Hotel Szydłowski - gastronomia na minus



Kilka uwag odnośnie menu  i obsługi gości na marginesie rodzinnego przyjęcia w restauracji Hotelu Szydłowski w Gdańsku. Według wcześniejszych ustaleń z dyrektorem wspomnianego hotelu menu miało  wyglądać następująco:
Pasztet z bakaliami i dipem żurawinowym z pieczywem razowym
Krem z borowików z kawałkami pieczonej kaczki
Na półmiskach:
Filet z kaczki z jabłkami w miodzie
Filet z sandacza w sosie szafranowym
Polędwiczka wieprzowa z sosem “gorgonzola “ z kurkami
+ dodatki .
W rzeczywistości do pasztetu podano pieczywo białe zamiast razowego, a filety z kaczki zastąpiły w większości udka. Niby to i to z kaczki, ale pewna różnica jednak jest. Podobnie rzecz się miała z polędwiczkami, które już na pierwszy rzut oka przypominały kotlety schabowe i tak też smakowały.
Co do obsługi, to naszych gości miało obsługiwać dwóch kelnerów. W restauracji była jednak tylko jedna kelnerka, która mimo najlepszych chęci nie była w stanie szybko i sprawnie obsłużyć dwudziestu gości. Delikatnie przypomniałem jej o tym podczas regulowania rachunku. Wtedy przeprosiła mnie i poinformowała, że kolega nagle zachorował. Rozumiem, to się zdarza.  Nie rozumiem  natomiast tego, że tak ogromny kombinat piekarniczo-cukierniczo-restauracyjno-hotelowy, jakim jest firma Andrzeja Szydłowskiego, nie dysponuje wystarczającą ilością pracowników. Przecież wiadomo, że ludzie chorują, biorą urlopy na żądanie, bywają aresztowani i td. A zatem powinna być jakaś rezerwa kadrowa.
Szanując komfort psychiczny moich gości, nie chciałem w ich obecności stanowczo domagać się zrealizowania wszystkich punktów wcześniejszych ustaleń. Teraz jednak uznałem, że warto o tym napisać, choćby po to, żeby potencjalni goście restauracji Sonata wiedzieli, czego mogą się tam spodziewać…

Dzień kota

Kilka kocich fotek dla uczczenia Dnia kota. Kot w koszyku zamieszkuje u mnie w mieszkaniu. Pozostałe koty sfotografowałem na wystawie w Galerii Bałtyckiej.




Za czym kolejka ta stoi...



Zarejestrowałem dzisiaj (na własnych nogach) obrazek do złudzenia przypominający czasy, w których długie kolejki były na porządku dziennym, a Krystyna Prońko śpiewała "Za czym kolejka ta stoi" .

Miejsce i okoliczności: rejestracja do specjalistów w przychodni rehabilitacyjnej przy   Wojewódzkim Zespole Reumatologicznym im. dr Jadwigi Titz-Kosko w Sopocie.

Rejestrowanie pacjentów i wyznaczanie terminu wizyty odbywa się tutaj raz w miesiącu (oprócz przypadków nagłych). Dzisiaj właśnie był ten oczekiwany przez wielu dzień. Rejestracja miała rozpocząć się o dziewiątej, ale obszerny hol zakładu balneologicznego wypełnił się szczelnie dużo wcześniej. Długi, wielokrotnie zawijany ogonek, złożony w większości z pacjentów w wieku średnim i podeszłym, liczył sobie przynajmniej sto metrów.  W tej sytuacji pani Małgorzata z działu rejestracji rozpoczęła zapisy prawie pół godziny wcześniej.

Po kilkunastu minutach pojawiła się szansa na częściowe rozładowanie gigantycznej kolejki.  Teresa Adamowska-Puchała , szefowa działu rehabilitacji, zaproponowała bowiem, żeby  pacjenci zostawili u niej swoje skierowania, a potem po dwóch tygodniach zadzwonili i dowiedzieli się o terminie wizyty. Z tej propozycji skorzystało około czterdziestu osób. Reszta nadal twardo tkwiła w kolejce: z laskami, o kulach i tp.

Po kolejnej godzinie okazało się, że można rejestrować się także w biurze, w którym zazwyczaj odbywa się planowanie zabiegów. Informacja o tej możliwości nie do wszystkich jednak dotarła. W efekcie niektórzy, co cwańsi pacjenci, wchodzili do tego biura poza kolejnością. Nietrudno sobie wyobrazić, że po ujawnieniu tego procederu atmosfera w kolejce zrobiła się bardzo nerwowa.

Ostatecznie  do czoła kolejki dotarłem po dwóch i pół godzinach stania. Zaiste, trzeba  mieć końskie zdrowie, żeby się leczyć…
Najciekawsze zostawiłem na koniec. Otóż dzisiejsza rejestracja nie dotyczyła najbliższych dni czy też kolejnego miesiąca. Wyznaczane terminy wizyt u specjalistów obejmowały bowiem miesiąc kwiecień...

Zapiski z kriokomory

Zakład Balneologiczny w Sopocie
Zakładam, że większość czytelników mojego bloga słyszało o krioterapii. Na pewno jednak niewielu z nich doświadczyło jej osobiście. Dlatego chcę podzielić się swoimi odczuciami z pierwszych dwóch pobytów w kriokomorze, cytując fragmenty osobistego dziennika. Polecam też ciekawy, moim zdaniem, materiał na ten temat


11.02.13. Poniedziałek

Dzisiaj pierwsze dwie minuty w kriokomorze. Temperatura minus 110o C. Mam na sobie czapkę, rękawice, skarpety i buty, spodenki gimnastyczne oraz maskę na twarz. Przechodzę przez dwie śluzy, po czym trafiam do właściwej komory, która ma wymiary około 2 x 1,5 m. Uczucie zimna z początku uderza z dużą mocą, ale powoli przyzwyczajam się.  Po wyjściu z kriokomory rozgrzewam się na rowerze stacjonarnym i bieżni. Szkoda, że nie byłem na „zamrażaniu” kilka minut później, gdyż załapałbym się na nagranie programu dla TVN…


12.02.13 Wtorek

Pechowy sutek
Dzisiaj przebywałem w kriokomorze przez całe trzy minuty. Najbardziej zimno było mi na początku. Potem odczuwałem już tylko dokuczliwe pieczenie sutka. Tak się bowiem składa, że na jego czubku od wielu już lat mam niewielką narośl. W tym właśnie miejscu - jak się później okazało – pod wpływem zimna utworzył się bąbel. Po powrocie do domu posmarowałem go detreomycyną i mam nadzieję, że nie będzie mi już sprawiał kłopotów.

Przede mną jeszcze osiem dni krioterapii. Jestem przekonany o jej skuteczności, więc nie przerażają mnie nawet ewentualne odmrożenia najbardziej wystających elementów ciała. Zresztą, te najważniejsze z męskiego punktu widzenia, są bardzo dobrze osłonięte…

Rezygnacja papieża a pech PiS



Sensacją dnia jest dzisiaj wiadomość o abdykacji papieża Benedykta XVI. To dopiero drugie takie wydarzenie w historii kościoła katolickiego. Nie będę jednak rozpisywał się na ten temat, gdyż jest on już wystarczająco nagłośniony. Wszak wszystkie media trąbią o  tym na okrągło. Chcę natomiast zwrócić uwagę na pecha PiS i osobiście samego Jarosława Kaczyńskiego…
Co ma piernik do wiatraka? Ano ma, nawet sporo. Wiadomość o rezygnacji papieża przykryła bowiem niemal całkowicie złożenie przez PiS wniosku o konstruktywne wotum nieufności wobec rządu.  Pewnie ten wniosek i tak przepadnie, ale w normalnych warunkach – kiedy media nie miałyby innej pożywki – byłby on wałkowany w tę i we w tę. A tak, to pewnie mało kto nawet zauważył ten fakt.
Podobnie rzecz się miała w dniu pogrzebu Jadwigi Kaczyńskiej. Niemal wszyscy nastawiali się na obszerne relacje z tej uroczystości, która obok żałobnego charakteru, miała też pokazać poparcie dla PiS i samego prezesa. Z całego kraju zjechało do Warszawy mnóstwo  delegacji. Tymczasem właśnie 23 stycznia zmarł kardynał Józef Glemp. Wiadomość o jego śmierci  siłą rzeczy przyćmiła inne wydarzenia, w tym wspomniane uroczystości pogrzebowe.
Czy to nie jest pech?

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty