Iran z polskimi akcentami

 

09 maja 2022

Qavam House

Przed ósmą jedziemy do domu kupieckiego z XIX wieku. Obecnie jest to muzeum Qavam House z imponującym ogrodem Naranjestan. Rosną tutaj drzewka pomarańczowe, palmy daktylowe, a także mnóstwo wielobarwnych kwiatów. Wnętrze domu, a w zasadzie pałacu, wygląda na bogato wykończone i wyposażone. Efekt ten potęgują liczne kolorowe lustra, umieszczone na ścianach i sufitach. Dodajmy do tego witraże, mozaiki, malowidła i zdobione sufity, a obraz kupieckiej rezydencji stanie się pełniejszy.
Wnętrze Qavam House

Na podziwianie wnętrz Qavam House, nie mamy zbyt wiele czasu, gdyż program dnia jest jak zwykle napięty. Tak więc już o dziewiątej wchodzimy do meczetu Nasir ol-Molk (Różowy Meczet). Wewnątrz nie wolno używać flesza ani korzystać z dużych aparatów fotograficznych. Kobiety wchodzą do środka tylko w czadorach. Sama świątynia jest po prostu piękna. Misternie wykonane zdobienia i dbałość o najdrobniejsze szczegóły – to wystarczające powody, żeby obdarzyć szacunkiem dziewiętnastowiecznych artystów, którzy brali udział w pracach wykończeniowych. Z zewnątrz meczetowi dodaje uroku  prostokątna sadzawka, w której zielonkawych wodach odbija się jego fronton i dwa minarety.

Przed Różowym Meczetem
Po kolejnej godzinie jesteśmy już w Mauzoleum Króla Światła  (Shah Cheragh). Mauzoleum poświęcone jest pamięci zamordowanego w 835 roku brata imama Rezy. Tu również nie wolno wnosić dużych aparatów, a wejście możliwe jest wyłącznie w skarpetkach. A żeby było ciekawiej, to kobietom nie wolno wchodzić do niektórych pomieszczeń. Akurat tych – moim zdaniem – najpiękniejszych: z ogromnymi błyszczącymi żyrandolami, ścianami i sufitami mieniącymi się od malutkich lusterek. Mauzoleum zajmuje dość duży  obszar. Spoczywają tutaj synowie siódmego imama.

Na bazarze

Po sporej dawce wrażeń estetycznych nadszedł czas na prozę życia, czyli bazar. Rouhollah Bazaar, bo nim mowa, jest ogromnym krytym targowiskiem, w którego licznych odnogach łatwo się zgubić. Łatwiej byłoby napisać, czego nie można tu kupić niż wymienić wszystkie oferowane produkty. Wspomnę więc tylko, że żona nabyła dwie skórzane torebki (po 12 i 17 dolarów), pamiątkowe magnesy po 150 riali sztuka i kilogram herbaty za równowartość sześciu dolarów. Ja z kolei zwróciłem uwagę na bańki z rurkami i spiralami,  żywcem przypominającymi rodzimą aparaturę do pędzenia bimbru. Wiem skądinąd, że niektórzy Irańczycy pokątnie trudnią się tym procederem. Ale żeby legalnie można było nabyć sprzęt do destylacji alkoholu w tak ortodoksyjnym kraju? Sam nie wiem…

Przed obiadem odwiedzamy jeszcze hamman, a właściwie muzeum, bo od dawna nikt nie zażywa tu kąpieli. Rozstawione w poszczególnych salach manekiny mają przybliżyć widzowi cały proces ablucji w tego rodzaju przybytkach.

Tym razem do ryżu zaserwowano nam szaszłyki z baraniny. Jakoś nieszczególnie przypadły mi do gustu…

Persepolis

Około szesnastej pojechaliśmy do odległego o około 70 km Persepolis. O ruinach tego starożytnego miasta nie będę się rozpisywał, bo niczego nowego, poza tym co można znaleźć w Wikipedii, nie potrafię dodać. Mogę tylko wspomnieć, że niewiele brakowało aby po rewolucji zrównano z ziemią te artefakty  z antycznej przeszłości. Na szczęście władcy Islamskiej Republiki Iranu w porę się opamiętali i dziś, chodząc wśród kolumn i fragmentów murów, możemy sobie wyobrażać jak wyglądało to miasto za czasów Kserksesa.

Tego dnia sporo się nachodziłem, wykonując łącznie 25 560 kroków. A pamiętać należy, że o tej porze roku w tych stronach jest już dość gorąco.

Grobowiec Achemenidów

Przed powrotem do hotelu odwiedziliśmy jeszcze Naqsz-e Rostam, czyli skalne grobowce Achemenidów. Była już godzina 19 i początkowo nie chciano nas wpuścić. Udało się jednak  zmiękczyć obsługę.

10 maja 2022

Dzisiaj pobudka o 5.20, pobranie suchego prowiantu i o 6.05 wyjazd. Jedziemy malowniczą górską trasą przez około 150 km.  Zatrzymujemy się przy gospodarstwie Bishapur Ecolodge. Stąd  ma odbyć się wędrówka do Jaskini Szapura. W programie przewidziano na dojście, zwiedzanie i powrót 3,5 godziny. W naszej prawie czterdziestoosobowej grupie średnia wieku oscyluje wokół 55 lat.  Nie wszyscy mają siły i chęci do wdrapywania się do groty z posągiem Szapura (władca Persji z dynastii Sasanidów). Kilkanaście osób zostaje więc w  zabudowaniach Bishapur Ecolodge, a reszta wraz z miejscowym przewodnikiem wspina się  do góry. Odległość nie jest wielka, bo zaledwie trzy kilometry, ale przewyższenie wynosi 421 metrów. Startujemy z poziomu 876 m n.p.m,.  Podejście jest miejscami łagodne, a miejscami nieco bardziej strome. Nie ma jednak żadnych trudnych odcinków. Trochę kamienistej ścieżki, trochę kamiennych i betonowych schodków. Dojście do jaskini zajęło mi 57 minut, choć specjalnie nie śpieszyłem się. Zrobiłem tam zdjęcia, po czym zacząłem schodzić. W tym czasie reszta grupy  dochodziła do ostatnich schodków przed wejściem do groty. Zejście zajęło mi 45 minut. Tak więc całość trwała niespełna dwie godziny. Dlatego uważam, że wspomniane 3,5 godziny, które zresztą jeszcze się przedłużyło, to zbyt dużo. W sumie przebywaliśmy w Bishapur Ecolodge pięć godzin, z czego godzina była przeznaczona na obiad.

Jaskinia Szapura

 
Potem były jeszcze dwie godziny zwiedzania ruin Biszapur (starożytne miasto Sasanidów z więzieniem cesarza Waleriana oraz świątynią wody) i oglądanie reliefów Tang-e Chogan. Tu spotkaliśmy czterech irańskich kierowców ciężarówek, którzy posilali się w cieniu wysokich skał. Przez chwilę nas obserwowali, a potem jeden z nich podszedł i na widelcu podał kilkorgu z nas po kawałku pieczonego kurczaka. Zaraz też padło tradycyjne pytanie o kraj naszego pochodzenia i – rzecz jasna – propozycja wspólnego zdjęcia. Chętnie skorzystałem.

 O szesnastej wyruszyliśmy w ponad pięćsetkilometrową drogę do Dezful. Google podawało, że można ją przejechać w 7,5 godziny. Pilotka obstawiała 8 do 9, a faktycznie jechaliśmy 10 godzin, docierając do hotelu Avan o drugiej w nocy, po 20.godzinnym dniu aktywności.  Nie muszę chyba dodawać, że nie wszyscy byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Sądzę, że można było uniknąć późnego przyjazdu do hotelu, redukując czas na jaskinię Szapura i skracając nieco historyczne wykłady w Biszapur. Tę samą wiedzę z równym powodzeniem pilotka mogła nam przekazać podczas jazdy autokarem. Mam nadzieję, że Inez – notabene bardzo miła i pełna dobrych chęci – wraz z nabieraniem doświadczenia będzie w przyszłości bardziej panować nad grupą i czasem. Ja wiem, że zapisywaliśmy się na wyprawę, a nie na  szkolną wycieczkę, ale na tego rodzaju wyjeździe tym bardziej niezbędna jest konsekwencja i umiejętność dyscyplinowania siebie i innych.

   11 maja 2022

  Bardzo porządne  i urozmaicone śniadanie.  Po raz pierwszy  oprócz miejscowych płaskich chlebków podano też bagietki. Niestety, internet był dostępny tylko w hotelowym lobby, w dodatku był wolniejszy niż najstarszy żółw.

Pałac w Suza

O 9.30 wyjechaliśmy do odległej o około  40 kilometrów Suzy. Dotarliśmy tam po 50 minutach. Miasto to było jedną ze stolic starożytnego Elamu, a jego historia jest pełna wzlotów i upadków. Teraz jest tam tylko  trochę wykopalisk oraz zbudowany przez Francuzów pałac. Przy jego budowie wykorzystali oni oryginalne cegły z ruin. Gdyby tego nie uczynili, miejscowa ludność do reszty rozgrabiłaby pozostały materiał. Ciekawostką jest, że francuska ekipa archeologów na początku XX wieku odnalazła tu  Kodeks Hammurabiego.

 

Grobowiec proroka Daniela

Nieco ponad godzinę później podeszliśmy pod grobowiec proroka Daniela. Powiedzmy od razu – takich domniemanych miejsc pochówku Daniela jest aż sześć. Przed rokiem sam miałem okazję oglądać jeden z nich w uzbeckiej Samarkandzie. Pozostałe zlokalizowane są w  Babilonie, Kirkuku i Al-Mikdadiji w Iraku, a także w irańskim Ize. Jednak ten w Suzie jest najbardziej znany. Znajduje się on na końcu rozległego placu pod wysoką spiczastą wieżą.

Kolejnym obejrzanym przez nas zabytkiem  był ziggurat w oddalonym o 50 km od Suzy Czoga Zanbil. Co to takiego ziggurat? Cytuję za Wikipedią: charakterystyczna dla architektury sakralnej Mezopotamii wieża świątynna o zmniejszających się schodkowo kolejnych tarasach. Obiekt ten jako pierwszy w Iranie został wpisany na listę UNESCO. Oglądamy go oczywiście tylko z zewnątrz.

Szusztar

Po obiedzie (zupa osz i pieczone udko kurczaka, tym razem bez ryżu) jedziemy do Szusztar. Miasto to, położone na północy Chuzestanu, uważane jest za   jedno z najstarszych na świecie. Słynie z bardzo pomysłowego systemu hydraulicznego, którego fragmenty można jeszcze teraz podziwiać. Budowę konstrukcji wodnych (młyny, kanały irygacyjne, mosty i tp.)na rzece Karun rozpoczęto już w piątym wieku p.n.e. Ich resztki oglądamy ze współczesnego mostu.

W ramach relaksu wsiadamy do motorowych łódek i przez godzinę pływamy po rzece Karun. W przerwie zatrzymujemy się na jednej z mielizn i z przyjemnością moczymy nogi w chłodnej wodzie. Przy jednym z brzegów rzeki kąpią się miejscowi chłopcy, zaś przy drugim kąpieli zażywa stado krów.  Prawdziwa sielanka…


Do hotelu wracamy dość wcześnie, bo o dwudziestej.

 12 maja 2022

Rano wyjeżdżamy trzema busami w góry Zagros. Naszym celem jest oddalone o niespełna 40 kilometrów od Dezful   jezioro Dez Dam. Droga jest wąska, kręta i miejscami stroma.  Des Dam jest sztucznym zbiornikiem wodnym. Powstał on w wyniku zbudowanej w latach 1959-1963, za czasów rządów ostatniego szacha Iranu, łukowej zapory.  Mierzy ona 203 metry i zalicza się do największych w kraju. Lustro wody znajduje się na wysokości 315 m n.p.m. Podobnie jak wczoraj wsiadamy do motorowych łódek i płyniemy. Najpierw w stronę tamy, a potem na niewielką wysepkę, na której spotykamy kilka osiołków. Oprócz nich i nas nikogo więcej tu nie ma. Wokół rozciągają się skaliste zbocza gór. Chłodna woda zachęca do brodzenia przy brzegu. Niektórzy decydują się też na kąpiel. Oczywiście w ubraniu, żeby nie urazić uczuć  sterników łodzi.

Na obiad wracamy do Dezful (ryż, bakłażan i odrobina mięsa wołowego). Po wyjściu z restauracji jedna z mieszkanek miasta chciała zaprosić nas do siebie na kolację albo chociaż na herbatę. Niestety, musieliśmy się śpieszyć, gdyż mieliśmy jeszcze do przejechania ponad 500 kilometrów, a jak już się przekonaliśmy,  naszym kierowcom pokonanie takiego dystansu zajmuje sporo czasu.

  Wyruszyliśmy tuż przed czternastą. Droga do Kom w znacznej części wiedzie przez góry. Tylko w ciągu jednej godziny przejeżdżaliśmy przez 10 tuneli, w tym jeden czterosegmentowy na wysokości 1 053 m. Dodajmy, że była to autostrada, a więc każdy tunel trzeba liczyć podwójnie. Góry pokryte były kępkami zielonych krzaków. Później zaczęły pojawiać się pola uprawne (nawet na wysokości 2 250 m n.p.m.).

  W hotelu Fadak w Kom meldujemy się o 23.15, czyli niezbyt późno jak na dotychczasowe standardy.  Sam hotel bardzo porządny, z WiFi na żądanie.

13 maja 2022

 

Poczęstunek

Kom jest jednym z najważniejszych  miast dla irańskich szyitów (drugim po Meszhed).  Znajduje się tu mauzoleum Fatimy al-Musmy, siostry ósmego imama Alego Rezy. Rocznie odwiedza je 20 milionów pielgrzymów. Na terenie sanktuarium obowiązują rygorystyczne zasady dotyczące stroju (długie spodnie u mężczyzn, czadory u kobiet) i zakaz wnoszenia wszelkich toreb, torebek i aparatów. Kobiety i mężczyźni wchodzą przez osobna wejścia, poddając się przy tym  kontroli z dokładnym obmacywaniem włącznie. Wewnątrz należy poruszać się tylko w zwartej grupie, pod okiem miejscowych przewodników.

Przed bramą sanktuarium zatrzymaliśmy się na chwilę przy piekarni, obserwując proces wypieku chleba. Niemal od razu zostaliśmy poczęstowani gorącymi, wyjętymi prosto z pieca cienkimi plackami pieczywa. Ten kolejny dowód gościnności i życzliwości  skłonił mnie do pewnej  refleksji. Otóż wydaje mi się, że im bardziej opresyjny jest oficjalny reżim, tym bardziej mili i otwarci są zwykli ludzie. Warto tu wspomnieć, że w Iranie zapada rocznie około 500 wyroków śmierci, a kara chłosty jest czymś zupełnie normalnym. Na szczęście nie orzeka się już kary kamienowania.

  Z Kom jedziemy do Abyaneh, turystycznej wioski  zaszytej głęboko w górach na wysokości 2 220 m n.p.m., odległej o 180 km. Z trasy Kom – Isfahan skręca się w pewnym momencie w prawo i jedzie wąską boczną drogą przez 30 kilometrów. Tego dnia był piątek, a zatem święty dzień dla wyznawców islamu. W związku z tym wioskę opanowały tłumy turystów  z okolicznych miast. Abyaneh wyróżnia się czerwonym kolorem budynków. Do ich budowy użyto bowiem cegły wypalanej z gliny o takim właśnie kolorze. Główna ulica okolona jest szpalerami wysokich zielonych platanów. Temperatura na tej wysokości jest dość przyjemna. Wszędzie pełno straganów z pamiątkami i czajników ustawionych na prowizorycznych paleniskach. Również tu zagadują nas często miejscowi. Kiedy dowiadują się, że pochodzimy z Lachestanu (tutejsza nazwa Polski), uśmiechają się radośnie i mówią Welcome. Jeden z młodszych Irańczyków wykonuje charakterystyczny gest kopania i woła: Lewandowski!

  

Abyaneh

O szesnastej zjadamy obiad w Hotelu Grand, największym tego typu obiekcie w Abyaneh. Na stołach, co jest powszechne w Iranie, gruba warstwa plastikowych obrusów. Może nie jest to eleganckie, ale bardzo praktyczne. Po wyjściu gości wystarczy wyrzucić wierzchnią warstwę i już mamy posprzątane. Właściciel lokalu osobiście podawał do  stolików półmiski z ryżem oraz osobno talerze z szaszłykami.

Niespełna godzinę    później mknęliśmy już w stronę Esfahanu. Na autostradzie dopuszczalna prędkość wynosiła 120 km/h. Tym razem kierowcy nie ociągali się, więc już o 20.30 mogliśmy zameldować się w hotelu Julfa. Wieczór był raczej chłodny, ale nie ma w tym nic dziwnego, bo miasto leży na wysokości ponad 1 500 m n.p.m. Poza tym, po wielu dniach upałów na pustyni, taka zmiana była nam na rękę. Niestety, hotelu nie mogę pochwalić. W pokoju leżały co prawda dwa egzemplarze Koranu, ale wnętrze było obskurne, z łuszczącą się z sufitu farbą. Internet praktycznie nie działał.

14 maja 2022  

Ostatni dzień zwiedzania. Nasz hotel zlokalizowany jest w dzielnicy ormiańskiej, więc do tutejszej Katedry Świętego Zbawiciela (zwanej wank) idziemy spacerkiem.  Świątynia pochodzi z XVII wieku. Jej wnętrze w całości pokryte jest kolorowymi freskami i obrazami. Wokół otaczającego ją placu rozmieszczone są pomieszczenia muzealne. Od opiekuna świątyni dowiadujemy się, że kilka dni wcześniej zawitał tu minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau. Jak się później dowiedziałem, polska delegacja pod przewodnictwem ministra przebywała w Iranie dniach 7 – 9 maja na zaproszenie strony irańskiej. W trakcie wizyty podpisano umowę o współpracy w zakresie kultury, edukacji, nauki, sportu, młodzieży i środków masowego przekazu.  A ponieważ w tym roku przypada 80. rocznica ewakuacji armii gen. Andersa z ZSRR do Iranu, minister odwiedził także polskie miejsca pamięci, w tym cmentarz, na którym i my się pojawiliśmy z symboliczną wiązanką kwiatów. Postawiliśmy ją obok dużego białoczerwonego wieńca z napisem na szarfie: Minister Spraw Zagranicznych RP Zbigniew Rau. Nie był to stricte polski cmentarz, lecz ormiański z kwaterą poświęconą zmarłym w latach 1942-1943 Polakom. Na pionowej płycie pomnika, o którą oparty był wieniec, widnieje napis: Polskim Wychowawcom Rodacy.  Pozioma płyta pokryta jest archaicznym pismem, którego współczesne brzmienie wyglądałoby tak: Leży tu grzesznik Teodor Miranowicz, posłannik Króla JM Polskiego 26 grudnia 1686. (Miranowicz przebywał tu na polecenie Jana III Sobieskiego z misją do szacha perskiego Safiego II). Z kolei na stojącym nieopodal obelisku wykaligrafowano: W hołdzie tysiącom Polaków żołnierzom Armii Polskiej na Wschodzie generała Władysława Andersa i osobom cywilnym byłym jeńcom i więźniom  sowieckich łagrów zmarłym w drodze do Ojczyzny  Cześć ich pamięci.

Nasza wiązanka pod wieńcem ministra

Po chwili zadumy  przy tych polskich akcentach opuściliśmy cmentarz i wyruszyliśmy przez  pełne kolorowych kwiatów i zielonych platanów miasto, kierując się do meczetu piątkowego. Zaparkowaliśmy na podziemnym parkingu i podeszliśmy do ogromnego kompleksu owego meczetu, którego budowa trwała kilka wieków. O jego wielkości świadczy zajmowana powierzchnia – dwa hektary! Na wewnętrznym dziedzińcu wyeksponowane są dwa portrety duchowych przywódców Iranu: zmarłego w 1989 roku  ajatollaha Ruhollaha Chomejniego i aktualnego najwyższego przywódcy IRI, którym jest Ali  Chamenei.

O trzynastej zaszliśmy do Muzeum Muzyki. Obejrzeliśmy tu najpierw bogatą kolekcję instrumentów muzycznych, pochodzących  z różnych epok i prowincji irańskich. Następnie zaś mieliśmy okazję posłuchać ich brzmienia podczas koncertu w wykonaniu ośmiorga młodych muzyków.

Popołudnie mieliśmy tylko dla siebie. Spędziliśmy je na ogromnym placu (wielkość 11 boisk piłkarskich) Imama Chomejniego, Inna nazwa tego miejsca to Plac Połowy Świata. Wokół niego rozciągają się niezliczone korytarze bazaru, dwa meczety oraz punkt widokowy. Szerokimi alejami niemal bez przerwy krążą dorożki i minibusy. Pośrodku znajduje się spora sadzawka z fontannami. Miejsce jest bardzo klimatyczne, toteż odpoczywa tu wielu Irańczyków. O tym,  że jest to jednak państwo policyjne, świadczą dość często pojawiające się radiowozy, które powoli przemieszczają się wokół placu.

Muzeum Muzyki w Esfahan

W pewnym momencie podjechał do mnie młody człowiek na motorynce. Kiedy dowiedział się, że jestem z Polski, zawołał: Cześć! Chcesz perski dywan? Odpowiedziałem mu po angielsku, że nie mam pieniędzy. Wtedy on uśmiechnął się szeroko i odrzekł: No money, no honey! Po czym pojechał dalej.

Obiad zjedliśmy o 18.40 w bazarowej herbaciarni. Po zmroku zaś pojechaliśmy nad rzekę Zayandeh, żeby obejrzeć duży murowany most Khaju. Mieliśmy szczęście, gdyż sucha zazwyczaj rzeka, tym razem była pełna wody. Podświetlony most ładnie się więc w niej odbijał.

Most w Esfahan

Można rzec, że w tym miejscu zakończyła się nasza irańska przygoda. Potem był już tylko przejazd na lotnisko i wylot do Stambułu. Tam 11 godzin przerwy (większość grupy wykorzystała ten czas na zwiedzanie miasta i rejs statkiem po Bosforze) i lot do Warszawy.

Czy wyjazd był udany? Owszem, był. Niemniej jednak z trzech podróży odbytych z Wytwórnią Wypraw najmilej wspominam tę do Uzbekistanu.

Wyspa Hormuz - kliknij

Iran na wesoło - kliknij

Dom Siły - kliknij

Iran Music - kliknij

Część pierwsza tutaj

Część druga tutaj 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty