Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dom Zdrojowy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dom Zdrojowy. Pokaż wszystkie posty

Migawki z sanatorium (9)

 

Wreszcie wszedłem na Chełmiec! W dziesiątym dniu pobytu w Szczawnie-Zdroju. Wierzchołek tej góry dzieli od Domu Zdrojowego równo 8  kilometrów, z czego połowa to dojście do podnóża Chełmca, a druga to wspinaczka na szczyt. Można wejść na niego co najmniej na dwa sposoby: łagodniejszym, ale dłuższym szlakiem niebieskim lub bardziej stromym, lecz krótszym żółtym. Na początku, czyli od ulicy Ratuszowej w Wałbrzychu oba szlaki się pokrywają. Potem żółty odbija ostro w lewo i wiedzie  poszarpaną ścieżką do kolejnych rozgałęzień. Wybieram szlak żółty, co kosztuje mnie trochę potu i nieco przyśpieszonego oddechu, ale na szczycie Chełmca jestem już w godzinę i 37 minut od wyjścia z Domu Zdrojowego.

Niestety, wcześniej tego nie doczytałem, ale  wieża widokowa na Chełmcu jest czynna tylko w weekendy. Musiałem więc zapomnieć o pysznych widokach z drugiego pod względem wysokości szczytu Gór Wałbrzyskich (pierwszym jest Borowa  mająca 853 m n.p.m., Chełmiec ma dwa metry mniej). Obejrzałem więc wysoki na 45 metrów metalowy krzyż milenijny, dwa maszty telewizyjne (ten wyższy ma 70 m) i z zewnątrz kamienną wieżę widokową z 1888 roku, która swoim kształtem przypomina ruiny jakiegoś zamczyska. Potem przystawiłem sobie pamiątkową pieczątkę i rozpocząłem marsz powrotny. Schodziło się oczywiście szybciej, ale z większym obciążeniem kolan, czego chyba nigdy nie polubię. Mogłem co prawda wracać tym łagodnym szlakiem niebieskim, ale wtedy na pewno nie zdążyłbym na kolację w sanatorium.

Reasumując, w trzy godziny i 11 minut pokonałem 16.14 km., spalając 1 306 kalorii.

















 

Migawki z sanatorium (5)

Dokładnie po 21 latach znowu odwiedziłem Pragę. Co się zmieniło od tego czasu? Ano to, że częściowo wyłysiałem i niemal całkowicie osiwiałem. A poza tym? Cena korony czeskiej wzrosła o sto procent. Dzisiaj płaciłem 20 groszy za jedną. Inne ceny też nie stały w miejscu. I tak obecnie za bilet ulgowy do metra płaci się 20 koron, a za normalny 40. Toalety kosztują od dziesięciu do dwudziestu koron, a całkiem przyzwoity obiad można zjeść w granicach 160 koron.

Wyjechaliśmy ze Szczawna-Zdroju o wpół do siódmej. Na granicy w Nachodzie połączyliśmy się z grupą z Kudowy i wspólnie pojechaliśmy do czeskiej stolicy. Z ramienia Dar-Tour zajmował się nami przewodnik Jarosław Czerkawski. Na Hradczany jechaliśmy najdłuższym w Europie tunelem miejskim Blanka. Otwarto go niespełna siedem lat temu.

Po sprawdzeniu bagażu podręcznego i przejściu przez bramkę wykrywającą metale znaleźliśmy się na dziedzińcu zamkowym. Tu poczekaliśmy do południa, żeby móc wejść do katedry św. Wita, Wojciecha i Wacława. Wcześniej bowiem w świątyni odbywała się msza, podczas której turyści nie są mile widziani.

Po dość pobieżnym zapoznaniu się z historią katedry zeszliśmy na punkt widokowy, z którego rozpościera się wspaniała panorama Pragi. Pogoda nie była co prawda najlepsza, gdyż cały dzień było pochmurno, a raz nawet nieco nas pokropiło, to jednak widoki były całkiem przyjemne.

Następnie obejrzeliśmy ogrody i pałac Wallensteina (mieści się tam obecnie czeski senat). W ogrodzie znajduje się między innymi spore oczko wodne, w którym pływają dorodne karpie i szczupaki. Jest tu także aleja rzeźb przedstawiających postacie z mitologii. Niestety, są to tylko kopie, gdyż oryginały w 1648 roku zrabowali Szwedzi i do dzisiaj nie kwapią się do ich zwrotu. W wolierze nie było tym razem żadnych ptaków, a i spacerujących tu zwykle pawi też nie było widać.

Kolejnym punktem naszego zwiedzania był słynny Most Karola  z figurami świętych i płaskorzeźbą św. Nepomucena. Tak, tą dotykaną przez turystów z nadzieją na spełnienie życzeń. Most był  strasznie zatłoczony, przez co przejście przez niego trudno zaliczyć do przyjemności. Na starym mieście też nie brakowało turystów, zwłaszcza  w okolicach wieży ze słynnym zegarem Orloj.  Po drodze rzuciliśmy okiem na ratusz, a tuż przed Placem Wacława zatrzymaliśmy się na obiad w barze Havelska Koruna. Serwuje się tu typową czeską kuchnię. Lokal cieszy się dużym powodzeniem. Świadczą o tym choćby kolejki przed wejściem. Organizacja wydawania posiłków jest jednak na tyle sprawna, że kolejki rozładowywane są bardzo szybko. Jedzenie nie jest może specjalnie wykwintne, ale na pewno pożywne i stosunkowo tanie. Ja za knedliki z gulaszem  szegedyn i Pilsnerem Urguell zapłaciłem 217 koron, czyli około 43 złote.

W drodze do Pragi na postoju zabłąkały się gdzieś trzy osoby, ale po paru minutach się odnalazły. W Pradze na miejscu zbiórki nie stawił się jeden uczestnik wycieczki. Nie dzwonił do przewodnika, mimo iż ten dał wcześniej każdemu numer swojego telefonu, ani też nie odbierał własnego telefonu. Czekaliśmy prawie godzinę. Bez skutku. Wsiedliśmy zatem do metra i pojechaliśmy do pętli, na której czekał nasz autokar. Tam też go nie było. Cóż było robić? Odjechaliśmy  bez niego…

 
















Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty