Wodowanie "Syn Antares"



Syn Antares

W Stoczni Gdańskiej zwodowano dzisiaj gazowiec "Syn Antares". Wydarzenie to jest o tyle istotne, że jednostka ta stała na pochylni aż cztery lata, wrastając powoli w stoczniowy pejzaż. Powodem tak długiej zwłoki w wodowaniu statku było bankructwo włoskiej Cantiere Navale di Pesaro, która zleciła jego budowę dla armatora Synergas. Po  licznych perypetiach tej ostatniej spółce udało się uzyskać tytuł prawny do jednostki, co pozwoliło na dokończenie budowy.

Prezes Stoczni Gdańskiej Andrzej Stokłosa powiedział podczas ceremonii wodowania, że wbrew różnym opiniom krążącym po Gdańsku, stoczniowe dźwigi nadal pracują i stanowią nieodłączny element stoczniowego krajobrazu.

A tak całkiem na marginesie, to dzięki legitymacji prasowej z portalu Wiadomości24 mogłem obserwować wodowanie z platformy dla gości, stojąc tuż obok prezesa stoczni.


Angielskie kominy






                 


Więcej zdjęć tutaj

Burzenie antresoli






W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku postanowiono „unowocześnić” halę dworca kolejowego w Gdańsku, budując w niej antresolę z pawilonami handlowymi. Był to okres – jak zapewne niektórzy pamiętają – żywiołowego rozkwitu drobnego handlu, że wspomnę tylko łóżka polowe, szczęki i wszelkiej maści budki i stragany. Z biegiem czasu na rynek weszły hipermarkety i powoli zaczęły wypierać  małych przedsiębiorców. Obroty spadły również na  dworcowej antresoli. Właściciele wielu sklepików zlikwidowali działalność bądź też przenieśli ją w inne miejsca. W tej sytuacji zdecydowano o wyburzeniu antresoli i przywróceniu dworcowi dawnego wyglądu.
Dzisiaj właśnie, w samo południe, przed dworcem PKP w Gdańsku, odbyło się symboliczne wyburzanie antresoli. Wszyscy chętni otrzymali młotki, kaski, gogle i kamizelki, po czym zaczęli systematycznie niszczyć ustawioną z pustaków atrapę antresoli. Faktyczne wyburzanie rozpocznie się na początku przyszłego roku i będzie kosztować kolej około czterystu tysięcy złotych.
Uczestnicy wydarzenia oraz dość licznie zgromadzeni przedstawiciele mediów otrzymali od organizatorów pamiątkowe znaczki. Ot, taka sobie rozrywka dla podróżnych oraz przypadkowych gapiów w śnieżny grudniowy dzień…

Chleb na zakwasie



Od blisko dwóch lat nie kupuję chleba w sklepach tylko samodzielnie wypiekam go w domu. Nic więc dziwnego, że znajomi od czasu do czasu proszą mnie o przepis. Sęk w tym, że ja sam zazwyczaj nie trzymałem się sztywno  przepisów, eksperymentując zarówno ze składnikami, jak i ze sposobami wyrabiania ciasta.  Efekty bywały różne. Kiedyś np. używałem drożdży, później mieszałem je z zakwasem, a obecnie doszedłem do wniosku, że najsmaczniejszy chleb powstaje na samym zakwasie. Takim właśnie przepisem chcę się dzisiaj podzielić ze wszystkimi chętnymi do samodzielnego wypieku chleba.

Składniki:

1 kg mąki pszennej

0,5 kg mąki żytniej

Chleb na zakwasie


5 łyżeczek soli

1 szklanka płatków owsianych

0,5 szklanki słonecznika

0,5 szklanki sezamu

0,5 szklanki siemienia lnianego

0,5 szklanki otrębów

szczypta kminku

 łyżka oleju.

Oczywiście wymienione wyżej dodatki można stosować według własnego uznania,   pomijając niektóre lub zamieniając na inne, np. pestki dyni zamiast słonecznika.

Zaczyn na chleb najlepiej robić wieczorem w dniu poprzedzającym pieczenie. Do miski wlewamy zakwas, dodając w równych częściach wodę i mąkę, np. po 100 gram. Mieszamy i zostawiamy na noc. Również dzień wcześniej dobrze jest zalać ciepłą wodą siemię, sezam, słonecznik, płatki owsiane i tp.

Rano łączymy pozostałe składniki i wyrabiamy ciasto, dodając letniej wody. Następnie odstawiamy je do wyrośnięcia. Po około 3 godzinach ponownie mieszamy ciasto i wkładamy je do posmarowanych uprzednio tłuszczem foremek. Wygładzamy np. mokrą łyżką i czekamy aż wyrośnie. Proces ten można przyśpieszyć poprzez podgrzanie ciasta w piekarniku (nie więcej niż 50oC). Pieczemy w temperaturze 220 stopni C przez godzinę. Wyjmujemy z foremek chleb i jeszcze przez około 15 minut dopiekamy, żeby spód był twardy.  Smacznego:)

Radzieckie koperty



Puszcza Białowieska
W moim dość obszernym archiwum natknąłem się na dawno zapomniany plik kopert. Przejrzałem je uważnie i doszedłem do wniosku, iż warto je zaprezentować. Całostki – bo tak określa się podobne zbiory – nie są może tak rozpowszechnioną gałęzią filatelistyki jak znaczki, ale chyba też są godne uwagi.  

Koperty z mojego zbioru (118 sztuk) pochodzą z dawnego ZSRR, głównie zaś z Białorusi i Litwy. W przeciwieństwie do polskich z tego okresu są one bardzo urozmaicone graficznie. Nasze, jak zapewne niektórzy pamiętają, były zwykle jednobarwne, najczęściej szare, niebieskie ewentualnie białe. Bardzo rzadko można było natknąć się na jakieś kolorowe nadruki.

Prawdą jest, że koperty radzieckie przyozdobione są często treściami ideologicznymi, np. upamiętniają kolejne rocznice rewolucji październikowej czy obchody pierwszego maja. Wbrew pozorom nie jest to jednak dominująca tendencja. Jak widać na przykładzie mojego zbioru tematyka nadruków na kopertach naszego byłego „przyjaciela” była zróżnicowana. Obok przysłowiowego sierpa i młota znaleźć tu można motywy roślinne, zwierzęce, architektoniczne i różnej maści okolicznościowe widoczki, np. związane z nowym rokiem.

Alior Bank - po raz ostatni?



O Alior Banku pisałem już blisko pół roku temu i nie były to miłe słowa, co można zresztą sprawdzić tutaj. Wydawało mi się wtedy, że już nie będę musiał zajmować się więcej tym bankiem. Niestety, nie przewidziałem wszystkiego…
Alior Bank, reklamujący się hasłem „wyższa kultura bankowości”, niespodziewanie wprowadził opłatę za prowadzenie konta w wysokości 8 złotych miesięcznie. W tej sytuacji postanowiłem równie kulturalnie podziękować za współpracę. Niestety, o ile złożenie wniosku o założenie konta możliwe było on-line, o tyle rezygnacja tą drogą jest absolutnie niemożliwa. Pofatygowałem się zatem do najbliższego oddziału.
Pech chciał, że nie do końca „wyczyściłem” wzmiankowane konto. Zostało bowiem na nim aż 0,83 zł. Warunkiem likwidacji rachunku jest  zaś – jak powiedziała mi Monika Rompza, bankier klienta indywidualnego – jego całkowite wyzerowanie. Musiałem więc stanąć  w kolejce do kasy, żeby wypłacić te nieszczęsne 83 grosze.
W jednym z okienek przyjmowane były jedynie opłaty za rachunki. Drugie i ostatnie zarazem  co chwilę było zamykane, bo kasjerka musiała, cytuję: „załatwić potrzebę fizjologiczną” i „wykonać inne zadania, które mi zleciła góra”).
Ostatecznie po półgodzinnym oczekiwaniu wyzerowałem rachunek i ponownie udałem się do pani Moniki. Niestety, pech nie odpuszczał: tym razem zawiesił się system. Pani bankier klienta indywidualnego  (cóż za wymyślne określenie!) znalazła jednak wyjście z sytuacji i sporządziła odręczne wypowiedzenie umowy, zapewniając mnie jednocześnie, że później wprowadzi dane do systemu.
Mam nadzieję, że był to już ostatni mój kontakt z Alior Bank, ale  nie pewność, bo jak wiadomo – pewne są tylko podatki i rzeczy ostateczne…

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty