Marrakesz i droga do Fes



Marrakesz - hotel Oudaya

Trasa wiodła przez pola w kolorze ochry. Gdzieniegdzie widać było wioski, których niskie domki niemal całkowicie zlewały się z tłem. W oddali majaczyły ośnieżone szczyty Atlasu Wysokiego. Od czasu do czasu mijaliśmy wozy ciągnione przez konie, obładowane osiołki, popędzane piętami przez siedzących na nich Marokańczyków bądź dwukółki dopasowane do motocykli. Często spotykaliśmy też patrole policyjne kontrolujące samochody. Jeżeli chodzi o kontrolę prędkości, to najczęściej wygląda to tak, że gdzieś w krzakach siedzi gość z ręcznym radarem, a kilkaset metrów znajduje się posterunek, na którym wychwytywani są zbyt szybcy kierowcy.


Marrakesz - meczet Koutoubija

Do Marrakeszu dojechaliśmy około trzynastej. Zostaliśmy zakwaterowani w hotelu Oudaya. Po obiedzie wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Po upale z Agadiru nie było już śladu. Wprost przeciwnie, zaczynało się chmurzyć i zbierać na deszcz, który ostatecznie zaczął padać wieczorem. Obejrzeliśmy z zewnątrz meczet Koutoubija z XII wieku, po czym przyszła kolej na grobowce Saadytów, pałac Bahia i medresę. Podziwialiśmy piękne zdobienia sufitów z drewna cedrowego i perfekcyjnie wykonane mozaiki, zwane tutaj zellidż.  Te elementy architektury towarzyszyły nam zresztą w kolejnych miastach, które odwiedzaliśmy na trasie naszej wycieczki.



Potem przyszła pora na zagłębienie się w gwarnych alejkach suku. Każdy kto był na arabskim targowisku wie, że są one do siebie podobne. Stragan obok straganu, gwar i nawoływania sprzedawców. Od ilości wyłożonych towarów można dostać oczopląsu, a powonienie drażnią zapachy orientalnych przypraw, słodyczy, ryb, mięs i skór.


Marrakesz - zielarnia berberska

W zielarni berberskiej sporym zaskoczeniem dla mnie był mówiący prawie idealnie po polsku Marokańczyk. Ze swadą prezentował on kolejne produkty, wśród których wiodącą rolę odgrywały olejki arganowe, kosmetyki, przyprawy i mikstury "na wszystko", od zatwardzenia po brak potencji. Jak zwykle przy tego rodzaju prezentacjach, poczęstowano nas herbatą miętową. Jeżeli chodzi o zakupy, to osobiście nabyłem tu tylko trzy mydełka arganowe za 40 dirhamów. Olej arganowy kupiłem kilka dni później za pośrednictwem naszej pilotki.

Olej arganowy, tadżin i inne zakupy w Maroko


Na placu Dżamaa el Fna spodziewaliśmy się wielu atrakcji, bo według przewodników ciągle się tutaj coś dzieje. Spotkać można np. połykaczy ognia, zaklinaczy węży, bajarzy i sztukmistrzów. Niestety, deszcz wypłoszył wielu z tych zabawiaczy turystów. Ponadto odbywający się właśnie festiwal filmowy skupiał uwagę gapiów na olbrzymim ekranie, z którego dobiegały głośne efekty dźwiękowe. W tej sytuacji pozostało nam spróbować miejscowych przysmaków. Osobiście zamówiłem tażin z kurczakiem za 30 dirhamów. Do tego otrzymałem zestaw surówek, więc razem zapłaciłem 60 dh, czyli około 24 złotych. Tażin smakował mi, więc kilka dni później nabyłem naczynie do jego przygotowywania.


Kefta

W niedzielę rano wyruszyliśmy do Fezu. Trasa liczyła około 500 kilometrów, a po drodze było mnóstwo interesujących widoków. Szczególnie malowniczo wyglądało pasmo Atlasu Średniego oraz zbiorniki retencyjne wśród gór.  Uroku krajobrazowi dodawały też liczne gniazda bocianów. Nadal siąpił deszcz i było raczej chłodno. Czasami zatrzymywaliśmy się na stacjach benzynowych. Na jednej z  nich zamówiłem sobie maroco tea, czyli tzw. whisky Berberów za 10 dh. Jest to mocno słodzona miętowa herbata w specjalnym metalowym dzbanku. Na innym z postojów w miejscowości, której nazwa niestety mi umknęła, zjadłem potrawę o nazwie kefta, czyli mielone mięso baranie z grilla. Danie to kosztowało zaledwie 40 dirhamów.


Zbiornik retencyjny

W miarę zbliżania się do Fezu pogoda systematycznie się pogarszała. Apogeum złej aury przypadło na Ifrane, gdzie trafiliśmy na padający śnieg. Miasto to leży na wysokości 1665 m n.p.m  i ze względu na klimat i charakterystyczną alpejską architekturę jest nazywane marokańską Szwajcarią.


Maroco tea

Godzinę drogi później byliśmy już w Fezie. Tutaj nie było ani śladu śniegu czy deszczu. Ten ostatni zaczął padać dopiero w następnym dniu. Zakwaterowani zostaliśmy w hotelu Mounia, gdzie mieliśmy spędzić dwie noce.






 Więcej zdjęć tutaj

Pierwsza część relacji

Trzecia część relacji

Czwarta część relacji 

 

Agadir i kozy na argani



Agadir - hotel Omega

Samolot czarterowy linii Travel Serwice lecący z Warszawy wylądował w Agadirze o godzinie 05.05. Na lotnisku Al-Massira temperatura powietrza wynosiła 8 stopni C, a ciemności rozjaśniał  księżyc. Według naszego kalendarza był  piątek 12 grudnia 2014 roku, zaś według kalendarza islamskiego Jaum al.dżuma (dzień zgromadzenia) safar 1436 roku.



Po niespełna godzinie docieram do hotelu Omega. Jest to pięciopiętrowy budynek w stylu europejskim (w Agadirze większość budowli pochodzi  z ostatnich kilkudziesięciu lat, gdyż miasto zostało zniszczone przez trzęsienie ziemi w 1960 r.). Otrzymuję pokój na trzecim piętrze. Przez okno mam widok na jakiś gmach będący w budowie, a z lewej strony mogę podziwiać wzgórze Kasbah z arabskim napisem "Bóg, król, ojczyzna" (szczególnie efektownie wygląda on w nocy, gdy jest podświetlony).



Bagaż pod drzwi pokoju dostarcza mi pracownik recepcji (wcześniej napisałem kredą na walizce numer pokoju). Tak będzie we wszystkich pięciu hotelach, czyli do końca pobytu w Maroku. O dziwo, obsługa nie wyciąga tutaj ręki po bakszysz, jak ma to miejsce w innych krajach arabskich. Później dowiaduję się, że pracownicy hoteli otrzymują zbiorcze napiwki od pilota danej grupy. Uważam, że jest to niezłe rozwiązanie


Plaża w Agadir

Po śniadaniu udaję się na długi spacer. Zaczynam od plaży nad Atlantykiem. Temperatura powietrza rośnie, wkrótce muszę więc zdjąć sweterek i maszerować w koszulce. Plaża jest długa i dość szeroka. Równolegle do niej ciągnie się promenada, a wzdłuż niej hotele. Ot, jak w każdym kurorcie. Obserwuję wiele osób ćwiczących na przyrządach gimnastycznych, które ustawione są wprost na bulwarze. Od czasu do czasu zaczepia mnie jakiś handlarz okularami słonecznymi, owocami morza czy też bransoletkami.


Gdzieś za tymi drzewami znajduje się pałac królewski

Wkrótce skręcam w głąb miasta. W jednym z kantorów wymieniam 50 Euro na miejscową walutę, czyli dirhamy. Kurs wynosi 10,754. Otrzymuję zatem 537,70 dirhamów. Dalej idę wzdłuż dużego parku, w głębi którego znajduje się pałac królewski. Z ulicy nie widać co prawda pałacu, ale wzdłuż ogrodzenia stoją co kilkadziesiąt metrów posterunki uzbrojonych żołnierzy. Jeden z nich zauważył, że robię zdjęcia. Polecił mi podejść do siebie i pokazać aparat. Na zdjęciu widać było tylko fragment ogrodzenia i kilka drzew. Mimo to musiałem je skasować. Wiedziałem, że w Maroku ogólnie znana jest niechęć mundurowych do robienia im zdjęć, ale nie przypuszczałem, że aż do tego stopnia.



Pokręciłem się jeszcze trochę w okolicy suku, przeszedłem obok meczetu i hotelu Tagadirt. Ten ostatni wygląda z zewnątrz całkiem nieźle, mimo to zyskał złą sławę wśród  wielu turystów. Upał był coraz większy, więc udałem się w drogę powrotną do mojego hotelu.



Wieczorem dokwaterowano mi współlokatora (nie wykupiłem opcji jednoosobowej). Andrzej, jowialny sześćdziesięciokilkulatek o wyglądzie sybaryty, przyleciał z Katowic. Już po chwili wiedziałem, że nie będę się z nim nudził. Zaraz po kolacji zaciągnął mnie do pokoju Krystyny i Artura, których poznał zaledwie parę godzin wcześniej na lotnisku w Pyrzowicach. Krystyna wyciągnęła litrową butlę orzechówki, którą osobiście robił jej mąż, no i zaczęły się Polaków nocne rozmowy...



Rano poznaliśmy naszą pilotkę (Dorota Szelezińska), kierowcę Sherifa i jego pomocnika o imieniu Ali. Osoby te miały nam towarzyszyć przez najbliższy tydzień. Z góry zaznaczam, że  każda z nich idealnie wywiązywała się ze swoich obowiązków.


Berber pozujący do zdjęcia

Pierwszym punktem programu był wjazd na wzgórze Kasbach. Znajdujące się tutaj ruiny twierdzy są dość zaniedbane, ale za to rozciąga się wspaniały widok na port, plażę i ogólnie na panoramę Agadiru. Na wzgórzu na turystów oczekują drobni handlarze, właściciele wielbłądów i inni naciągacze. Jeden z nich podszedł do mnie i poprosił o zrobienie zdjęcia. Na pytanie o pieniądze odpowiedział, że nie trzeba. Zdziwiłem się nieco, ale pstryknąłem mu fotkę. W chwilę później niespodziewanie założył mi na głowę swój turban i sam zrobił mi zdjęcie. Tym razem domagał się już zapłaty, dokładnie 20 dirhamów. Wyciągnąłem wszystkie drobne i dałem mu bodajże 17 dh.



Krętymi serpentynami zjechaliśmy na dół i autostradą A7 udaliśmy się w stronę Marrakeszu. Przejeżdżaliśmy  obok licznych w tych okolicach drzew arganowych (występują wyłącznie w tej części Maroka). Na niektórych z nich siedziały całe stada kóz. Przyznam, że nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem.



Kozy na drzewie arganowym

Więcej zdjęć tutaj 

II część relacji 

III część relacji 

IV część relacji

Maroko - nie tylko cesarskie miasta

Latarnia oceaniczna w Casablance

Zanim przystąpię do szczegółowego opisu podróży po Maroko, pragnę zachęcić czytelników tego bloga do obejrzenia fotograficznych migawek z tego pięknego, choć pełnego kontrastów, kraju. Tu w ciągu zaledwie kilku dni można spotkać rolników orzących pola przy pomocy osłów oraz zobaczyć wspaniałe pałace królewskie czy okazałe meczety. Również tu można doświadczyć w krótkim czasie radykalnych zmian pogody - od upałów, poprzez chłód, deszcz  i śnieg. Można także zrobić zakupy na ulicy, na suku lub też w dobrze nam znanych sieciach Carrefour czy też Auchan. Bardzo urozmaicony jest też krajobraz Maroka: od piasków pustyni, poprzez ośnieżone góry Atlasu, żyzne ziemie na północy i zachodzie, po przepiękne plaże nad Atlantykiem, m.in. w Agadirze, Casablance czy Essaouirze.

Zapraszam zatem do obejrzenia zdjęć

Relacja już jest

Promocje UPC



O moich doświadczeniach z firmą UPC kiedyś już  pisałem. Dzisiaj ciąg dalszy...
Do tej pory płaciłem za usługi UPC 120 zł miesięcznie. W związku ze zbliżającym się końcem okresu promocji złożyłem wypowiedzenie i poprosiłem o odłączenie telefonu. Chciałem bowiem płacić mniej i korzystać tylko z telewizji kablowej oraz mieć dostęp do internetu. Wczoraj zadzwoniła do mnie konsultantka  UPC i przedstawiła mi nową ofertę. O dziwo, nadal mógłbym zachować telefon i 60 bezpłatnych minut  rozmów w abonamencie oraz korzystać z telewizji i internetu na dotychczasowych warunkach, płacąc przy tym jedynie 90 zł. Korzyść wydawała się być ewidentna, więc zgodziłem się przyjąć zaproponowane warunki.
W szczegółach wygląda to tak, jak w poniższym zestawieniu:
Dotychczas:
TELEWIZJA PAKIET SELECT EXTRA HD -     ABONAMENT 49,33 zł
INTERNET FIBER POWER 30 Mb/s - ABONAMENT 44,00 zł
TELEFON MINUTY DO WSZYSTKICH 60 - ABONAMENT 26,67 zł
Razem - 120 zł
Obecnie:
TELEWIZJA PAKIET SELECT EXTRA HD -     ABONAMENT 75,00 zł
INTERNET FIBER POWER 30 Mb/s - ABONAMENT 10,00 zł
TELEFON MINUTY DO WSZYSTKICH 60 - ABONAMENT 4,99 zł
Razem 89,99 zł
Wygląda więc na to, że znacznie potaniały usługi związane z korzystaniem z telefonu i internetu, a jednocześnie wyraźnie podskoczyła  cena telewizji. Niby wszystko w porządku, bo będę płacił teraz mniej. Jeżeli jednak po kolejnych 24 miesiącach okaże się, że cena za telewizję znów wzrośnie tak radykalnie jak obecnie, to chyba będę musiał pomyśleć o zakupie własnej anteny...
A tak na marginesie, to oferty przedstawionej mi przez konsultantkę nie można znaleźć na stronie UPC. Natomiast jeszcze przed złożeniem mojego wypowiedzenia otrzymywałem maile o treści:
Przypominamy, że zbliża się koniec Twojej promocji. Przygotowaliśmy dla Ciebie specjalną ofertę, dzięki której już dziś możesz przedłużyć swoją promocję na stronie WWW i nadal cieszyć się najlepszymi usługami na rynku.
Sęk w tym, że gdybym skorzystał z owej "specjalnej" oferty, to teraz płaciłbym znacznie więcej niż  dotychczas...

Grobla dla ludzi czy dla ptaków?



Kamienna grobla

Odbyłem dzisiaj z kolegą Arturem długi spacer po Sobieszewie. Wędrówkę rozpoczęliśmy z przystanku autobusowego przy moście pontonowym. Ulicą Nadwiślańską doszliśmy do Górek Wschodnich. Stąd zaś udaliśmy się na kamienną groblę, która na długości ponad półtora kilometra oddziela Wisłę Śmiałą od jeziora Ptasi Raj.  Grobla istnieje już ponad sto lat (zbudowana w latach 1887

-1888) i do tej pory nikomu nie przeszkadzało, że spacerowali po niej mieszkańcy i turyści.


Niestety, wszystko na to wskazuje, że już niedługo trzeba będzie zapomnieć o możliwości spaceru kamienną groblą do Mierzei Messyńskiej. Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Gdańsku postanowiła bowiem przebudować groblę, a przy okazji zabezpieczyć ją "przed wykorzystywaniem jako ciąg spacerowy" (cytat z pisma do Rady Osiedla  Wyspa Sobieszewska). Zdaniem RDOŚ turyści płoszą ptaki, więc trzeba uniemożliwić im wchodzenie na groblę poprzez odpowiednie zabezpieczenia, które powinny być, cyt.: "solidne i tak skonstruowane, aby nie można było ich obejść z boku i nie można się było po nich wspinać".

Troska o dobre warunki dla ptaków jest godna pochwały. Pytanie tylko, czy rzeczywiście spacerujący turyści płoszą ptaki bardziej niż pływające obok motorówki, skutery czy duże statki. Przez ponad sto lat towarzystwo ludzi jakoś ptakom nie przeszkadzało. A że teraz się gdzieś wyprowadzają? Może nie odpowiada im skażone powietrze i hałas mechaniczny... 

Wracając do naszego spaceru, to po przejściu grobli udaliśmy się wzdłuż betonowego falochronu na Mierzeję Messyńską, po czym leśnym duktem obok jeziora Karaś wróciliśmy do punktu wyjścia.

 

Mierzeja Messyńska
Falochron

Grobla między Wisłą Śmiałą a jeziorem Ptasi Raj

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty