Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wytwórnia Wypraw. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wytwórnia Wypraw. Pokaż wszystkie posty

Od Teheranu do Bam

 

Teheran - Wieża Wolności

30 kwietnia 2022

Do Warszawy przyjechaliśmy przed czwartą rano. Na dworcu Centralnym spędziliśmy godzinę, czekając na pierwszy autobus linii 175, jadący na Okęcie. W hali dworcowej przebywali głównie Ukraińcy oraz paru bezdomnych i narkomanów. Na lotnisku byliśmy o wpół do szóstej. Planowy wylot samolotu linii Turkish Airlines wyznaczony był na godzinę 10.20, ale start nastąpił z półgodzinnym opóźnieniem. Wcześniej  zdążyliśmy poznać Inez Tokaj, pilotkę z Wytwórni Wypraw, która przekazała nam bilety oraz wydruki irańskich wiz. Odprawa i sam lot do Stambułu przebiegły bez  żadnych problemów.  Na pokładzie serwowano w ramach kateringu lazanię ze szpinakiem, bułkę, dżem, ser, masło oraz odrobinę ciasta. Jeżeli chodzi o napoje, to standardowo podawano kawę, herbatę, soki i wino (buteleczki o pojemności 187 ml). W Stambule  czekaliśmy na lot do Teheranu około siedmiu godzin. Było zatem sporo czasu, aby odpocząć i zapoznać się z ofertą sklepów wolnocłowych, których na tutejszym dużym lotnisku jest w bród. Do stolicy Iranu przylecieliśmy o 1.45. Tym razem na pokładzie nie oferowano wina, gdyż w Islamskiej Republice Iranu nie tylko nie wolno spożywać alkoholu, ale też nie można go wwozić pod żadną postacią.  Kontrola  graniczna była dość pobieżna, a do paszportów nie wbito nam pieczątek. W lotniskowym kantorze wymieniliśmy walutę na riale. Jeżeli chodzi o dolary, to przyjmowano wyłącznie nowe banknoty studolarowe (te z paskiem). Za jednego dolara wypłacano 255 000 riali, czyli po denominacji 25,5 tomana. W efekcie po wymianie stu dolarów stałem się posiadaczem dwóch grubych paczek banknotów. W tym miejscu warto dodać, że w Iranie szaleje inflacja, która podczas naszego pobytu oscylowała wokół 38 procent.

Teheran - Wieża Wolności
O godzinie czwartej nad ranem podjechaliśmy pod majestatyczny monument wykonany z białego marmuru, zwany Wieżą  Wolności. Wzniesiono ją ponad 50 lat temu, za czasów szacha  Mohammeda Rezy Pahlawiego dla uczczenia 2500-lecia imperium Persów. Porobiliśmy zdjęcia i pojechaliśmy wreszcie do hotelu (Ziba). Zegar wskazywał piątą, a  na ósmą wyznaczona była pobudka…


 

01 maja 2022

Przed śniadaniem pojechaliśmy (część grupy zdecydowała się pospać nieco dłużej) metrem w okolice gmachu byłej ambasady   USA. Na długim murze okalającym tę nieruchomość znajdują się, liczne murale. Jak nietrudno sobie wyobrazić, ich przesłanie nie jest laurką dla Amerykanów. Wprost przeciwnie…

Mural na ogrodzeniu b. ambasady USA w Teheranie

Po śniadaniu, już całą grupą, odbyliśmy spacer do pałacu Golestan (pałac kwiatów). Pałacowy kompleks, będący niegdyś siedzibą szachów, zbudowano na przełomie  XVIII i XIX wieku. Od prawie 10 lat jest na liście zabytków UNESCO. Znajduje się tutaj między innymi marmurowy tron składający się z  65 części,  oparty na sześciu aniołach,  sala luster, sala kości słoniowych  oraz sala główna  z krzesłem szacha Nasr-ed Dinz, na którego obiciu znajdują się ponoć krople jego krwi.

Wnętrze pałacu Golestan

Po drodze do Muzeum Narodowego mijamy budynek z 1932 roku, będący odpowiednikiem pierwszej galerii handlowej w Teheranie, ogrody narodowe i  plac  ćwiczeń  wojsk hazarskich.  Wstęp do muzeum tylko w maseczce. A skoro o tym mowa, to w Iranie oficjalnie jest obowiązek noszenia maseczek, ale praktycznie mało kto je zakłada. Noszą je jedynie funkcjonariusze różnych służb oraz pracownicy restauracji, hoteli i sklepów. Ponadto do wspomnianego muzeum nie wolno wnosić żadnych rzeczy. Dotyczy to nawet wody. Na szczęście można używać smartfonów i aparatów.

W Muzeum Narodowym

O 15.30 zjadamy obiad  w hotelu  Ziba. Serwowany jest ryż, kurczak z grilla oraz sałatka warzywna. Tu dodam, że ryż będzie nam towarzyszył prawie codziennie podczas dwutygodniowego pobytu w Iranie. Zawsze też do obiadu podawana jest woda (również w każdym hotelu czeka na gości woda w lodówce). Ciekawostką jest fakt, że do obiadów nigdy nie podaje się noży (przy śniadaniach, owszem). Trzeba więc radzić sobie przy pomocy łyżki i widelca.

O 16.30 wyjeżdżamy w liczącą około 260 km trasę do Kaszan. Nasz autokar prowadzi na zmianę dwóch kierowców. Jadą raczej zgodnie z przepisami, czyli dość wolno. Poza tym co pewien czas muszą meldować się na posterunkach policji. Jeżeli doda się do tego rutynowe postoje na toaletę, które zazwyczaj wydłużają się ponad wyznaczony czas, to okaże się, że pokonanie stosunkowo niewielkiego dystansu zajmuje bardzo dużo czasu. W naszym przypadku potrzeba było 5,5 godziny, żeby dotrzeć do hotelu Amirkabir w Kaszan, mieście położonym na Jedwabnym Szlaku.

02 maja 2022

Dzień zaczyna się upalnie. Nie ma już ani śladu po  chmurach i błyskawicach, które towarzyszyły nam podczas wczorajszego przejazdu. Wsiadamy do niewielkich busów i przejeżdżając przez duże ozdobne ronda wyjeżdżamy z Kaszan, udając się na pustynię solną.  Po niespełna półtorej godzinie zatrzymujemy się przy stadzie wielbłądów. Są to głównie dromadery. Karmimy je chlebem i namiętnie fotografujemy. Po dalszych 20 minutach docieramy do wyschniętego słonego jeziora. Posilamy się kawałkami pokrojonych przez kierowców arbuzów i robimy zdjęcia ogromnych połaci  piasku pokrytego srebrzystą warstwą soli. W drodze powrotnej kierowca umila nam czas  głośną perską muzyką, sam nieźle się przy tym bawiąc. Przed przyjazdem do Kaszan mamy jeszcze jeden postój przy dużych wydmach. Spacerujemy przez pół godziny po drobniutkim ubitym piasku, po czym degustujemy serwowane przez kierowców napoje: jeden o smaku różanym, drugi szafranowym.

Spotkanie z wielbłądami

W czadorze przed meczetem
Niemal w samo południe odwiedzamy meczet i medresę Agha Bozorg. Mężczyźni wchodzą tam bez żadnych problemów, kobiety natomiast muszą założyć czadory. I to pomimo tego, iż i tak cały czas noszą na głowach chusty.  Jest to bezwzględnie egzekwowane przez obsługę.

Przed obiadem zwiedzamy jeszcze bazar i destylarnię wody. Niektórzy wchodzą do domu kupieckiego (wstęp 50 tomanów) i ogrodów (100 tomanów). Nasza grupa wzbudza duże zainteresowanie. Może dlatego, że jesteśmy jednymi z nielicznych turystów w tym kraju. Irańczycy chętnie się z nami fotografują, wcześniej pytając o zgodę. Często też pytają, skąd jesteśmy.  Ogólnie rzecz biorąc, są do nas przyjaźnie nastawieni.

Tym razem na obiad do ryżu, notabene bardzo dobrego, podano choresz (potrawka z bakłażanem).

O szesnastej wyjechaliśmy w kierunku Jazd, miasta położonego na styku  Wielkiej Pustyni Słonej i Pustyni Lota. Do pokonania mieliśmy dystans  prawie 400 km. Do hotelu Avasa przyjechaliśmy po sześciu godzinach. Podobnie jak we wszystkich innych irańskich hotelach, czekały tu na nas osobne klapki do łazienki i osobne do pokoju. W Iranie jest bowiem taki zwyczaj, że po mieszkaniu (a hotel też jest jakąś formą mieszkania) nie chodzi się w butach. Ponadto do standardowego wyposażenia pokoju, oprócz lodówki czy telewizora, zalicza się modlitewny dywanik i Koran, leżące zwykle w szufladzie.

Zurhone - perska siłownia

Nie był to jednak jeszcze koniec dnia. O godzinie 23 udaliśmy się spacerkiem przez urokliwą starówkę do Zurkhane, czyli tzw. Domu Siły. Jest to rodzaj perskiej siłowni. Mężczyźni w różnym wieku wykonują ćwiczenia przy akompaniamencie muzyki i recytacji wersetów Koranu. Posługują się maczugami, specjalnymi uchwytami do robienia pompek oraz metalowymi przyrządami do podnoszenia. Wykonują także specyficzny wirujący taniec, charakterystyczny dla derwiszy.

03 maja 2022

Pod wieżą milczenia w Jazd

Na obrzeżach Jazd znajdują się dwa niewielkie wzniesienia, zwieńczone okrągłymi wieżami. Są to tzw. wieże milczenia, czyli miejsca pochówku zmarłych zaratusztrian (podobną oglądałem w Uzbekistanie). Obecnie korzystanie z nich jest zakazane, ale jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku wyznawcy zaratusztranizmu praktykowali swoje zwyczaje. O co chodzi w tego rodzaju pogrzebie? Trzeba zacząć od tego, że  zaratusztrianie czcili cztery żywioły: ogień, wodę, powietrze i ziemię. Nie chcieli ich więc zanieczyszczać. Dlatego swoich zmarłych wynosili na wspomniane wieże i zostawiali tam na działanie słońca i na żer sępom. Po roku zbierali kości, wrzucali je do wydrążonego na szczycie wieży dołu  i zasypywali wapnem.

Cmentarz w Jazd
Na jedną z wież prowadzą schody, więc jest ona najczęściej odwiedzana przez turystów. Wejście na szczyt nie wymaga jakiejś szczególnej kondycji, ale ze względu na upały (Jazd jest jednym z najbardziej gorących miejsc w Iranie) warto odpowiednio się nawodnić, żeby uniknąć niespodziewanego zasłabnięcia.  Z wierzchołka wieży rozciąga się widok na panoramę Jazd. Wdać też dobrze leżący u jej podnóża współczesny cmentarz, do którego zresztą wkrótce podążam. Znajdują się na nim równiutko ułożone, identyczne w kształcie, marmurowe nagrobki. Na każdym z nich widnieje kolorowa fotografia zmarłego oraz jego nazwisko i lata życia.

W świątyni ognia

Spod wież milczenia udajemy się do Świątyni Ognia. W jej wnętrzu  płonie Atash Bekhram (Ogień Zwycięstwa). Jest on podtrzymywany od półtora tysiąca lat. Oczywiście nie w tym samym miejscu, bo obecna świątynia została zbudowana dopiero w 1934 roku. Przed świątynią znajduje się okrągła sadzawka z zielonkawą wodą, a obok niewielki ogród, w którym rosną między innymi cyprysy. Jest też małe muzeum, w którym obejrzeć można  zdjęcia, ceramikę, a także Avestę, świętą księgę Zaratusztrian.

Po opuszczeniu Świątyni Ognia przez dwie godziny spacerujemy po starym mieście, notabene bardzo urokliwym. Charakterystyczne dla Jazdu są wąskie kręte uliczki, wieże wiatrowe (łapacze wiatru), wieże zegarowe i kanaty (podziemne kanały na wodę).  Na jednym z budynków zauważam duży portret generała Ghasema Solejmaniego, którego ponad dwa lata temu Amerykanie zlikwidowali w Bagdadzie. O oddawanej mu czci świadczy podpis: „My hero”.  Nieco dalej trafiamy na ścianę pokrytą muralami. Przedstawiają one bawiące się dzieci, wielbłądy z dzwoneczkami i sakwami wypełnionymi książkami oraz charakterystyczne dla Jazd budynki. Mijamy gmach zwany więzieniem Aleksandra, a to dlatego, że Aleksander Wielki przerobił je z istniejącego tu wcześniej grobowca 12 imamów).


W hurtowni dywanów

Po spacerze odpoczywamy przy herbatce w hurtowni dywanów Fazeli, podziwiając wcześniej z jej dachu panoramę Jazdu. Właściciel hurtowni prezentuje nam bogatą ofertę dywanów i kilimów, opowiadając o ich rodzajach i technikach wytwarzania. Mamy więc dywany miejskie i wiejskie (na wsi tkane poziomo na ziemi, a w mieście na pionowych stelażach). Niektóre są wykonywane z wełny owczej, inne z wielbłądziej, a jeszcze inne z jedwabiu. Barwione są naturalnie, np. przy użyciu szafranu. Faktycznie bogactwo kolorów i wzorów  jest niesamowite. Wzory są niepowtarzalne, gdyż każdorazowo powstają na bieżąco, czyli z głowy, a nie z wzorników. Nie od dziś zresztą perskie dywany cieszą się zasłużoną renomą. Do ich kupna zachęca wiszący na ścianie napis: A good Carpet always is a good  investment (dobry dywan jest dobrą inwestycją). Parę osób z naszej grupy nabywa niewielkie dywaniki.

W meczecie piątkowym

Następnie odwiedzamy Meczet Piątkowy (Masjid-e Jame). Wzniesiono go w XII wieku na miejscu dawnej świątyni Ognia. Charakteryzuje się bogactwem mozaik oraz dwoma wysokimi minaretami (52 metry). Wejście jest darmowe, ale jak niemal wszędzie kobiety muszą zakładać na chustki czadory.

Na starym mieście znajduje się też kompleks Amir Chakhmaq. Wokół wielkiego placu z prostokątną fontanną stoją różne budynki, z których najważniejszy jest tekyeh, który służy do świętowania Aszury. Święto to jest szczególnie ważne dla szyitów,  a ustanowiono je na pamiątkę śmierci Husajna ibn Alego, wnuka Mahometa. Przed budynkiem stoi spore urządzenie przypominające klatkę, które noszone jest podczas procesji w trakcie świętowania Aszury.

Fesendżun

O szesnastej zjadamy obiad. Podano pulpety w sosie (fesendżun) i ryż na osobnym talerzu. Godzinę później wyruszyliśmy w drogę do Kermanu. Trasę 370 km pokonaliśmy w 5 godzin i 45 minut. Podczas jazdy, głównie przez pustkowia, zwróciłem uwagę na specyficzny styl  budowy autostrady. Otóż przeciwległe pasy nie leżały bezpośrednio obok siebie, lecz były oddalone od kilku do nawet kilkuset metrów. Myślę, że to bardzo praktyczne i bezpieczne rozwiązanie. Poza tym Iran nie musi oszczędzać na gruntach, bo i tak 92 procent jego powierzchni to góry, pustynie i nieużytki.

Kwaterujemy się w hotelu  Govashir. W lodówce mamy tym razem dwie półtoralitrowe butelki wody. Może dlatego, że przydzielono nam pokój trzyosobowy. Internet jest bardzo słaby, co zresztą dotyczy niemal wszystkich hoteli na naszej trasie. Poza tym w Iranie i tak nie działają niektóre strony. O ile Whatsapp, Gmail i Instagram jako tako funkcjonowały, to o Facebooku mogłem zapomnieć.

04 maja 2022

Bazar w Kermanie

Hotel opuszczamy o ósmej i udajemy się na bazar w Kermanie. Prezentuje się on nieźle. Wrażenie robi długi murowany pasaż  z łukowymi stropami. Niestety, większość straganów jest jeszcze zamknięta. Za 150 riali (jakieś 2,40 zł) nabywamy blisko dwukilowego melona. Później oglądamy cztero ejwanowy (ejwan - przesklepione pomieszczenie otwarte od strony dziedzińca) meczet i klimatyczny karawanseraj.

Z Kermanem związana jest niezwykle wstrząsająca historia. I to nie z zamierzchłej przeszłości, lecz z końca osiemnastego wieku.  Dokładnie w 1794 roku  Aghi Mohammad Chan Kadżar w zemście za poparcie Lotf Alego Chana (ostatniego szacha z dynastii Zandów) polecił, po zdobyciu miasta, wyłupić oczy dwudziestu tysiącom mieszkańców. Z gałek ocznych powstała makabryczna piramida. A propos szachów, to Ryszard Kapuściński w „Szachinszachu”  pisał: Od niepamiętnych czasów panowanie każdego szacha kończyło się w żałosny i haniebny sposób. Albo ginął ze ściętą głową lub z nożem w plecach. Albo – jeżeli miał więcej szczęścia – wymykał się śmierci, ale musiał uciekać z kraju (…). Ot, taka irańska tradycja…

Na pustyni Lut

Przed dziesiątą opuszczamy  Kerman i jedziemy na pustynię Lut do kaloutsów, zwanych też jardangami. Są to pustynne pagórki o fantazyjnych kształtach w okolicach Szahdad. Na przestrzeni wieków powstawały z piasku poprzez działanie wiatru i soli. Do złudzenia przypominają krajobrazy Kapadocji. Tyle, że  tutaj jest znacznie bardziej gorąco. Po czterdziestu minutach spaceru i fotografowania tych cudów natury z ulgą wsiadamy do klimatyzowanego autokaru.

