Wreszcie wszedłem na Chełmiec! W dziesiątym
dniu pobytu w Szczawnie-Zdroju. Wierzchołek tej góry dzieli od Domu Zdrojowego
równo 8 kilometrów, z czego połowa to
dojście do podnóża Chełmca, a druga to wspinaczka na szczyt. Można wejść na
niego co najmniej na dwa sposoby: łagodniejszym, ale dłuższym szlakiem
niebieskim lub bardziej stromym, lecz krótszym żółtym. Na początku, czyli od
ulicy Ratuszowej w Wałbrzychu oba szlaki się pokrywają. Potem żółty odbija
ostro w lewo i wiedzie poszarpaną
ścieżką do kolejnych rozgałęzień. Wybieram szlak żółty, co kosztuje mnie trochę
potu i nieco przyśpieszonego oddechu, ale na szczycie Chełmca jestem już w godzinę
i 37 minut od wyjścia z Domu Zdrojowego.
Niestety, wcześniej tego nie doczytałem, ale wieża widokowa na Chełmcu jest czynna tylko w
weekendy. Musiałem więc zapomnieć o pysznych widokach z drugiego pod względem
wysokości szczytu Gór Wałbrzyskich (pierwszym jest Borowa mająca 853 m n.p.m., Chełmiec ma dwa metry mniej).
Obejrzałem więc wysoki na 45 metrów metalowy krzyż milenijny, dwa maszty
telewizyjne (ten wyższy ma 70 m) i z zewnątrz kamienną wieżę widokową z 1888
roku, która swoim kształtem przypomina ruiny jakiegoś zamczyska. Potem przystawiłem
sobie pamiątkową pieczątkę i rozpocząłem marsz powrotny. Schodziło się
oczywiście szybciej, ale z większym obciążeniem kolan, czego chyba nigdy nie polubię.
Mogłem co prawda wracać tym łagodnym szlakiem niebieskim, ale wtedy na pewno
nie zdążyłbym na kolację w sanatorium.
Reasumując, w trzy godziny i 11 minut pokonałem
16.14 km., spalając 1 306 kalorii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz