Bryjarka |
Ślepy los (czytaj: wola
urzędników z NFZ) sprawił, że po
ponad siedmiu latach ponownie trafiliśmy do sanatorium
w Szczawnicy. Tym razem jednak do
"Dzwonkówki" a nie do "Nauczyciela", jak poprzednio. Jest
to nasz czwarty pobyt w uzdrowisku (wcześniej był jeszcze Ustroń i Polańczyk), ale pierwszy w środku zimy.
Pociąg „Karpaty” z Gdyni do Przemyśla i Zakopanego wyruszył z Gdańska Wrzeszcza
punktualnie. Zajęliśmy miejsca leżące na dolnych łóżkach. W Gdańsku dosiadła
się para starszych ludzi, którzy zajęli łóżka środkowe. Do Warszawy jechało się
wspaniałe. Zdążyłem nawet co nieco pospać. Niestety, w stolicy do naszego
sześcioosobowego (!) przedziału weszła pani z dwoma synami i jednym pieskiem.
Dzieci miały jakieś 10 i 4 lata, a psiak też nie wyglądał na starego. Nie o to
jednak chodzi. Cała ta czwórka usiłowała ulokować się na dwóch najwyżej usytuowanych
łóżkach, a przy okazji upchać gdzieś swoje bagaże. Powstał przy tym spory
rejwach. Kiedy już zdawało się, że będzie spokój, pasażer ze środkowego łóżka
znalazł w internecie regulamin przewozów kolejowych i oznajmił głośno, że zwierzęta
w wagonie z miejscami leżącymi można przewozić tylko w przypadku wykupienia
całego przedziału. Właścicielka czworonoga odpowiedziała, że tak właśnie
chciała zrobić, ale nie było już wolnych przedziałów, więc musiała z rodziną
nabyć bilety w sąsiednich. Nie zadowoliło to mojego sąsiada z góry. Zlazł więc
po drabince i poszedł po konduktora. Ten zaś potwierdził, że w przedziale
sypialnym nie można przewozić nawet kanarka. Wymiana zdań stawała się coraz
bardziej burzliwa. Do niczego jednak nie doprowadziła. No może poza tym, że ja wybiłem
się ze snu i długo nie mogłem zasnąć, zaś sąsiad z góry obawiający się, że
piesek go osika, zapowiedział napisanie reklamacji
W Nowym Targu wysiedliśmy o wpół do ósmej. Przywitał nas ładny wschód
słońca i lekki mrozik. Odrzuciliśmy nachalne propozycje jakiegoś taksówkarza i
poszliśmy na odległy o niespełna kilometr dworzec autobusowy. Mieliśmy szczęście,
gdyż bus do Szczawnicy odjeżdżał za pięć minut. Na następny musielibyśmy czekać
aż dwie godziny. Bilet na tę 34 kilometrową trasę kosztował 8 złotych, a czas
dojazdu wyniósł około 50 minut. Kierowca był tak uprzejmy, że podjechał z nami
w pobliże sanatorium „Dzwonkówka”.
Ostatnie kilkaset metrów musieliśmy jednak wspinać się pod górę, co z bagażem o
wadze 40 kilogramów zbyt proste nie było.
Rejestracja przebiegła dość sprawnie. Za pobyt w sanatorium mieliśmy
zapłacić po 373,30 zł od osoby. Do tego doszła opłata uzdrowiskowa (63 zł od
osoby) i za telewizor (50 zł). Ponadto 10 złotych za wcześniejsze wejście do
pokoju. Była bowiem dziewiąta, a doba sanatoryjna zaczyna się od 12. Kiedy
przyszło do płacenia okazało się, że za skorzystanie z możliwości uiszczenia
opłat kartą kredytową trzeba wybulić 7 złotych. Niekoniecznie lubię wyrzucać w
błoto pieniądze, więc powiedziałem, że w takim razie ureguluję należność
przelewem. Na szczęście Wi-fi w
sanatorium jest darmowe.
Nasz pokój znajduje się na drugim piętrze. Z okna mamy piękny widok na
Palenicę i Jarmutę oraz na sanatorium „Nauczyciel”. Wyposażenie standardowe: 2
łóżka, stolik, 2 szafy, 2 szafki plus 2 krzesła. Czajnik elektryczny za
drzwiami w korytarzu. W łazience kabina prysznicowa. Jest też oczywiście balkon.
Jeszcze przed obiadem odbyliśmy wstępne badanie lekarskie. W sumie
bardzo pobieżne. Najpierw pomiar ciśnienia w gabinecie pielęgniarskim, a potem
osłuchanie stetoskopem przez lekarkę. Stereotypowe pytania o dolegliwości i
zażywane leki, a wreszcie zaordynowanie zabiegów leczniczych. Badanie
przeprowadzała lekarz Jolanta Markes.
Pierwszy obiad składał się z zupy koperkowej z ryżem, ryby po grecku z
ziemniakami, kisielu z jabłkami i kompotu. Na kolację zaserwowano bigos z pomidorami,
ser żółty, pieczywo i masło oraz po drożdżówce na osobę. Nie ma więc powodów do
narzekania.
Pierwszy spacer po Szczawnicy liczył zaledwie 4 kilometry. Ot, taki mały
rekonesans, żeby zobaczyć co zmieniło się od 2012 roku. Na pierwszy rzut oka
niewiele. Niemniej jednak przyjemnie było przejść się po zmarzniętym śniegu.
Sanatorium "Nauczyciel" |
Jarmuta |
Palenica |
Sanatorium "Dzwonkówka" |
Dzień dobry, mam do Pana pytanie, czy ma Pan może kontakt do Pana Kazimierza Stopy? Jestem studentką z ASP w Gdańsku i prowadzę z kolegą research na temat zecerni w Gdańsku, a widziałam Pana artykuł o książce "Ucieczka od Gutenberga (...)" gdzie wspomniał Pan że zna Pan Pana Kazimierza od 30 lat. Bylibyśmy niezmiernie wdzięczni za kontakt do tego Pana. Mój email: zuza.furmaniak@gmail.com Pozdrawiam, życzę miłego dnia i z góry dziękuję za wszelkie informacje
OdpowiedzUsuń(Oczywiście jeśli Pan również posiada jakieś ciekawe informacje czy materiały dotyczące tego tematu, albo chciałby Pan o tym porozmawiać to również będę bardzo wdzięczna za kontakt)
Usuń