Ghormeh sabzi

Pół godziny później  w przydrożnej restauracyjce spożywamy wczesny obiad. Dzisiaj zaoferowano nam ghormeh sabzi, czyli potrawę  z zielonych warzyw i mięsa. Oczywiście z ryżem na osobnym talerzu. Po obiedzie oglądamy jeszcze karawanseraj usytuowany nieopodal restauracji i o piętnastej wyruszamy w dalszą drogę, by po 3,5 godzinach jazdy (było trochę błądzenia) dotrzeć  do perskiego ogrodu Shazdeh nieopodal miasteczka Mahan. Ogród ten utworzono na pustyni w 1850 roku. Zasila go woda  kaskadowo spływająca z gór. Wśród wielu ozdobnych drzew spotkać można tu drzewka pomarańczy i granatowców. Ponadto są tu różne gatunki kwiatów, fontanny i mnóstwo śpiewających i ćwierkających ptaków. Ot, taka oaza spokoju, choć nie ciszy. Przewalają się tutaj bowiem  setki i tysiące Irańczyków, spragnionych wypoczynku na łonie natury. Tego dnia jest ich szczególnie dużo, gdyż przypada właśnie  święto Eid al-Fitr na zakończenie ramadanu. Miejscowi po raz kolejny wykazują duże zainteresowanie naszą grupą. Niektórzy fotografują nas ukradkiem, inni z kolei pozują nam do zdjęć, dopytując przy tym o to, skąd przyjechaliśmy.
Ogród perski Shazdeh

W drodze do Bam, podczas jednej z policyjnych kontroli, nasi kierowcy zostali ukarani mandatem. Nie za przekroczenie prędkości, lecz za brak zapiętych pasów u pasażerów. Na szczęście nasze panie miały chustki na głowach, bo za ich brak też groziłaby kara.  Mandat był raczej symboliczny (700 tyś. riali), choć zazwyczaj wynosi dwa miliony riali.

Do hotelu Azadi sieci Parsian w Bam przyjeżdżamy o godzinie 22. Niektórzy zaczynają narzekać na długie przejazdy i późne powroty. Nie wiedzą, biedacy, że  to dopiero preludium do naprawdę intensywnych tras…

Część druga: tutaj 

Część trzecia tutaj

Wadi Rum, Petra i okolice

 


Czwartek 23.09

Rano wstaję o brzasku i wchodzę na pobliskie wzgórze, żeby obserwować wschód słońca. Niesamowite wrażenie, gdy  wraz z pojawiającymi się promieniami zmieniają się kolory skał i na czerwono zabarwia się piasek pustyni. No i ta dzwoniąca w uszach cisza.

Po śniadaniu znowu wsiadamy na otwarte paki terenówek i ruszamy w głąb pustyni Wadi Rum. Jedziemy szeroką doliną okoloną skalistymi wzgórzami. Najpierw zatrzymujemy się przy Khaz'ali Canyon. Przed wejściem do wąskiego i wysokiego kanionu rośnie zielone drzewo. Wewnątrz  wąwozu ściany pokryte są petroglifami. Na temat samego wzgórza krąży wiele legend. Jedna z nich opowiada o Beduinie, który uwiódł dziewczynę wbrew woli jej rodziny i nie chcąc dać się złapać żywcem, skoczył w przepaść. Faktem natomiast jest, że te okolice służyły za plenery dla wielu filmów. Kręcono tu  sceny m.in. do takich obrazów, jak: „Lawrence z Arabii”, „Czerwona Planeta”, „Marsjanin” czy „Transformes”. Kolejny postój robimy przy wysokiej wydmie z bardzo drobnym piaskiem. Wchodzi się na nią najlepiej na bosaka, bo nogi zapadają się bardzo głęboko. Po wdrapaniu się na wierzchołek i uspokojeniu oddechu można delektować się pięknymi widokami. Jednak nie za długo, bo słońce pali niemiłosiernie, a rozgrzany piasek przypieka stopy. Na dole, pod namiotem ze sklepikami, czeka gorąca i słodka herbata.  Parę kilometrów dalej dojeżdżamy do skalistej góry, pod którą stoją wielbłądy i ich przewodnicy. Płaci się zarówno za krótką przejażdżkę, jak i za zrobienie sobie zdjęcia z dromaderem. Herbata nadal gratis.

Z Wadi Rum już niedaleko do Akaby. Zjawiamy się w tym nadmorskim kurorcie wczesnym popołudniem. Odwiedzamy najpierw sklep wolnocłowy. Podobno są tu najniższe ceny w Jordanii. W przypadku papierosów być może jest tak w istocie, bo karton najtańszych kosztuje 16 dolarów, czyli w przeliczeniu jakieś 6,40 zł za paczkę. Jeżeli chodzi o alkohol, to nie ma już tak dobrze. Piwo 0,33 litra kosztuje 11 zł, a litrowa butelka wódki Gorbaczow około 110 zł.

Główna ulica  Akaby, biegnąca wzdłuż wybrzeża Morza Czerwonego, wysadzona jest palmami  daktylowymi. Szeroka plaża sąsiaduje w jednym miejscu z uprawnymi grządkami. Wspominam o tym, bo jest to dość niecodzienny widok. Zazwyczaj w takiej lokalizacji znajdują się hotele czy punkty gastronomiczne. Tu jednak właściciel oparł się wszelkim naciskom i nie sprzedał swojego gruntu. Kilkaset metrów dalej znajduje się przebudowywany aktualnie zamek pochodzący z XVI wieku. Poza tym w tym jedynym w Jordanii portowym mieście nie ma nic specjalnego do oglądania. Można oczywiście pokręcić się po bazarze, gdzie panuje typowo arabska atmosfera z głośnym nawoływaniem sprzedawców, targowaniem się oraz widokiem wiszących głów krów i całych tuszy kóz. Po dłuższym spacerze zauważyłem, że Jordańczycy namiętnie  palą papierosy, co nieco mnie zaskoczyło, bo sądziłem, że wolą sziszę. Zupełnie natomiast nie zdziwiło mnie to, że zarówno kobiety jak i mężczyźni, kąpią się w morzu w ubraniach. Takie obrazki widywałem już bowiem wielokrotnie w innych krajach arabskich. Przyznam jednak, że nie widziałem wcześniej nikogo kąpiącego się w maseczce. A tu i owszem – siedząca w wodzie kobieta miała zasłonięte usta i nos nie tradycyjnym nikabem, lecz zwykłą medyczną maseczką.

Tym razem nocleg wypadł w hotelu Beduin Garden Village, położonym mniej więcej w połowie drogi między granicą z Izraelem a  Arabią Saudyjską. Ulokowano nas w pokoju z założenia dwuosobowym, do którego upchano pięć łóżek. Mało tego – jedyne niewielkie okno wychodziło wprost na ścianę sąsiedniego pawilonu, czyli praktycznie rzecz biorąc, było ślepe. Jednakże obiekt jako całość sprawiał przyjemne wrażenie. Posiadał basen, restaurację na świeżym powietrzu, a między domkami rosły palmy z kiściami dojrzałych daktyli oraz sporo kwiatów. Hotelowa kuchnia też była nie najgorsza, czego dowodem  smaczna ryba z grilla na kolację.

Piątek 24.09

Ten dzień był przeznaczony na odpoczynek, czyli plażowanie, kąpiel  w morzu i co tam komu przyszło do głowy. Woda w Morzu Czerwonym  była czysta i ciepła. Dno przy brzegu kamieniste, ale nieco dalej już piaszczyste. Niezbyt głęboko. Jakieś 100 metrów od brzegu można było już podziwiać rafę koralową. Wystarczy mieć maskę i rurkę. Na plaży widać trochę Rosjan, ale przeważają miejscowi. Ci ostatni przychodzą całymi rodzinami. Mężczyźni przeważnie siedzą pod parasolami i palą sziszę lub nurkują, kobiety skupiają się w grupkach i pluskają w płytkiej wodzie.

Po południu wybraliśmy się w półtoragodzinny rejs łodzią ze szklanymi  burtami. Naszą przewodniczką była Irina, której dziadkowie  byli z jednej strony Bułgarami a z drugiej Polakami. Ona sam świetnie mówiła po rosyjsku i po angielsku. Obejrzeliśmy najpierw leżące na dnie wraki samolotu i czołgu, a potem pływaliśmy  wśród kolorowych  fragmentów rafy koralowej. Najbardziej znane koralowce to trzy Gorgony. Był jeszcze ogród japoński i wrak statku. Nasz statek Neptune 1048 zaczynał i kończył rejs w marinie luksusowego ośrodka Tala Bay, około 2 km od naszego hotelu.

Sobota 25.09

Przed południem przyjeżdżamy do  Wadi Musa. Tu będziemy mieć sześć godzin na zwiedzanie jednego z najbardziej znanych miejsc w Jordanii – Petry. Od wejścia do centralnego punktu, czyli Skarbca, wiedzie wąska wijąca się między wysokimi skałami droga. Można ją pokonać pieszo lub podjechać meleksem. Ta przyjemność kosztuje jednak 15 dinarów od osoby. Tańsza jest przejażdżka na koniu (2-5 JOD), ale znacznie krótsza. Ja osobiście, jak zwykle, zawierzam własnym nogom. Droga do Skarbca (Al.-Khazna) zajmuje mi około pół godziny.  Kiedy tam docieram, stoję przed dłuższą oczarowany i zastanawiam  się,  ilu ludzi  przede  mną  patrzyło na to skalne miasto, będące  śladem  aktywności i zdolności Nabatejczyków. Widziałem  już  podobne  wytwory rąk  ludzkich  w gruzińskiej  Wardzii i Uplisciche, podziwiałem  chińskie  Longmen (Groty Smoczej Jamy) i podziemne  miasto w tureckiej  Kapadocji. Petra wydaje mi się jednak  być najbardziej  niesamowita.

Na sporym placu przed Skarbcem kręci się mnóstwo handlarzy  pamiątek i  zwykłych naciągaczy. Nie brakuje też żebrzących dzieci. Za umożliwienie wejścia na zamurowane od dołu schody prowadzące na jedną ze ścian wąwozu domorośli przewodnicy żądają 5 dinarów, a za wprowadzenie na skalną półkę, z której lepiej widać Skarbiec, 3,5. Idę kilkaset metrów dalej i znajduję po lewej stronie kamienne schody, przy których nikogo nie ma. Wspinam się zakosami przez kilkanaście minut, aż wreszcie wychodzę na pofałdowany płaskowyż. Nie widać tu żadnych turystów, ale wydeptana ścieżka świadczy o tym, że ktoś tędy chodzi. Po przejściu około kilometra spotykam grupkę Francuzów. Pozdrawiamy się  i idziemy w przeciwne strony. Szukam wzrokiem wąwozu, którym przyszedłem od strony Wadi Musa, ale nie mogę go odnaleźć. Idę więc na wyczucie coraz bardziej wąską ścieżką pośród iście księżycowego krajobrazu. Słońce przygrzewa coraz mocniej. Na jednym ze wzgórz spotykam pasterza ze stadem kóz. Dziwi się, że idę tędy sam. Chwilę później zbliża się jeździec na koniu i proponuje podwózkę. Najpierw chce 10 dinarów, potem schodzi do pięciu, ale nie daję się skusić. Tłumaczę mu, że  wolę chodzić na własnych nogach.  Kiedy dochodzę wreszcie do bramek wejściowych, nieopodal muzeum, aplikacja Zdrowie w moim smartfonie pokazuje, że przeszedłem 12 kilometrów.

W restauracji  nieopodal kas grillowana ryba z frytkami kosztuje 15 dinarów, 0,5 litra wody 2, a sok z granatów 7. Do tego oczywiście napiwek 15 %. Razem daje to około 150 zł.

Odjazd   wyznaczony był na godzinę 17. Pilotka powiedziała jednak wcześniej, że jeżeli ktoś chce, to może na własną rękę iść do hotelu. Dała nawet dokładne namiary. Zdziwiłem się więc, gdy o  wyznaczonej porze nie wyjechaliśmy, bo brakowało dwóch kobiet. Pilotka założyła jednak,  że nie poszły w stronę hotelu i zdecydowała się czekać. Tkwiliśmy więc przez 40 minut w autokarze, a brakujących pań jak nie było, tak nie było. Wreszcie wyjechaliśmy. Po przejechaniu kilkuset metrów ktoś ujrzał  przez okno obie kobiety, które nieśpiesznie chodziły od sklepu do sklepu. Tymczasem pilotka  wraz Omarem zdążyła już uruchomić procedurę poszukiwawczą za pośrednictwem obsługi obiektu…

Hotel  Petra  Gate  w Wadi Musa zapamiętam na długo. Wątpliwości miałem już zanim go ujrzałem. Cena 15 dinarów za nocleg z kolacją i ze śniadaniem wydawała mi się bowiem podejrzanie niska. To, że znów było pięć łóżek w dwuosobowym pokoju, to pikuś. Na to przecież się pisałem. Brak mydła i ręczników też można by wybaczyć przy tej cenie. Trudniej wytłumaczyć obskurne wnętrze, brak klimatyzacji, drzwi do łazienki z cienkiej dykty, ohydną rurę odpływową w łazience, topornie pospawane z rurek i kątowników żelazne łóżka  i wąską klatkę schodową, na której trudno minąć się dwóm osobom. Dodajmy do tego brak poduszki na moim łóżku i papieru toaletowego w łazience (właściciel dał go dopiero na żądanie) oraz obdrapaną elewację, a będziemy mieli obraz całości. A już niezależnie od hotelu spokojny sen zakłócały donośne wezwania do modłów z minaretu pobliskiego meczetu…

Na kolację był znowu  pieczony kurczak, ryż i  surówki.

Niedziela  26.09

Na śniadanie jajko, pita, serek topiony, warzywa,  chałwa i masło.

Parę kilometrów od dawnej stolicy nabatejskiej (Petra) znajduje się mała Petra. Kiedy pod nią podjeżdżamy zrywa się wiatr i niesie tumany piasku, który wciska się do oczu i nosa. Nie jest to jeszcze burza piaskowa, ale jej namiastka, dająca wyobrażenie o tym żywiole. W małej Petrze wejście jest podobne jak w dużej, przez wąski wąwóz o nazwie as-Sig al.-Barid. Nie ma tu grobowców, ale budowle wykute w skalnych ścianach są porównywalne z tymi oglądanymi przez nas wczoraj. Oprócz nas nie ma żadnych turystów. Z miejscowych jest tylko para staruszków: on gra na jakimś prymitywnym instrumencie, ona prezentuje  wrzeciono. Oboje chętnie pozują do zdjęć za „one dinar”.  Nie zabawiamy tu długo. Czeka na nas bowiem jeszcze rezerwat przyrody Dana, zamek krzyżowców w  al-Kerak i powrót do Madaby.

Mieszkańcy wioski Dana zostali wysiedleni, gdy władze zdecydowały się utworzyć rezerwat biosfery i udostępnić go turystom. Rezerwat jest największym obszarem chronionym w Jordanii. Nasz przewodnik Ahmed, który tu się urodził, z sentymentem wspominał dawne czasy, gdy ludzie nie znali lekarzy i leczyli się zbieranymi przez siebie ziołami. Mówił,  że dawniej nikt nie miał raka ani nie cierpiał na choroby serca. Jego ojciec żył ponoć 102 lata. A w ogóle ludzie byli szczęśliwi bez dostępu do cywilizacji i znacznie silniejsze niż teraz były więzi społeczne. W rezerwacie występuje bardzo wiele gatunków rozmaitych roślin. W ciągu godzinnego spaceru po zboczach ogromnego wąwozu widzieliśmy kapary, granaty,  pistacje,  figi, migdały i  oliwki. Żadnych ssaków (oprócz kóz) co prawda nie widzieliśmy, ale żyje ich tu ponoć 38 gatunków.

W stronę Kerak jedziemy autostradą, która ma trzy pasy z jednej i dwa z drugiej strony Na niektórych odcinkach jedynie słupy  trakcji  elektrycznej świadczą o ludzkiej obecności na tych dużych  półpustynnych obszarach. Ruch drogowy jest umiarkowany. Nasz kierowca utrzymuje prędkość w granicach 110 km/h.

Zamek krzyżowców   w  al.-Kerak (jeden z trzech w Jordanii) to imponująca rozmiarami twierdza. Zbudowano ją w  początkach XII wieku. Później, po zdobyciu przez Arabów, została rozbudowana. Stoi na wzgórzu, z którego rozciąga się rozległy widok. Pięć lat temu doszło tu do ataku terrorystycznego, w wyniku którego zginął turysta z Kanady. Odpowiedzialność za zamach wzięło tzw. Państwo Islamskie.

Wieczorem ponownie docieramy do hotelu Mariam w Madabie, gdzie spędzamy ostatnią noc. Robimy jeszcze zakupy, pozbywając się ostatnich dinarów. Sporo kawy z kardamonem, przyprawy, sos z granatów. Dla siebie biorę piwo Petra po 3 dinary za puszkę (10% alkoholu).

Rano w poniedziałek jedziemy na lotnisko w Ammanie. Tuż przed jego bramą  spotykamy uzbrojony  patrol wojskowy   z długą  bronią gotową do strzału. Jordania jest co prawda w miarę bezpiecznym krajem, ale jak widać obawa przed atakami terrorystycznymi nadal istnieje w tych stronach. 

Wysiadając z samolotu w Modlinie odnotowuję z satysfakcją, że  67 podróż zagraniczną (czwartą w tym roku) do 59 z kolei kraju, mogę zaliczyć do udanych. 

Część pierwsza tutaj

























































 

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty