Z Gdańska do Oslo samolot linii Norwegian odlatuje planowo o
13.35. Jest całkowicie zapełniony, co będzie miało znaczenie podczas wysiadania.
Na przesiadkę na lot do Londynu będę miał bowiem niespełna pół godziny.
Ponieważ jednak mam miejsce w rzędzie 28,
będę wysiadał jako jeden z ostatnich, co zajmie dodatkowe cenne minuty. Podczas
lądowania na lotnisku Gardermoen mimochodem stwierdzam, że w Oslo jest już zima
(w Gdańsku było słonecznie i ciepło). Nie zastanawiam się jednak głębiej nad
pogodowymi kwestiami, bo mam już tylko 20 minut na dotarcie do terminalu S,
gdzie właśnie zaczyna się boarding. Pytam jakiegoś pracownika lotniska o kierunek
i pędzę z wywieszonym językiem. Uff,
udało się! Spocony, ale zadowolony zajmuję miejsce w prawie pustym tym razem
samolocie.
Służbom ochrony na lotnisku Gatwick nie podobają się moje kosmetyki.
Testują je więc pod kątem
narkotyków. Niczego oczywiście nie znajdują. Polka pracująca na tym lotnisku pomaga mi odnaleźć drogę do terminalu S, choć
tym razem nie spieszę się. Odlot do Buenos Aires mam bowiem dopiero za 4,5
godziny. W lotniskowym sklepie nabywam butelkę wody o pojemności 0,75 litra za
1,99 funta. Gdybym był bardziej przewidujący, to mógłbym przywieźć własną pustą
butelkę lub chociaż jakąś manierkę, bo na lotnisku znajduje się punkt, gdzie
można za darmo nabrać wodę pitną.
O 21.30 wylot do stolicy
Argentyny. Lot długi, ale spokojny. Trochę nudno, bo Norwegian nie daje słuchawek,
a ja nie zabrałem swoich, więc niespecjalnie mogłem oglądać filmy dostępne na
monitorku przed fotelem. Co najwyżej jakieś przyrodnicze. Zresztą większość
lotu i tak przespałem. Na lotnisku Ezeiza wylądowaliśmy pół godziny przed
czasem. Dokładnie o 7.46. W Polsce zbliżało się wtedy południe. Z pewnym
zaskoczeniem stwierdziłem, że w Argentynie, podobnie jak w Polsce, pasażerowie
klaszczą po wylądowaniu. W trakcie odprawy paszportowej musiałem dać zrobić
sobie zdjęcie i zeskanować linie papilarne kciuka.
Z hali przylotów w terminalu A udałem się do terminalu C, bo właśnie z
tego ostatniego miałem odbyć czwarty i ostatni lot do Cordoby. Dojście tam nie
było łatwe, gdyż powodu remontów droga wiodła krętymi i długimi korytarzami. Podczas
kontroli bagażu wypatroszono mi plecak,
bo skaner pokazywał jakieś długie
kostki, a to były zwykłe czekoladki w kartonach po 300 g…
W Cordobie wylądowałem o
13.20 i czekałem na lotnisku przez ponad
trzy godziny na przylot Wojciecha Dąbrowskiego, z którym miałem odbyć właściwą
część wyprawy do Argentyny. Po drobnych
perturbacjach udało nam się odnaleźć wypożyczalnię samochodów, w której
mieliśmy opłacony wynajem auta, konkretnie renault logan.
Do miejsca noclegu w Villa Carlos Paz było tylko 45 kilometrów. W
mieście tym trwały jednak remonty dróg, czego nawigacja z Map Google nie
przewidziała. W efekcie trochę pobłądziliśmy, wjeżdżając nawet raz w ulicę
jednokierunkową. A propos ruchu jednokierunkowego, to nie ma tu znanych u nas
znaków zakazu wjazdu. Kierunek jazdy wyznaczają strzałki umieszczone na
tabliczkach z nazwami ulic. W sumie pokonaliśmy 49 kilometrów i o godzinie 19
dotarliśmy do dormitorium Los Carolinos
Depertamentos przy ul. Alejandro Magno 50. Przed udaniem się na spoczynek
nabyliśmy jeszcze chleb w pobliskim sklepiku. Nie mieliśmy wymienionych pesos,
więc zapłaciliśmy walutą amerykańską. Wyszedł jeden dolar za pieczywo dla
dwóch. Ciekawostką jest, że chleb sprzedaje się tu częściej na wagę niż na
sztuki.
W czwartek, piątego grudnia, rozpoczęliśmy właściwy objazd Argentyny.
Trasa tego etapu wiodła przez San Luis do Mendozy i liczyła 643 kilometry.
Zanim jednak opuściliśmy na dobre Villa Carlos Paz, odwiedziliśmy urokliwe
jezioro San Roque.
Niedaleko za Copina zatrzymaliśmy się przy niewielkim wodospadzie o wdzięcznej
nazwie ”Łza Indianina”. Droga z początku była kręta i wiodła przez górzyste
okolice. Ruch dość spory, a krajobraz pustynny. Za to od Dolores aż do San Luis szosa prosta
jak strzała i równa jak stół. Momentami jadę 140 km/h. Podczas rutynowej kontroli policji widzę
zdziwienie na twarzy młodego funkcjonariusza na widok polskiego prawa jazdy.
Policja stoi zwykle na granicy prowincji lub na miejskich rogatkach.
W San Luis oglądamy katedrę (remont elewacji), Plac Niepodległości z wszechobecnym w argentyńskich
miastach pomnikiem bohatera narodowego Jose de San Martin i kościół San Domingo,. Odwiedzamy także znany skądinąd
Carrefour. Najtańsze wino Michel Torino kosztuje tutaj 59 pesos, czyli niespełna dolar za butelkę, a
półtoralitrowa butelka Coli 88 pesos. Nabyłem tam także konserwy z tuńczykiem
po 90 pesos za dwustugramową puszkę.
Popołudnie jest upalne. Do Mendozy mamy około 240 km dwupasmówką. Po
drodze liczne winnice. Od czasu do czasu
trafiamy na punkty poboru opłat. W jednym przypadku wzięli od nas dolara, w
innym przymknęli oko i przepuścili za
darmo. Jednakże za trzecim razem nie było zmiłuj się. Nie masz pesos – nie przejedziesz!
Trzeba było więc wycofać auto i szukać kogoś, kto zgodziłby się sprzedać trochę
pesos. Ostatecznie WD nabył argentyńską walutę od szefa tego punktu poboru
opłat.
Do Mendozy docieramy tuż przed wieczorem. Mimowolnie konstatuję, że jest
to miasto platanów. Meldujemy się w
naszym hostelu Casa Olascoaga przy ul. Olascoaga 268 (tym razem nie było
problemów z dotarciem) i niemal natychmiast idziemy na spacer. Przede wszystkim
w poszukiwaniu punktu wymiany walut. Po kilkukrotnym zasięganiu języka znajdujemy
stosowną instytucję. Pobieramy numerek i czekamy w kolejce. Sama wymiana waluty
wiąże się ze sporą biurokracją. Trzeba dać paszport do przeskanowania i podpisać
odpowiednie formularze. Wreszcie następuje moment wymiany: za 200 dolarów
dostaję 12 000 pesos!
W trakcie sześciokilometrowego spaceru odwiedzamy ładnie podświetlony
Plac Hiszpański. Widać, że tętni tu wieczorne życie. W jednym miejscu przygrywa
jakiś lokalny zespół, tuż obok stoją stragany z pamiątkami. Fontanna mieni się
kolorami tęczy. Na ławeczkach siedzą jakieś pary. Idąc dalej, trafiamy na Plac
San Martin z nieodłącznym pomnikiem wspomnianego już bohaterskiego generała.
Za nocleg płacimy 17 dolarów na dwóch. Dokładnie tyle samo, co wczoraj w
Villa Carlos Paz. Tyle tylko, że tutaj mamy w ofercie oprócz przysłowiowego łóżka
także śniadanie. I to nie najgorsze: croissanty, ser, szynka, dżem, kawa plus
gorące mleko.
Rano, podczas porannej toalety,
uświadomiłem sobie, że nie mam jak się ogolić. W mojej elektrycznej golarce
brakowało bowiem nasadki na głowicę. Wtedy przypomniałem sobie, że poprzedniego
ranka zostawiłem ją na umywalce w Villa Carlos Paz. Widać los chciał, żebym nieco zarósł i nabrał
wyglądu prawdziwego podróżnika 😊
Argentyna cz. II tutaj
Argentyna cz. III tutaj
Argentyna cz. IV tutaj
Argentyna cz. II tutaj
Argentyna cz. III tutaj
Argentyna cz. IV tutaj
Nasz dzielny logan |
Villa Carlos Paz |
Śniadanie w Mendozie |
Podczas lotu |
Na kwaterze w Villa Carlos Paz |
Jezioro San Roque |
Wodospad "Łza Indianina" |
Katedra w San Luis |
Mendoza |
Mendoza - pl. Hiszpański |
Mendoza - pomnik San Martin |
San Luis - pomnik San Martin |