Metropolita z mocną głową


Leszek Sławoj Głódź

Opublikowany we „Wprost” i skopiowany w innych mediach artykuł dotyczący różnych przywar arcybiskupa Leszka Sławoja Głódzia nie wzbudził we mnie ani zgorszenia, ani szczególnego zdziwienia. Od wielu już lat wiedziałem bowiem, że ten hierarcha kościoła katolickiego nie ma nic wspólnego z ascezą.  Wprost przeciwnie – dochodziły mnie wieści, podobnie jak i innych zainteresowanych tematem, że uwielbia on wystawny tryb życia i nie ma nic przeciwko dobrze zakrapianym biesiadom. Już w latach dziewięćdziesiątych sygnalizował to tygodnik „Nie”, nadając ówczesnemu biskupowi polowemu ksywkę „Flaszka”.  Potem była słynna sprawa z golenią Aleksandra Kwaśniewskiego. Jak już dziś wiadomo, w drodze do Charkowa  prezydent z biskupem łyknęli nieco whisky. Pech chciał, że zaszkodziło to tylko temu pierwszemu.  Podobnego pecha miała też delegacja prezydenta Komorowskiego na pogrzeb Anny Walentynowicz. Panowie (oszczędźmy nazwiska) dotarli na cmentarz Srebrzysko we Wrzeszczu w dwie godziny  po zakończeniu ceremonii pogrzebowej, gdyż – jak sami przyznali – uczestniczyli wcześniej w zakrapianym obiedzie u metropolity gdańskiego. I tak dalej, i tak dalej…
Jedyne co mnie dziwi, to twierdzenia obrońców arcybiskupa Głódzia, że publikacja „Wprost” jest atakiem na kościół. Obszernie pisze o tym m.in. Konrad Rękas na portalu Konserwatyzm.pl. Cytuję znamienny fragment: Zatem nawet przyjmując do wiadomości, że abp Leszek Sławoj Głódź hołduje staropolskiej skłonności do biesiad – nie możemy publikacji we „Wprost” oceniać w oderwaniu od trwającej od dłuższego czasu kampanii zohydzania i poniżania Kościoła i jego hierarchów prowadzonej przez mainstreamowe media.
Po części rozumiem motywy oświadczenia dziekanów archidiecezji gdańskiej. Im bowiem wypada, we własnym zresztą interesie, bronić swojego przełożonego (niedyspozycje Kwaśniewskiego też niegdyś usprawiedliwiali współpracownicy). Dlaczego jednak metropolitę gdańskiego broni np. posłanka Dorota Arciszewska-Mielewczyk, nie jestem w stanie pojąć. Tym bardziej, że jej oburzenie nie jest poparte żadnymi argumentami.

Chińska kurtyzana




Jakiś czas temu trafiła w moje ręce książka o długim tytule „W ŚWIECIE WIATRU I WIERZB Wyznania chińskiej kurtyzany”. Pozycja ta wydana została w ubiegłym roku przez Świat Książki. Uwagę każdego wyrobionego czytelnika zwraca brak nazwiska autora na okładce i na stronie tytułowej. Z tej ostatniej dowiadujemy się jedynie, że książkę opracował i podał do druku  Jerzy Chociłowski.  Druga część tytułu była mi dziwnie znajoma. Przebiegłem więc wzrokiem po półkach mojej biblioteczki i szybko znalazłem „Wyznania chińskiej kurtyzany”, wydane przez Dom Książki w 1989 r.  w nakładzie stu tysięcy egzemplarzy (a tak na marginesie to szkoda, że obecnie wydawnictwa nie podają nakładu w  metryczkach książek). W tym przypadku jednak jako autorka podana była Miao Sing, a Jerzy Chociłowski jako ten, który książkę przetłumaczył i opracował. 

„Co tu jest grane?” – pomyślałem sobie.  Przecież we wszystkich wydawnictwach dobrym zwyczajem jest podawanie nazwiska autora i tytułu oryginału. Dopiero przeczytanie notki na skrzydełku tylnej okładki omawianej książki  wyjaśniło moje wątpliwości: „W świecie wierzb i wiatru to przetworzona i rozszerzona wersja Wyznań chińskiej kurtyzany, które w 1987 r. opublikowało Wydawnictwo  Łódzkie  w tłumaczeniu i opracowaniu Jerzego Chociłowskiego na podstawie apokryfu wydanego anonimowo po angielsku ponad pół wieku temu w Honkkongu.”

Dodać warto, że tematyka  erotycznych zwierzeń chińskiej kurtyzany okazała się być bardzo poczytna, gdyż zainspirowała także Macieja Świerkockiego i Witolda Jabłońskiego, którzy pod pseudonimem wspomnianej Miao Sing wydali w 1991 r. książkę „Chińska kurtyzana – tortury miłości”, a rok później powieść pt. „Uczennica chińskiej kurtyzany". Tym razem użyli jednak pseudonimu Liu Sing”.

Też jadałem szczaw



Stefan Niesiołowski po raz kolejny wywołał medialną burzę. Zakładam,  że wcale tego nie planował ani też nie spodziewał się aż takich reperkusji swoich słów. Wypowiedział je bowiem w ferworze dyskusji z dziennikarką, a że, (jak już kiedyś wspomniałem) szybciej mówi niż myśli - no to znowu stał się obiektem ataków i drwin.

Osobiście nie zamierzam tym razem atakować posła Niesiołowskiego. Powiem więcej – w pewnym sensie chcę go bronić. Przede wszystkim dlatego, że podobnie jak on, nie wierzę w to, że w Polsce głoduje 800 tysięcy dzieci. Te dane są wzięte z sufitu, gdyż tak naprawdę badania objęły losową próbę na ośmiuset osobach. Potem ktoś zastosował jakiś dziwny przelicznik, no i wyszła ogromna liczba.

Co do szczawiu i ulęgałek to mam podobne wspomnienia jak poseł Niesiołowski, choć jestem od niego sporo młodszy. Faktycznie, w latach szczenięcych podjadało się wszystko to, co było w zasięgu ręki. Nie wynikało to jednak wyłącznie z powodu braku jedzenia w domu, choć i takie przypadki się zdarzały. Częściej jednak było tak, że nikomu nie chciało się przerywać zabawy czy gry w piłkę. A że młody organizm potrzebuje sporo składników odżywczych, więc jadło się to, co rosło w najbliższej okolicy. Czasami były to czereśnie czy jabłka sąsiada, a czasami wspomniane przez posła PO ulęgałki lub dziko rosnący szczaw.

Wiadomo, że w wielu rodzinach nie przelewa się. Jednak niedostatek a głód to dwie różne sprawy. Współcześnie występuje bowiem problem marnotrawstwa żywności a nie jej braku. To właśnie  podkreślał Stefan Niesiołowski w rozmowie z Moniką Olejnik. Oczywiście media wychwyciły z całego wywodu tylko ten nieszczęsny szczaw, no i jest jak jest…

mBank po raz trzeci...



Znowu zmuszony jestem do napisania paru gorzkich słów odnośnie mBanku (pisałem już na ten temat trzeciego i szóstego lutego). Po mojej ostatniej reklamacji otrzymałem siódmego lutego e-mail o treści:
(…) Reklamacja zostanie rozpatrzona najszybciej jak to będzie możliwe natomiast maksymalny możliwy czas rozpatrywania reklamacji może wynieść do 30 dni.
Mam nadzieję, że powyższe informacje będą dla Pana pomocne.
Pozdrawiam
Radomir Łowczy
Ok, czekałem już tyle czasu, to poczekam jeszcze miesiąc. Skoro są takie procedury, to trudno  – pomyślałem sobie.  Tymczasem dzisiaj, na dwa dni przed terminem otrzymałem kolejną wiadomość. Niestety, nie taką, jakiej się spodziewałem. Nikt się też pod nią nie podpisał, nie licząc enigmatycznego „Zespół mBanku”.
Szanowny Panie,
nawiązując do Pana reklamacji o numerze R89341937, na wstępie bardzo przepraszamy za przedłużający się czas rozpatrywania Pana zgłoszenia. Sformułowanie przez Bank odpowiedzi wymaga podjęcia dodatkowych czynności wyjaśniających, co skutkuje przedłużeniem prac nad reklamacją. Zapewniamy jednak, że po dokonaniu wnikliwej analizy wszystkich poruszonych przez Pana zagadnień wyczerpująca odpowiedź zostanie do Pana wysłana, nie później niż w ciągu 30 dni od daty nadania niniejszej wiadomości.
A zatem kolejny miesiąc oczekiwania. Trzeci od chwili zaistnienia problemu.  Chodzi raptem o 50 zł, a więc śmieszną kwotę, o której w normalnych warunkach nie warto byłoby nawet wspominać. W tym wypadku w grę wchodzi jednak  wiarygodność banku, czyli instytucji powszechnego zaufania. To, co teraz napiszę, jest może banalne, ale chyba nadal obowiązujące w cywilizowanym świecie. Otóż jeżeli się coś obiecuje, to należy wywiązywać się z zobowiązań. Chyba nie muszę dodawać, że gdyby sytuacja była odwrotna, to już dawno buliłbym słone odsetki…

Wodowanie w Stoczni Gdańskiej


Dodaj napis


Czy będą kolejne wodowania?
Bergensfjord
W Stoczni Gdańskiej zwodowano dzisiaj prom samochodowo-pasażerski "Bergensfjord" zbudowany dla armatora norweskiego. Do tej pory w tej stoczni powstało 1027 jednostek pływających. Ciekawe, ile jeszcze powstanie? Prezes Stokłosa w swoim wystąpieniu zaznaczał, że przy takich okazjach mówi się tylko o rzeczach dobrych. To prawda, ale mam jakieś dziwne przeczucie, że nieprędko będzie okazja do oglądania kolejnego wodowania w tej stoczni. Chciałbym się mylić…
Póki co polecam filmik z wodowania:

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty