworcu Centralnym spędziliśmy godzinę, czekając na pierwszy autobus linii 175, jadący na Okęcie. W hali dworcowej przebywali głównie Ukraińcy oraz paru bezdomnych i narkomanów. Na lotnisku byliśmy o wpół do szóstej. Planowy wylot samolotu linii Turkish Airlines wyznaczony był na godzinę 10.20, ale start nastąpił z półgodzinnym opóźnieniem. Wcześniej  zdążyliśmy poznać Inez Tokaj, pilotkę z Wytwórni Wypraw, która przekazała nam bilety oraz wydruki irańskich wiz. Odprawa i sam lot do Stambułu przebiegły bez  żadnych problemów.  Na pokładzie serwowano w ramach kateringu lazanię ze szpinakiem, bułkę, dżem, ser, masło oraz odrobinę ciasta. Jeżeli chodzi o napoje, to standardowo podawano kawę, herbatę, soki i wino (buteleczki o pojemności 187 ml). W Stambule  czekaliśmy na lot do Teheranu około siedmiu godzin. Było zatem sporo czasu, aby odpocząć i zapoznać się z ofertą sklepów wolnocłowych, których na tutejszym dużym lotnisku jest w bród. Do stolicy Iranu przylecieliśmy o 1.45. Tym razem na pokładzie nie oferowano wina, gdyż w Islamskiej Republice Iranu nie tylko nie wolno spożywać alkoholu, ale też nie można go wwozić pod żadną postacią.  Kontrola  graniczna była dość pobieżna, a do paszportów nie wbito nam pieczątek. W lotniskowym kantorze wymieniliśmy walutę na riale. Jeżeli chodzi o dolary, to przyjmowano wyłącznie nowe banknoty studolarowe (te z paskiem). Za jednego dolara wypłacano 255 000 riali, czyli po denominacji 25,5 tomana. W efekcie po wymianie stu dolarów stałem się posiadaczem dwóch grubych paczek banknotów. W tym miejscu warto dodać, że w Iranie szaleje inflacja, która podczas naszego pobytu oscylowała wokół 38 procent.

Teheran - Wieża Wolności
O godzinie czwartej nad ranem podjechaliśmy pod majestatyczny monument wykonany z białego marmuru, zwany Wieżą  Wolności. Wzniesiono ją ponad 50 lat temu, za czasów szacha  Mohammeda Rezy Pahlawiego dla uczczenia 2500-lecia imperium Persów. Porobiliśmy zdjęcia i pojechaliśmy wreszcie do hotelu (Ziba). Zegar wskazywał piątą, a  na ósmą wyznaczona była pobudka…


 

01 maja 2022

Przed śniadaniem pojechaliśmy (część grupy zdecydowała się pospać nieco dłużej) metrem w okolice gmachu byłej ambasady   USA. Na długim murze okalającym tę nieruchomość znajdują się, liczne murale. Jak nietrudno sobie wyobrazić, ich przesłanie nie jest laurką dla Amerykanów. Wprost przeciwnie…

Mural na ogrodzeniu b. ambasady USA w Teheranie

Po śniadaniu, już całą grupą, odbyliśmy spacer do pałacu Golestan (pałac kwiatów). Pałacowy kompleks, będący niegdyś siedzibą szachów, zbudowano na przełomie  XVIII i XIX wieku. Od prawie 10 lat jest na liście zabytków UNESCO. Znajduje się tutaj między innymi marmurowy tron składający się z  65 części,  oparty na sześciu aniołach,  sala luster, sala kości słoniowych  oraz sala główna  z krzesłem szacha Nasr-ed Dinz, na którego obiciu znajdują się ponoć krople jego krwi.

Wnętrze pałacu Golestan

Po drodze do Muzeum Narodowego mijamy budynek z 1932 roku, będący odpowiednikiem pierwszej galerii handlowej w Teheranie, ogrody narodowe i  plac  ćwiczeń  wojsk hazarskich.  Wstęp do muzeum tylko w maseczce. A skoro o tym mowa, to w Iranie oficjalnie jest obowiązek noszenia maseczek, ale praktycznie mało kto je zakłada. Noszą je jedynie funkcjonariusze różnych służb oraz pracownicy restauracji, hoteli i sklepów. Ponadto do wspomnianego muzeum nie wolno wnosić żadnych rzeczy. Dotyczy to nawet wody. Na szczęście można używać smartfonów i aparatów.

W Muzeum Narodowym

O 15.30 zjadamy obiad  w hotelu  Ziba. Serwowany jest ryż, kurczak z grilla oraz sałatka warzywna. Tu dodam, że ryż będzie nam towarzyszył prawie codziennie podczas dwutygodniowego pobytu w Iranie. Zawsze też do obiadu podawana jest woda (również w każdym hotelu czeka na gości woda w lodówce). Ciekawostką jest fakt, że do obiadów nigdy nie podaje się noży (przy śniadaniach, owszem). Trzeba więc radzić sobie przy pomocy łyżki i widelca.

O 16.30 wyjeżdżamy w liczącą około 260 km trasę do Kaszan. Nasz autokar prowadzi na zmianę dwóch kierowców. Jadą raczej zgodnie z przepisami, czyli dość wolno. Poza tym co pewien czas muszą meldować się na posterunkach policji. Jeżeli doda się do tego rutynowe postoje na toaletę, które zazwyczaj wydłużają się ponad wyznaczony czas, to okaże się, że pokonanie stosunkowo niewielkiego dystansu zajmuje bardzo dużo czasu. W naszym przypadku potrzeba było 5,5 godziny, żeby dotrzeć do hotelu Amirkabir w Kaszan, mieście położonym na Jedwabnym Szlaku.

02 maja 2022

Dzień zaczyna się upalnie. Nie ma już ani śladu po  chmurach i błyskawicach, które towarzyszyły nam podczas wczorajszego przejazdu. Wsiadamy do niewielkich busów i przejeżdżając przez duże ozdobne ronda wyjeżdżamy z Kaszan, udając się na pustynię solną.  Po niespełna półtorej godzinie zatrzymujemy się przy stadzie wielbłądów. Są to głównie dromadery. Karmimy je chlebem i namiętnie fotografujemy. Po dalszych 20 minutach docieramy do wyschniętego słonego jeziora. Posilamy się kawałkami pokrojonych przez kierowców arbuzów i robimy zdjęcia ogromnych połaci  piasku pokrytego srebrzystą warstwą soli. W drodze powrotnej kierowca umila nam czas  głośną perską muzyką, sam nieźle się przy tym bawiąc. Przed przyjazdem do Kaszan mamy jeszcze jeden postój przy dużych wydmach. Spacerujemy przez pół godziny po drobniutkim ubitym piasku, po czym degustujemy serwowane przez kierowców napoje: jeden o smaku różanym, drugi szafranowym.

Spotkanie z wielbłądami

W czadorze przed meczetem
Niemal w samo południe odwiedzamy meczet i medresę Agha Bozorg. Mężczyźni wchodzą tam bez żadnych problemów, kobiety natomiast muszą założyć czadory. I to pomimo tego, iż i tak cały czas noszą na głowach chusty.  Jest to bezwzględnie egzekwowane przez obsługę.

Przed obiadem zwiedzamy jeszcze bazar i destylarnię wody. Niektórzy wchodzą do domu kupieckiego (wstęp 50 tomanów) i ogrodów (100 tomanów). Nasza grupa wzbudza duże zainteresowanie. Może dlatego, że jesteśmy jednymi z nielicznych turystów w tym kraju. Irańczycy chętnie się z nami fotografują, wcześniej pytając o zgodę. Często też pytają, skąd jesteśmy.  Ogólnie rzecz biorąc, są do nas przyjaźnie nastawieni.

Tym razem na obiad do ryżu, notabene bardzo dobrego, podano choresz (potrawka z bakłażanem).

O szesnastej wyjechaliśmy w kierunku Jazd, miasta położonego na styku  Wielkiej Pustyni Słonej i Pustyni Lota. Do pokonania mieliśmy dystans  prawie 400 km. Do hotelu Avasa przyjechaliśmy po sześciu godzinach. Podobnie jak we wszystkich innych irańskich hotelach, czekały tu na nas osobne klapki do łazienki i osobne do pokoju. W Iranie jest bowiem taki zwyczaj, że po mieszkaniu (a hotel też jest jakąś formą mieszkania) nie chodzi się w butach. Ponadto do standardowego wyposażenia pokoju, oprócz lodówki czy telewizora, zalicza się modlitewny dywanik i Koran, leżące zwykle w szufladzie.

Zurhone - perska siłownia

Nie był to jednak jeszcze koniec dnia. O godzinie 23 udaliśmy się spacerkiem przez urokliwą starówkę do Zurkhane, czyli tzw. Domu Siły. Jest to rodzaj perskiej siłowni. Mężczyźni w różnym wieku wykonują ćwiczenia przy akompaniamencie muzyki i recytacji wersetów Koranu. Posługują się maczugami, specjalnymi uchwytami do robienia pompek oraz metalowymi przyrządami do podnoszenia. Wykonują także specyficzny wirujący taniec, charakterystyczny dla derwiszy.

03 maja 2022

Pod wieżą milczenia w Jazd

Na obrzeżach Jazd znajdują się dwa niewielkie wzniesienia, zwieńczone okrągłymi wieżami. Są to tzw. wieże milczenia, czyli miejsca pochówku zmarłych zaratusztrian (podobną oglądałem w Uzbekistanie). Obecnie korzystanie z nich jest zakazane, ale jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku wyznawcy zaratusztranizmu praktykowali swoje zwyczaje. O co chodzi w tego rodzaju pogrzebie? Trzeba zacząć od tego, że  zaratusztrianie czcili cztery żywioły: ogień, wodę, powietrze i ziemię. Nie chcieli ich więc zanieczyszczać. Dlatego swoich zmarłych wynosili na wspomniane wieże i zostawiali tam na działanie słońca i na żer sępom. Po roku zbierali kości, wrzucali je do wydrążonego na szczycie wieży dołu  i zasypywali wapnem.

Cmentarz w Jazd
Na jedną z wież prowadzą schody, więc jest ona najczęściej odwiedzana przez turystów. Wejście na szczyt nie wymaga jakiejś szczególnej kondycji, ale ze względu na upały (Jazd jest jednym z najbardziej gorących miejsc w Iranie) warto odpowiednio się nawodnić, żeby uniknąć niespodziewanego zasłabnięcia.  Z wierzchołka wieży rozciąga się widok na panoramę Jazd. Wdać też dobrze leżący u jej podnóża współczesny cmentarz, do którego zresztą wkrótce podążam. Znajdują się na nim równiutko ułożone, identyczne w kształcie, marmurowe nagrobki. Na każdym z nich widnieje kolorowa fotografia zmarłego oraz jego nazwisko i lata życia.

W świątyni ognia

Spod wież milczenia udajemy się do Świątyni Ognia. W jej wnętrzu  płonie Atash Bekhram (Ogień Zwycięstwa). Jest on podtrzymywany od półtora tysiąca lat. Oczywiście nie w tym samym miejscu, bo obecna świątynia została zbudowana dopiero w 1934 roku. Przed świątynią znajduje się okrągła sadzawka z zielonkawą wodą, a obok niewielki ogród, w którym rosną między innymi cyprysy. Jest też małe muzeum, w którym obejrzeć można  zdjęcia, ceramikę, a także Avestę, świętą księgę Zaratusztrian.

Po opuszczeniu Świątyni Ognia przez dwie godziny spacerujemy po starym mieście, notabene bardzo urokliwym. Charakterystyczne dla Jazdu są wąskie kręte uliczki, wieże wiatrowe (łapacze wiatru), wieże zegarowe i kanaty (podziemne kanały na wodę).  Na jednym z budynków zauważam duży portret generała Ghasema Solejmaniego, którego ponad dwa lata temu Amerykanie zlikwidowali w Bagdadzie. O oddawanej mu czci świadczy podpis: „My hero”.  Nieco dalej trafiamy na ścianę pokrytą muralami. Przedstawiają one bawiące się dzieci, wielbłądy z dzwoneczkami i sakwami wypełnionymi książkami oraz charakterystyczne dla Jazd budynki. Mijamy gmach zwany więzieniem Aleksandra, a to dlatego, że Aleksander Wielki przerobił je z istniejącego tu wcześniej grobowca 12 imamów).


W hurtowni dywanów

Po spacerze odpoczywamy przy herbatce w hurtowni dywanów Fazeli, podziwiając wcześniej z jej dachu panoramę Jazdu. Właściciel hurtowni prezentuje nam bogatą ofertę dywanów i kilimów, opowiadając o ich rodzajach i technikach wytwarzania. Mamy więc dywany miejskie i wiejskie (na wsi tkane poziomo na ziemi, a w mieście na pionowych stelażach). Niektóre są wykonywane z wełny owczej, inne z wielbłądziej, a jeszcze inne z jedwabiu. Barwione są naturalnie, np. przy użyciu szafranu. Faktycznie bogactwo kolorów i wzorów  jest niesamowite. Wzory są niepowtarzalne, gdyż każdorazowo powstają na bieżąco, czyli z głowy, a nie z wzorników. Nie od dziś zresztą perskie dywany cieszą się zasłużoną renomą. Do ich kupna zachęca wiszący na ścianie napis: A good Carpet always is a good  investment (dobry dywan jest dobrą inwestycją). Parę osób z naszej grupy nabywa niewielkie dywaniki.

W meczecie piątkowym

Następnie odwiedzamy Meczet Piątkowy (Masjid-e Jame). Wzniesiono go w XII wieku na miejscu dawnej świątyni Ognia. Charakteryzuje się bogactwem mozaik oraz dwoma wysokimi minaretami (52 metry). Wejście jest darmowe, ale jak niemal wszędzie kobiety muszą zakładać na chustki czadory.

Na starym mieście znajduje się też kompleks Amir Chakhmaq. Wokół wielkiego placu z prostokątną fontanną stoją różne budynki, z których najważniejszy jest tekyeh, który służy do świętowania Aszury. Święto to jest szczególnie ważne dla szyitów,  a ustanowiono je na pamiątkę śmierci Husajna ibn Alego, wnuka Mahometa. Przed budynkiem stoi spore urządzenie przypominające klatkę, które noszone jest podczas procesji w trakcie świętowania Aszury.

Fesendżun

O szesnastej zjadamy obiad. Podano pulpety w sosie (fesendżun) i ryż na osobnym talerzu. Godzinę później wyruszyliśmy w drogę do Kermanu. Trasę 370 km pokonaliśmy w 5 godzin i 45 minut. Podczas jazdy, głównie przez pustkowia, zwróciłem uwagę na specyficzny styl  budowy autostrady. Otóż przeciwległe pasy nie leżały bezpośrednio obok siebie, lecz były oddalone od kilku do nawet kilkuset metrów. Myślę, że to bardzo praktyczne i bezpieczne rozwiązanie. Poza tym Iran nie musi oszczędzać na gruntach, bo i tak 92 procent jego powierzchni to góry, pustynie i nieużytki.

Kwaterujemy się w hotelu  Govashir. W lodówce mamy tym razem dwie półtoralitrowe butelki wody. Może dlatego, że przydzielono nam pokój trzyosobowy. Internet jest bardzo słaby, co zresztą dotyczy niemal wszystkich hoteli na naszej trasie. Poza tym w Iranie i tak nie działają niektóre strony. O ile Whatsapp, Gmail i Instagram jako tako funkcjonowały, to o Facebooku mogłem zapomnieć.

04 maja 2022

Bazar w Kermanie

Hotel opuszczamy o ósmej i udajemy się na bazar w Kermanie. Prezentuje się on nieźle. Wrażenie robi długi murowany pasaż  z łukowymi stropami. Niestety, większość straganów jest jeszcze zamknięta. Za 150 riali (jakieś 2,40 zł) nabywamy blisko dwukilowego melona. Później oglądamy cztero ejwanowy (ejwan - przesklepione pomieszczenie otwarte od strony dziedzińca) meczet i klimatyczny karawanseraj.

Z Kermanem związana jest niezwykle wstrząsająca historia. I to nie z zamierzchłej przeszłości, lecz z końca osiemnastego wieku.  Dokładnie w 1794 roku  Aghi Mohammad Chan Kadżar w zemście za poparcie Lotf Alego Chana (ostatniego szacha z dynastii Zandów) polecił, po zdobyciu miasta, wyłupić oczy dwudziestu tysiącom mieszkańców. Z gałek ocznych powstała makabryczna piramida. A propos szachów, to Ryszard Kapuściński w „Szachinszachu”  pisał: Od niepamiętnych czasów panowanie każdego szacha kończyło się w żałosny i haniebny sposób. Albo ginął ze ściętą głową lub z nożem w plecach. Albo – jeżeli miał więcej szczęścia – wymykał się śmierci, ale musiał uciekać z kraju (…). Ot, taka irańska tradycja…

Na pustyni Lut

Przed dziesiątą opuszczamy  Kerman i jedziemy na pustynię Lut do kaloutsów, zwanych też jardangami. Są to pustynne pagórki o fantazyjnych kształtach w okolicach Szahdad. Na przestrzeni wieków powstawały z piasku poprzez działanie wiatru i soli. Do złudzenia przypominają krajobrazy Kapadocji. Tyle, że  tutaj jest znacznie bardziej gorąco. Po czterdziestu minutach spaceru i fotografowania tych cudów natury z ulgą wsiadamy do klimatyzowanego autokaru.

Ghormeh sabzi

Pół godziny później  w przydrożnej restauracyjce spożywamy wczesny obiad. Dzisiaj zaoferowano nam ghormeh sabzi, czyli potrawę  z zielonych warzyw i mięsa. Oczywiście z ryżem na osobnym talerzu. Po obiedzie oglądamy jeszcze karawanseraj usytuowany nieopodal restauracji i o piętnastej wyruszamy w dalszą drogę, by po 3,5 godzinach jazdy (było trochę błądzenia) dotrzeć  do perskiego ogrodu Shazdeh nieopodal miasteczka Mahan. Ogród ten utworzono na pustyni w 1850 roku. Zasila go woda  kaskadowo spływająca z gór. Wśród wielu ozdobnych drzew spotkać można tu drzewka pomarańczy i granatowców. Ponadto są tu różne gatunki kwiatów, fontanny i mnóstwo śpiewających i ćwierkających ptaków. Ot, taka oaza spokoju, choć nie ciszy. Przewalają się tutaj bowiem  setki i tysiące Irańczyków, spragnionych wypoczynku na łonie natury. Tego dnia jest ich szczególnie dużo, gdyż przypada właśnie  święto Eid al-Fitr na zakończenie ramadanu. Miejscowi po raz kolejny wykazują duże zainteresowanie naszą grupą. Niektórzy fotografują nas ukradkiem, inni z kolei pozują nam do zdjęć, dopytując przy tym o to, skąd przyjechaliśmy.
Ogród perski Shazdeh

W drodze do Bam, podczas jednej z policyjnych kontroli, nasi kierowcy zostali ukarani mandatem. Nie za przekroczenie prędkości, lecz za brak zapiętych pasów u pasażerów. Na szczęście nasze panie miały chustki na głowach, bo za ich brak też groziłaby kara.  Mandat był raczej symboliczny (700 tyś. riali), choć zazwyczaj wynosi dwa miliony riali.

Do hotelu Azadi sieci Parsian w Bam przyjeżdżamy o godzinie 22. Niektórzy zaczynają narzekać na długie przejazdy i późne powroty. Nie wiedzą, biedacy, że  to dopiero preludium do naprawdę intensywnych tras…

Część druga: tutaj 

Część trzecia tutaj

Odpryski katastrofy smoleńskiej

 


Jarosław  Kaczyński od paru dni zapowiadał, że ujawniona zostanie prawda o tragedii smoleńskiej, dając do zrozumienia, że nie była to zwykła katastrofa. I faktycznie,  Antoni Macierewicz przedstawił dzisiaj raport podkomisji badającej przyczyny  rozbicia prezydenckiego samolotu Tu-154. Cały raport wraz z załącznikami liczy podobno ponad dziesięć tysięcy stron i jest dostępny w internecie.  Krótko mówiąc, podkomisja stwierdziła, że doszło do dwóch wybuchów ładunków termobarycznych, które spowodowały rozkawałkowanie samolotu. Żadne tam zejście poniżej dopuszczalnego pułapu, żadna brzoza, żaden błąd pilotów czy naciski przełożonych na lądowanie – to był wyrafinowany zamach. Koniec i kropka!

Sęk w tym, że mnie osobiście nie przekonały uczone wywody współpracowników podkomisji ani analiza eksperymentów komputerowych. Nie tylko zresztą mnie.  W sumie zostało więc tak jak było. W TVN nie zostawiają suchej nitki na raporcie, a w TVP jest on przyjmowany jak objawienie. Podziały społeczne, zamiast się zabliźniać, są jeszcze bardziej pogłębiane. Wyraźnie komuś na tym zależy…

Przed dwoma laty, przy okazji dziesiątej rocznicy tragicznej katastrofy, pisałem w swoim dzienniku (ten fragment znajduje  się zresztą w mojej nowo wydanej książce "Odpryski") :

Dziesiąta rocznica katastrofy smoleńskiej. Aż się wierzyć nie chce, kiedy te dziesięć lat zleciało. Pamiętam tamten dzień jak dziś. Tragiczna wiadomość dotarła do mnie podczas golenia. Dopiero później dowiedziałem się, że jako pierwszy przekazał ją zmarły przed paroma dniami Wiktor Bater, wówczas dziennikarz Polsat News. W ową pamiętną sobotę wybierałem się akurat na ślub kuzyna mojej żony.

Co było dalej, wiemy wszyscy. Powszechna żałoba i nadzieja na narodowe pojednanie. Niestety, życie pokazało, że zamiast zgody i wzajemnego zrozumienia, wykopane zostały jeszcze większe rowy, dzielące społeczeństwo. W katastrofie pod Smoleńskiem zginęło 96 osób. Nie wszyscy byli politykami i nie wszyscy należeli do PiS. Z biegiem lat jednak to właśnie PiS przywłaszczyło sobie  prawo do ich reprezentowania. I tak zostało do chwili obecnej…

O zawłaszczeniu ofiar katastrofy (celowo podkreślam to słowo, żeby odciąć się od hipotez o zamachu) świadczy także  przebieg dzisiejszego składania wieńców na Placu Piłsudskiego w Warszawie. Wszyscy widzieli tłum oficjeli towarzyszących Jarosławowi Kaczyńskiemu. Czy takie ostentacyjne lekceważenie zaleceń obowiązujących podczas pandemii przysporzy sympatii prezesowi PiS? Pytanie retoryczne, bo w setkach i tysiącach komentarzy widać zbulwersowanie, żeby nie powiedzieć, wkur… internautów. O ileż więcej zyskałby brat tragicznie zmarłego prezydenta, gdyby sam podszedł pod pomnik, złożył wieniec i oddał hołd ofiarom tej strasznej katastrofy. Taki gest miałby wydźwięk porównywalny do samotnej modlitwy papieża Franciszka na pl. Św. Piotra…

Książka "Odpryski" do nabycia między innymi tutaj

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty