Trzech Króli z korsarzem



Gdański korsarz
Jak co roku ulicami Gdańska przeszedł orszak Trzech Króli. Mimo siąpiącego deszczu frekwencja była duża. Ulice Piwna, Tkacka, Długa i Długi Targ były wręcz zatłoczone. W tradycyjnym marszu wzięło udział sporo rodzin z małymi dziećmi. Na czele orszaku szedł - jakżeby inaczej - Sławomir Ziembiński. Gdyby ktoś nie wiedział: korsarz, a nie pirat! Dyrygował ruchem i chętnie pozował do zdjęć. 
Jeżeli ktoś ma chęć i czas, to polecam krótki filmik, który nakręciłem podczas tego wydarzenia.

Dziwne praktyki DPD



O dziwnych praktykach kurierów DPD pisałem już kilka lat temu. Wtedy chodziło o rzekome zostawianie awiza w skrzynce pocztowej, podczas gdy w rzeczywistości kurier nie przebywał nawet w danej okolicy. Dzisiaj miałem do czynienia z innym przypadkiem wymigiwania się od prawidłowego wykonania usługi.
Oczekiwałem na malutką przesyłkę (kartę SIM od operatora telefonii komórkowej). Z historii przesyłki na stronie DPD wynikało, że została ona wydana kurierowi do dostarczenia o godz. 9.52. Jednakże już minutę później pojawił się komunikat informujący, że przesyłka nie została doręczona z powodu złego adresu. Zawrócono ją więc do magazynu.
Ki diabeł? - pomyślałem sobie. Skąd w ciągu jednej minuty kurier dowiedział się o błędnym adresie? Żeby się tego dowiedzieć, zadzwoniłem na infolinię DPD. Konsultantka stwierdziła, że adres jest właściwy. Na pytanie, dlaczego w takim razie przesyłka została w magazynie oddziału w Gdańsku, zamiast być w drodze do mojego mieszkania, odrzekła bezradnie, że nie wie. Po chwili dodała, że może nie zmieściła się do samochodu. To już mnie całkiem rozwaliło: koperta z kartą SIM nie zmieściła się do auta kuriera?!
Koniec końców otrzymałem zapewnienie, że paczuszka dotrze do mnie drugiego stycznia. Pożyjemy, zobaczymy... Niemniej po raz kolejny DPD ma u mnie duży minus.

Ściema z Ceneo



Zainteresowałem się ostatnio smartfonem  XIAOMI Redmi Note 5A Prime.  Zajrzałem zatem na Ceneo, żeby zorientować się w cenach tego sprzętu. Zdziwiła mnie znaczna rozpiętość cenowa - od 599 do 899 zł za sztukę. Rozumiem różnicę ceny rzędu stu czy stu pięćdziesięciu złotych w zależności od sklepu, ale żeby wynosiła ona aż 300 zł, czyli w tym konkretnym przypadku jedną trzecią wartości? Wydało mi się to co najmniej dziwne. Zagłębiłem się więc w specyfikacje prezentowane przez poszczególne sklepy. No i po raz kolejny przekonałem się o słuszności powiedzenia, iż diabeł tkwi w szczegółach...
Okazało się, że smartfon w niższej cenie to nie był wcale XIAOMI Redmi Note 5A Prime, jak wynikało z nagłówka anonsu, lecz XIAOMI Redmi Note 5A.  Typowa zmyłka. Sprzedawca liczy zapewne, że trafi na mało spostrzegawczych klientów, dla których istnienie lub brak określenia "prime" nie zrobi żadnej różnicy. Tymczasem różnica między obu smartfonami jest znaczna. W tym z "prime" mamy do dyspozycji aparat przedni o rozdzielczości 16 MPx i ośmiordzeniowy procesor Qualcom Snapdragon 435. Zaś w tym pozbawionym tego określenia aparat ma tylko 13 MPx i procesor czterordzeniowy Snapdragon 425. Pierwszy ma czytnik linii papilarnych, drugi nie ma. I tak dalej, i tak dalej...
Tak więc warto być dociekliwym i  uważnie czytać specyfikacje nabywanego sprzętu, żeby nie dawać się nabierać przez niektórych handlowców, zwłaszcza tych nie grzeszących nadmiarem etyki.

Poetka z Wilczej Góry


Józefa Ślusarczyk-Latos

Od dawna wiedziałem, że Józefa Ślusarczyk-Latos jest poetką. Od wielu lat nie miałem jednak z nią żadnego kontaktu. Dlaczego o tym wspominam? Ano dlatego, że Józia chodziła do tej samej szkoły podstawowej co ja, tylko dwie klasy wyżej. Mieszkała w tej samej pod kieleckiej wsi (Pępice) i na tym samym przysiółku (Wilcza Góra). A teraz najciekawsze: jej mama była rodzoną siostrą mojej babki Katarzyny Drogosz. A zatem jako kuzynka mojej mamy jest moją dalszą ciocią.
Z dzieciństwa zapamiętałem ją jako wysoką i wysportowaną dziewczynę. Czynnie uprawiała wtedy lekkoatletykę. Ja i inne  dzieciaki wołaliśmy czasem na nią "Ej, sportowiec!". W tamtych czasach mało kto z naszej rodzinnej wioski wybijał się ponad przeciętność. Józefa była wyjątkiem od reguły. Bodajże w 1973 roku wyjechała do Krakowa, ja zaś na dobre opuściłem Pępice rok później. Można zatem założyć, że nie mieliśmy ze sobą kontaktu aż przez 44 lata. Aż do wczoraj, kiedy to przypadkowo natknąłem się na znanym portalu społecznościowym na jej nazwisko. Oczywiście od razu przypomniałem się jej. O dziwo, skojarzyła mnie, choć od tamtych czasów upłynęło mnóstwo wody w Ciemnicy i w Bobrzy (rzeki naszego dzieciństwa), a poza tym wówczas nosiłem inne nazwisko. Napisała: Proszę, proszę! - znalezieni po latach... I gdzie Ty się chłopaku zapodziałeś?! Odzywaj się czasem. Życzę Radosnych i Spokojnych Świąt B. Narodzenia Tobie i Rodzinie (komentarz był publiczny, więc nie popełniam chyba  niezręczności, cytując go in extenso).
O twórczym dorobku Józefy, a jest on naprawdę olbrzymi, nie będę pisał. Zainteresowani mogą bowiem i powinni sami się z nim zapoznać.

Minister Suski tylko po polsku



Kariera Marka Suskiego utwierdza mnie w przekonaniu, że mozolne zdobywanie wykształcenia mija się z celem. Ten poseł PiS, do niedawna wiceszef komisji śledczej wyjaśniającej kulisy afery Amber Gold, a obecnie szef gabinetu politycznego premiera Mateusza Morawieckiego, zakończył bowiem swoją edukację na pomaturalnym studium technik teatralnych. Tak się składa, że jest on moim rówieśnikiem i że ja także ograniczyłem się do ukończenia pomaturalnego studium zawodowego, tyle że o kierunku ekonomicznym. Nie o mnie tu jednak chodzi...
Marek Suski wiele razy dał się poznać szerszej publiczności. Nie zawsze od najlepszej strony, ale - jak widać - nawet największe lapsusy w niczym mu nie przeszkodziły. Choćby ten słynny z pytaniem o nazwisko carycy Katarzyny. Ostatnio zaś przeczytałem wspomnienie Romana Giertycha o pewnej konferencji zorganizowanej przez Stolicę Apostolską. Znajdowali się na niej politycy z wielu krajów. Wśród nich był także Marek Suski.  Był, to mało powiedziane! Dostąpił także zaszczytu, że podszedł do niego i nawiązał rozmowę główny sekretarz tej konferencji. Znowu - nawiązał, to za dużo powiedziane! Ów sekretarz próbował bowiem zagajać po angielsku, francusku i niemiecku. Nasz dzielny poseł za każdym razem odpowiadał jednak tylko jednym słowem - Yes. Na pytanie małżonki Giertycha, po co przyjechał na tę konferencję, skoro nie włada żadnym językiem obcym, odpowiedział, że jest posłem z Polski i będzie mówił po polsku.
Jeżeli faktycznie tak było, to minister Suski powinien interweniować u papieża, żeby jego współpracownicy nauczyli się wreszcie mówić po polsku.

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty